piątek, 8 listopada 2013

Święto Zmarłych.

1.11.2013 r.

            

            W jesieni często dopada mnie chandra i po prostu nie chce mi się pisać. Na samą myśl o napisaniu czegokolwiek, doznaję jakby paraliżu woli i wstrętu do dotknięcia klawiszy laptopa.  Ale dziś taki szczególny dzień, bardzo smutny i pełen refleksji nad zjawiskiem przemijania. Jak co roku, byłam na cmentarzu na grobie Rodziców. Zapaliłam kilka zniczy i złożyłam na płycie grobu skromny wieniec. Nie stać mnie na nic więcej.
            Poza tym,  wcale nie rozumiem sensu ubierania grobów, niczym wystawy w supermarkecie i zapalania na nich ogniska. Zastanawia mnie, jak to możliwe, żeby ludzie, którzy przez okrągły rok nie bywają na cmentarzu, zapominając o leżących tam bliskich, akurat przed Wszystkimi Świętymi przypominali sobie o nich? Wygląda na to, że nie zależy im na zmarłych, a jedynie na opinii  odwiedzających w ten dzień cmentarz. Od dziecka lubiłam chodzić na cmentarze, bo w czasie wojny to było względnie bezpieczne miejsce do spacerów i kontemplacji. Będąc małą dziewczynką, chodziłam z Dziadkiem Tadeuszem, na stary cmentarz w centrum Rzeszowa, o ile pamiętam, przy ulicy Gałęzowskiego. Dziadek pokazywał mi groby powstańców z roku 1863, i opowiadał o swoim ojcu, a moim pradziadku, żołnierzu Powstania Styczniowego. Rzeszów szczególnie czcił pamięć Marcina Borelowskiego” Lelewela”, dowódcy oddziału powstańczego, a także bohatera Legionów Piłsudskiego, pułkownika Leopolda Lisa -  Kuli, przyjaciela mego wuja.  Zawsze 1 listopada, lub w Dzień Zaduszny, szliśmy na cmentarz na Pobitnem, zapalić świece na grobach naszych krewnych.          Potem, już w Bolesławcu, chodziłam z Rodzicami na cmentarze, aby postawić znicz na jakimś zapomnianym grobie. Na cmentarzu żołnierzy radzieckich, odkryliśmy wtedy mogiłę polskiego żołnierza. Dziś już  sama odwiedzam grób moich bliskich, myśląc z żalem, że nie dane mi jest zapalić znicza na grobach moich Dziadków i najbliższych krewnych, spoczywających w Rzeszowie, w Poznaniu, w Gnieźnie, we Wrocławiu, w Warszawie, w Szczecinie, nie mówiąc  już nawet o tych mogiłach moich przodków, leżących na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie, i tych nie istniejących już wcale grobach, na kresach dawnej Rzeczypospolitej.
            Niegdyś słyszałam, że zmarły żyje dotąd, dopóki istnieje o nim pamięć. Potem odchodzi na zawsze. Smutno mi, gdy wyobrażam sobie, że po mojej śmierci, pamięć o moich bliskich odejdzie wraz ze mną w nicość. Może dlatego, z takim uporem walczę o wydanie mojej książki, bo tam na pierwszej karcie, jest dedykacja dla moich Rodziców i Pradziada. Dlatego też na płycie grobowej  Rodziców, który kiedyś będzie moim grobem, kazałam wyryć napis: Non omnis moriar. – Nie wszystek umrę.
            Nie potrafię skupić się, siedząc na cmentarzu. Zbyt wiele ludzi mnie otacza, głośne rozmowy, często śmiechy, jak na jarmarku lub wesołym bankiecie. Przed bramą cmentarną, sprzedawcy oferują słodycze, bywają nawet stoiska z gorącymi potrawami i napojami. Czysta komercja, nie przystająca ani do tego smutnego dnia, ani miejsca wiecznego spoczynku tysięcy ludzi. Wolę usiąść w domu, w wygodnym fotelu i przymknąwszy oczy, słuchać muzyki poważnej,  lub oglądać w albumach pożółkłe ze starości fotografie, przypominając sobie twarze tych, co już odeszli. Przywoływać w pamięci ich słowa, gesty, uśmiechy.... Nasze życie jest tak okrutnie krótkie, a jeszcze skracamy je sobie zmartwieniami, a przede wszystkim pogonią za dniem jutrzejszym, byle prędzej, byle szybciej.
            Que, que, scelesti, ruitis? - Dokąd, dokąd, szaleńcy, pędzicie? - pytał starożytny poeta Horacy.
            Śpieszymy się do tego dnia, po którym nastanie dla nas absolutna nicość!
           
