piątek, 27 grudnia 2013

Kochamy bogatych, bo oni kochają ubogich?

20.12.2013 r.
           
            Od jakiegoś czasu nasza telewizja, ta państwowa i ta prywatna, zamieniły się w instytucję żebraczą. Niemal co wieczór w głównym wydaniu dziennika, pokazuje się nam jakąś rodzinę, potrzebującą na gwałt pomocy, czy śmiertelnie chorego, dla którego NFOZ nie ma pieniędzy na leki. Prezenter z dramatyczną miną powiadamia telewidzów, że oto znowu ktoś potrzebuje naszej pomocy. Naturalnie, taki apel nie pozostaje bez echa. Polacy są ludźmi hojnymi,  mającymi miękkie serca. I chwała nam za to!
            Inna rzecz, że odpowiadając na apele TVP, odwalamy robotę za nasze ukochane władze, które zwalają cały ciężar pomocy charytatywnej na społeczeństwo, również nie śmierdzące groszem w tych ciężkich czasach. Wbrew hasłu sympatycznego księdza, kochającego bogatych, to nie oni pomagają w większości wypadków potrzebującym, lecz ci średnio zamożni rodacy, którzy może na własnej skórze przekonali się kiedyś, co to znaczy niedostatek. Z jednej strony, apeluje się do społeczeństwa, o tak zwaną „szlachetna paczkę”, dla tych najbardziej potrzebujących. Z drugiej, telewizja pokazuje nam obrazy zamożnych ludzi, kupujących świąteczne prezenty za kilkaset, a nawet kilka tysięcy złotych i informuje nas radośnie, ile w tym roku przeciętny Polak wyda pieniędzy na święta. A nie są to bagatelne kwoty. Widzimy w telewizji ogromne supermarkety pełne kupujących, dobrze ubranych i zadowolonych z życia. Można pomyśleć, że to nie Polska, borykająca się z kryzysem, lecz Szwajcaria, czy jakieś państwo skandynawskie, znane z dobrobytu.           Jakoś żadnemu z reporterów TVP nie wpadnie do głowy, żeby spytać przeciętnego przechodnia z ulicy, czy będzie miał z czego urządzić wigilię i żyć po świętach, bo wiadomo: - święta, święta..... i po świętach! Trudno o szalone zakupy, kiedy ma się emeryturę w wysokości 800 zł brutto, a takich ludzi w Polsce jest bardzo wielu.      
            Opowiadano mi niegdyś o przedwojennych balach charytatywnych, na których kwestujące damy, miały na sobie toalety i biżuterię, wielokrotnie przewyższającą wartością zebrane na balu datki! Widzę, że wracamy do tych niechlubnych czasów. Z roku na rok rośnie liczba najuboższych, bezrobotnych i biednych, głodnych dzieci, które wychowuje ulica. Powiększa się szara strefa i  przestępczość, szczególnie wśród nieletnich. Państwo nie robi dla nich nic, albo prawie nic. Opieka Społeczna z każdym rokiem ma mniej pieniędzy i coraz większe wymagania, wsparte rozrastającą się do potwornych rozmiarów biurokracją.
            Wyrastałam w państwie o rzekomo totalitarnym systemie. Ale nigdy nie widziałam wtedy ubogich. To słowo było mi nieznane i brzmiało wprost obraźliwie. W tych czasach wszyscy mieli prace, bo była ona konstytucyjnym obowiązkiem, a nie łaską właściciela zakładu, mogącego każdej chwili wylać pracownika na zbity pysk, lub zamknąć zakład, bo tak mu się podoba! Żeby zwolnić nałogowego pijaka i nieroba w PRL-u, dyrektor musiał stoczyć bitwę z przewodniczącym Rady Zakładowej i członkami CRZZ-u, broniącymi pracownika jak lwy. Nikt nie mieszkał na i ulicy i na ogródkach działkowych, bo jeżeli pracownik nie miał mieszkania, zawsze był hotel robotniczy, a w zakładowej stołówce ciepły posiłek. Dostęp do lekarzy był łatwy, a leki tanie, lub bezpłatne. To państwo troszczyło się skutecznie o gorzej sytuowanych, nie zwalając tego obowiązku na społeczeństwo.

            No, ale za to obecnie żyjemy w wolnej Polsce i mamy wielu bardzo bogatych ludzi, którzy kochają ubogich, takich, którzy śpią pod mostami, lub umierają z zimna i głodu na ulicy! Wzruszające, prawda?

Jak to było w stanie wojennym.

13.12.2013 r.
      
            Miałam paskudnego pecha. Właśnie 13 grudnia leżałam w łóżku, powalona szczególnie silnym i okropnie bolesnym atakiem rwy kulszowej, czyli lumbago. Byłam dosłownie sparaliżowana i nie mogłam się samodzielnie poruszać, korzystając z pomocy Ojca, któremu zwaliło się na głowę całe gospodarstwo, wraz ze mną. To była chyba niedziela, bo długo spałam, po przecierpianej nocy. Ojciec w drugim pokoju włączył telewizor, gdyż zamierzał wysłuchać wiadomości. Po chwili wszedł do mojej sypialni z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
            - Wiesz, dziecko, - powiedział siadając ciężko na fotelu. - dzieje się coś złego. Właśnie generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny!                                                                                                        
            Zgłupiałam, bo nie miałam pojęcia o co chodzi.
            - Jak to, - wyjąkałam przerażona - mamy wojnę?
            - Nie wojnę, lecz stan wojenny. To nie to samo. Chodzi o ograniczenie swobód obywatelskich, zebrań, manifestacji i tak dalej. Większość urzędów i zakładów pracy, a także szpitale, są już pod kontrolą wojska, zmilitaryzowane. Solidarność zawieszona.
            Ojciec przez dłuższy czas tłumaczył mi, co nas czeka i co wolno, a czego nie wolno. Wychodziło na to, że niczego nam nie wolno! Byłam bardzo chora, ale wiadomości było tak niepokojące, że przy pomocy Ojca zwlokłam się z łóżka i pokuśtykałam do drugiego  pokoju, gdzie był telewizor. Do końca życia nie zapomnę twarzy generała i otaczającej go scenografii polowego studia. Prezenterzy telewizyjni ubrani w mundury, wyglądali przygnębiająco i ponuro. Pamiętam, że miał być tego dnia jakiś przyjemny film, ale de facto programu nie było, jedynie co jakiś czas emitowano ogłoszenie o stanie wojennym. Dopiero wieczorem nadano polski film wojenny: „Czerwona jarzębina” i koniec programu!
            Byliśmy przerażeni. Ja należałam do Solidarności i Ojciec obawiał się, żeby nie stało mi się coś złego. Na szczęście byłam zbyt małą płotką, aby władze mną się zajmowały. Przez pierwsze dni telefony nie działały. Poczta i telekomunikacja były pod nadzorem wojska. Potem można było zatelefonować, lecz zdawaliśmy sobie sprawę, że aparat jest na podsłuchu, bo często samoczynnie się wyłączał. Stan mego zdrowia bardzo się pogorszył i wezwany lekarz wystawił mi skierowanie do szpitala. Nie mogłam się sama ubrać, nie mówiąc już o chodzeniu. Żeby dostać karetkę pogotowia, która odwiozłaby mnie do szpitala na Tysiąclecia, Ojciec musiał dzwonić do Komitetu PZPR i prosić o zezwolenie na sanitarkę, bo wszystkie środki transportu, także sanitarnego, były już zmilitaryzowane.
            Karetka przyjechała po zmroku. Przy pomocy Ojca ubrałam się i spakowałam. Czułam się okropnie, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, bo wydawało mi się, że zanim wrócę do domu, wybuchnie wojna i więcej Ojca nie zobaczę. Żegnałam się z Nim, kryjąc łzy rozpaczy i przeklinając moją chorobę. Dwaj sanitariusze znieśli mnie po schodach i wsadzili do sanitarki. Ruszyliśmy przez  zasypane śniegiem i ścięte mrozem ulice. Tego roku zima była prawdziwie ostra. Co jakiś czas mijaliśmy na rogach ulic palące się koksowniki, przy których ogrzewali się żołnierze uzbrojeni, jak na froncie. Ten widok nie przyniósł mi pociechy i już całkowicie załamana znalazłam się pod szpitalem. Wniesiono mnie do poczekalni, gdzie musiałam niemal godzinę czekać na lekarza. Zdziwiła mnie cisza panująca w szpitalu. Nie słychać było głosów personelu i chorych, korytarze były puste. Doktor był znajomy, bo leczył mnie na nerwicę. Przeczytawszy skierowanie, potrząsnął głową.
            - Nie mogę pani przyjąć. - powiedział ściszonym głosem. - Jesteśmy zmilitaryzowani i jeszcze dziś wypisałem do domu wszystkich lżej chorych. Zostali tylko ci w najcięższym stanie. Przepiszę pani zastrzyki, dobre tabletki, dam zlecenie na zabiegi iniekcyjne w domu, ale do szpitala nie przyjmę. - pochylił mi się do ucha i szepnął: - Niech pani wraca do domu, bo każdej chwili może dojść do wybuchu zbrojnego, a wtedy musimy mieć miejsca dla rannych!                                     Z jednej strony byłam wstrząśnięta wiadomościami, ale z drugiej strony miałam ochotę doktora uściskać. Wracałam do domu! Sanitariusze wnieśli mnie do karetki i ruszyliśmy przez  ponure miasto pełnym gazem. Ojciec nie wierzył własnym oczom, kiedy zadzwoniłam do drzwi. Widziałam, że o mało nie płakał z radości. Ja także nie posiadałam się ze szczęścia, że nie muszę w tym niebezpiecznym czasie przebywać w szpitalu, z dala od domu.
            Służba zdrowia pracowała normalnie, codziennie przychodziła pielęgniarka i dawała mi zastrzyki. Siostrzyczka była dopiero po szkole i pierwszego dnia wpakowała mi igłę niemal prosto w nerw kulszowy. Myślałam, że skonam! Jestem wytrzymała na ból, ale wtedy o mało głośno nie zawyłam. Pielęgniarka była taka zmieszana, że zrobiło mi się jej żal i udałam, że wszystko jest OK.           Z radia Wolna Europa, płynęły coraz bardziej wstrząsające wiadomości. Już w lecie wiedzieliśmy, że przy granicy polsko-niemieckiej i czeskiej, zbierają się wojska. Każdej chwili spodziewaliśmy się, że zacznie się coś dziać. A Rosjan nie trzeba było wzywać, siedzieli w Legnicy!
            Z Wolnej Europy dowiedzieliśmy się o aresztowaniach przywódców Solidarności, z Lechem Wałęsą na czele. Wtedy byliśmy przekonani, że był to zamach na swobody obywatelskie i przeklinaliśmy WRON-ę, (o ile dobrze pamiętam: Wojskową Radę Ocalenia Narodowego) a także potępialiśmy tych, którzy opowiadali się za wprowadzeniem stanu wojennego. Święta Bożego Narodzenia były tego roku bardzo ubogie, bo w sklepach brakowało nawet podstawowych towarów. Ludzie byli ogromnie przygnębieni. Prezydent USA Reagan, zastosował wobec Polski sankcje, które uderzyły nie w rząd, lecz w prostych obywateli. Między innymi  w właścicieli ferm kurzych!
            Od tego czasu minęło 30 lat. Wygasły emocje, a ówcześni przywódcy nowego, demokratycznego związku zawodowego, który miał nam przynieść same korzyści, okazali się zupełnie inni, niż wtedy przypuszczaliśmy, mając ich za bohaterów i męczenników za ideę. Niestety, nie byli bohaterami, a wielu z nich okazało się zwykłymi karierowiczami, sięgającymi po władzę. Z perspektywy upływu trzech dekad, zastanawiałam się często, czy generał Jaruzelski słusznie wprowadził stan wojenny? Wtedy, jako członkini Solidarności uważałam, że nie. Ale obecnie, obserwując zmiany jakie zaszły w polityce i w politykach, wywodzących się przecież właśnie z Solidarności, zmieniłam zdanie.
            Bo nie czarujmy się, pod koniec października i na początku grudnia 1983 roku, w kraju zapanowała nieomal anarchia, i ani rząd, ani same NSZZ Solidarność, nie były już w stanie tego opanować. Niemal każdy zakład pracy uważał za punkt honoru, żeby zastrajkować. To wtedy na wszystkich płotach i słupach wisiały biało-czerwone chorągwie i tak nam one wówczas  spowszedniały, że dziś już mało kto wywiesza chorągwie w święta narodowe. W sklepach zabrakło nawet przysłowiowego octu i za każdym towarem stały gigantyczne kolejki.
            Nie było towaru?  A skąd miał znaleźć się w sklepach, kiedy zakłady strajkowały? Rolnicy należący do Rolniczej Solidarności, także przestali zasilać rynek w produkty. Mało było mleka, przetworów mlecznych, masła i jaj. O mięsie nawet nie wspominam, gdyż był to artykuł deficytowy. Braki w zaopatrzeniu, spowodowały nagły wzrost spekulacji. Sama widziałam ludzi, jeszcze przed wprowadzeniem kartek, kupujących po kilka worków mąki, kilogramy cukru, dziesiątki konserw i innych towarów spożywczych. Na własny użytek? Nie, na sprzedaż po paskarskich cenach!
            Nie było czym handlować, bo zakłady produkcyjne stały. Nie było sprzedaży, więc nie rósł dochód narodowy i groziła nam kompletna zapaść. Sytuacja polityczna była napięta do maksimum. Sojusznicy patrzyli na nas zezem, obawiając się, że Polacy znowu staną się przyczyną wybuchu trzeciej wojny światowej. A w takim przypadku, Ameryka nie obrzuciłaby nas pomarańczami, ale uraczyła bombą atomową, znając nasze tajemnice wojskowe, sprzedane USA przez pewnego zapobiegliwego oficera LWP, którego teraz kreuje się na bohatera narodowego. 

              Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy z rozpaczliwej sytuacji, ale dziś uważam, że powinniśmy wówczas modlić się za tych, którzy opanowali ten straszliwy chaos. Ktoś powie mi, a ofiary stanu wojennego? Zabijano ludzi! To prawda, było to częścią tragedii narodowej, a także być może, nie zrozumienia intencji tych, którzy próbowali nie dopuścić do wybuchu zbrojnego, zakończonego straszliwą masakrą milionów Polaków. Nasza historia zawsze zroszona jest krwią niewinnych ludzi, lecz dziś możemy być dumni z faktu, iż udało się nam bezkrwawo zakończyć dramatyczny konflikt i nie dopuścić do wybuchu bratobójczej wojny domowej, lub nowego kataklizmu dziejowego. W tym wypadku, słowa uznania należą się także i tym, którzy władzę  niemal bezkrwawo oddali.

piątek, 13 grudnia 2013

Dalsze prezenty świąteczne.

9.12.2013 r.
            
            Jestem naprawdę wzruszona. Chyba z pomocą świętego Mikołaja, mamy nową partię polityczną, jakby ich było za mało. Ta ostatnia, dopiero co wykluta z jajka, nazywa się „Polska Razem” i założona została przez pana Gowina, który zaręczał niedawno, że o założeniu żadnej nowej partii nie myśli. Ale wiadomo, naszym politykom nie należy wierzyć, kiedy mówią, że mówią! ”Polska Razem”, wbrew swojej nazwie, jeszcze bardziej podzieli już i tak okropnie skłócony Sejm, co nam, zwykłym zjadaczom chleba, nie wyjdzie na dobre, bo posłowie zamiast myśleć o społeczeństwie, będą się jeszcze zajadlej żreć między sobą.
            Jak widzimy, nazwa jest stanowczo nieudana, ale wątpię, żeby panu Gowinowi cokolwiek się udało. On jest jakiś taki niewydarzony, co nie? O wiele bardzie trafna jest nazwa nowej partii pana Palikota „Twój Ruch”. Biorąc pod uwagę predylekcje niektórych członków tej partii, nazwa jest jak najbardziej adekwatna!
            Ciekawa jestem, czy ktokolwiek wie, ile mamy ojczyzn? Nie, nie, proszę nie stukać się palcem w czoło! Nie jestem idiotką i nie zadaję bezsensownych pytań. Raczej zupełnie bez sensu jest to, na co patrzymy bez  komentarzy. Otóż w niedzielę oglądałam wybory Miss Polski, a za kilka miesięcy oglądnę sobie wybory Miss Polonia! To ile mamy w końcu tych ojczyzn?
            Na własne oczy stwierdziłam, że obie te imprezy są zupełnie bezpłciowe, jak pokaz modelek byle jakiej firmy. Bo jeżeli są to wybory polskiej królowej piękności, to niechże widzimy jakieś akcenty narodowe. Barwy biało-czerwone, polską muzykę lub tańce. Oglądałam wybory Miss Rosji, Francji czy Niemiec, nie mówiąc już o Ameryce. Dziewczęta na wybiegu nosiły stroje narodowe, mówiły o piękności swojej ojczyzny, zachwalając ją turystom, wszędzie widziało się barwy państwowe.
            Ale nie u nas. My już niemal nie mamy polskich piosenek, bo wszyscy śpiewają po angielsku. Zauważyła to również z goryczą znana piosenkarka pani Kayah. W edycji „Tylko taniec” w Polsacie, widzowie oglądali niemal wyłącznie tańce afroamerykańskie, jakby to był Harlem, nie Rzeczpospolita Polska. Nikomu nie wpadło do głowy, żeby zademonstrować wspaniałe tańce polskie, a przecież dobrze wykonany mazur, jest o wiele ładniejszy od murzyńskich łamańców.         Przed wojną, w najwytworniejszych lokalach, czy na wielkich imprezach państwowych, pierwszą pozycją był zawsze taniec polski, wykonywany przez najlepszych tancerzy. Tak, ale wtedy to była Polska, ojczyzna dobrych Polaków, o której w dzisiejszych czasach możemy tylko pomarzyć.
            À propos Ukrainy, dziś usłyszałam, że nawet aktorzy z Hollywoodu solidaryzują się z opozycją  oświadczając, że Ameryka patrzy na Ukrainę. Co do tego, nie mam wątpliwości, że patrzy! Nawet przedstawicielka Kongresu, czy też Senatu, zjechała do Kijowa z wizytą i rozdaje  kanapki policjantom! Jaki to ślicznie wygląda!  Ludzie nadal stoją na Majdanie i grzeją się przy piecykach. Dobrze, niech się przyzwyczajają, bo kiedy dostaną się do Unii, bez pracy i pieniędzy, większość czasu spędzać będą na ulicach.            

            Ale już w Europie!

Nowy prezent od świętego Mikołaja.

6.12.2013 r.
            
            Okna mi nie wyleciały i jakoś tę groźną noc przeżyłam, słuchając z przerażeniem trzeszczenia ram i drżenia budynku. W TVP podano, że pod wpływem wichury, zawalił się komin  bolesławieckiej elektrociepłowni. No, czy nie mówiłam, że święty Mikołaj jest wkurzony? W piątek  ciągle wieje silna wichura i są zawieje śnieżne. Jednak najlepszym prezentem od Mikołaja jest w TVP II powtórka, zgadnijcie czego? „Stawki większej niż życie!” Nie widziałam tego serialu już kilka tygodni i strasznie się za nim stęskniłam.... Cholera !! Znam już na pamięć miny aktorów, wszystkie kwestie z serialu, którego serdecznie nienawidzę, łącznie z „Czterema pancernymi i psem”... Nie, psa lubię nadal! Nie znoszę za to „Czterdziestolatka” z „Janosikiem”na czele. To chyba kpiny  TVP z widzów, którzy uczciwie płacą abonament. Tylko za co płacą? W końcu może  się nam ta zabawa w powtórki znudzić i zaczniemy się zastanawiać, na co wydajemy nasze ciężko zarobione pieniądze.
            Biorąc pod uwagę program prześwietnej telewizji, państwowej i prywatnej, zachodzę w głowę, dlaczego my Polacy, mieszkając w środku Europy i należąc do Unii Europejskiej, zmuszeni jesteśmy od rana do wieczora oglądać wyłącznie filmy amerykańskie? Takie groszowe gnioty, które nam wpychają, a z których krew kapie, jak z niewielkiej rzeźni z ubojem rytualnym. Dlaczego ja, jakby nie było mieszkanka Europy, nie mam prawa obejrzeć kinematografii francuskiej, angielskiej, rosyjskiej, czy skandynawskiej. Nie mówiąc już o filmach czeskich, lub węgierskich, niegdyś bardzo u nas popularnych. Za jakie grzechy skazani jesteśmy na tę amerykańską szmirę i wieczne powtórki? Niegdyś widywaliśmy naprawdę znakomite filmy amerykańskie, ale to było dawno i może nieprawda. Na przykład dzisiejsze horrory, w gruncie rzeczy obrzydliwe, nie umywają się nawet do oglądanego przeze mnie w kinie, przed wielu laty, angielskiego dreszczowca. Był tam tylko jeden truposz, ale tak wspaniale pokazany, że ja, osoba dorosła, przez kilka nocy obawiałam się spać sama. No, no, tylko bez niestosownych domysłów!

            Nie widząc zmian w naszej rodzimej telewizji, powinniśmy w końcu wziąć się w kupę i wspólnie głośno zawołać:
                                               MY  CHCEMY  DO  EUROOOPY!          
            Czego sobie i wszystkim rodakom życzę. Amen.

Ryczący święty Mikołaj i histeria w polityce. Sądzą nas!

5.12.2013 r.
            
