środa, 23 kwietnia 2014

O ważnych rocznicach i nowym najeździe.



22.04.2014 r.
                       Nie szanujemy naszej historii i nie święcimy rocznic. Na quizach i konkursach, Polacy najczęściej ryją, pytani o polską historię.  Nie znamy dynastii panujących w Polsce, ani królów, o królowych już nawet nie ma co wspominać. Przestańmy więc chwalić się ciągle rzekomym patriotyzmem Polaków., bo to już odległa przeszłość.
            4 kwietnia minęła 220 rocznica bitwy pod Racławicami.
            Dnia 4. kwietnia 1794 roku, rozegrała się jedna z najważniejszych prestiżowo bitew w Insurekcji Kościuszkowskiej, pomiędzy powstańcami, pod osobistym dowództwem Tadeusza Kościuszki, a wojskiem rosyjskim dowodzonym przez generała Tomasowa. Bitwa miała ogromne znaczenie historyczne, gdyż po raz pierwszy od wieków, zwycięstwo wywalczyli prości chłopi pańszczyźniani z podkrakowskich wsi, których Naczelnik powołał pod broń – kosynierzy! Ten sukces militarny porwał do walki inne dzielnice Rzeczypospolitej, ze stolicą Warszawą. Bohaterem  racławickiej  bitwy, stał się chłop Wojciech Bartos,(1758-1794) późniejszy Bartosz Głowacki, na polu bitwy podniesiony do rangi oficerskiej przez samego Naczelnika, za atak na baterię armat nieprzyjaciela. Biedak, niedługo cieszył się zaszczytnym tytułem bohatera, bo poległ w przegranej bitwie pod Szczekocinami w tym samym roku. Spoczywa na cmentarzu, o ile dobrze pamiętam, w Radomiu. Nie słyszałam, żeby gdziekolwiek odbyły się obchody tej okrągłej rocznicy.
            5 sierpnia minie 150 rocznica stracenia w warszawskiej Cytadeli, powstańczego Rządu Narodowego, z Romualdem Trauguttem na czele. Tego dnia, na stokach Cytadeli, stanęli na szafocie pod szubienicami członkowie Rządu Powstania Styczniowego. Dyktator Romuald Traugutt, Rafał Krajewski, Roman Żuliński, Jan Jeziorański i Józef Toczyski.
            Pod Cytadelą zebrały się dziesiątki tysięcy mieszkańców Warszawy, aby pożegnać widziany po raz pierwszy i ostatni, swój Rząd powstańczy. Jako pierwszy został stracony dyktator Traugutt, ostatni Jan Jeziorański, który musiał patrzyć na kaźń przyjaciół. W czasie tej straszliwej egzekucji, orkiestra wojskowa grała huczne marsze. Zgromadzeni pod twierdzą mieszkańcy Warszawy, głośno modlili się za umierających. Wielu zasłabło, a kilka osób zmarło na serce. Zwłoki straconych członków Rządu Narodowego, bez trumien, w workach, nocą zakopano gdzieś na stokach Cytadeli. Do dnia dzisiejszego ich grobu nie odnaleziono.
            Mam nadzieję, że chociaż tę rocznicę nasze władze  odpowiednio i godnie uczczą. Akurat nadarza się znakomita sposobność, aby przy tej okazji znowu dokopać Ruskim – tak, jak to się ostatnio codziennie dzieje.
            Pewien mądry filozof powiedział niegdyś, że jak nie można wroga pokonać, to należy się z nim zaprzyjaźnić. Poprzednio mieliśmy nieco mądrzejszy rząd, który zgodnie z tą radą, postanowił zaprzyjaźnić się z naszym zachodnim sąsiadem, puszczając w niepamięć wyrządzone nam straszne krzywdy. To był mądry pomysł. Niestety, mimo że Rosja dawno przestała być państwem komunistycznym, dalej jest dla prawicowych władz polskich wrogiem numer jeden. Nieustannie wypominamy jej  zbrodnię Katyńską zapominając, że ta zbrodnia wcale nie była dla Stalina czymś wyjątkowym. W 1937 i 38 roku, w totalnej czystce, zostało zamordowanych dziesiątki, a może nawet setki tysięcy Rosjan, strzałem w tył głowy, lub zamęczonych w łagrach.  Marszałkowie, generałowie, ludzie kultury, inteligencja, pisarze, muzycy – cała wielka Rosja oddała życie, bo w świadomości Stalina zagrażała mu. Miał się litować nad Polakami?
            W Wielką Sobotę, z wiadomości w TVP, dowiedzieliśmy się wszyscy, że aż 44 % Polaków obawia się Rosji! Musieliśmy się doprawdy bardzo zmienić, bo niegdyś, nawet będąc pod jej zaborem, nigdy się Rosji nie baliśmy. Świadczą o tym liczne nasze powstania. Żeby pocieszyć zalękniony naród, kochane władze postarały się, i według podanych wiadomości, do Polski wejdą wojska amerykańskie. Najpierw 150 żołnierzy i samoloty, a potem ta reszta, na których to dzielnych wojaków, z utęsknieniem wyczekiwał pan prezes, pan Sikorski i pan premier Tusk, oraz reszta prawicowych tchórzliwych panikarzy. Pan ambasador USA oznajmił, że samoloty amerykańskie będą w Polsce do końca tego roku, może dłużej..... Ciesz się narodzie, przeżyliśmy najazd szwedzki, niemiecki i radziecki, ale coś mi się wydaje, że amerykańskiego nie przeżyjemy tak gładko. Jak się wyraził pewien polityk, w rządzie istnieje pewna grupa zwolenników psychozy wojennej, stąd w codziennych wiadomościach straszenie nas  rosyjską agresją.
            Czuję gorzką satysfakcję. Nie będąc żadnym politykiem, już przed pół rokiem,   przewidziałam, czym ta  zabawa się skończy. Mój artykuł z dn. 27.01.2014 „O kurzej pamięci i polskiej racji stanu!” Majdan był potrzebny, żeby do Europy Wschodniej wkroczyły wojska amerykańskie. W sobotę, do Kijowa przybył sam pan wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, aby się zorientować, jak pomóc biednej, głodującej Ukrainie. Cierpiącym niedostatek ludziom,  USA przyśle w ramach pomocy socjalnej, czołgi i armaty, niech się ludziska pożywią!
            Podziękujmy kochanym rządom prawicowym, że tak zgodnie zafundowały Polsce nowy najazd. Od jakiegoś czasu, coraz częściej się słyszy o młodych, bojowych  narodowcach. Domagają się, żeby Polska była tylko dla Polaków, bez żadnych cudzoziemców. Dlaczego więc głośno nie protestują, kiedy do Polski mają wejść obce wojska? Przecież Roman Dmowski, naczelny ideolog endecji był za przymierzem z Rosją! Spoza tym, można się spodziewać, że dzięki pobytowi w Polsce wojsk amerykańskich, za jakiś czas cera młodszego pokolenia Polaków znacznie pociemnieje. A przecież narodowcy nie lubią kolorowych. Ot i przykrość! 