            Pomimo smutku, lubię to święto, szczególnie gdy jest ładna pogoda i z drzew lecą pożółkłe liście, przypominając nam o nadchodzącej zimie. Ale po zimie nastaje wiosna i przyroda się odradza, my niestety, odchodząc wkraczamy w niebyt. A może jedynie otrząsamy się z ziemskich trosk, odbywając podróż w krainę wiekuistego spokoju i szczęścia?
            Nasza ojczyzna w swojej historii zaznała niezliczonych cierpień i dzień Święta Zmarłych oraz następny, Dzień Zaduszny, powinniśmy czcić w powadze i godności. Dlatego oburza mnie i po prostu wnerwia, wprowadzanie do nas niemal na siłę, głupich i według mnie, bluźnierczych amerykańskich zwyczajów Halloween. Szydzenie ze zjawiska śmierci, jest czynem niegodnym człowieka kulturalnego. Zresztą Amerykanie mają bardzo krótką historię, nie mogącą równać się z przeszło tysiącletnimi dziejami Polski. Wojna Wyzwoleńcza? Mieliśmy takich wojen wiele. Wojna Secesyjna? W czasie naszych dziejów, mieliśmy tysiące bitew i wojen, miliony poległych i pomordowanych. Czcimy ich pamięć właśnie w te dni pełne zadumy i wspomnień.
            Amerykańskie dzieci bawią się sztucznymi czaszkami i szkieletami. Może dlatego potem strzelają do siebie w szkołach? Nauczono ich szydzić ze śmierci, i pewnie nie rozumieją, że zjawisko śmierci jest nieodwracalne. Niedawno widziałam w autobusie ucznia, ubranego w koszulkę z wyobrażeniem trupiej czaszki. W jakim celu sprzedaje się w polskich sklepach podobnie makabryczne ubiory? Dlaczego rodzice nie zabraniają dzieciom noszenia na sobie emblematu śmierci? Oto jest pytanie!
            1 listopada to nie tylko Święto Zmarłych. To  również 95 rocznica obrony Lwowa. Tego dnia, lwowiacy ujrzeli na wieży ratusza żółto-niebieską chorągiew ukraińską, powiewającą nad miastem i przeczytali na rozwieszonych na murach odezwach, że Lwów stał się stolicą  niepodległej Ukrainy. Polscy mieszkańcy lwiego grodu „Semper fidelis,” - zawsze wiernego Rzeczypospolitej, nie mogli się z tym faktem pogodzić i chwycili za broń. Bohaterska obrona Lwowa przeszła do historii polskiej, a szczególnie walki dzieci o ukochane miasto, Orląt lwowskich, staczających nierówne boje z doskonale uzbrojonymi oddziałami ukraińskimi. Tysiące obrońców spoczywają na cmentarzu Łyczakowskim. „ A to Polska właśnie”...  Jeden z nich, Bezimienny, leży pod arkadami Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Przed Grobem tego nieznanego dziecka Lwowa,  skłaniają głowy królowie i prezydenci państw. 
            Lwów był ulubionym miastem marszałka Piłsudskiego, udekorowanym przez niego, jako jedyne miasto w historii Polski, orderem Virtuti Militari.

            Ponieważ obecnie próbuje się wciągnąć Ukrainę do Unii Europejskiej, a nawet  do NATO, nasze środki masowego przekazu, jakoś tę ważną rocznicę pominęły znaczącym milczeniem. Z jednym wyjątkiem – Wrocławia! Ale stolica Dolnego Śląska, zawsze wierna jest pamięci o tym umiłowanym mieście. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz