piątek, 30 sierpnia 2013

Jeżeli jest tak dobrze, to dlaczego jest źle?

29.08.2013 r.
   
    Nie lubię używać wyrazów wulgarnych, dlatego tylko powiem, że pewien, zapewne niezorientowany polityk, zapewniał w TVP nas, rodaków, że tego lata wszystko tanieje. Hm, porównując jego apanaże, z przeciętną płacą w naszym kraju oraz wysokością rent i większości emerytur, to raczej w to wątpię.  Ceny skaczą w górę, mięso, drób, przetwory mleczne,  margaryna i jarzyny znacznie podrożały, a już ceny leków dosłownie porażają!
    Mamy chyba najdroższe leki w całej Unii Europejskiej, a może nawet w całej Europie. Jestem osobą starszą i często bywam w aptece, doznając przy tym nieodmiennie szoku. Z dnia na dzień leki drożeją i nikt nie próbuje się temu przeciwstawić. Polskich firm farmaceutycznych raczej już nie mamy, bo  sprzedaliśmy je za marny grosz. Za to producenci zagraniczni, narzucają nam ceny, jakie im się spodobają wiedząc, że nikt im tego nie zabroni.
    Za lekkomyślność naszych władz, pokutują ludzie chorzy, często starzy i nie zawsze na tyle zasobni, żeby receptę zrealizować. Często rezygnują z wykupienia leku i wychodzą z apteki ze łzami w oczach. Odnoszę wrażenie, że jest to swoisty, okrutny sposób eksterminacji ludzi starych i chorych. Z dnia na dzień drożeją zioła. Opakowanie 100 gramów n.p. Normosanu kosztuje już ponad  7 zł, a jeszcze niedawno cena wynosiła 5,50. To samo tyczy się leków psychotropowych, na stany nerwicowe.  25 tabletek Lorazepamum kosztuje już ponad 20 zł! Niedawno płaciliśmy za niego 17 zł.  Ten lek nie jest refundowany, więc producent, w tym przypadku Polfa Tarchomin S.A. z dnia na dzień zawyża ceny. Nikt tego nie kontroluje, a Ministerstwo Zdrowia dorzuca jeszcze swoją cegiełkę, co jakiś czas  zmniejszając ilość refundowanych leków. Jesteśmy tak bogatym narodem, że nas stać na kupno leku w 100 % cenie.
    Z reguły nie wierzę w to, co mówią politycy, bo oni gadają „sobie a muzom”. Dlatego z obawą patrzę w przyszłość. I nie tylko ja, bo słuchając rozmów na przystankach autobusowych, czy w innych miejscach publicznych, często zdarza mi się słyszeć retoryczne pytanie:” Co to będzie?” Ano, ciemno wszędzie, głucho wszędzie, czekajmy to się przekonamy.   

wtorek, 27 sierpnia 2013

Miejskie imprezy.

24.08.2013 r.
            
            Od dwóch dni w Bolesławcu obchodzimy uroczyście Święto Ceramiki. Przyjemna impreza, a glinada i glinoludy, sympatyczne i oryginalne. Bardzo lubię, jak w moim mieście dzieje się coś ciekawego. Dorastałam w czasach, kiedy w każdą pogodną letnią niedzielę, w parkach i salach zabawowych organizowano bezpłatne imprezy taneczne. Bolesławiec lubił się bawić.
            Jednakże jest jedno „ale”! Wielokrotnie uroczyście przeklęłam faceta, który wynalazł wzmacniacze. Niegdyś najwięksi śpiewacy operowi i estradowi oraz orkiestry, występowali bez żadnych wzmacniaczy i słyszeli ich ci, którzy muzykę kochali. Wraz z wynalezieniem wzmacniaczy, skończyła się epoka  dobrej muzyki estradowej, a zaczął się łomot. Idole estradowi przestali śpiewać, a zaczęli wrzeszczeć. No, nie świadczy to dobrze o współczesnej kulturze muzycznej. Wyobraźmy sobie, że taka uroczystość obchodzona jest w jakimś mieście niemieckim. O, w tym wypadku z pewnością publiczność usłyszałaby Beethovena, Schumana, z całą pewnością Wagnera. A potem wesołe niemieckie piosenki i tańce ludowe, przy kufelku piwa. Podobnie w Austrii usłyszelibyśmy Mozarta, Schuberta, walce Straussa, tańce i piosenki tyrolskie z jodłowaniem.  Mogłabym tak  to wymieniać aż do znudzenia. Natomiast u nas na imprezie, od rana do wieczora łomot bębna, aż w uszach dudni. I tu właśnie pragnę zwrócić uwagę organizatorom imprez w Bolesławcu. Starajcie się państwo, żeby część artystyczna, czyli tak zwana muzyka młodzieżowa, nie odbywała się w samym centrum Bolesławca, lecz gdzieś na przykład nad Bobrem, z dala od miasta. Należy wziąć pod uwagę, że nie wszyscy obywatele są miłośnikami tego rodzaju muzyki. Poza tym, w domach na Rynku czy ul. Asnyka i okolicy, są z pewnością ludzie chorzy, starsi i niemowlęta, dla których wielogodzinny potworny hałas i walenie w bęben, staje się po pewnym czasie prawdziwą udręką, sprawia im cierpienie. Niemożliwe jest włączenie telewizora, radia, czy czytanie książki. Po prostu nie słyszy się własnych myśli. Ktoś powie: - Ale to tylko kilka dni. Niestety, to aż kilka dni!
            Zaobserwowałam, że po takiej dawce decybeli, przez większą część nocy, po ulicach miasta włóczą się bandy nastolatków, pijanych, naćpanych i bardzo agresywnych. W parkach odbywają się  seksualne orgie, połączone z wrzaskami, cichnącymi dopiero przed samym świtem. Wiem, co piszę, bo mieszkam przy parku i często przez całą noc nie mogę zmrużyć oka, budzona co chwilę wrzaskami pijanych dziewuch i ich facetów. W tym miejscu, kłaniam się uprzejmie funkcjonariuszom naszej szanownej policji, polecając ich uwadze park Waryńskiego przy ul. Tyrankiewiczów, który ostatnio upodobali sobie młodociani chuligani, gnieżdżąc się w amfiteatrze i hałasując niekiedy do bladego świtu.
            A może by tak na następną imprezę  zrezygnować z rocka i łomotu, organizując na przykład koncert muzyki i pieśni Stanisława Moniuszki i tańców narodowych, mazura, poloneza, czy ognistego obertasa ? Rzeknie mi ktoś: - Ale młodzież takiej muzyki nie lubi!