czwartek, 17 kwietnia 2014

Wiosna - idą święta!



16.04.2014 r.
                      Kwiecień pokazał nam, co potrafi. We wtorek powiało grozą i mroźnym styczniem, kiedy z nieba posypał się grad wielkości fasoli i zasypał cały mój balkon. Ponieważ mieszkam na 10 piętrze, widziałam przez okno całkowicie białą przestrzeń, a huraganowy wiatr bił w okna. Żeby zademonstrować swoją moc, razem z gradem przyszła burza z piorunami. Zaobserwowałam ciekawe zjawisko, błyskawicę poziomą, nie pionową. Pod moim oknem rośnie przepiękny klon i właśnie zaczął się rozwijać,  przybierając  żółty kolor, jak kurczątko wielkanocne.  Niestety, po gradowym bombardowaniu, większa część przyszłych liści leżała na ziemi. Ale już odzyskał kolor i teraz powoli przybiera zieloną barwę wiosny.
             Widać już zbliżające się święta Wielkanocne. W reklamach telewizyjnych namolnie namawiają nas do ekshibicjonizmu, każąc ciągle coś odkrywać. Lepiej być ostrożnym, bo dobry towar sam się reklamuje. Ktoś naiwny może sądzić, że zbliżające się tak ważne święta, wpłyną pojednawczo na zantagonizowanych polityków. Żyjemy przecież w kraju chrześcijańskim  podobno w 90 %.
            Wydawało by się, że tak się stanie, bo pan prezes malował sobie jajka! A fe, miałam przecież na myśli tylko kurze jaja. Był uśmiechnięty i odprężony, bo poprzedniego wieczora dokopał panu premierowi, pomawiając go o fałszowanie wyborów. Pan premier zrewanżował się przypominając, że pan prezes nie miał tych zastrzeżeń, kiedy PiS wygrał wybory.  Tyż prawda!
            Z telewizyjnych wiadomości dowiedzieliśmy się, że jakiś niecnota dybie na córkę pana premiera, wyrażając się o niej nieparlamentarnie, podobnie brzydko obraża pana premiera. Cóż, będziemy zmuszeni więcej płacić z państwowych pieniędzy na ochronę rodziny biednego pana premiera, żeby mu się krzywda nie stała.   
            Na Ukrainie wylęgają się coraz to nowe jaja, niekoniecznie smaczne i kolorowe. Dowiedzieliśmy się ze zdumieniem, że oddziały rządowe wysłane w celu stłumienia rebelii w Doniecku, bez jednego strzału przeszły na stronę rebeliantów, czyli mówiąc inaczej separatystów i opowiedziały się za Rosją!
            Jak brzmi definicja wyrazu separatysta? Otóż wywrotowiec, kontestator, anarchista, pacyfista, lewak, terrorysta itp. Do wyboru. Doprawdy, w świetle tego, co się dzieje w Doniecku, dosyć podejrzanie brzmią ubolewania naszych komentatorów o rosyjskiej prowokacji. Nawet sam Mikołaj cudotwórca, nie potrafiłby zmusić tylu ludzi, za opowiedzeniem się za Rosją, jeżeli by tego  sami nie chcieli.
            Ale mniejsza o politykę. Nadchodzą święta i możemy pomodlić się za naszych nieprzyjaciół w nadziei, że miłosierny Pan Bóg nie strzeli w nich piorunem. Życzmy sobie wszyscy smacznego jajka, choć z tym jajkiem to bez przesady, bo ma mnóstwo cholesterolu. WESOŁYCH ŚWIĄT!   .
           