            W tym roku chyba za dużo nagrzeszyliśmy, bo święty Mikołaj zapowiada się w nocy wręcz koszmarnie i zamiast prezentów, może przynieść nam wiele nieszczęść. Boję się! Nie żartuję, cholernie się boję, bo zapadła noc, a w telewizji coraz groźniejsze ostrzeżenia. Na moim 10 piętrze  wiatr już zaczyna wyć, jak stado potępieńców. Najwięcej się obawiam, żeby wichura nie wysadziła mi okien, bo ma wiać z prędkością ponad 100 km. Podobno ten wicher o romantycznym imieniu Ksawery, albo bardziej elegancko Xavier, to najpotężniejszy huragan, jaki ma nas dotknąć. Za oknami już gwizd i huk, jakby morze szalało, a na Wybrzeżu fale morskie mają przekraczać wysokość 7 metrów! Tsunami! Obawiam się, że matka natura zaczyna mścić się na nas, za nasze ekologiczne zbrodnie. Oby nas ta klęska ominęła, ale zdaję sobie sprawę, że to tylko moje pobożne życzenia.
            W polityce także zapanował nielichy huragan i histeria w sprawie Ukrainy i jej wstąpienia do Unii Europejskiej. Zastanawiam się, po co my się w to mieszamy? Z miłości do Unii, czy USA? Od czasu, jak Putin wytarł nosa Obamie, bo miał lepszy sposób na Syrię, niż amerykańskie „demokratyczne” bombardowanie tego kraju, Ameryka pogniewała się na Rosję, a my za  przykładem naszego suwerenem zza oceanu, robimy wszystko, żeby nieszczęsnej Rosji dokopać i oderwać od niej Ukrainę. Namiętnie kochamy wszystkich Ukraińców, jakbyśmy w lipcu nie obchodzili 70 rocznicy mordu Polaków na Wołyniu i nie tylko tam. Chyba cierpimy na amnezję zapominając, że do dnia dzisiejszego na Ukrainie stawiane są pomniki poświęcone Stepanowi Banderze i komandyrowi Romanowi Szuchewiczowi, ludobójcom, mordercom tysięcy Polaków, których krew nigdy nie została pomszczona! Kombatanci spod znaku „tryzuba” nadal idą w pochodach ulicami ukraińskich miast. Ukrainiec obraził pana prezydenta Komorowskiego, a polska delegacja przyjmowana była niemal wrogo! Nie łudźmy się naiwnie, że nawet po wejściu do Unii, coś się w tym kraju zmieni na lepsze. Nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens, bo przecież znaczna część Ukrainy oderwała się jeszcze w XVII wieku od Rzeczypospolitej i przystała do Rosji, bliższa jej religią, językiem i obyczajem.
            Obecne zabiegi rządu polskiego, o wydarcie Ukrainy Rosji, przypominają nieco rozpaczliwą walkę egzorcysty z diabłem, o duszę wielkiego grzesznika. Oj, bardzo wielkiego! Julię Tymoszenko przedstawia się światu, jako niewinnie prześladowaną męczennicę, tymczasem jeszcze kilka lat wstecz, nasze gazety opisywały ją jako swoistą „kniaginiuszkę”, żyjącą w luksusie, wydającą miliony dolarów na huczne przyjęcia, podczas gdy naród cierpiał biedę. Teraz jest ona ofiarą zemsty politycznej i męczennicą, bo w więzieniu nie podają szampana, a w łazience brak złotych kurków. Horror! Wzruszona do łez Unia, na wyprzódki z Polską, pragnie uszczęśliwić Ukrainę, ukazując jej świetlaną drogę do Europy!
             No i mamy! Janukowicz zamiast przytulić się do Unii Europejskiej i na kolanach przyjąć to, co mu z łaski ofiaruje, postanowił  skorzystać z lepszej oferty prezydenta Rosji i mówiąc obrazowo, wypiął się na Unię, czego mu opozycja wraz z  Polską wybaczyć nie może. Do Kijowa ciągną istne pielgrzymki naszych vipów, z panem prezesem na czele – no, jakżeby inaczej? Może obieca on Ukraińcom te 3 miliony mieszkań, jakie obiecywał nam w czasie swej kadencji. Na Majdanie, opozycja próbuje prezydentowi Janukowiczowi zrobić kuku, a mnie majdan kojarzy się z „Ogniem i mieczem”, gdzie Kozacy na Siczy wykańczali kolejno swoich atamanów.
            Janukowicz nie jest głupi, bo wie, że ze strony Unii były obietnice, ale groszem zbytnio nie sypali. „Słowa, słowa, słowa.” - jak powiadał największy psycholog  wszech czasów pan William Shakespeare. Rosja zlicytowała Unię, postanawiając nie wystawiać Ukrainie horrendalnego rachunku za gaz, a to już wielka sprawa, dotycząca  bytu całego narodu. W końcu Janukowicz,  ( tylko w przenośni)  pokazał Unii środkowy palec uniesionej ręki i pojechał do Chin, nie bacząc na oczekujących go w Kijowie ministrów wszystkich możliwych unijnych resortów. W Pekinie załatwił sobie kontrakty na 7 miliardów dolarów, lub euro, bo tego nie wiem, i ma całą Unią wraz z nami w dużym poważaniu. Unia, a szczególnie Polska, zachowuje się jak kwoka, która wysiedziała jastrzębia, i próbuje  nadal kusić Ukrainę obietnicą wielkich pieniędzy i wszelkiej pomyślności. Politycy prześcigają się w słodkich słówkach. Celebryci ukraińscy pchają się za ciosem prawym sierpowym do władzy, a zwykli ludzie biorą w skórę. Reasumując, lepiej nie mieszać się do polityki, bo ci, których się w wyborach wybiera, zwykle są już zupełnie inni od tych, których naiwnie wybieraliśmy, wierząc w propagandowe slogany! 
            Zrobiło się bardzo śmiesznie.
            Unia, Unią, ale gdyby Ukraina zdecydowała się wejść do niej, zaraz potem zgłosiliby się do Kijowa mili panowie z NATO, wraz z całym swoim sprzętem i przyjaciółmi zza oceanu. Na  Dzikich Polach stanęłyby wyrzutnie rakiet, oczywiście skierowanych na Iran! a wtedy Ukraina miałaby duże nieprzyjemności ze strony wielkiego sąsiada. Oj,  by się działo!
            A mówiąc już bez żartów, w tych dniach Polska jest sądzona przez sąd unijny za torturowanie na naszym terytorium więźniów, przywiezionych do nas przez Amerykanów. A to już  jest hańba, pogwałcenie demokratycznych praw człowieka i skandal, o którym nasze władze wolą dyskretnie milczeć, przez całe lata zamiatając tę brudną i ponurą aferę pod dywan. Jednak nie ulega wątpliwości, że było tak naprawdę, i choć Amerykanie próbują nam wmówić, że byli to paskudni przestępcy i terroryści,  my nie musimy im wierzyć. W Guantanamo, o czym już było głośno, siedzi mnóstwo zupełnie niewinnych ludzi, których się nieludzko torturuje. Podobno Obama zamierzał zamknąć to więzienie, ale jakoś się rozmyślił. Faktem jest, że w naszym kraju, który na sztandarach nosi napis:„Za naszą i waszą wolność” torturowano okrutnie ludzi, którzy nic złego nam nie zrobili. Mało tego, Amerykanie narazili nasz kraj na zemstę i ataki terrorystyczne.
            Nigdy, w całej  naszej historii, nie wydarzyła się tak ohydna sprawa, za którą Polska jest sądzona. Mało tego, podobno Amerykanie wskazali osoby, które im na to zezwoliły, dekonspirując swoich sprzymierzeńców. Przypomina to okres wojny w Wietnamie, kiedy ewakuujący się z Sajgonu dyplomaci amerykańscy pozostawili, niechcący-naumyślnie, listy z nazwiskami ich wietnamskich agentów. Po wkroczeniu Wietkongu, wszyscy ci ludzie zostali straceni. Ameryka  kieruje się swoją racją stanu zimno i bezwzględnie, a nie rzewnymi sentymentami, jak polscy politycy z Bożej łaski, z panem Sikorskim na czele.
            Nie rozumiem, dlaczego cholerni Jankesi przywlekli tutaj tych więźniów? Zabrakło im ziemi, czy woleli brudną robotę odwalić u nas, narażając nas na zemstę? Ale mając gorących wielbicieli USA, w osobach naszego rządu, szczególnie PiS-u -  i przykro to mówić -  w samych Polakach, trudno im się dziwić. Tylko, że za wyrządzoną wielką krzywdę tym torturowanym u nas ludziom,  społeczeństwo polskie zapłaci z własnej kieszeni.
            Mówiąc szczerze, mam już powyżej uszu szumu na Ukrainie, komisji pana Macierewicza i jego amerykańskich speców od katastrof, którym PiS wierzy, jak w Biblię. Po jakiego diabła,  ciągle  biegają do Ameryki, skarżąc się na rząd i w ogóle na wszystko i wypłakując się Jankesom w marynarki? Wielkie mocarstwa nie lubią słabych i skamlących. A tak nawiasem mówiąc, to pan prezes mógłby się postarać u siebie o jakieś ładniejsze kobitki, takie bardziej seksowne! Ale cicho sza, bo wielki brat podsłuchuje! 
            Jednak teraz  najważniejszy jest Ksawery, oby nas raczył ominąć!  Dobranoc.


czwartek, 28 listopada 2013

J.F.K. - prawda czy fikcja.

            27.11.2013 r.
            
           
            Ostatnio brakowało mi weny do pisania. Mam mnóstwo tematów w głowie, tylko nie chce mi się przelać ich na papier. Po prostu lenistwo. Niedawno minęła 50 rocznica zamachu na prezydenta USA  J.F.Kennedy,ego. Z tej okazji wyemitowano film o wypowiedziach współczesnych świadków tych wydarzeń, na temat zamachu. Obejrzałam film raczej z niesmakiem. Był bardzo tendencyjny, a jego twórcy nawet nie potrudzili się, żeby poszukać innych wątków zbrodni, niż ten ograny z Oswaldem w  roli zabójcy.
            Osobiście doskonale pamiętam ten listopadowy dzień, kiedy polskie radio podało wiadomość o zamachu i śmierci Kennedy,ego. W Polsce zrobiło to wielkie wrażenie, ludzie byli po prostu wstrząśnięci okropną zbrodnią. W katedrze warszawskiej odprawiono nabożeństwo żałobne, a przedstawiciele ambasady amerykańskiej odśpiewali słynną pieśń:”Glory, glory, Aleluja!”.W telewizji polskiej, jeszcze czarno-białej, pokazano fragmenty pogrzebu prezydenta. Kennedy cieszył się w naszym kraju wielką popularnością i sympatią, chyba odrobinę na wyrost, bo nie bardzo na to zasługiwał. Oczywiście, Amerykanie mogli się nim zachwycać, wybaczając mu jawne romanse i niestałość polityczną oraz promowanie własnej rodziny, np. brata Roberta.
            Natomiast my nie mieliśmy specjalnie wielu powodów do darzenia go sympatią. Po pierwsze był germanofilem. Pamiętacie jego słynne zawołanie? „Jestem Berlińczykiem!” To bynajmniej nie była dyplomatyczna deklaracja, lecz szczere oświadczenie wygłoszone z miasta, które było gniazdem faszyzmu i hitleryzmu, skąd wyszedł demon totalnej II wojny światowej i zagłada Polski. Już to powinno  nieco ochłodzić naszą, jak zwykle w stosunku do Ameryki, bezpodstawną sympatię. Poza tym, o czym wówczas nie wiedzieliśmy, młody Kennedy miał podobno romans z agentką hitlerowską, a jego rodzina była powiązana z mafią. Cierpiąc na silne bóle kręgosłupa, Kennedy zażywał mnóstwo leków i stał się lekomanem. Dla swojej młodej żony też nie był przykładnym mężem, narażając ją na wiele upokorzeń. Miał kochankę, która była na usługach mafii. Te niepochlebne dla niego fakty wyszły na jaw wiele lat po jego śmierci.
            Łacińskie przysłowie powiada: Is fecit, cui prodest. - Ten zrobił, komu to przynosi korzyść. Związek Radziecki, w osobie I sekretarza KPZR Nikity Chruszczowa, zawarł z Kennedym, zwolennikiem pokojowego rozwiązywania spornych zagadnień międzynarodowych, porozumienie w sprawie Kuby i bynajmniej nie zależało mu, by na miejsce Kennedy,ego przyszedł  wiceprezydent Lyndon Johnson, znany z radykalnych poglądów, który otwarcie opowiadał się za  dalszą wojną w Wietnamie. Również ówczesny szef CIA, nie darzył obu braci Kennedych sympatią, podobnie jak większość republikanów, a nawet szefów mafii.

            Jest wiele wątków dotyczących zabójstwa prezydenta Kennedy,ego i wielka szkoda, że nie mieliśmy okazji poznania  innych opinii na ten temat. Mam wrażenie, że prawdy o śmierci prezydenta nie dowiemy się nigdy. Podobnie, jak nie dowiemy się, kto naprawdę był sprawcą zamachu na generała Sikorskiego. Są akta, które na zawsze pozostaną zamknięte w tajnych sejfach służb specjalnych. Ale -  cum tacent, clamant – milczą, a jednak wołają!    

czwartek, 14 listopada 2013

Niech żyje Święto Niepodległości – z pożarami w tle! Heil....?