            W takim razie bardzo źle to o nas Polakach świadczy, że nie potrafimy wpoić naszym dzieciom kultu do muzyki i tradycji narodowej, biernie się przypatrując, jak młodzież coraz częściej szuka sobie wzorów w subkulturze amerykańskiej, ze szkodą dla zdrowia i obyczajów.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Jak czcimy polskie święta narodowe

.
    15,08.2013 r.
    Polska telewizja w szczególny sposób czci nasze święta państwowe. Nie wspominam tu o stacjach prywatnych, bo one z reguły nie mają już nic wspólnego z Polską, prócz języka. Myślę o TVP I i II, Info i innych programach państwowych, za które my, obywatele, płacimy abonament i to wcale niemały. ”I cóż my tu widzim?” - jak powiadał kochany pan Wiech. Ano widzim, że z reguły oprócz godzinnej oficjalnej nasiadówki i jakiejś żałosnej, niby to defilady, na której pokazujemy to, co powinniśmy starannie ukrywać, żeby sobie z nas nie żartowano w dyplomatycznych kuluarach, są jeszcze w telewizji filmy. Przede wszystkim amerykańskie groszowe kryminałki, lub komedie tzw. romantyczne, z których nie wiadomo kiedy się śmiać. Podejrzewam, że  chyba staliśmy się już  niewielką kolonią USA, bo innych filmów prócz amerykańskich nie wolno nam oglądać. Żeby było weselej, przeważnie są to zgrzybiałe powtórki. Polskie programy przedstawiają się równie  interesująco,  bo możemy, po raz chyba setny, obejrzeć sobie ckliwą „Trędowatą” lub równie popularnego ”Znachora”. W drodze szczególnej łaski, pan prezes TVP, pokazuje nam nie widzianego od dwóch tygodni „Janosika”, czy „Stawkę większą niż życie”, zapowiadane entuzjastycznym głosem spikera. Władze państwowe przywiązują ostatnio wielką wagę do rocznicy Bitwy Warszawskiej, wieszając psy na naszym wschodnim sąsiedzie, więc spodziewałam się czegoś interesującego w ukochanej telewizji. Nie doznałam zawodu, bo pan prezes TVP postanowił usatysfakcjonować widzów, emitując w programie I TVP film pt. „Rok 1920”! Ponieważ tego filmu nie widziałam, usiadłam wygodnie w fotelu, żeby w skupieniu delektować się tą superprodukcją w reżyserii pana Hofmana. Pamiętam znakomite filmy tego reżysera, więc obiecywałam sobie ucztę duchową. Tak się złożyło, że niemal wszyscy moi krewni rodzaju męskiego, walczyli w roku 1920, więc znam  dobrze ten okres z rodzinnych wspomnień. Wobec tego spodziewałam się czegoś naprawdę wzniosłego i wzruszającego.
    Przeżyłam prawdziwy szok! Tak głupiego i nędznie granego filmidła, jeszcze nie widziałam. Kwintesencja szmirowatego kiczu, nakręconego za ciężkie pieniądze. Nie zauważyłam, kto napisał ten idiotyczny scenariusz, ale chętnie bym temu scenarzyście, poobcinała to i owo, za zabawianie się historią Polski, która nie nadaje się do wygłupów!  Pan Hofman również się nie popisał. Mieliśmy w filmie  odgrzewane sceny z pojedynku Kmicica z Wołodyjowskim, atak husarii, nawet sam Bohun się odnalazł, w roli przyjaznego Kozaka. Widocznie już odkochał się w Helenie. Początkowo nie mogłam się zorientować, czy oglądam kiepski music hall, czy obraz historyczny. Zdecydowałam, że raczej to pierwsze, bo z historią ten film miał niewiele wspólnego. Wydumane dzieje romansu aktoreczki z lokalu rozrywkowego z jakimś niezidentyfikowanym bliżej facetem, nie zasługiwały na rangę dramatu historycznego. Żeby było zabawniej, ślubu tej cudacznej parze udziela słynny ksiądz Skorupka. Widocznie scenarzysta nie wiedział, że w tym czasie aktorka kabaretowa postrzegana była jako kurtyzana, czyli mówiąc prościej  prostytutka, i żaden szanujący się mężczyzna nie poślubiłby takiej kobiety, a  ksiądz ślubu by jej nie dał!
    Gra aktorów zasługiwała na Oskara, gdyby przyznawano go za złą grę aktorską. Pani Urbańska jak epileptyczka  miotała się po scenie, udając że tańczy i udając, że śpiewa. Poza tym, cały czas udawała, że gra w filmie. Pan Szyc jest tak siermiężny, że w ogóle nie rozumiem, jak może uchodzić za amanta filmowego! Naprawdę żałuję pana Olbrychskiego, którego bardzo lubię za jego miłość do koni arabskich. To był niegdyś znakomity aktor, lecz rola Piłsudskiego absolutnie mu nie pasowała. Nawet nie potrafił naśladować znanego wileńskiego akcentu Marszałka i nie umiał wczuć się w charakter Naczelnika. Zresztą grał już chyba wszystkie postaci filmowe, z wyjątkiem Pippi Langstrump. Podobnie pan Linda, był absolutnie nieprzekonywający w roli Wieniawy Długoszowskiego.
    Oprócz kilku scen batalistycznych, ten film zasługiwał na to, żeby go pociąć na kawałki i wrzucić do kubełka, lub pokazywać studentom jako przestrogę, jak się filmu nie robi. Nie pamiętam, kto napisał scenariusz do równie kiczowatego serialu „Wojna i miłość”, który mamy nieprzyjemność  znowu oglądać, ale wydaje mi się, że to ten sam scenarzysta, bo niektóre sceny w „Roku 1920”,  łudząco przypominały ten serial. Kiedy zmarł ś.p. pan Janicki i Morgenstern, a osiwiały pan Wajda, w braku czegoś lepszego, zajął się kręceniem Wałęsy, nie mamy już reżysera z prawdziwego zdarzenia. A przecież można było za te pieniądze zrobić film monumentalny, wcale nie wprowadzając do niego nieudanego wątku miłosnego. Po prostu, pokazać w sposób obiektywny dzieje roku 1920, bo wątek historyczny w tym filmie był tendencyjnie zakłamany. Do tego stopnia małpujemy zachód, że nawet trumny w „Roku 1920”, nie były podobne z kształtu do trumien, używanych od wieków w Polsce.
    15 sierpnia, obchodzimy również dzień Wojska Polskiego. Konia z rzędem temu, kto w telewizji zobaczył jakiś program poświęcony naszym żołnierzom. Tak się jakoś pechowo złożyło, że niektóre święta narodowe przypadają razem ze świętami religijnymi, i wtedy nie wiadomo co obchodzić. Chór Wojska Polskiego śpiewa teraz przeważnie „Godzinki” w kościele, lub występuje na przedstawieniach w Telewizji „Trwam”. Zresztą, to już nie ten sam chór, jaki pamiętam z innej epoki, nie to święto i nie to wojsko, ubrane poza jednostką w cywilne ciuchy! Tak więc o żołnierzach żadnych programów nie było. Za to we wszystkich dziennikach TVP widzieliśmy pielgrzymki na Jasną Górę.  Szkoda, że święto Wojska Polskiego ponownie ustanowiono dnia 15 sierpnia, jakby militarne dzieje Polski zaczynały się dopiero od roku 1920. Bitwa Warszawska była wielkim zwycięstwem polskim, lecz de facto, mało kto, poza nami, o niej wie. A jej następstwa były  straszliwe. 17 września i  – Katyń!  Rosjanie zrewanżowali się nam, świętując koniec wielkiej Smuty, czyli dzień wypędzenia wojsk polskich z Moskwy w XVII wieku. Oj, tam to żeśmy się nie popisali, mordując i grabiąc! Własnymi rękami pogrzebaliśmy wielki plan połączenia dwóch słowiańskich narodów w najpotężniejsze państwo świata.   Wydaje mi się, iż święto naszego wojska powinno przypadać w rocznicę bitwy pod Cydzyną w 972 roku. Była to pierwsza historyczna zwycięska  bitwa, stoczona przez wojska polskie dowodzone  przez księcia Mieszka I, z margrafem Hodonem, która  na wiele lat wstrzymała ekspansję germańską na nasze ziemie. No, ale władze wiedzą lepiej, kiedy obchodzić święta państwowe. Obchodzą je  –  dosłownie po łebkach!
    Nie będę prorokiem, jeśli powiem, że w święto Niepodległości 11 listopada, zobaczymy w TVP jakąś większą lub mniejsza awanturę z Młodzieżą Wszechpolską, nowe orędzie pana prezesa PiS-u, dwa pochody wzajemnie się wyklinające, a w TVP „Znachora” lub „Pana Tadeusza”, powtórkę kiczowatego serialu „Wojna i miłość”, czy nieudany „Kraniec Europy” z panią Curuś. I tym optymistycznym akcentem, kończę moje dywagacje na temat obchodów naszych świąt narodowych!   
        

piątek, 9 sierpnia 2013

Oleandry

     
    6.08.2013 r.
    Dziś mija 99 rocznica historycznego wymarszu Strzelców z krakowskich Oleandrów. Dowodził nimi Józef Piłsudski. Pomiędzy idącą młodzieżą, był mój wuj Franciszek Demel, późniejszy pułkownik (generał?) Wojska Polskiego, odznaczony krzyżem Virtuti Militari, jeden z szefów wywiadu polskiego i ojciec Juliusza, przyjaciela bohaterów z książki „Kamienie na szaniec”. Dnia 16.08.1914 r. oddziały Piłsudskiego otrzymały nazwę Legionów i rozpoczęły walkę o niepodległą Polskę!  „ MY, PIERWSZA BRYGADA”...    

Pechowy Sierpień

    2.08,2013 r.
    Masz ci los! Od lat uważam, że sierpień jest moim pechowym miesiącem. Wszystkie życiowe klęski i nieszczęścia miały miejsce właśnie w sierpniu, miesiącu moich urodzin.  Podobno przyszłam na świat w feralnym dniu i w feralnej godzinie. Od kilku dni znowu panują u nas iście afrykańskie upały. Jesteśmy najgorętszym rejonem Polski. Termometr w słońcu przekracza 45 stopni C. W moim mieszkaniu na 10 piętrze jak na patelni, zaledwie można oddychać. Nawet wentylator nie pomaga. Chodziłam boso po wykładzinie, która jest wilgotna pomimo upału i  jakoś powinęła mi się noga. Usłyszałam niemiły trzask i stwierdziłam, że złamałam palec u stopy. Przez cztery godziny oczekiwałam wraz z tłumem ludzi w przychodni chirurgicznej na zdjęcie RTG, ociekając potem, bo  w poradni nie ma klimatyzacji. Następne pół godziny spędziłam, czekając ma zdjęcie stopy, a potem znowu u lekarza. Zupełnie już ugotowana, kulejąc trafiłam do domu, gdzie padłam na fotel, sycząc z bólu i błogosławiąc głośno naszą kapitalistyczną, ciężko chorą Służbę Zdrowia! Obyś żył w ciekawych czasach! To jest chińskie przekleństwo, a Chińczycy to bardzo mądry naród.
       

Te dni sierpniowe...

1.08.2013 r    Wojenne dzieci mają znakomitą pamięć. Miałam wtedy już pięć lat i doskonale pamiętam atmosferę tamtych doniosłych dni przedpowstaniowych. W naszym domu wszystkie panie zasiadły do szycia opasek biało-czerwonych, gdyż  przewidywane była już akcja Burza, powstanie, mające ogarnąć cały kraj, a nie tylko samą Warszawę. Ludzie byli radośnie podnieceni i pełni nadziei, a Niemcy spanikowani. Ojciec i jego najmłodsza siostra, ciocia Stasia, biegali cały dzień, z jakimiś  mocno podejrzanymi pakunkami i wracali do domu dopiero wieczorem, lub nie wracali wcale, wysłani w dłuższą trasę. Pogoda była wspaniała, drzewa owocowe w sadzie uginały się wprost od soczystych jabłek, gruszek i wczesnych śliwek. W sieni i w kuchni unosił się  cudowny zapach jabłek papierówek, zerwanych prosto w drzewa. Babcia i Mama zaczęły smażyć konfitury z malin i śliwek. Na wysokim brzegu, służącym nam za taras, na którym jadaliśmy podwieczorki, a Dziadzio, Ojciec i panowie z sąsiednich domów grali często w szachy i karty, znajomi młodzi chłopcy z AK, grali na harmonii i śpiewali głośno „Serce w plecaku”.
            Tę piosenkę, tę jedyną, śpiewam dla ciebie dziewczyno.
    Z kresów wschodnich już zaczęli napływać uciekinierzy, opowiadając okropne rzeczy o zbrodniach popełnianych na Polakach przez UPA. W domu sąsiada zamieszkał starszy lekarz ze Lwowa, mający młodą i śliczną żonę. Paweł, syn mego ukochanego ojca chrzestnego, z pochodzenia lwowiaka, mającego obywatelstwo amerykańskie, podkochiwał się w pięknej doktorowej, nie bez zachęty z jej strony. Widziałam nieraz, jak flirtowali gdzieś, w jakimś zakątku ogrodu. Nic dziwnego, że pani doktorowa była zauroczona, Paweł był naprawdę pięknym chłopcem,  o urodzie greckiego posągu. Ale przed pierwszym sierpnia, zupełnie zapomniał o swojej sympatii, przygotowując się do walki w ogólnym powstaniu. Czasem nakrywałam go, jak czyścił pistolet i czepiałam się go prosząc, żeby  dał mi postrzelać. Śmiał się, wlepiając mi lekkiego klapsa i łagodnie wypychając z pokoju. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi pomimo różnicy wieku. On i jego młodsza siostra, zastępowali mi starsze rodzeństwo, którego nie miałam.
   