wtorek, 15 kwietnia 2014

O Kalim, świniach, bykach i pewnym epitafium.



14.04.2014 r.
                      
            Jednak ten nasz Sienkiewicz był prorokiem! Ponownie sprawdziło się powiedzenie:”Jak ktoś Kalemu ukraść krowę, to....” itd.. Kiedy trwała rozróba na Majdanie, zajmowanie budynków rządowych, walki z policją i wzywanie na pomoc Ameryki oraz Unii Europejskiej, z NATO włącznie,  było to demokratyczne i słuszne. Ale gdy biedni ludzie w Doniecku, chcą mieć lepsze życie, zarobić trochę więcej  grosza i pragną być w Rosji, z dala od burzliwej Ukrainy, oj, to nowa zbrodnia Putina, godna potępienia. Ruscy, go home!
            Ale nie o tym chciałam pisać. Ogarnęła mnie błogość na widok uśmiechniętego pana prezesa PiS-u, liczącego świnie w chlewie, a potem nawiedzającego oborę. W drodze, pan Czarnecki szeptał szefowi dowcip o tym, jak nie należy się do zbliżać do konia, byka i głupca. Wyszło w puencie, że do głupców nie powinno się zbliżać z żadnej strony.
            Panie prezesie, to jasne ostrzeżenie, niech się pan nie zbliża do  niektórych członków swojej partii. Niebezpiecznie! Podczas gdy pan premier Tusk wygłaszał czułą mowę, dziękując wylewnie naszym ukochanym przyjaciołom zza oceanu, że są i latają na czymś, pan prezes Kaczyński składał wizytę bykom w oborze. Nawet je głaskał i wcale się nie bał. Za to one się go przelękły, bo nie podeszły, chociaż mile do nich przemawiał. Może ze względu na zbliżające się wybory?  A propos tych byków, przypomniała mi się stara anegdotka. Pewna wdowa, poleciła kamieniarzowi wykuć na grobie męża takie epitafium:
                                               Przez złego byka róg,
                                               Powołał do siebie mego Wojtka Bóg.
                                               I dziś, ja biedna wdowa leję gorzkie łzy.
                                               Ty byku, ty!
            Panie prezesie, strzeż się byka!

Burzliwa rocznica.