   
    A jednak okazałam się prorokiem przewidziawszy to, co się wczoraj wydarzyło. Wystarczy, wrócić do daty 15 sierpnia i przeczytać sobie moje dywagacje na temat obchodzonych u nas świąt. Wiedziałam, że będzie źle, ale nie sądziłam że będzie aż tak groźnie. Pomyliłam się tylko, co do filmu. Nie dali „Znachora”, ale „Ogniem i mieczem”. Też ograna chała, niewiele mająca wspólnego z powieścią i ze świętem!  Bo o samym święcie niewiele mówiono, jak zwykle.
    Za to prawdziwe „obchody” odbywały się na ulicach naszej stolicy. Tyle, że nie mamy niestety, z czego być dumni, wprost przeciwnie. Patrzyłam z prawdziwym przerażeniem, na te zamaskowane gęby naszej kochanej młodzieży, tchórzliwie ukrywającej się pod kominiarkami. Kto tych szczeniaków nauczył takiej agresji? Wynieśli ją z domów, z amerykańskich filmów, czy też może z przemówień pewnego pana prezesa, czy audycji znanego powszechnie radyjka instruującego, jak pozbyć się prezydenta Polski i rządu. Nie wiadomo, ale pokazało się, że za wiele tak zwanej demokracji, może przerodzić się w anarchię!
     Kto zezwolił, żeby ponownie odrodziła się tak zwana Narodowa Demokracja, słynna w Polsce przedwrześniowej z jawnych tendencji faszystowskich? Partia, mająca na swoich rękach krew zamordowanego pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej Polski Gabriela Narutowicza, zastrzelonego 16.XII.1922r. w„Zachęcie”,przez klerykała i narodowca Eligiusza Niewiadomskiego. Dlaczego władze zezwalają na odradzanie się takich partii i stowarzyszeń, jak Młodzież Wszechpolska, skrajnie nacjonalistycznych, faszyzujących i wręcz groźnych dla państwa demokratycznego, za jakie pragniemy uchodzić? Czym faszyzm jest lepszy od komunizmu? Bo jeśli zezwalamy na odradzanie się partii faszystowskich, to pozwólmy na zarejestrowanie partii komunistycznej. O ile pamiętam, obie te ideologie są zakazane w Konstytucji RP.
    Kto pokrywa koszty przyjazdów tych bandziorów do Warszawy? Kto pokrywa straty, jakie wyrządzają w stolicy? Te ostatnie oczywiście pokrywamy my – społeczeństwo! Dlaczego policja nie zatrzymuje autokarów z bandziorami na szosach i nie zawraca ich z powrotem? Dlaczego władze Warszawy zgadzają się co roku na te manifestacje wiedząc, jaki będzie rezultat?
    Oto jest pytanie! Pani prezydent Gronkiewicz- Waltz powiada, że nie można zabronić pochodów. Ja uważam, że ze względu na szczególną szkodliwość tych manifestacji, kiedy za wyrządzone szkody wszyscy płacimy, taki zakaz byłby jak najbardziej celowy. Zastanawiam się, kto w tych (pardon) gówniarzach budzi taką nienawiść do PRL-u i Rosji? Co im PRL zawiniła, przecież nawet nie żyli w tych czasach. Rosja także nie jest już państwem komunistycznym, lecz kapitalistycznym i naszym sąsiadem, z którym powinniśmy znaleźć po latach wspólny język. Atak na ambasadę rosyjską i podpalenia, stały się kompromitacją dla naszego rządu i państwa. W dniu święta narodowego, pokazaliśmy przed całym światem, że nie potrafimy godnie obchodzić znaczących rocznic. Nie po raz pierwszy!
    Być może wcale nie zasłużyliśmy sobie na to Święto Niepodległości, jeżeli nie potrafimy wychować naszej młodzieży w szacunku dla tradycji i wszędzie respektowanych pryncypiów oraz praw międzynarodowych. Zresztą nie tylko w Warszawie zdarzyły się takie incydenty nacjonalistyczno- anarchistyczne. Mój ukochany Kraków, także stał się miejscem takich szowinistycznych pochodów, od kiedy Wawel, sanktuarium narodowe, stał się miejscem  współczesnych pochówków.  Widziałam wczoraj w TVP pana prezesa, pod pomnikiem Marszałka i pomyślałam sobie: - Jakie szczęście ma pan prezes, że Marszałek jest z kamienia. Bo gdyby był żywy, to ja sobie wyobrażam!.......
    Czasami, patrząc na liderów największej partii opozycyjnej, wydaje mi się, że widzę osiemnastowiecznych warchołów z wiecznym Veto! Nie pozwalam! Podobno  warchoł Władysław Siciński, który wsławił się pierwszym zerwaniem  sejmu w 1652 roku, po śmierci nie uległ rozkładowi i jego zmumifikowany trup straszył przez długie wieki, policzkowany i opluwany. Nie chciało go ani niebo, ani piekło. Szkoda, że nie dożyję czasu, żeby się przekonać, czy wszystkie współczesne warchoły, po śmierci staną się mumiami!
    Bardzo kocham moją ojczyznę, za którą walczyli od wieków moi przodkowie. Choć nie przepadam za angielszczyzną,  jedno przysłowie angielskie bardzo cenię:
     Right or wrong – my motherland!  Dobra czy zła, lecz moja ojczyzna!
    Dlatego nie pochwalam oblewania pomyjami przy każdej sposobności poprzedniego ustroju. Bo pomyślmy rozsądnie, kto tak bardzo nie lubi PRL-u? Arystokracja, ziemiaństwo, rdzenna inteligencja o korzeniach ziemiańskich, sfery które wszystko straciły, a nic nie zyskały? Nie, oni dyskretnie milczą. Pretensje mają ci, którzy absolutnie wszystko temu ustrojowi zawdzięczają! Panowie profesorowie, doktorzy, inżynierowie, lekarze,  znani aktorzy, a przede wszystkim dzieci tych prominentów, którym wbija się do głowy głupoty o tych czasach. A przecież ojcowie i dziadkowie tych wszystkich wykształconych ludzi, dostali szansę właśnie w tak zwanej Polsce Ludowej. To dzięki reformie rolnej, ubogi chłop dostał ziemię, często zabraną siłą dziedzicowi. To dzięki socjalizmowi wynędzniały robotnik wyszedł z zagrzybionej sutereny, dostał porządne mieszkanie i pracę. Chłop i robotnik mogli kształcić swoje dzieci, co w przedwojennej Polsce  byłoby trudne, ze względu na ogromne koszta. Gdyby nie zmiany ustrojowe, pan profesor, czy pan doktor, byłby ubogim chłopem na kilku hektarach,  a jego dziecko  parobkiem w jakimś majątku. A choćby i w naszym, odebranym nam przez władzę ludową!
     Niewdzięczność jest cechą ludzką, ale to już nawet nie jest niewdzięczność, to jakaś fobia. Sfery, mające wiele powodów żeby się uskarżać na poprzednią władzę, zachowują milczenie. Pyskuje szczególnie młodzież, nie znająca wcale owych czasów, jedynie tendencyjnie nastawiana przez reakcyjną opozycję. Mamy tego rezultaty. Wrzaski: - śmierć komunie! i obelżywe transparenty niesione przez Młodzież Wszechpolską, beniaminków PIS-u.
    Jednakże największe oburzenie, wprost wściekłość, ogarnęła mnie na widok dwojga nędzników, wznoszących pod jakimś pomnikiem ramiona, w hitlerowskim pozdrowieniu: Heil! To hańba dla wszystkich Polaków i groźne ostrzeżenie na przyszłość. Kto wie, czy na przykład rodzimi faszyści za kilka lat nie rozpalą w piecach krematoryjnych, żeby pozbyć się w ten „humanitarny”sposób przeciwników politycznych? Hetman wielki Jan Zamoyski powiedział:„Zawsze takie Rzeczypospolite są, jakie ich młodzieży chowanie”  Reakcyjna prawica wychowała sobie młodzież, pogratulować! Sympatyków Hitlera, ale gdyby Adolf żył, ci głupcy użyźniliby glebę, „bowiem takiego ucisku, jakie cierpi naród polski, nie znosił jeszcze nigdy żaden naród!” - są to słowa dowódcy brygady SS dr Schöngartha na posiedzeniu rządu Generalnej Guberni dnia 20.04.1943 r. 
    Ci młodzi ludzie nie są godni, by nieść biało-czerwone sztandary. Nie są godni, żeby czcić Święto Niepodległości, za którą ginęli nasi ojcowie i dziadowie.   Z ich winy, prezydent Polski przepraszał i słusznie, prezydenta Rosji, za atak na ambasadę rosyjską. Uczestnicy pochodu zachowali się, jakby byli niecywilizowanymi dzikusami, a nie  obywatelami narodu mającego tysiąc lat historii. 

piątek, 8 listopada 2013

Jak sobie filmowcy wyobrażają Biblię.

3.11.2013 r.

            

            Od kilku tygodni w piątki, POLSAT, emituje serial pod tym tytułem. Ponieważ sam temat mnie zaintrygował, postanowiłam oglądnąć choć kilka odcinków.  Byłam pod wrażeniem!  O mało nie spadłam z fotela, widząc w roli Samsona, uchodzącego w historii biblijnej, za wzór męskiej siły i urody, opasłego Murzyna z dredami na głowie. Ci Jankesi naprawdę dostali już manii, wpychając swoich Afroamerykanów do wszystkiego, bez względu na to, czy tam pasują, czy nie.
            Otóż to raczej niemożliwe, żeby Murzyn był prawowiernym Izraelitą, gdyż w tym czasie czarnoskórzy byli niemal wyłącznie niewolnikami, a po drugie Żydzi pogardzali poganami. Twórcy serialu nawet nie potrudzili się, żeby ukazać z Biblii naprawdę piękne, romantyczne wątki. Psalmy Dawida, króla i poety żydowskiego, piękny epizod romansu króla Salomona z królową Saby, „Piękna jesteś przyjaciółko moja”.... i wiele innych ciekawych historii. Skupili się jedynie na scenach rzezi, ulubionych przez filmowców amerykańskich. Ale to historia Izraela, więc to amerykańscy Żydzi powinni mieć do filmowców pretensje.  
            Natomiast  sprawa zaczyna być niesmaczna i oburzająca, kiedy twórcy serialu sięgają po dzieje Ewangelii. Odniosłam wrażenie, że temat ten traktują nieomal humorystycznie, nie trzymając się faktów. Cukierkowa Maryja, z fryzowanymi loczkami i raczej mało urodziwa, wkracza do akcji, nie wiadomo skąd i po co. Scenarzysta serialu widać kiepsko zna religię chrześcijańską, bo co chwilę popełnia kardynalne błędy i pomyłki.  Zwiastowanie miało miejsce, gdy Maryja się modliła.  Archanioł Gabriel jest zbyt dosłowny, nie mający w sobie nic anielskiego. Ot, jakiś facet w czerwonej jupce. To we śnie, a nie na ulicy, Józef, narzeczony Maryi, dowiaduje się, że jest Ona wybranką Boga. Scenarzysta urwał połowę ze słów Zwiastowania, dlatego też nie widzimy Elżbiety, bardzo ważnej osoby w Ewangelii, bowiem była ona matką Jana Chrzciciela. Scena Narodzenia jest  niezgodna z prawdą, bo dla Maryi nie było miejsca w gospodzie i Józef musiał zaprowadzić cierpiącą Żonę do wykutej w skale groty, gdzie latem przebywały zwierzęta. Następna scena hołdu pasterzy i trzech Mędrców, a  nie żadnych królów,  wygląda jak z kiepskich jasełek. Za dużo tych pobożnych.   
            Święta Rodzina ucieka nie wiadomo gdzie, bo serial o tym nie mówi, i powraca nie wiadomo skąd. O Egipcie nie ma ani słowa. Tłusty mały Jezus, o niezbyt inteligentnej twarzy, patrzy bez większego zainteresowania, na rozkładające się na krzyżu zwłoki. A potem znowu przeżyłam szok, kiedy święty Jan Chrzciciel, osobnik z dredami na głowie, ( ci Jankesi mają na tym tle kota) ochlapuje wodą  ludzi, wykrzykując coś, czego nikt, sądząc po minach, nie rozumie.                I wtedy wkracza do akcji Jezus. Nie chcę już  komentować wyglądu aktora, który jak na Żyda ma zbyt hollywoodzką powierzchowność, mniejsza z tym. Ale oto na naszych oczach dzieją się dziwne rzeczy. W czasie chrztu, nie słychać głosu Boga:”Oto jest Syn  mój umiłowany, w którym sobie upodobałem”. Nic, cisza.  Pan Jezus się otrzepuje i idzie nad jezioro Genezaret szukać uczniów.
            Spotyka Piotra? Akurat! Jak Jezus może mówić do rybaka: – Piotrze, - kiedy on nazywa się Szymon? Potem, za jakiś czas, kiedy Szymon upadnie Mu do nóg i wyzna: - Ty jesteś Mesjasz i Syn Boży! - Jezus powie: - A ty jesteś Kefas!  Bo Kefas w języku aramejskim znaczy skała! Dopiero po latach, gdy religia chrześcijańska sięgnie miast greckich, aramejskie słowo Kefas, zmieni się w języku greckim na Petrus, czyli  Skałę. Ot i zaraz widać jak na dłoni, że twórcy serialu nie przykładali się do nauk ewangelicznych, ani językowych.
            Jan Chrzciciel nie został ścięty, bo naurągał królowi Herodowi Antypasowi. Król urzeczony był urodą swej pasierbicy Salome, córki  Herodiady,  która skłoniła go swoim lubieżnym tańcem do wydania wyroku śmierci na proroka Jana Chrzciciela. Dziwię się, że filmowcy zrezygnowali z  tak wspaniałej sceny, jak taniec Salome.
            Z Rzymu przyjechał p r o k u r a t o r Poncjusz Piłat, a nie jakiś namiestnik rzymski, i oczywiście to on będzie winien śmierci Jezusa, a nie Żydzi!