Gdzie dziewczęta z tamtych lat.
Tam gdzie krzyże.
Do domu często wpadły łączniczki, zostawiając jakieś pakiety, czy przynosząc nowe rozkazy dla Ojca i cioci. Podziwiałam te dziewczęta, roześmiane i zadbane, w starannych fryzurach,  barwnych sukienkach i sandałkach na wysokich korkach. Pomimo bardzo niebezpiecznej pracy w konspiracji, zawsze miały dobry humor i żartowały ze mną, a w momentach wytchnienia, pokazywały mi gimnastyczne łamańce, które próbowałam naśladować. Wszystkie były zgrabne i wygimnastykowane.  Wieczorami, ciocia Stasia siadała do fortepianu i grała polonezy Chopina i etiudę Rewolucyjną. Potem Dziadzio wyciągał dobrze ukryty radioodbiornik i nastawiał na BBC, aby posłuchać wiadomości.  Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali, kiedy się zacznie... Ale Ojciec już wcześniej wiedział, że do ogólnego powstania nie dojdzie i Warszawa będzie walczyła osamotniona.
    1 sierpnia wieczorem, radio BBC w języku polskim podało, że w Warszawie wybuchło  powstanie. Na razie wiadomości były pełne zachwytów i egzaltacji, malejących w miarę upływu czasu. Zaszyfrowane komunikaty przerywane były pieśnią:” Z dymem pożarów”, która to melodia doprowadzała starsze osoby do białej gorączki. Nie wiedzieliśmy przecież, że była to jedna z form zakodowanych wiadomości dla walczącej stolicy. Nie mieliśmy także pojęcia, że jednym z szefów polskiego wywiadu przy Rządzie emigracyjnym w Londynie, jest cioteczny brat Ojca. Mama nie wyobrażała sobie, że jej wuj polegnie w powstaniu, a Warszawa już i tak zniszczona w 1939 roku, zamieni się w jedno morze gruzów i przeogromne cmentarzysko poległych tam powstańców i cywilnych mieszkańców stolicy.
    Do dziś ze wzruszeniem i ogromnym współczuciem wspominam tych wspaniałych młodych  chłopców i dziewczęta, walczących bohatersko w przegranej od początku sprawie. Bo przecież Powstanie Warszawskie, podobnie jak Styczniowe, nigdy nie miało najmniejszej szansy na zwycięstwo. Warszawskie dzieci szły pomścić lata straszliwego zniewolenia i wywalczyć wolność. To zupełnie zrozumiałe. Ale władze emigracyjne powinny przewidzieć, iż znikąd nie otrzymamy pomocy. Według historycznych przekazów, powstanie miało na celu wyzwolenie miasta, aby wkraczająca Armia Czerwona nie zastała w nim Niemców, a tylko zwycięskie oddziały Wojska Polskiego. Chwalebny zamiar! Ale jeśli powstanie miało właśnie taki cel, to jak rząd londyński mógł oczekiwać pomocy od Stalina generalisimusa Armii Czerwonej?                 Stalin był zbrodniarzem i ludobójcą, ale nie idiotą! Powiedziałabym raczej, że był geniuszem zła, a skutki jego politycznych konceptów ponosimy do dnia dzisiejszego. Posłano więc najwspanialszą młodzież na śmierć, niemal bez broni, bo nasze władze emigracyjne znowu naiwnie uwierzyły w dobrą wolę człowieka, który jeńcom polskim zgotował Katyń! Dzieci Warszawy szły z entuzjazmem do walki:„ na Tygrysy mając Visy!” I butelki z benzyną. A w moim przekonaniu była to już zbrodnia przeciwko narodowi.
    Krew, niewyobrażalne cierpienia i męczeńska śmierć tej bohaterskiej młodzieży i ludności stolicy nigdy nie została pomszczona!  W burzonej systematycznie Warszawie, straciliśmy mnóstwo najcenniejszych zabytków, już nie do odzyskania. Setki tysięcy ludzi zapłaciło życiem za lekkomyślnie podjętą decyzję walki, dla wydumanych celów politycznych. A wszystko chyba po to, żeby pozbawić Polskę rdzenia narodu –  młodej polskiej inteligencji! Między innymi straciliśmy przecież w powstaniu wielkich poetów, którzy z pewnością osiągnęliby europejską, a może i światową sławę – Stroińskiego, Gajcego i Baczyńskiego. Naprawdę strzelaliśmy do wroga już nie złotymi lecz  bezcennymi kulami.
    Niekiedy zastanawiam się, jak inaczej przedstawiałoby się nasze społeczeństwo, gdybyśmy nie pozbawili go tej niepotrzebnie poległej młodzieży? Niestety, od wieków zbyt hojnie szafujemy krwią i życiem naszych dzieci. Dlatego też uważam, iż należy czcić pamięć poległych, sławić ich bohaterstwo i poświęcenie, ale i przestrzegać przed podejmowaniem pochopnych, naiwnych i bezsensownych decyzji, które  tylekroć doprowadzały Polskę do zguby.
    Bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że jacyś młodzi zapaleńcy, z ocalałych kronik filmowych powstania, przygotowują pełny film dokumentalny w kolorze. Widziałam kilka obrazów i wprost wierzyć się nie chce, że te zdjęcia mają już 69 lat, bo sprawiają wrażenie współczesnych!
    Dziś, gdy o godzinie 17 - Godzinie W - zawyły wszystkie syreny na terenie całego kraju, przypominając ludziom o tym straszliwym dniu krwi i chwały, włączyłam swój laptop. Na ekranie wyświetlił się obraz Matki Boskiej Harcerskiej, podarowany mi przez Panią Barbarę Wachowicz, która tak przepięknie pisze, wspominając tych żołnierzy w szarych harcerskich mundurach. Nie należę do ludzi nadmiernie się egzaltujących, ale w tej szczególnej godzinie, zmówiłam szeptem Wieczne Odpoczywanie i wysłuchałam płyty z Mozartowskim Requiem. Chwała zwyciężonym!