10.04.2014 r.
                       Mam zwyczaj, wpojony mi przez Ojca, i każdego dnia zapisuję w kalendarzu, jaka jest pogoda, co robiłam, a nawet co było na obiad. Dlatego z łatwością mogę powrócić wiele lat wstecz , by wiedzieć, co się w danym dniu działo.
            Ale nie muszę sięgać do kalendarza, bo tę akurat datę pamiętam bardzo dokładnie.
            To była sobota, zimny kwietniowy ranek. Słońce słabo przeświecało przez chmury. Wstałam dosyć wcześnie, żeby nastawić obiad i pojechać, jak co sobotę, na cmentarz i zapalić znicze na grobie Rodziców. Włączyłam telewizor, aby sobie oglądnąć kolejny odcinek serialu, lecz niespodziewanie, zamiast zapowiedzi  programu, na ekranie pojawił się prezenter i z widocznym na twarzy zdenerwowaniem, nieco drżącym głosem oznajmił, że prezydencki samolot Tu-104, uległ wypadkowi przy lądowaniu w Smoleńsku. Mogą być ranni...
            Zastygłam z wrażenia przed telewizorem i wpatrywałam się oniemiała w ekran. Jednak byłam przekonana, że to tylko jakiś błąd przy lądowaniu i z pewnością wszystko zakończy się szczęśliwie. Zrezygnowałam z jazdy na cmentarz i w napięciu słuchałam napływających do telewizji i radia informacji. Coraz bardziej roztrzęsieni spikerzy i prezenterzy, podawali  dosyć sprzeczne wiadomości, przerywając wszelkie inne programy.
            Nie jestem osobą nadmiernie pobożną, lecz modliłam się, żeby nie usłyszeć najgorszego. Bo oprócz prezydenta i jego małżonki, leciało samolotem tylu wspaniałych ludzi. Między innymi, mój ulubiony aktor pan Zakrzeński, często kreujący rolę Marszałka Piłsudskiego. Nie rozumiałam, dlaczego  prezydencki samolot lądował w Smoleńsku, nie posiadającym dużego lotniska, mogącego przyjmować wielkie samoloty pasażerskie. Wśród natłoku mniej lub bardziej prawdopodobnych informacji, nadeszła w końcu ta najstraszniejsza: NIKT NIE PRZEŻYŁ!!
            Boże, kraj stał w obliczu najstraszniejszej katastrofy w dziejach. Zginął prezydent, głowa państwa polskiego, pani prezydentowa oraz najwyżsi dostojnicy Państwa. Generalicja, członkowie Senatu i Sejmu, biskupi, księża, były prezydent Polski na uchodźstwie pan Kaczorowski, Anna Walentynowicz i wielu innych znanych ludzi, ze wszystkich ugrupowań politycznych. To się po prostu nie mieściło w głowie.
            Przez cały dzień przesiedziałam przed telewizorem, ze zgrozą obserwując straszne obrazy z katastrofy. Pamiętam, że wściekłam się, bo mieszkający pode mną w kawalerce wesoły młodzieniec, właśnie ten okropny dzień wybrał sobie na balangę. Wrzaski, śmiechy i rockowy łomot tak mnie zdenerwowały, że wezwałam policję. Nareszcie się uspokoili. Debilów bez wyobraźni ci u nas dostatek!
            Pamiętam dokładnie wrażenie, jakie na osobach z polskiej delegacji rządowej przebywającej w Katyniu, zrobiła ta straszliwa wiadomość. Nie chcieli po prostu uwierzyć, że to zdarzyło się naprawdę. Pamiętam również  wielką serdeczność okazywaną nam w dniu katastrofy i w następnych dniach przez Rosjan.  Przez władze państwa i prostych ludzi płaczących, modlących się,  i szczerze dzielących z nami  smutek po tragedii.
            Ochłonąwszy z pierwszego szoku, zaczęłam zadawać sobie pytania. Po co prezydent wybrał się do Katynia, kiedy przebywała tam właśnie rządowa delegacja z premierem i rodzinami ofiar katyńskich? Odpowiedź była oczywista. Lech Kaczyński nie znosił premiera Tuska i pragnął obecnością swoją i najwyższych dostojników państwa w Katyniu, zminimalizować ważność delegacji rządowej. Ot, taka prezydencka zachcianka. W tym celu załadował do samolotu  najważniejszych ludzi w państwie i poleciał.
            Z doniesień nadesłanych zaraz po katastrofie wiadomo, że pilot samolotu mógł lądować gdzie indziej, w Kijowie lub w Mińsku. Ale ze Smoleńska było najbliżej do Katynia, a pan prezydent się śpieszył! Przypominam sobie skandal, jaki wybuchnął, kiedy Lech Kaczyński leciał do Gruzji, a pilot odmówił lądowania na lotnisku, które nie gwarantowało bezpiecznego  lądowania.      Prezydent dosłownie wymógł na biedaku lądowanie, a następnie wywalił go z pracy! Pilot prowadzący prezydencki samolot Tu-104, być może nie odważył się wyrazić swej opinii, nawet gdy prezydent się nie odezwał, bo chodziło mu o pracę. Zdecydował się lądować, pomimo ostrzeżenia z wieży kontroli lotu w Smoleńsku.  Była gęsta mgła i ta wysoka brzoza.....
             A potem te ogromne samoloty na lotnisku w Warszawie i makabryczny obraz, niekończącego się szeregu trumien, przykrytych biało-czerwonymi sztandarami.  Nigdy tego nie zapomnę!