            Obawiam się, że zrezygnuję z obejrzenia dalszego ciągu tego natłoku niewiedzy i ignorowania faktów. Nie tak wyobrażałam sobie serial o Biblii. Pewnie na końcu, Chrystus zmartwychwstanie jako Afroamerykanin z dredami, tylko nieco  w niebie wybielony. Horror! 

Święto Zmarłych.

1.11.2013 r.

            

            W jesieni często dopada mnie chandra i po prostu nie chce mi się pisać. Na samą myśl o napisaniu czegokolwiek, doznaję jakby paraliżu woli i wstrętu do dotknięcia klawiszy laptopa.  Ale dziś taki szczególny dzień, bardzo smutny i pełen refleksji nad zjawiskiem przemijania. Jak co roku, byłam na cmentarzu na grobie Rodziców. Zapaliłam kilka zniczy i złożyłam na płycie grobu skromny wieniec. Nie stać mnie na nic więcej.
            Poza tym,  wcale nie rozumiem sensu ubierania grobów, niczym wystawy w supermarkecie i zapalania na nich ogniska. Zastanawia mnie, jak to możliwe, żeby ludzie, którzy przez okrągły rok nie bywają na cmentarzu, zapominając o leżących tam bliskich, akurat przed Wszystkimi Świętymi przypominali sobie o nich? Wygląda na to, że nie zależy im na zmarłych, a jedynie na opinii  odwiedzających w ten dzień cmentarz. Od dziecka lubiłam chodzić na cmentarze, bo w czasie wojny to było względnie bezpieczne miejsce do spacerów i kontemplacji. Będąc małą dziewczynką, chodziłam z Dziadkiem Tadeuszem, na stary cmentarz w centrum Rzeszowa, o ile pamiętam, przy ulicy Gałęzowskiego. Dziadek pokazywał mi groby powstańców z roku 1863, i opowiadał o swoim ojcu, a moim pradziadku, żołnierzu Powstania Styczniowego. Rzeszów szczególnie czcił pamięć Marcina Borelowskiego” Lelewela”, dowódcy oddziału powstańczego, a także bohatera Legionów Piłsudskiego, pułkownika Leopolda Lisa -  Kuli, przyjaciela mego wuja.  Zawsze 1 listopada, lub w Dzień Zaduszny, szliśmy na cmentarz na Pobitnem, zapalić świece na grobach naszych krewnych.          Potem, już w Bolesławcu, chodziłam z Rodzicami na cmentarze, aby postawić znicz na jakimś zapomnianym grobie. Na cmentarzu żołnierzy radzieckich, odkryliśmy wtedy mogiłę polskiego żołnierza. Dziś już  sama odwiedzam grób moich bliskich, myśląc z żalem, że nie dane mi jest zapalić znicza na grobach moich Dziadków i najbliższych krewnych, spoczywających w Rzeszowie, w Poznaniu, w Gnieźnie, we Wrocławiu, w Warszawie, w Szczecinie, nie mówiąc  już nawet o tych mogiłach moich przodków, leżących na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, i tych nie istniejących już wcale grobach, na kresach dawnej Rzeczypospolitej.
            Niegdyś słyszałam, że zmarły żyje dotąd, dopóki istnieje o nim pamięć. Potem odchodzi na zawsze. Smutno mi, gdy wyobrażam sobie, że po mojej śmierci, pamięć o moich bliskich odejdzie wraz ze mną w nicość. Może dlatego, z takim uporem walczę o wydanie mojej książki, bo tam na pierwszej karcie, jest dedykacja dla moich Rodziców i Pradziada. Dlatego też na płycie grobowej  Rodziców, który kiedyś będzie moim grobem, kazałam wyryć napis: Non omnis moriar. – Nie wszystek umrę.
            Nie potrafię skupić się, siedząc na cmentarzu. Zbyt wiele ludzi mnie otacza, głośne rozmowy, często śmiechy, jak na jarmarku lub wesołym bankiecie. Przed bramą cmentarną, sprzedawcy oferują słodycze, bywają nawet stoiska z gorącymi potrawami i napojami. Czysta komercja, nie przystająca ani do tego smutnego dnia, ani miejsca wiecznego spoczynku tysięcy ludzi. Wolę usiąść w domu, w wygodnym fotelu i przymknąwszy oczy, słuchać muzyki poważnej,  lub oglądać w albumach pożółkłe ze starości fotografie, przypominając sobie twarze tych, co już odeszli. Przywoływać w pamięci ich słowa, gesty, uśmiechy.... Nasze życie jest tak okrutnie krótkie, a jeszcze skracamy je sobie zmartwieniami, a przede wszystkim pogonią za dniem jutrzejszym, byle prędzej, byle szybciej.
            Que, que, scelesti, ruitis? - Dokąd, dokąd, szaleńcy, pędzicie? - pytał starożytny poeta Horacy.
            Śpieszymy się do tego dnia, po którym nastanie dla nas absolutna nicość!
           
            Pomimo smutku, lubię to święto, szczególnie gdy jest ładna pogoda i z drzew lecą pożółkłe liście, przypominając nam o nadchodzącej zimie. Ale po zimie nastaje wiosna i przyroda się odradza, my niestety, odchodząc wkraczamy w niebyt. A może jedynie otrząsamy się z ziemskich trosk, odbywając podróż w krainę wiekuistego spokoju i szczęścia?
            Nasza ojczyzna w swojej historii zaznała niezliczonych cierpień i dzień Święta Zmarłych oraz następny, Dzień Zaduszny, powinniśmy czcić w powadze i godności. Dlatego oburza mnie i po prostu wnerwia, wprowadzanie do nas niemal na siłę, głupich i według mnie, bluźnierczych amerykańskich zwyczajów Halloween. Szydzenie ze zjawiska śmierci, jest czynem niegodnym człowieka kulturalnego. Zresztą Amerykanie mają bardzo krótką historię, nie mogącą równać się z przeszło tysiącletnimi dziejami Polski. Wojna Wyzwoleńcza? Mieliśmy takich wojen wiele. Wojna Secesyjna? W czasie naszych dziejów, mieliśmy tysiące bitew i wojen, miliony poległych i pomordowanych. Czcimy ich pamięć właśnie w te dni pełne zadumy i wspomnień.
            Amerykańskie dzieci bawią się sztucznymi czaszkami i szkieletami. Może dlatego potem strzelają do siebie w szkołach? Nauczono ich szydzić ze śmierci, i pewnie nie rozumieją, że zjawisko śmierci jest nieodwracalne. Niedawno widziałam w autobusie ucznia, ubranego w koszulkę z wyobrażeniem trupiej czaszki. W jakim celu sprzedaje się w polskich sklepach podobnie makabryczne ubiory? Dlaczego rodzice nie zabraniają dzieciom noszenia na sobie emblematu śmierci? Oto jest pytanie!
            1 listopada to nie tylko Święto Zmarłych. To  również 95 rocznica obrony Lwowa. Tego dnia, lwowiacy ujrzeli na wieży ratusza żółto-niebieską chorągiew ukraińską, powiewającą nad miastem i przeczytali na rozwieszonych na murach odezwach, że Lwów stał się stolicą  niepodległej Ukrainy. Polscy mieszkańcy lwiego grodu „Semper fidelis,” - zawsze wiernego Rzeczypospolitej, nie mogli się z tym faktem pogodzić i chwycili za broń. Bohaterska obrona Lwowa przeszła do historii polskiej, a szczególnie walki dzieci o ukochane miasto, Orląt lwowskich, staczających nierówne boje z doskonale uzbrojonymi oddziałami ukraińskimi. Tysiące obrońców spoczywają na cmentarzu Łyczakowskim. „ A to Polska właśnie”...  Jeden z nich, Bezimienny, leży pod arkadami Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Przed Grobem tego nieznanego dziecka Lwowa,  skłaniają głowy królowie i prezydenci państw. 
            Lwów był ulubionym miastem marszałka Piłsudskiego, udekorowanym przez niego, jako jedyne miasto w historii Polski, orderem Virtuti Militari.

            Ponieważ obecnie próbuje się wciągnąć Ukrainę do Unii Europejskiej, a nawet  do NATO, nasze środki masowego przekazu, jakoś tę ważną rocznicę pominęły znaczącym milczeniem. Z jednym wyjątkiem – Wrocławia! Ale stolica Dolnego Śląska, zawsze wierna jest pamięci o tym umiłowanym mieście. 

Odchodzą!

            28.10.2013 r.

            29 października zmarł Pan Tadeusz Mazowiecki, były premier RP, pierwszego po wyborach w 1989 roku, rządu polskiego. Był dobrym, opanowanym człowiekiem, rzadko ulegał emocjom. Należał do stowarzyszenia inteligencji katolickiej i był osobą głęboko wierzącą. Jednak jako premier, nie spełnił oczekiwań rodaków i wielu zawiódł. Jego rząd był raczej mało kompetentny, np. Jacek Kuroń, pełniący funkcję ministra płacy, pracy i spraw socjalnych, zamiast natychmiast zrewaloryzować emerytury i renty, czego społeczeństwo oczekiwało, zafundował emerytom zupkę „kuroniówkę” i niespełnione obiecanki. Dla siebie był raczej bardziej hojny. Minister  sprawiedliwości pan Lewandowski, wprowadził do sądownictwa zwolnienie podejrzanego za kaucją. W ten sposób, defraudant lub złodziej, może opłacić swoją wolność pieniędzmi uzyskanymi z kradzieży! Pan Balcerowicz, minister finansów, żelazną ręką wepchnął Polskę w ramiona kapitalizmu o wilczych zębach, o czym pierwsi członkowie Solidarności bynajmniej nie marzyli, bo chcieli mieć ustrój socjaldemokratyczny, przyjazny dla społeczeństwa.
            Likwidując PGR-y, na wsiach, puścił Balcerowicz tysiące pracowników rolnych, dosłownie z torbami. A sprzedając zakłady przemysłowe, przyczynił się do powstania narastającego w kraju bezrobocia. Otwierając granice dla handlu zagranicznego, zniszczył rodzimy handel. Zaś klasę robotniczą, która wyniosła Solidarność na wyżyny, uczynił nic nie znaczącym przedmiotem, a nie podmiotem, nie liczącym się w państwie o ustroju kapitalistycznym.

            Ale o zmarłych nie należy mówić źle. Dlatego też myślę, że Pan premier Mazowiecki, pragnął dla swej ojczyzny jedynie dobra. Niech spoczywa w pokoju.  

środa, 23 października 2013

O tych zapomnianych.

13.10.2013 r.
          
            Rządząca prawica, często oskarża PRL, tę „kłamliwą komunę”, o zatajanie i fałszowanie historii polskiej. Owszem, bywało że w tamtym okresie zatajano pewne niewygodne fakty historyczne, jak np. sprawę mordu katyńskiego, zbrodnie UB i inne. Lecz nawet w latach terroru stalinowskiego, pisano o żołnierzach spod Monte Cassino, Tobruku i Arnhem. Wiem, co mówię, bo w swojej bibliotece posiadam książki wydane w tych czasach.  Ale nawet władzom PRL-owskim, daleko było do  takiego przemilczania faktów  historycznych, jak to się dzieje  w obecnej dobie.
            Oto jeden z przykładów.
            Wczoraj minęła  siedemdziesiąta rocznica  bitwy pod Lenino, stoczonej przez I Dywizję Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, w dniach 12-13. X. 1943 roku. W poprzednim ustroju, 12-go października, święcono uroczyście  Dzień Wojska Polskiego. Cóż, było i minęło, ale jednego nie potrafię zrozumieć. Dlaczego w dniu krwawej i strasznej bitwy, nikt o niej nie wspomniał? Czyżby polska krew przelana przez żołnierza pod Lenino, była gorsza, mniej cenna od krwi żołnierza,  przelanej pod Monte Cassino? Mówi się teraz, że ci żołnierze idący od wschodu, nieśli nam niewolę radziecką. Jakież to niesprawiedliwe i bolesne. Czasami mam wrażenie, jakby  dzisiejsze media  zupełnie zapomniały, lub po prostu nie liczyły się z faktem, że żyją jeszcze ludzie, którzy doskonale pamiętają tamte czasy.
            Jak można tak bezlitośnie zacierać pamięć o tych nieszczęsnych chłopcach, których jedyną winą był powrót do ojczyzny z niewłaściwej strony.  Ani słowa w TVP I, milczenie w TVP Historia, w radiu i w gazetach. Nic, cisza. A przecież ci zapomniani żołnierze z I Dywizji Piechoty, byli polskimi  zesłańcami, wywiezionymi przemocą z kresów wschodnich, tyle tylko, że im nie udało się dojść do pułków, tworzonych przez gen. Andersa.   
            Na zesłaniu cierpieli straszliwą nędzę i żarła ich tęsknota za utraconą ojczyzną, więc poszli tam, gdzie widniał polski orzełek, chociaż bez korony, gdzie tworzono polskie wojsko. Szli z nadzieją, że będą walczyć z wrogiem i z bronią w ręku powrócą do kraju. Nie było ich winą, że zamiast kapelana, dano im politruka.  Na  matactwa polityczne nie mieli  żadnego wpływu.
            Dawno temu, słyszałam opowieści ludzi, walczących pod Lenino.
            To była po prostu straszliwa rzeź! Polscy żołnierze, w swoim pierwszym boju, pędzeni byli niemal bez wsparcia, na potężne umocnienia niemieckie, na pola minowe, nie mając możności cofnąć się pod huraganowym ogniem, bo za nimi szły wojska radzieckie, gotowe ich wystrzelać. Więc Polacy szli naprzód i setkami ginęli. Kładli się trupem na zasiekach, konali poranieni na polach minowych  Złożyli ogromną daninę krwi przelanej za ojczyznę. O tym, że byli posłani na zatracenie, nie  wolno było mówić w PRL-u.
            Widocznie niewiele się u nas zmieniło, bo dzisiaj także się o tym nie wspomina. Nie odprawia się nabożeństwa żałobnego za spokój ich duszy. A przecież ci biedni chłopcy, za nadzieję powrotu do kraju, zapłacili najwyższą cenę. Ofiara ich życia poszła na marne, ale przelana krew  jest bezcenna i powinna być odpowiednio czczona przez rodaków.


poniedziałek, 14 października 2013

Kulinarne szaleństwo

12.10.2013 r.
           
            W pewnej gazecie przeczytałam, że ponad sto tysięcy dzieci przychodzi codziennie głodne do szkoły. Ja tego nie rozumiem, bo chociaż wychowałam się w najuboższym okresie po wojnie, kiedy cała Polska leżała w gruzach, nie widziałam głodnych dzieci. Państwo było w ruinie ale dzieci, bez względu na dochody rodziców, dostawały w szkole darmowe, pożywne śniadanie, obowiązkowo mleko, kawa,  lub kakao, tran i owoce. Szkolna higienistka zmuszała nas do łykania witamin, a szkolny dentysta dbał o nasze zęby.  Co miesiąc przychodził lekarz, aby nas zbadać, bo szalała pookupacyjna gruźlica. Potem aż do 1989 r, obowiązkowo  raz w roku trzeba było zrobić zdjęcie płuc. Gruźlica w końcu  została pokonana. Teraz ponownie wraca, ale kto by się tym przejmował?
            Tymczasem nad tymi głodnymi dzieciakami, rozczula się radio i telewizja, ale nie widzę, żeby coś zmieniło się na lepsze. Raczej na gorsze, bo w kraju przybywa bezrobotnych, a jest ich już przeszło 2 miliony. Wyobrażam sobie, jakie warunki życia mają ci ludzie i ich dzieci, co jedzą i z jakimi trudnościami borykają się w tych czasach.
            Tymczasem kolorowe szmatławce lansują modę:„żyj lekko, łatwo i przyjemnie”, prezentując luksusowe wille, samochody i panie z półświatka. Seriale polskie ukazują swoich bohaterów dobrze ubranych, pięknie mieszkających i jeżdżących markowymi samochodami, obrazując świat złudny i nieprawdziwy, daleki od rzeczywistości. Tygodniki prześcigają się w drukowaniu przepisów na wykwintne potrawy. A telewizja po prostu oszalała, emitując w każdym paśmie programy kulinarne, coraz bardziej wymyślne i kosztowne. Tak, jakby w Polsce żyli wyłącznie ludzie bardzo bogaci! Kiedyś, w wolnej chwili obliczyłam sobie, że stosując tę wyszukaną kuchnię w moim domu, musiałabym otrzymywać miesięcznie emeryturę w wysokości około 5 tysięcy złotych. Prawda, że takie menu jest w sam raz odpowiednie na kieszeń bezrobotnego obywatela polskiego?

            Biorąc pod uwagę, że ciągle jeszcze żyjemy w kryzysie sądzę, iż jest to nie tylko nietaktowne, lecz po prostu okrutne, emitować takie programy wówczas, gdy setki tysięcy dzieci głodują, a ich bezrobotnych rodziców często nie stać na kupno bochenka chleba! 

Pech i nieszczęścia zawsze idą parami.

11.10.2013 r.
            
           
            Jestem taka wkurzona, tak bardzo zdenerwowana, że muszę sobie ulżyć choć na blogu. Jak się nie ma nikogo, to blog staje się tym najlepszym przyjacielem i powiernikiem, bo papier wszystko zniesie. Verba volant scripta manent, słowa ulatują pismo zostaje. Po zapaleniu płuc  czuję się bardzo osłabiona i mówiąc prawdę, trochę zaniedbałam mieszkanie. Wczoraj poczułam się nieco lepiej i korzystając z pięknej jesiennej pogody, wzięłam się do mycia okien w kuchni i pokoju, wymyślając sobie półgłosem od flejtuchów! Z wysokości 10 piętra, patrzyłam na przecudny park, cały w purpurze i złocie spadających liści. Jesień ma także wielki urok, a ja bardzo lubię tę porę roku. Nie ma upałów, a kiedy dzień jest ładny, można iść na spacer do lasu i zbierać spadłe kasztany i suche liście na bukiety.
            Ale nie o tym chciałam pisać. Otóż badanie tomograficzne wykazało, że mam  podwyższone ciśnienie w gałkach ocznych. To niepokojący objaw, może być nawet początkiem jaskry. Mój zmarły Ojciec cierpiał na tę groźną chorobę i pod koniec życia był niemal całkowicie niewidomy. Od lekarza okulisty otrzymałam krople do oczu, ale przez kilka dni jakoś o nich zapomniałam. Dopiero przedwczoraj rano, postanowiłam wkropić lek do oczu. Horror, jakbym sobie wlała do oka kwas siarkowy! Na moment całkiem oślepłam, a potem zaczęły mi drgać mięśnie powiek i poczułam silny ból w gałkach ocznych i w głowie. Źle! Natychmiast oczy przemyłam, lecz to niewiele pomogło. Przez dwa dni chodziłam z oczami czerwonymi jak królik, mając nadzieję, że samo przejdzie. Nie przeszło, wobec tego postanowiłam nazajutrz zadzwonić do lekarza i poprosić o przepisanie używanego dawniej, dobrego i bezpiecznego lekarstwa, przeciw ciśnieniu w gałkach ocznych. Zamyślona, myłam okna i bezwiednie zaczepiłam paskiem fartuszka o gałkę szuflady.  Ciężka dębowa szuflada, spadła z wysoka, prosto na podbicie mojej lewej stopy. Poczułam przeszywający ból i momentalnie zrobiło mi się słabo. Podejrzewałam, że pękła mi kość. W sierpniu br. złamałam sobie palec w prawej stopie. Co jest do licha, urok ktoś rzucił na moje nogi, czy co?
            Nie pomogły chłodne kompresy, ani bandażowanie stopy elastycznym bandażem. Całą noc nie zmrużyłam z bólu oka. Rano chciałam zatelefonować do lekarza po receptę na krople do oczu. Dzwoniłam kilkakrotnie, lecz komórka poinformowała mnie uprzejmie, że nie z ich winy, połączenie nie może być wykonane. Klops i rozpacz w ciapki!
            Okazało się, że muszę się ubrać i iść do lekarza. Ba, iść, ale jak? Po mieszkaniu skakałam na jednej nodze, opierając się o meble, lecz jak wyjść w tym stanie na zewnątrz? Do okulisty iść musiałam, bo rano nie mogłam otworzyć powiek zalepionych wydzieliną, a w oczach czułam straszny ból i ucisk. Żeby nie było mi za dobrze, kochane bolesławieckie PKS, zlikwidowało na ul. Zygmunta Augusta autobus  4 - jadący do miasta i teraz, żeby dostać się do centrum, muszę wsiąść do 1-ki i jechać przez Zwycięstwa, Leśną i cmentarz, na dworzec PKS, tam wysiąść i dalej iść piechotką. Miły spacer, kiedy człowiek jest pełen sił i ma zdrowe nogi. Ale ja ledwo się wlokłam, niemal jęcząc z bólu przy każdym kroku.
            W końcu jakoś doszłam i oznajmiłam recepcjonistce, że proszę lekarza o przyjęcie, bo mam problem z oczami po zapisanych kroplach. W poczekalni siedziały dosłownie trzy osoby. Pani recepcjonistka wzięła moją kartę i poszła do lekarza. Po chwili wyszła i oznajmiła mi, żebym krople odstawiła i przyszła na wizytę w przyszłym roku! Zdębiałam. Jak w takim stanie mogłam dotrwać do przyszłego roku? Tym bardziej, że popołudniami wiele godzin spędzam przy laptopie.
            Oświadczyłam pani recepcjonistce, że bardzo cierpię, czuję ucisk w gałkach ocznych, szalenie boli mnie głowa, i potrzebuję koniecznie konsultacji z lekarzem. Pani recepcjonistka ponownie udała się do gabinetu i wychodząc, podała mi receptę na jakieś krople. Oznajmiła przy tym, że mam się zgłosić w przyszłym roku.  Nie zostałam przyjęta, choć byłam gotowa czekać i wejść jako ostatni pacjent. 
            Oszołomiona podziękowałam i wyszłam, a raczej wyczołgałam się z przybytku pomocy medycznej, zastanawiając się, jak można kogoś uzdrowić za pomocą recepty, przepisanej na niewidzianego? Miałam w rodzinie wielu doktorów i profesora medycyny, ale o takim cudownym  sposobie leczenia jeszcze nie słyszałam.
            Ponieważ akurat żadnego autobusu nie było, / dalsze zmiany w rozkładzie jazdy/ pokuśtykałam  piechotą do domu, pojękując przy każdym kroku.  Może nie powinnam tego pisać, ale z bólu i wściekłości zaczęłam płakać. Jak długo szłam do domu, o tym już nie wspomnę, Ale ta wizyta u lekarza, na długo pozostanie w mojej pamięci. W aptece, przy realizacji  recepty, okazało się, że nie przepisano mi leku na ciśnienie w oczach, tylko na złagodzenie stanu zapalnego. Koszt recepty nawet po refundacji wynosił ponad 20 zł! Krople, o jakie chciałam prosić okulistę, kosztują 3 zł.  Ponieważ w tym miesiącu zapłaciłam za recepty mnóstwo pieniędzy, a przed emeryturą jestem spłukana, stwierdziwszy, że ten lek niewiele mi  pomoże, z pasją podarłam receptę, na oczach patrzącej na mnie ze współczuciem pani magister.
                Podobno najważniejszą dewizą lekarza jest: „ Nie szkodzić!” Tyle, że nie wszyscy o tym pamiętają.
            Kiedy Chińczyk chce  przekląć swojego wroga, mówi: - Obyś żył w ciekawych czasach!