Upal

29.07.2013 r.    Od kilku dni na naszym pięknym Dolnym Śląsku panują piekielne gorączki z Afryki rodem. Ja mieszkam w Bolesławcu od 1945 r, ale takich upałów nie pamiętam. Owszem, było nieraz bardzo gorąco, lecz żeby termometry przekraczały 38 stopni w cieniu, tego jeszcze nie było. Widać naprawdę zmienia się nam klimat na gorsze. Nie znoszę upałów i bardzo źle się wtedy czuję, a już wczoraj, w niedzielę, myślałam, że padnę! Nie było ani najlżejszego powiewu wiatru, tylko żar lał się z nieba. W mieszkaniu było jak w piecu, dosłownie się dusiłam. Wyobrażam sobie, jak wiele starszych osób znalazło się w szpitalu, bo co chwilę słyszałam wycie karetki pogotowia. W nocy z gorąca nie można było zasnąć, bo w pokoju mimo otwartych drzwi na balkon i okien, było jak w piekarniku. O drugiej spojrzałam na termometr okienny i stwierdziłam z osłupieniem, że jest 27 stopni C. W środku nocy! Synoptycy zapowiadają tylko jeden dzień chłodniejszy i ponowny powrót upałów. Oj, żeby się tak pomylili, bo w takiej temperaturze naprawdę trudno żyć!

Królewskie Narodziny

    22.07.2013 r.
    Od kilku dni środki masowego przekazu całego świata, oszalały na punkcie narodzin dziecka księżny Kate i księcia Williama. Oczywiście TVP też sterczy pod szpitalem, w którym leży  księżna. Najpierw oczekiwali aż księżna raczy przybyć do szpitala, potem czekali kiedy raczy urodzić. Raczyła!
    Dziś o 17 z minutami, urodził się przyszły król Anglii! Euforia na całym świecie, najważniejsze wydarzenie dnia! W naszej telewizji aż trzy filmy dokumentalne poświęcona rodzinie Windsorów. Nawet wyemitowano specjalne wydanie wiadomości, a prowadząca je pani Tadla i jej goście, z entuzjazmem zajmowali się przeszłością książęcej rodziny i przyszłością niemowlęcia, nie mającego jeszcze imienia. Ponownie mamy zagadkę, z niecierpliwością oczekiwaną przez cały świat! Jak  mały książę będzie miał na imię? Oto jest pytanie!
    24.072013 r.cd Narodziny królewskie 24 lipca
    Ma na imię George! Tak jak jego Prapradziadek Jerzy VI, król Wielkiej Brytanii i cesarz Indii. Ten, który się jąkał! Na urodzinach małego księcia, handel w Anglii robi kokosowe interesy, sprzedając dziecinną bieliznę, zabawki i inne przedmioty, opatrzone stosownym napisem lub wizerunkiem książęcej pary albo dziecka. Szkoda, że u nas nie urodził się taki znaczący malec, bo może kulejąca gospodarka ruszyłaby z kopyta i wyrównała ogromną dziurę w budżecie.

O pomnikach

    17.07.2013 r.
    W wiadomościach TVP była mowa o renowacji pomnika ku czci żołnierzy radzieckich, stojącego w Warszawie. Kilka osób natychmiast wyraziło swoją dezaprobatę oświadczając, że takie pomniki należałoby usunąć z naszych miast. A ja się pytam dlaczego? Oczywiście, pamiętam o krzywdach, jakich doznaliśmy od Rosji, ale akurat ci biedni żołnierze, którzy w 1944  i 1945 roku walczyli i ginęli na ziemiach polskich, nie są winni zbrodni popełnianych przez Stalina na polskim narodzie. Byli jedynie mięsem armatnim posłanym na rzeź. Tak samo, jak nasi chłopcy pod Lenino, o których się niemal nie wspomina, jakby ich krew była mniej cenna, od tej przelanej pod Monte Cassino, czy pod Arnhem! Ta zaciekłość prawicowych środków masowego przekazu, po prostu mnie przeraża, bo nawet w PRL-u wydawano często książki o walkach Wojska Polskiego na zachodzie, o bitwie o Anglię i innych bojach toczonych przez naszych żołnierzy. Mam w swojej bibliotece mnóstwo literatury wojennej z tych czasów. Dlaczego przeszkadzają nam pomniki? Przecież w województwie opolskim są tablice upamiętniające poległych żołnierzy niemieckich i nikt nie żąda ich usunięcia, bo dziś Polak i Niemiec to dwa bratanki! Cierpimy na amnezję? Ejże!
    To nie Rosja wkroczyła 1 września 1939 roku, w granice Polski, bombardując miasta,  mordując niewinnych ludzi i rozpętując koszmar II wojny światowej. To nie Rosjanie, tylko Niemcy tracili setki tysięcy Polaków w  łapankach, obozach koncentracyjnych, publicznych egzekucjach. To nie Rosjanie zburzyli cudowny świat mego dzieciństwa i rozstrzelali mego stryjecznego dziadka wraz z żoną, tylko żołnierze Hitlera ze swastyką na rękawie munduru. Nie ma potworniejszej zbrodni, niż wymordowanie w Powstaniu Warszawskim, w jednej tylko dzielnicy na Woli, czterdzieści tysięcy zwykłych mieszkańców miasta. Kobiet, mężczyzn, dzieci, ludzi starych i młodych. Czterdzieści tysięcy ludzi, w ciągu zaledwie kilku dni! Zwłoki palono.
     O, ja doskonale pamiętam o 17 września i zsyłkach ludności z ziem kresów wschodnich, o Sybirze, cierpieniach i głodzie. Mój Ojciec również był w rosyjskiej niewoli, dwóch wujów leży w Katyniu, nie licząc znajomych. A jednak nie podoba mi się to ciągłe podsycanie niechęci do naszego wschodniego sąsiada. Nie powinniśmy domagać się usunięcia pomników żołnierzy radzieckich. Oni nie nieśli nam niewoli, bo o polityce nie mieli zielonego pojęcia. Kazano im iść, to szli i ginęli. Dali z siebie to, co mieli najcenniejszego – krew i życie. Nie miejmy pretensji do poległych.

cd obrazy Prezydenta

15.07.2013 r     Dziś w TVP obraza Prezydenta stała się już sprawą  marginalną. Łobuza wypuszczono z ciupy i chyba dostanie medal, a Pan Prezydent i władze polskie nie doczekali się jeszcze przeprosin od Ukraińców. Za to tematem dnia są pretensje Żydów, do których dołączyli mahometanie. Oj, będzie się działo! Ale ja już nie mam ochoty  tym się zajmować. Amen!