            Ale nie bylibyśmy Polakami, jakby wszystko odbywało się godnie, zgodnie i bez awantur.
            Bo pan prezes Jarosław Kaczyński zażyczył sobie, żeby brata i bratową pochować na Wawelu, który jest narodowym sanktuarium i nekropolią królewską! Pochówku na Wawelu dostąpili tylko wybrani: Naczelnik Kościuszko, książę Poniatowski i Marszałek Piłsudski oraz dwaj narodowi Wieszcze: Mickiewicz i Słowacki.  Wpakowano także na Wawel generała Sikorskiego, choć moim zdaniem niesłusznie. Jego miejsce powinno być na cmentarzu zasłużonych na Powązkach.
            Chyba ten ostatni pochówek ośmielił prezesa Kaczyńskiego. Zażądał, aby to Wawel stał się miejscem wiecznego spoczynku prezydenta i jego małżonki. Natychmiast wybuchnął spór: jedni byli temu przeciwni, inni gorąco ten pomysł popierali. Konflikt rozstrzygnął po Salomonowemu metropolita krakowski arcybiskup Dziwisz, wyrażając zgodę na pochowanie Kaczyńskich na Wawelu.
            Przyznaję, że ja osobiście byłam temu stanowczo przeciwna. Wawel dla mnie i dla milionów Polaków to sacrum! Śmierć prezydenta w katastrofie, nie powinna stanowić preferencji do wynoszenia go na piedestał bohatera narodowego. Pan Kaczyński był zupełnie przeciętnym człowiekiem i kiepskim politykiem, który o mały włos nie wplątał nas w poważny konflikt z Rosją, wtrącając się w sprawy Gruzji i błagając Amerykanów o Tarczę. Identycznie, jak obecnie pan prezes Jarosław, który już zapomniał, jak nasi przyjaciele zza oceanu zgrabnie nas olali!
            Miejscem wiecznego spoczynku prezydenta Kaczyńskiego powinna być Warszawa, stolica Polski, Katedra, lub Cmentarz Powązkowski. Leżą tam przecież ludzie o wiele bardziej zasłużeni dla ojczyzny. Lecz pan prezes Kaczyński wiedział co robi. Pragnął, aby królewski pogrzeb brata, był  jego pierwszym stopniem do ubiegania się w nadchodzących wyborach o godność prezydenta, jakby to był tytuł dziedziczny. Dlatego też pod Pałacem Namiestnikowskim, siedzibą prezydenta państwa, urządził ogromną manifestację z krzyżami i awanturą, która się rokrocznie powtarza. Można odnieść wrażenie, że Pałac Namiestnikowski jest siedzibą rodu Kaczyńskich, a nie miejscem urzędowania aktualnego prezydenta Rzeczypospolitej Polski.
            W bieżącym roku, ponownie urządzono tam krzykliwą manifestację, na której pan prezes wygłosił płomienną przemowę do zebranych tłumów, a raczej tłumoków. Nie miałam pojęcia, że w Warszawie mieszka tyle ciemnej masy. To raczej nie prawdziwi warszawiacy, tylko przyszywani, mający niegdyś do stolicy siedem dni wołami. Panie w moherowych berecikach, oraz inni wielbiciele pewnego grzybka. Nie zabrakło nawet egzorcysty, wypędzającego złe duchy z Pałacu. Oj, znalazłoby się w PiS-ie mnóstwo osób nawiedzonych przez diabła, a nade wszystko przez demona żądnego władzy!
            Byłam prawdziwie zbulwersowana, widząc w telewizji pana prezesa, przemawiającego na tle sztandarów amerykańskich i domagającego się stanowczo wprowadzenia na stałe wojsk USA do Polski! Pana prezesa Kaczyńskiego nie interesuje fakt, że w okresie II wojny światowej, Stany Zjednoczone, nie chcąc narażać się na straty w ludziach, w czasie wojny z Japonią, postanowiły uśmiercić Japończyków bronią chemiczną. Gazem musztardowym, powodującym odpadanie skóry i paraliż dróg oddechowych, zrzucanym w bombach przez samoloty na japońskie miasta i wystrzeliwanym przez działa okrętowe, lub fosgenem. Przewidywano, że gazy zatrują ludność na obszarze 650 km. Ta potworna broń miała zabić pięć milionów ludzi! Jednakże, gdy naukowcom amerykańsko-niemieckim udało się wyprodukować bombę atomową, rząd USA uznał, że jest to środek bardziej  skuteczny i  h u m a n i t a r n y!
            Lecz pan prezes bardzo szanuje zamorskiego sojusznika i nie zważa na takie  nieistotne drobiazgi. Polskie władze domagają się obecności obcych wojsk, rzekomo w obawie przed agresją Rosji. Chyba im się marzy  nowa okupacja. Jak nie niemiecka, to radziecka, jak nie radziecka, to amerykańska. Tym samym, nasza ojczyzna stałaby się de facto kolonią, czymś w rodzaju nędznego kraiku na Morzu Karaibskim, a nie wolnym, suwerennym państwem europejskim.
            Wzywanie na pomoc obcego wojska, to jak zapraszanie lisa do kurnika. Widocznie nasi  polityczni przywódcy, wprost kochają być od kogoś zależni i trzymani za twarz  A rodakom chyba to się także podoba, bo prawicy rosną szanse w sondażach.
            A może by tak  znowu jakiś mały rozbiór, co?