Ja wymyśliłam groźniejsze przekleństwo: „Obyś chorował w ustroju kapitalistycznym, mając niewiele pieniędzy!”

środa, 9 października 2013

A może by tak poczytać Mickiewicza?.

            23.09.2013 r.
            

            Pisząc swój blog, niemal nie zdajemy sobie sprawy, że czytają nas setki internautów. Piszemy o sprawach osobistych i dopiero, gdy nagle pojawia się wiadomość w poczcie elektronicznej, doznajemy pewnego rodzaju wstrząsu. Jednak ktoś nas czyta! Słynny pan Parandowski powiedział, że każdy pisarz musi być odpowiedzialny za swoje słowa. To cytat godny zapamiętania, bo kiedy czytam niektóre wypowiedzi internautów, ogarnia mnie zgroza!
            Z aktualności, dziś pani Angela Merkel została po raz trzeci kanclerzem Niemiec. Nasza prasa i telewizja, cała w skowronkach, wymienia jednym tchem informacje, jakie to serdeczne stosunki łączą nas obecnie z sąsiadami zza Nysy, ile towarów tam eksportujemy i jak inaczej  teraz jesteśmy postrzegani przez Niemców. To miło, że cenimy sobie dobrosąsiedzkie stosunki z sąsiadami, szkoda tylko, że nie dotyczy to wszystkich naszych sąsiadów. Także tych zza wschodniej granicy! Być może dlatego, o tragedii 74 rocznicy wybuchu II wojny światowej, przemilczano lub mówiono półgębkiem, za to rozwodzono się szeroko o 17 września. Było to łatwe do przewidzenia.

            Widocznie dzisiejsi politycy i dziennikarze, nie czytali nigdy „Grażyny” A. Mickiewicza, bo znajduje się tam pewno zdanie, godne zapamiętania. Nie będę go przytaczała, bo i po co? Kto kocha Wieszcza, wie o czym myślę.

Co by było gdyby?....

17.09.2013 r.     
            
            Ponieważ jestem chora i nie wychodzę z domu, więcej czasu poświęcam naszej kochanej telewizji, która stara się jak może, dostarczać nam emocji. Nie powiem, dziś wieczorem, dzięki panu Sekielskiemu, miałam aż nadto wrażeń, bo prawdę mówiąc, zasiadłam przed telewizorem już wkurzona, a potem tylko emocje rosły, za przyczyną kontrowersyjnego programu pt.”Po prostu”.Tym razem nic nie było po prostu, lecz wszystko na opak. Kochany redaktor wymyślił sobie, żeby spojrzeć na 17 września  1939 roku, z innego punktu widzenia. W tym celu zaprosił do studia dwóch panów, nie grzeszących  intelektem, mianowicie pana Ryszarda Czarneckiego z PiS-u, oraz pana Korwin Mikke, chyba radykała, o raczej ekscentrycznych, żeby nie powiedzieć, wstecznych poglądach. 
            Obaj  panowie mieli się wypowiadać na temat spreparowanego filmu przedstawiającego, co by to było, gdyby we wrześniu 1939 roku, Polska sprzymierzyła się z hitlerowskimi Niemcami i wspólnie uderzyła na Rosję i na Francję. A w końcu, gdy Hitlerowi powinie się noga, poszukała sobie sojuszników na Zachodzie. Program był bezdennie głupi i obrażający honor narodu polskiego. Na filmie widzieliśmy polskie sztandary, powiewające pomiędzy flagami ze znienawidzonym znakiem swastyki. Maszerujące na Rosję kohorty niemieckie, razem z oddziałami polskiej kawalerii!. Niemieckie czołgi i samoloty z polskimi godłami, a w sekwencji końcowej, obraz Orła na wieży Kremla. Moskwa jest nasza. Hurra!
            Jako córka polskiego oficera i żołnierza Armii Krajowej, uważam, że takich filmów pokazywać nie wolno. Nawet na prima aprilis. W dzisiejszych czasach mogą być one zrozumiane dosłownie, przez niektóre ugrupowania młodzieżowe i polityczne!
            Obaj panowie komentujący treść filmu, nie mieli żadnych zastrzeżeń co do wspólnego ataku na Rosję, lecz nie byli zgodni w kwestii warunków sojuszu z Niemcami. Najwidoczniej hitleryzm i faszyzm jest milszy tym panom niż komunizm. Podkreślali jednak z naciskiem, że nie byłoby wtedy 17 września, paktu Ribbentrop - Mołotow i wkroczenia wojsk sowieckich na kresy wschodnie. Nie byłoby Katynia, Sybiru, Powstania Warszawskiego, rzezi na Ukrainie, a Polska razem z Niemcami, dokonałaby rozbioru Rosji, podboju Francji i stała się mocarstwem od morza do morza! Niestety, przed drugą wojną światową, niektórzy polscy politycy naprawdę marzyli o mocarstwowej Polsce od morza do morza.  Z wielką pompą przyjmowano wizyty marszałka Hermanna Göringa i innych dostojników III Rzeszy, zapraszając ich na polowania do Białowieży. Przyjaźń polsko-niemiecka skończyła się  katastrofą wrześniową!                     
            Film, przy wszystkich swoich nieprawdopodobnych i utopijnych mrzonkach, wprost    niedwuznacznie ujawniał niepokojące zjawisko ciągotek faszystowskich, narastające w ostatnich czasach, w niektórych środowiskach politycznych i młodzieżowych. Dowodem na to, była nie tylko sama treść filmu, ale i jego komentarze obu zaproszonych panów. Według ich zdania, Stalin był większym zbrodniarzem niż Hitler, więc w 1939 roku raczej należałoby zrezygnować z Gdańska i zwrócić się w stronę Niemiec hitlerowskich, szczerze oferujących nam sojusz. (aha!) Na sprawę holokaustu, obaj panowie zgodnie przymykali oko argumentując, że w Polsce nie byłoby Oświęcimia. Obozy koncentracyjne na terenie innych państw, raczej ich nie interesowały. Swoje  poglądy motywowali twierdzeniem, iż w 1939 roku Polska nie miała innego wyjścia, jak tylko alians z Hitlerem! Horror! Skąd, do cholery, u nas te ciągotki do ataku na Rosję? Mamy kurzą pamięć?  Ten figiel nie udał się ani wielkiemu Napoleonowi, ani zadufanemu w sobie Hitlerowi. Tylko nam udało się to dwa razy, lecz nie umieliśmy tego faktu wykorzystać na korzyść obu narodów, ale okazaliśmy się tak okrutni i zaborczy, że w końcu wkurzeni Rosjanie popędzili nam kota!
            Nie jestem historykiem z profesji, lecz jedynie z zamiłowania i spróbowałam zastanowić się, jakie mieliśmy szanse w 1939 roku. Po pierwsze, nie sądzę żeby Stalin był większym zbrodniarzem od Hitlera. Był za to obdarzony dalekosiężnym geniuszem politycznym, czego nie można powiedzieć o wodzu III Rzeszy. W odwecie za rok 1920, Stalin wymordował  w Katyniu polskich oficerów i zesłał tysiące Polaków na Sybir. Hitler pozbawił życia polskich profesorów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, Lwowskiego, zafundował nam obozy koncentracyjne oraz pozbawił życia, skromnie licząc, 6 milionów mieszkańców Polski. Oficerom polskim także nie przepuścił, zabijając wielu w obozach koncentracyjnych, jak choćby generała Grota Roweckiego i innych.       Nawet sami  hitlerowscy dostojnicy przyznawali między sobą, że takiego ucisku, jaki znosi naród polski, jeszcze nigdy żaden naród nie cierpiał. Goebbels nazywał Polaków po prostu zwierzętami, nie ludźmi!
            W owym fatalnym 1939 roku, Polska na swoje nieszczęście, miała rząd ultraprawicowy,  którego szkodliwa i krótkowzroczna polityka, nie potrafiła kierować się polską racją stanu. A racja stanu wymagała szukania sprzymierzeńców blisko, w państwach ościennych. Czechy miały wspaniale rozwiniętą zbrojeniówkę, a ich samoloty, zagarnięte potem przez niemieckie zakłady Dorniera, bombardowały we wrześniu Polskę. Zamiast na naszą hańbę,  wkraczać wraz z Niemcami do Zaolzia, rząd polski powinien zawszeć sojusz polsko-czeski. Prócz Czech, należało zwrócić się ku Jugosławii, także zagrożonej atakiem niemieckim, do Rumunii, czy Bułgarii, a nawet na Węgry.             Przede wszystkim jednak, trzeba było koniecznie ubiec Niemców, zawierając z Rosją pakt zaczepno-odporny, przeciwko III Rzeszy. Stalin kilkakrotnie proponował nam taki sojusz, ale prawicowy rząd polski nawet nie chciał słyszeć o aliansie z bolszewikami, chełpiąc się zwycięstwem w 1920 roku. Straszliwie się to potem na nas zemściło. Hitler nienawidzący komunizmu, nie miał  jednak takich obiekcji, zawierając ze Stalinem ów tragiczny dla nas pakt.
            Polska mając przymierze z Rosją, Czechami i Jugosławią,  nie musiała obawiać się ataku, bowiem Hitler nigdy by nie uderzył na państwo, mające sojusz z Rosją! Tym samym nie byłoby,  na razie przynajmniej,  II wojny światowej, Katynia, Sybiru, rzezi ukraińskich, Oświęcimia, ani Powstania Warszawskiego, kresy wschodnie nadal byłyby polskie. Co więcej, Japonia nie sprawiłaby Ameryce lania w Pearl Harbour.  Z kolei Amerykanie nie potrzebowali potem czule przygarniać zbrodniarzy wojennych, naukowców niemieckich z formacji SS, (profesora Wehrnera von Braun i innych twórców rakiet V-1 i V-2 ), którzy wyprodukowali dla USA bombę atomową, zrzuconą na Hiroszimę i Nagasaki, rozpoczynając tym samym światowy wyścig zbrojeń nuklearnych.
            Hitler uderzając na Polskę, miał drobiazgowo opracowany plan eksterminacji i totalnej likwidacji społeczeństwa polskiego, dla celów tzw. Lebensraumu – przestrzeni życiowej - ponieważ Niemcy zawsze twierdzili, iż brakuje im miejsca do egzystencji. Zawsze w ten sposób tłumaczyli agresję! Tak więc pakt z Niemcami niczego by nie zmienił, ponieważ naród polski miał zostać wytępiony, oddając swoje ziemie „narodowi panów”.

            Można godzinami wałkować temat:”co by było gdyby”, ale nie miałoby to sensu. Filmy o podobnej tematyce uważam za szkodliwe, gdyż dają pożywkę faszyzującym ugrupowaniom, jak choćby Młodzież Wszechpolska, która w Legnicy urządziła widowisko z okazji 20 rocznicy wycofania z Polski wojsk radzieckich w 1993 roku. Pokazali się w obrzydliwym świetle gościom przybyłym z Rosji, wywrzaskując pod ich adresem obelgi i niosąc obraźliwe transparenty. A gdzież tradycyjna polska gościnność? Byłam zaskoczona pięknym polskim językiem córki, a może wnuczki marszałka Konstantego Rokossowskiego. Nota bene, Rokossowscy są szlachtą polską, znajdują się w herbarzu! Zachowanie części organizacji młodzieżowych, będących pod troskliwą opieką radykalnych kół prawicowych, coraz bardziej zaczyna przypominać bojówki Hitlerjugend, a nie wspaniałą i mądrą młodzież polską, jaką zawsze się szczyciliśmy. A jeśli chodzi o ideologię komunistyczną, to dzisiejsze Chiny stają się błyskawicznie pierwszą gospodarką świata, a przecież to państwo komunistyczne!   

O tym i o owym.

16.09.2013 r.
            
            Połowa września okazała się dla mnie fatalna. Trochę chłodu i natychmiast zapalenie gardła, tchawicy i płuc. Nie za dużo chorób, jak na jedną osobę?  Za grosz nie mam odporności. Jeszcze w dzieciństwie, lekarz zalecił mi coroczny wyjazd nad morze, bo potrzebuję jodu. Kiedy pracowałam, i potem na rencie, jeździłam do Kołobrzegu nawet dwa razy w roku, i czułam się znakomicie. Niestety, obecnie wczasy są luksusem, w każdym razie nie na kieszeń niektórych emerytów, więc musiałam zrezygnować z wyjazdów i kilka razy w roku ponoszę tego konsekwencje, zapadając na zdrowiu.
            Dwa tygodnie leżałam i ledwie zipię. Jestem taka osłabiona, że nawet myśleć mi się nie chciało, a co dopiero pisać. Od 6.09. dziś pierwszy raz włączyłam laptop i zasiadłam do klawiatury.     Jakoś cicho minęła okrągła 330 rocznica jednej z największych bitew świata - Odsieczy Wiedeńskiej. Była to bitwa tak sławna, że europejscy kupcy na wizerunkach króla Jana III i pamiątkach z Polski, robili kokosowe interesy, podobnie jak Anglia w sierpniu br. z okazji urodzin małego księcia Georga. Król Jan nie doczekał się wdzięczności ze strony Austriaków. Cesarz Leopold, któremu uratowaliśmy tyłek, nawet nie raczył kiwnąć nosem królewiczowi Jakubowi, przedstawionemu mu przez króla. Wiedeń zamknął bramy przed spragnionymi wojskami polskimi, nie dając nam dostępu do wody i pożywienia.  
             Potęga otomańska nie padła jednak pod Wiedniem. Dopiero dwie wielkie bitwy na Węgrzech pod Parkanami, zadecydowały o losie Turcji. Pierwszą bitwę król przegrał, gdyż dał się zaskoczyć. Ale już w następnej batalii, odniósł olśniewające zwycięstwo, rozgramiając wojska tureckie, wyzwalając Budapeszt i całe Węgry. Po tej klęsce, mocarstwo otomańskie już nigdy się nie podniosło. Będąc na Węgrzech, nie zauważyłam, żeby się ktokolwiek tym przejmował. Jak zwykle jesteśmy nie docenieni. A środki masowego przekazu, mają historię Polski w dużym poważaniu, zajmując się gadaniem o polityce i politykach, czyli ględzeniem.
            Cieszę się, że dzięki wysiłkom dyplomacji rosyjskiej, nie doszło do ataku na biedną Syrię.
            Dziś w Krakowie pogrzeb Sławomira Mrożka. Największego ironisty świata, znanego w niemal każdym cywilizowanym kraju. Jego prochy wiózł wspaniały oszklony karawan, jaki zapamiętałam z lat dziecinnych. Bo tylko Kraków umie przechowywać relikty przeszłości i odpowiednio je prezentować. Mrożek spoczął w krypcie kościoła św. Piotra i Pawła na Grodzkiej, w Panteonie Zasłużonych, obok jezuity księdza Skargi. Chciałabym być świadkiem ich nocnych kłótni, bo obaj panowie mieli gadanego! 

            Mamy w TVP I  nowy talk- show (ohydne słówko, jakby nie można było napisać: program rozrywkowo-publicystyczny) Nazywa się „Świat się kręci” i prowadzony jest przez panią Młynarską. Z tego powodu, telewizja pozbawiła miliony polskich dzieciaków „Dobranocki”, na której wychowało się kilka pokoleń. Sama lubiłam oglądać Bolka i Lolka, Reksia, Uszatka i innych zapamiętanych przeze mnie”Dobranocek”. Czy warto było odbierać dzieciom przyjemność, żeby pokazać gadające głowy i panią Młynarską, która jakoś nigdy nie miała szczęścia do interesującego programu? Zaproszeni przez nią goście mówią to, co zwykle, czyli nic nowego, a dzieciaki wieczorem się nudzą! Zwłaszcza podczas deszczu...

poniedziałek, 9 września 2013

Śladem pradziadów.

            6.09.2013 r.
            
           
            Dziś w Bolesławcu także odbyła się bitwa, na szczęście bezkrwawa i bardzo wesoła. Obchodziliśmy  okrągłą, bo 200-tną rocznicę wojen napoleońskich na terenie naszego sławetnego  i zacnego grodu. Z tej okazji odbyły się ciekawe odczyty na temat okresu panowania cesarza Napoleona I.  W muzeum wystawa pamiątek z czasów napoleońskich, a nawet  - radość dla oka – oryginalny obraz wielkiego Wojciecha Kossaka:”Bitwa nad Berezyną”. Zrobiłam kilka zdjęć na pamiątkę. Potem, dalej na terenie muzeum przy ulicy Kutuzowa, pokaz umundurowania wojska francuskiego, musztra i prezentacja ówczesnej broni. Na dziedzińcu muzeum rozległy się donośne strzały, panie zasłoniły uszy i wydawały okrzyki przerażenia. Panowie zachowali olimpijski spokój, zajęci pałaszowaniem smakowitości, serwowanych przez obecny tam bufet. Brawo! Było mnóstwo zwiedzających, a niektórzy przyszli nawet z małymi dziećmi. Pod wieczór, nad Bobrem, miała się odbyć walna bitwa, po której zwycięzcy i zwyciężeni, zabici i ranni, zgodnie powędrują uczcić ten  wielki dzień. Chwała naszym władzom miejskim oraz Pani Tubaj za to, że zadbali o uczczenie tej rocznicy i zapoznanie mieszkańców z dawnymi dziejami miasta.
            Ja ucieszyłam się także z innego powodu. Mianowicie w muzeum, na wystawie przedmiotów i broni, dostrzegłam w gablocie szablę z epoki napoleońskiej. Identyczna szabla wisiała w domu dziadków Erbanów na huculskim kilimie. Była również z tego okresu, a nawet nieco wcześniejszego, bo z czasów Legionów Dąbrowskiego. Przybyła do Polski przywieziona przez jednego z moich przodków z linii Sierosławskich. Biedak, prócz dziur w skórze, przywiózł do ojczyzny tylko legionową piosenkę, z której zachowała się prosta melodyjka i kilka słów pierwszej zwrotki:                              
       Tam pomarańczy jest jak śmiecia,
                                                           Na futrunek świniom dają,
                                                           A oto takie małe dzieci,
                                                           Po italiańsku gadają.
           

            Tyle pozostało po moim legionowym przodku! Mądrze mówi łacińskie przysłowie: Sic transit gloria mundi! Tak przemija chwała świata.

Czy politycy wierzą w cuda?

            5.09.2013 r.
            
           
            Obawiam się, że światu zagraża nowa wojna. Bogu dzięki, że tym razem Polacy nie dali się nabrać „siostrzycy” zza oceanu i potraktowali buńczuczne wypowiedzi Ameryki dosyć chłodno. Chwała nam za to! Nasi chłopcy nie będą ginąć w Syrii, jak ginęli i giną w Iraku i Afganistanie. Wprawdzie władze głośno niby przyznają rację panu Obamie, że trzeba poskromić Asada i dać mu do zrozumienia, że bardzo brzydko się zachowuje, używając broni chemicznej, ale czynią to jakby z obowiązku, bez poprzedniej bojowości i zapału.
            A tak na marginesie, to przed kilku laty pan prezydent Bush junior, zapewniał cały świat, że Ameryka ma niepodważalne dowody na to, iż Irak ma bombę atomową i zamierza jej użyć, zagrażając całej cywilizacji! Prócz Rosji, wszyscy pośpieszyli bohaterskiej Ameryce w sukurs, posyłając do Iraku wojska, oczywiście z Polską na czele! Nikt nie słuchał Rosji, która twierdziła stanowczo, że Irak nie ma  żadnej bomby atomowej i naszym sprzymierzeńcom za oceanu wcale o atom nie chodzi. Przyszłość pokazała, że w Iraku rzeczywiście nie było broni nuklearnej, co Ameryce bynajmniej nie przeszkodziło zaatakować tego kraju, zgarnąć ogromne bogactwa dawnej Persji i dostać się do ropy naftowej. Przy sposobności z rozpędu powiesili Husseina! W dzisiejszych czasach, kiedy ktoś nie wie, o co chodzi w wielkiej polityce zagranicznej, to z pewnością chodzi o pieniądze i ropę naftową. Polska za pomoc Amerykanom, dostała w Iraku lanie i wyszła z wojny z gołą pupą, wpakowawszy w ten interes mnóstwo naszych pieniędzy, nie licząc krwi żołnierzy. A tyle było obietnic....  Podobnie przegrani wyjdziemy z Afganistanu.
            Obecnie mamy jakby powtórkę z rozrywki. Pan prezydent Obama dokładnie wie, że Asad użył broni chemicznej, chociaż przedstawiciele ONZ, wcale jeszcze tego nie potwierdzili. Ameryka znowu gotuje się do dania dyktatorowi nauczki, za pomocą rakiet i bomb. ( przezornie  swoich żołnierzy już tam nie posyłają). Rosja ponownie twierdzi, że władze Syrii nie użyły broni chemicznej, tylko zrobili to rebelianci, bo źle im się wiedzie w tej wojnie. Konia z rzędem temu, kto w tej kwestii ma rację.
            Mnie jednak zastanawia coś zupełnie innego. Lada dzień pociski amerykańskie mające rzekomo ukarać Asada, spadną na Syrię, bombardując Damaszek i inne miasta. Skąd Amerykanom wiadomo, że ich pociski i bomby  uderzą właśnie w zwolenników Asada? Mają węszyć jak pies policyjny i uderzać w przedstawicieli rządu, a rebeliantów i cywilną ludność omijać?  Byłby to zaiste cud! Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Natomiast jestem pewna, że  w czasie ataku amerykańskiego, zginie znowu wielu zupełnie niewinnych ludzi. Ale kogo obchodzą ofiary, kiedy idzie o wielką politykę?  Gdy nie wiesz, o co w tej wojnie chodzi, to z pewnością chodzi o.... 

            Pana prezydenta Obamę, tak wkurzyły obiekcje prezydenta Putina, że zachowywał się w Petersburgu niczym rozgrymaszony chłopiec. Widocznie w dzieciństwie nikt go nie nauczył, że w cudzym domu należy być uprzejmym wobec gospodarzy. No, ale kto miał go tego nauczyć?                   Amerykanie od dawna uzurpują sobie prawo do ratowania świata przemocą, wywołując coraz to nowe konflikty zbrojne. Nie chcę być złym prorokiem i doczekać tego, ale w końcu ktoś może się zdenerwować, i (używając ulubionego powiedzonka Jankesów) skopie im tyłek!