Obraza Pana Prezydenta!

    Nie mogę na to patrzeć! Dziś 14.07. w wiadomościach zobaczyłam, jak Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, który pojechał na Ukrainę, żeby mówić o pojednanie i przepraszać,( nie wiem za co, ciągle kogoś przepraszamy) po wyjściu z katedry w Łucku, jakiś potomek rezunów, uderzył w ramię jajkiem. Prezydent był na uroczystości niemal sam, bo Janukowicz  nie raczył się pojawić, przysłał tylko jakichś figurantów. Pan Prezydent zachował się godnie, obracając wydarzenie w żart, ale wyobrażam sobie, jak musiał się czuć.  Zastanawiam się, jaką ochronę ma głowa Państwa Polskiego? A gdyby ten drań miał granat, sztylet, albo bombę? Nie stać nas na  tragiczne utracenie drugiego prezydenta. Goście polscy zostali przyjęci na Ukrainie tak niegościnnie, że obecność w tym kraju najwyższych władz polskich  mijała się z celem. TVP starała się to wydarzenie zbagatelizować, lecz faktem jest, że w osobie Prezydenta, obrażony został majestat Rzeczypospolitej. Racja stanu państwa niekiedy wymaga, żeby od czasu do czasu, zamiast wyciągniętej do zgody ręki, pokazać zaciśniętą pięść!
    Z kolei Żydzi obrazili się na nas, za sejmową ustawę zakazującą rytualnego uboju bydła. I natychmiast rozległy się głosy potępienia z całego świata. Najwięcej krzyczą ci w USA, oskarżając nas o antysemityzm. Nawet główny rabin grozi, że wyprowadzi się z Polski. Tragedia! Ucz się narodzie od Izraelitów, jak się walczy o swoje interesy!

Nie lubimy bohaterów?

  Mamy wspaniałą historię, którą możemy się chlubić, ale tego nie robimy, bowiem wolimy  zniesławiać naszych bohaterów narodowych. Kto z nas nie czytał „Kamieni na szaniec” i nie wzruszał się śmiercią „Rudego”, Alka i Zośki? Pamiętam, że płakałam, czytając tę książkę. To byli moi ukochani bohaterowie, na których życiu próbowałam się wzorować. A jednak  nie uszanowano ich męczeńskiej i bohaterskiej śmierci, wysuwając przeciwko nim jakieś obrzydliwe aluzje homoseksualne, a autorowi książki druhowi Aleksandrowi Kamińskiemu, imputując antysemityzm. Była to niby próba analizy naukowej, a de facto zwykła chucpa, obliczona na rozgłos i bezczelnie ogłoszona jako praca naukowa. Nie potrafimy uszanować naszych bohaterów narodowych. Kiedyś wyczytałam, że Naczelnik Kościuszko tak się urżnął pod Maciejowicami, że nawet nie wiedział o toczącej się tam bitwie. A w Szwajcarii poderwał żonę znajomemu i zrobił jej dziecko! A co miał jej zrobić, Insurekcję? Widocznie nudził się biedaczek na emeryturze. Książę Poniatowski był z kolei okropnym babiarzem i masonem, obrażającym uczucia religijne rodaków! O ile wiem, cesarz Napoleon również był dziwkarzem, co nie przeszkadzało mu być genialnym wodzem i władcą, z którego Francuzi są bardzo dumni. Marszałkowi Piłsudskim także nie przepuszczono, wygadując o nim niestworzone rzeczy. Za to obecnie, zapanowała u nas moda robienia świętych z ludzi, zupełnie przeciętnych i pospolitych, którzy niczym wielkim się nie wykazali. Oj, ten nasz kochany narodek!.   

Grunwald

14.07.2013 r.
    W dniu jutrzejszym minie 603 rocznica wielkiej bitwy pod Grunwaldem. Prawdopodobnie jedynej, o jakiej wie Europa oraz uczniowie polskich klas gimnazjalnych! Kiedyś z National Geographic dowiedziałam się, że była to ostatnia bitwa wygrana przez Polaków! Również ta sama stacja podała niegdyś, iż to na Litwie  wybuchło Powstanie Styczniowe! Śmieszne? Wcale nie, bo to ewidentna wina naszych rodzimych historyków i władz państwowych, nie przywiązujących wagi do dziejów ojczystych. W przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych, które dosłownie małpujemy w myśli, mowie i uczynkach, w szkołach nie uczymy dokładnie młodzieży historii, zadowalając się co najwyżej wymienianiem niepowodzeń, jakie stały się naszym udziałem. Młodzież nie zna ani wielkich wodzów, ani wielkich zwycięskich bitew oręża polskiego.                     
Pod Grunwaldem, Polska i sprzymierzona z nią Litwa, pokonały Zakon Krzyżacki, zatrzymując na wiele wieków ekspansję niemiecką na Wschód. Jednak Polacy, z właściwą sobie niefrasobliwością polityczną, nie umieli wykorzystać tego zwycięstwa, oraz drugiego, w bitwie pod Koronowem, ( o tej bitwie nigdzie się nie wspomina) przez co Polska musiała jeszcze przez długie lata toczyć boje z Krzyżakami. Bitwa pod Grunwaldem była jedną z największych batalii  średniowiecza w dziejach świata.

Ciąg dalszy rocznic


12.07.2013 r.
    Dziś mija siedemdziesiąta rocznica eksterminacji Polaków na Wołyniu. Sejm polski długo się zastanawiał, czy mord nad 100 tysiącami Polaków, pomordowanych w najokrutniejszy sposób na Wołyniu, można uznać ludobójstwem? Po długich targach i namyśle, zdecydowano się na iście enigmatyczną nazwę:„czystki etnicznej o znamionach ludobójstwa”. Dlaczego my, do jasnej cholery, nie szanujemy własnej krwi? Jak można było tak straszliwą zbrodnię nazwać czystką etniczną? Dla celów politycznych, żeby nie drażnić Ukraińców? Czystka etniczna na ludności polskiej, żyjącej  od wieków na polskiej ziemi? Bo przecież Wołyń należał do Rzeczypospolitej! Jeżeli tak stawiamy sprawy, to może rzeczywiście ma rację pani Edyta Stein, mówiąc o „wypędzonych Niemcach”, i ci, którzy wraz prezydentem USA, mówią o "polskich obozach koncentracyjnych". W takim razie, zbrodnie hitlerowskie w Polsce, można nazwać równie elegancko:"czystką etniczną konieczną dla interesów Trzeciej Rzeszy!". Dla wydumanych celów politycznych, które być może nigdy się nie ziszczą, nie potrafiliśmy uszanować krwi tysięcy niewinnych ludzi, przelanej w potworny sposób, i nie potępić sprawców zbrodni! Po prostu jestem wstrząśnięta!
    Goryczy dolała jeszcze TVP w programie Info. Omawiając informacje dnia, jako pierwszy punkt programu podała, zgodny sprzeciw większości posłów, przeciwko zabijaniu bydła w sposób rytualny! Dopiero jako drugi punkt, podano do publicznej wiadomości, co uchwalił ten sam Sejm, tego samego dnia, w sprawie mordu na  polskiej ludności Wołynia! Odpowiednia gradacja i waga informacji, nieprawdaż?  Jeszcze tego dnia, usłyszałam w dziennikach telewizyjnych m.inn. wypowiedź pana ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, iż nie możemy Ukraińców upokarzać! Następną wypowiedzią był komentarz jakiegoś Ukraińca, który usprawiedliwiał zbrodnie UPA oznajmiając, że Polacy postrzegani byli jako okupanci Ukrainy! No, wtedy o mało nie dostałam  z wściekłości ataku serca.
    Ukraina, a właściwie Ruś, nie była nigdy przez Polskę zdobywana mieczem. Król Polski Kazimierz Wielki w 1349 r. otrzymał część Rusi w spadku, po swoim zmarłym bezpotomnie krewnym, kniaziu Lwie Daniłowiczu, stąd nazwa miasta Lwów.  Aktem z dnia 8 marca 1569 roku, za panowania króla Zygmunta Augusta Jagiellona, inkorporowano do Rzeczypospolitej Polskiej Wołyń, Bracławskie i Kijowskie oraz włączono Podlasie. Był to wstęp do sławnej Unii Lubelskiej z 1.VII. 1569 roku, stanowiącej po dzień dzisiejszy wzór do naśladowania. Przez 600 lat „okupant polski” nie szczędząc krwi, bronił tych ziem przez najazdami Tatarów, Turków, Siedmiogrodzian i Moskali. Do dziś wznoszą się tu ruiny twierdz polskich, które przez wieki broniły Rusi, Rzeczypospolitej i Europy, przed  wschodnimi najeźdźcami. Na tych ziemiach rozgrywały się największe bitwy, wyrastali najwięksi wodzowie tamtych czasów: hetmani Żółkiewski, Koniecpolski, Sobieski i inni. Ziemia ukraińska pełna jest kości bojowników polskich, poległych w obronie ojczyzny. Bo to była również nasza ojczyzna, także i moich przodków, żyjących na tych ziemiach od 300 lat! Płynęły tam rzeki krwi i łez polskich „okupantów”. Co za straszna niesprawiedliwość dziejowa, że za sprawą porozumień Jałtańskich, te ziemie stały się dla nas zagranicą, a my okupantami!  Uczmy się od od Żydów, jak upowszechniać na całym świecie  wiedzę o zbrodniach na narodzie polskim! Sejm, nazywając ludobójstwo na obywatelach państwa polskiego „czystką etniczną”, dał wyraz swej bezduszności i kosmopolityzmu, nie służącemu interesom i racji stanu państwa polskiego. Zawiódł oczekiwania tysięcy Polaków  wygnanych z dawnej ojczyzny. Wstyd!        

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Rocznice

9.07.2013 r.    Dziś miałam przyjemność obejrzeć w TVP Kultura, film z 1983 roku, pt.”Na odsiecz Wiedniowi”. W rolach głównych nieodżałowany pan Bińczycki i pani Dymna jako Marysieńka, pan Trela w roli Kara Mustafy. Znakomita obsada, świetne kostiumy i  duża zgodność historyczna. Jako wielbicielka historii, zawsze bardzo wnikliwie obserwuję każdy film historyczny, a ponieważ także nieźle znam się na kostiumologii, mogę ocenić, czy ubiory i zachowanie zgodne są z epoką. W obejrzanym z przyjemnością filmie, spostrzegłam jeden tylko błąd reżysera. Mianowicie, kurier siedząc na koniu, podaje królowi pismo. To było absolutnie nie do przyjęcia. Kurier musiał zeskoczyć z konia i podać monarsze pismo, przyklęknąwszy na jedno kolano. Przed królem się klękało! No, mniejsza z tym. Ten dawny film był nieporównanie lepszy od potwornej szmiry nakręconej niedawno o Wiktorii Wiedeńskiej. Takiego gniota nie uratował ani duży budżet, ani  pani Curuś, zupełnie źle obsadzona, bowiem królowa Marysieńka jako Francuska, była urodziwą brunetką, o pięknych czarnych oczach. W bieżącym roku obchodzimy dwie znaczące rocznice: 150 wybuchu Powstania Styczniowego, o którym przypomniano sobie chyba na złość Rosjanom, bo zwykle rok rocznie, nikt o tym doniosłym wydarzeniu z dnia 23 stycznia 1863 roku, nie pamięta, ani w radio, ani w telewizji polskiej. Co ludzi obchodzi polska historia?
    Ciekawa sprawa, że właśnie w PRL-u, tej ponurej, szarej rzeczywistości, z głodującą i maltretowaną ludnością przez okrutny prosowiecki reżim, powstawały najpiękniejsze filmy o historii Polski, na jakie dziś nasza niepodległa ojczyzna nie potrafi się nawet zdobyć. Musimy zadowolić się głupawymi serialami, przy których „Isaura” wydaje się arcydziełem, mogącymi dziać się gdziekolwiek, niekoniecznie w Polsce. Ot, strawa dla ubogich duchem! To  właśnie w PRL-u kręcono filmy o Powstaniu Styczniowym, o świetnych zwycięskich bitwach, o królach polskich i czasach zaborów. Filmowano wielkie powieści Sienkiewicza, Prusa, Żeromskiego, Reymonta i Orzeszkowej. Były znakomite filmy wojenne, których teraz się nie emituje, bo i po co młodzież ma się dowiedzieć, że kiedyś były znakomite produkcje i wielcy reżyserzy, a kultura stała bardzo wysoko? Przecież wszystko było szare i ponure, a ludzie, jak dzień długi,  stali w kolejkach za papierem toaletowym!
    Druga  rocznica wielkiego zwycięstwa oręża polskiego pod Wiedniem, przypada 12 września. Tego dnia przed 330 laty, sprzymierzone wojska polsko-austriacko-niemieckie, pod dowództwem króla polskiego Jana III Sobieskiego, rozbiły pod Wiedniem największą potęgę ówczesnego świata, armię turecką pod dowództwem wezyra Kara Mustafy. Bitwę rozstrzygnął atak polskiej husarii, wzniecając straszliwą panikę w szeregach wojsk tureckich. Pogrom Turków rozsławił imię oręża polskiego, a król  Jan III Sobieski, stanął zasłużenie w szeregu największych wodzów w dziejach świata. Bitwa Wiedeńska przesądziła o losach Imperium Otomańskiego, zagrażającego całej Europie. Już nigdy potem państwo tureckie nie odzyskało poprzedniej potęgi. Austriacy raczej niechętnie wspominają o tym wielkim polskim sukcesie militarnym, wychwalając częściej księcia Karola Lotaryńskiego, niż króla Sobieskiego. Moim zdaniem, śpiesząc Austrii z pomocą, Polacy znowu popełnili wielki błąd dziejowy, który zemścił się w niedalekiej przyszłości. Należało poczekać, aż Turcy dobrze przycisną Austriaków, zmuszając cesarza Leopolda do negocjacji. Wiktoria wiedeńska przyczyniła się do wzrostu potęgi imperium Habsburgów, którzy w przyszłości, wraz z Prusami i Rosją, uczestniczyli w rozbiorze Rzeczypospolitej. Oryginalny sposób wyrażania wdzięczności! W pokonanej Turcji, Lew Lechistanu, czyli król Jan III, cieszył się wielkim szacunkiem.
    Jedynie Turcja nigdy nie uznała rozbiorów Polski i na każdym spotkaniu dyplomatów z Rosji, Prus i Austrii, herold wołał donośnie:” Poseł najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej jest w drodze!” Wyobrażam sobie, że trójkę zaborców musiała zalewać zła krew!
    Ciekawa jestem, jak władze polskie uczczą tę rocznicę wielkiej i ostatniej zwycięskiej bitwy, bo po wiktorii wiedeńskiej i śmierci wielkiego króla Jana, spadały już na nas same klęski i niepowodzenia, zakończone upadkiem i rozbiorem I Rzeczypospolitej. Po bitwie wiedeńskiej Polakom przypadły ogromne skarby z obozu tureckiego. Między innymi namioty samego wezyra, które jeszcze dziś możemy podziwiać na Wawelu. Z przekazów rodzinnych wiem, że jeden z moich przodków brał udział w bitwie wiedeńskiej i przywiózł do rodzinnego domu wiele cennych rzeczy. Do moich czasów zachował się tylko bardzo oryginalny różaniec z drewna sandałowego, (pięknie pachniał) który lubiłam w dzieciństwie wąchać.