czwartek, 10 kwietnia 2014

O rocznicach.



8.04.2014 r.
            
            Rok 2014 obfituje w wielkie rocznice. Z tych najbardziej znaczących, w maju mija 70 rocznica bitwy pod Monte Cassino. Nota bene, benedyktyni z klasztoru do dziś mają do nas pretensje o zniszczenie klasztoru! Losy  wspaniałych, bohaterskich żołnierzy polskich, walczących z nadzieją, że torują sobie drogę do ojczyzny, do dnia dzisiejszego nie doczekały się przedstawienia w dobrym filmie batalistycznym. Kochamy się chwalić  naszymi klęskami.
            Za kilka dni minie czwarta rocznica katastrofy smoleńskiej i tragicznej śmierci elity polskiej. Mogłoby się wydawać, że ta tragiczna data powinna bratać Polaków z różnych opcji politycznych. Ale nic z tego! W telewizji pan prezes wspomniał, że ciągle widzi pana premiera w ramionach Putina, wymieniających pocałunki. Wolę się nie zastanawiać nad tym, co pan prezes miał na myśli, mówiąc o tych ramionach i pocałunkach. Nie, przecież chyba nie to? 
            Pan Macierewicz, ze świętym obłędem w oczach, po raz enty bredzi o wybuchu i zamachu. Robi mi się zimno, kiedy na niego patrzę. Ten człowiek cierpi na jakąś obsesję na tle wybuchów. Może ma kłopoty z jelitami, wtedy zalecałabym zażycie Espumisanu. Bardzo skuteczny! Pan prezes naturalnie, również nie omieszka wspomnieć o zamachu, dokonanym przez  durnowatych Ruskich, którzy postanowili sprzątnąć elitę polską właśnie na swoim terytorium, jakby nie mogli pozbyć się ich w innym miejscu i nie mieć z tą sprawą kłopotu!
            Ostatnio Polacy dostali manii robienia sobie świętych. W rezultacie mamy więcej świętych niż ludzi z olejem w głowie, co nie wychodzi nam na dobre. Ale ta mania świętości jakoś nie wpływa dodatnio na wzajemne korelacje, bo nasi politycy żrą się, jak przysłowiowy pies z kotem, co widać i słychać, jak tylko włączymy telewizor.
            Ale wracam do rocznic. W czerwcu minie 100 lat od wybuchu I wojny światowej, hekatomby, która pochłonęła dziesiątki milionów ludzkich istnień. Ale ludzkości niewiele to nauczyło, bo w niecałe 21 lat po zakończeniu wojny, rozpoczęła II wojnę światową, a jej 75  rocznicę również będziemy obchodzić w tym roku.
            1 sierpnia minie tragiczna 75 rocznica Powstania Warszawskiego. Oczywiście, wtedy  ujrzymy i usłyszymy, jak z tej okazji, pan prezes wygłosi płomienne przemówienie, dokopując Szwabom, i tak już z rozpędu Ruskim. Niech mają za swoje!
            Pan premier naturalnie się z nim nie zgodzi, bo bardzo ceni sobie panią kanclerz i nie lubi, jak ktoś obraża jej ziomków. W związku z tym, będziemy mieli kolejne dwie różne wersje oceny II wojny światowej, co niestety coraz częściej zdarza się nie tylko politykom, lecz i filmowcom. O rocznicy odzyskania niepodległości i Solidarności, wolę się publicznie nie wypowiadać, bo CIA podsłuchuje, a mnie nie wypada wyrażać się słowami uważanymi publicznie za obraźliwe.
            Pan Macierewicz wspomniał niedawno z rozgoryczeniem, że w PRL była ruska okupacja! Widocznie w tym strasznym czasie, pan Macierewicz przebywał na księżycu i tam wyrósł sobie jak  smukła topola, wykarmiony piaskiem z księżycowego Mare Imbrium. Na księżycu zdobył  wyższe wykształcenie oraz tę wielką mądrość, jaką dziś nas ubogaca, w swoich wystąpieniach telewizyjnych. My, niestety, byliśmy w tym czasie okupowani.
             Zapewne jestem za mało oblatana w polityce, bo za cholerę nie rozumiem, dlaczego ta biedna okupowana Polska, uznawana  była wówczas przez wszystkie inne państwa świata, łącznie z wzorem demokracji USA! Jedynie rząd londyński nie aprobował istnienia PRL-u, ale z kolei żadne inne państwo nie uznawało istnienia rządu londyńskiego. Ot i przykrość!
           

O zabytkach i innych sprawach w tle.



7..04.2014 r.
            
            Niedawno przeczytałam w regionalnym Ekspresie, że w miejscowości Suszki, pasjonaci odrestaurowali pomnik poświęcony żołnierzom niemieckim, poległym w I wojnie światowej. Bardzo poważam wszelkich pasjonatów, bo kocham historię, i jestem wrogiem niszczenia zabytków, jakiekolwiek one by były. Z oburzeniem patrzyłam na dewastowanie cmentarzy niemieckich, rozbijanie nagrobków itp.  Dopuszczono, żeby niszczały wspaniałe zabytkowe pałace i dwory. Moim zdaniem, takie czyny niegodne  są ludzi kulturalnych.
            Ale na marginesie tej informacji, niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego w jednej miejscowości restauruje się pomniki poświęcone poległym  żołnierzom niemieckim, a w innych miastach próbuje się zburzyć pomniki postawione poległym żołnierzom rosyjskim? Czy inna jest cena krwi niemieckiej, a inna rosyjskiej?
            Niech nikt nie wyobraża sobie, że żołnierze niemieccy walczący w I wojnie światowej byli niewinnymi barankami. Zachowywali się z takim samym okrucieństwem, jak – mówiąc gwarą  pana Wiecha -  „blondyni w blaszanych kapeluszach” z II wojny światowej. Niestety, ludzi żyjących w latach 1914-1918, już nie ma. Nie żyją, a młodsze pokolenie niewiele wie o tych czasach, o ile nie interesuje się historią, lub nie ma wspomnień rodzinnych.
            Opowiadali mi rodzice i dziadkowie, jakich zbrodni dopuszczali się Niemcy w I wojnie światowej, której 100-letnią rocznicę będziemy obchodzić w czerwcu tego roku. Miasto Kalisz zostało zbombardowane pociskami armatnimi i dosłownie zamienione w jedną ruinę. Inne miasta polskie podzieliły los Kalisza. Setki tysięcy polskiej ludności cywilnej poniosło śmierć.
            W pewnej uroczej okolicy, wśród przepięknego parku, pełnego rzadkich drzew, stał dom, zbudowany w XVIII wieku przez najsłynniejszych architektów. Dom, ze wspaniałymi dziełami sztuki, których odtworzenie jest niemożliwe.
            W 1917 roku, na ten teren weszły wojska niemieckie. Dowództwo niemieckie doskonale zdawało sobie sprawę, jak cennym zabytkiem jest ten piękny dom i znajdujące się w nim skarby. Ale to był polski dom, na polskiej ziemi, więc dla Niemców nie miał on wartości. Zaznaczam, w pobliżu nie było żadnych obiektów militarnych, ale niemieckiemu dowódcy dom po prostu się nie spodobał. Na jego rozkaz, bateria ciężkich armat rozpoczęła ostrzał. Niszczono dosłownie wszystko, drzewa w parku, oficyny, oranżerię i sam dom. Po pewnym czasie, dom zamienił się w gruzy, drzewa w parku leżały na ziemi powalone wybuchami.
            Niemcy odeszli, wojna się skończyła. Z czasem roślinność pokryła ruiny domu, zacierając miejsce gdzie niegdyś stał. Po latach zniknął ostatni ślad wspaniałej zabytkowej budowli. Przepiękny park zamienił się w dziko rosnące drzewa, chwasty pleniły się na klombach rosarium. W okolicznych miejscowościach, nikt już nie pamiętał, że niegdyś był tu dom, stojący wśród ogromnych starych drzew,  nad jeziorem, z pływającymi po nim łabędziami.
            Wspomnienie po nim zachowało się tylko w pamiętniku jego dawnej właścicielki. Wskrzesiłam ten  dom  w mojej powieści. Znowu istnieje, zachwyca swoim pięknem i tętni życiem, lecz jedynie na kartach książki, która nie została nawet jeszcze wydana, bo brakuje na to pieniędzy.
            Należy dbać o zabytki, lecz może nie wszystkie na tę troskę zasługują.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Mrożek i aktualności.



25.03.2014 r.
          
            Wyznam szczerze, że za Mrożkiem nie przepadam. Dla mnie  był on jak kameleon, za często zmieniał barwy. Raz był czerwony, raz biały a czasami nijaki. Ale wczoraj skusiły mnie zapowiedzi TVP I, zapowiadające nadzwyczajne wydarzenie w Teatrze telewizji. Z sentymentem wspominam dawne przedstawienia, kiedy to przed telewizorami zasiadały miliony widzów i delektowały się wielkimi kreacjami najwybitniejszych aktorów w znakomitych sztukach. Teraz telewizja jest upolityczniona i takich widowisk już nie ma, nie ma również tych wspaniałych aktorów, bo biedacy występują w teatrze u Pana Boga. 
            Zapewne dyrekcji TVP chodziło, aby sztuką Mrożka „Miłość na Krymie” dokopać naszym wschodnim sąsiadom, ale w moim mniemaniu skutek był  przeciwny. W każdym razie, ja to inaczej odebrałam. Oczywiście wszystko było jedynie fikcją literacką, ale sam dramat, bo to był dramat, obudził we mnie współczucie. Rosja to, podobnie jak i my, nieszczęśliwy naród. Tak naprawdę nigdy nie była wolna i demokratyczna. Najpierw car samodzierżca trzymał swoich poddanych za twarz, potem jego śladem poszedł komunizm, robiąc z ich mózgów papkę, a obecnie – no, nie wiem, chyba także daleko im do szczęścia. Podobnie, jak i nam!.....