Ulewa

    5.07.2013 r. Starzy ludzie niegdyś powiadali, że piątek jest dniem feralnym. Nigdy nie należy w piątek załatwiać interesów, ani jakichś ważnych spraw osobistych, a już broń Panie Boże, oświadczyn! Dla mnie dniem feralnym jest poniedziałek, dzień moich urodzin. Wszystkie nieszczęścia, jakie mnie w ciągu całego życia spotkały, wydarzyły się właśnie w poniedziałek. Ale przekonałam się, że i piątek może być bardzo pechowy.  Właśnie 5 lipca w piątek, dzień zapowiadał się dosyć pogodny, więc wybrałam się do Biblioteki Miejskiej na lekcję komputera. Kiedy wychodziłam z Biblioteki, dostrzegłam wielką ciemną chmurę i zaczął kropić deszcz. Przyśpieszyłam kroku, bo przypomniałam sobie, że prawdopodobnie w domu zostawiłam szeroko otwarty balkon w pokoju i okno w kuchni. Zanim doszłam do ulicy Asnyka lunęło! Otworzyłam parasol, ale i tak byłam już mokrusieńka. Wpadłam do sklepu i czekałam tam dobre 15 minut, lecz ulewa nie przechodziła. Z nieba leciały już nie strumienie, ale  wiadra wody. Cały czas myślałam o moim mieszkaniu, chyba całkiem  zalanym wodą, która pewnie przeciekła już do sąsiadki. Niepokój nie pozwolił mi dłużej ukrywać się w sklepie. Wyskoczyłam jak oparzona ze sklepu i pędem dobiegłam do biurowca, bo stamtąd było bliżej do domu. W przedsionku biurowca woda  lała się z dachu, ciekła po ścianie i przeciekała do sieni, zamieniając się w spore jeziorko. Mówiąc między nami, ktoś powinien zadbać o naprawę dachu, bo z biegiem czasu szkody mogą być znaczne, a mieszkańcy Bolesławca za to niedbalstwo, zapłacą z własnej kieszeni.
    Ulewa nie zamierzała ustać i dalej spadały z nieba strumienie wody. Trzęsłam się z zimna, bo od stóp do głów byłam mokra, na domiar złego, nie dawała mi spokoju myśl o zalanym mieszkaniu. Ponieważ wcale nie zanosiło się na zmianę pogody, zrezygnowałam z czekania na cud, tylko wyskoczyłam z sieni biurowca i pobiegłam, co sił w nogach, w kierunku domu. Wprawdzie zakrywałam się parasolem, ale przy takiej nawałnicy nie dawało to żadnej ochrony i czułam się, jakbym wyszła spod zimnego prysznica. Wpadłam na ulicę Bielską i stanęłam jak wryta. Ulicy nie było. Środkiem pędziła skłębiona, brudna rzeka! Czegoś takiego jeszcze w Bolesławcu nie widziałam, chociaż mieszkam tu od 1945 roku. Nie było także chodników, bo zewsząd lały się strumienie wody, łącząc się na jezdni w rzekę. Chcąc się dostać do domu, musiałam przebrnąć przez tę przeszkodę. Nie zastanawiając się dłużej, odważnie wkroczyłam w wodę, o tak bystrym nurcie, że musiałam mocno stawiać nogi, żeby mnie prąd nie przewrócił. Jakaś starsza pani, stojąca z rezygnacją po drugiej stronie rzeki, za moim przykładem weszła w rwący prąd i jakoś dobrnęła do wyższego miejsca ulicy. Kiedy nareszcie dobiegłam do domu ociekając wodą i z duszą na ramieniu,  i otworzyłam drzwi mieszkania, okazało się, że balkon i okno w kuchni były przymknięte, a w pokoju zupełnie sucho. Dobry Boże, to po co ja tak pędziłam jak szalona w tej największej ulewie?-  zadałam sobie pytanie, niestety bez odpowiedzi.
    No i powiedzcie sami, czy piątek nie jest dniem pechowym?  Oj jest! Po południu pisząc na laptopie, gdzieś coś nacisnęłam i nagle okazało się, że wszystko mi z laptopa wymazało. Przez dwie godziny ciężko pracowałam, zanim odzyskałam wymazane pliki.