            2.04.2014 r.
             „ Niech na całym świecie wojna, byle polska wieś spokojna!”

            Z prawdziwym przerażeniem obserwuję nasilające się żądania naszych vipów, o wprowadzenie do Polski obcych wojsk. Pan Sikorski życzy sobie aż dwie brygady pancerne, naturalnie amerykańskie, bo małżonka polskiego pana ministra spraw zagranicznych jest Jankeską, dzieci też są jankeskie, tylko pałac w którym mieszka pan minister, w pięknej okolicy, jest polski i zabytkowy. Z pewnością został kiedyś zabrany siłą jakiejś  rdzennie polskiej ziemiańskiej rodzinie. Ale Amerykanka nie będzie przecież mieszkać w mrówkowcu. Tak więc pan minister życzy sobie dwóch pancernych brygad NATO, tylko nie wspomina, ile ta przyjemność będzie kosztowała polskich podatników, czyli nas wszystkich. Naturalnie pan prezes PiS-u  również pożąda obecności Amerykanów. W tym jednym zgodny jest z panem premierem, bo poza tym nadal  obaj są z sobą na noże.
            Zastanawia mnie jedno, pan premier znany jest z gorącej sympatii do naszych zachodnich sąsiadów, której to sympatii wcale nie podziela pan prezes i wolałby Niemców tutaj nie widzieć. Widocznie jest niedouczony i nie wie, że pierwsze obozy koncentracyjne, nie były pomysłem Niemców. Powstały w zamorskim raju. Nazywały się rezerwaty i były przeznaczone dla prawdziwych właścicieli tego cudownego kraju – Indian amerykańskich, którzy masowo marli w nich z głodu i na nieznane Indianom choroby zakaźne, uprzejmie podrzucane im w kocach przez hojne władze amerykańskie. Ale to dawne dzieje i pan prezes może o tym nie pamiętać.
            Wracam do tematu i zastanawiam się, dlaczego pan premier, tak gorąco adorujący panią kanclerz Merkel, wcale nie bierze z niej przykładu. A to bardzo mądra kobieta! Niby głośno przygania prezydentowi Rosji, ale de facto wcale nie zrywa z nim kontaktu, mając na względzie przede wszystkim interesy handlowe Niemiec. Inaczej czyni pan premier Tusk,  głośno grożąc Rosji wojskami NATO i siłami amerykańskimi które zamierza sprowadzić do Polski. Te wojownicze wypowiedzi pana premiera już kosztują  polskich producentów wieprzowiny pół miliarda złotych! O innych gigantycznych stratach w interesach, rząd dyskretnie milczy, a przecież wiadomo, że mieliśmy w Rosji mnóstwo placówek handlowych, które w obecnym czasie - wojny pana premiera z prezydentem Rosji - są tam źle widziane.
            Wszystkie te koszty będą musieli pokryć obywatele z własnych kieszeni zakładając, że rząd zechce zwrócić straty naszym rolnikom i producentom. Ta histeryczna wojowniczość naszych rządzących, absolutnie nie idąca w parze z interesami państwa, jest po prostu oburzająca. Nikt nie pyta nas, Polaków, czy zgadzamy się pokrywać kolosalne koszty pobytu obcych wojsk w Polsce. Straszy się nas inwazją rosyjską, co jest po prostu śmieszne i nie prawdziwe, bo wedle przysłowia, gdzie Rzym, a gdzie Krym?  Czasy zaborów dawno minęły.
            Dlatego ja osobiście, nie lękam się inwazji krwiożerczych barbarzyńców ze wschodu, z nożami w zębach, dybiących na cnotę Polek. Ja się boję polityki pana premiera, która ściągnie na nas, zwykłych zjadaczy chleba,  ogromne podwyżki cen gazu, energii i produktów żywnościowych. W końcu dostałam w marcu tylko 13 złotych waloryzacji emerytury i nie było mnie stać na  kupienie za te pieniądze,  nawet flaszki dobrego wina, żeby zalać robaka!
            Dziwię się, że pan premier zajmuje się tak energicznie polityką międzynarodową, zamiast poświęcić swój cenny czas sprawom państwa. W gmachu Sejmu koczują już od wielu dni nieszczęśliwi rodzice, równie biednych dzieci niepełnosprawnych, nie mogąc doprosić się  zwiększenia dopłat pielęgnacyjnych. Przed Sejmem stoją zrozpaczeni opiekunowie dorosłych niepełnosprawnymi. Oni również wyglądają pomocy od rządu, ale pan premier zajęty jest wielką polityką i nie zawraca sobie głowy problemami ludzi ubogich.
            W ustroju kapitalistycznym, ubóstwo to grzech śmiertelny! Ci nieszczęśni ludzie dopominają się o pieniądze, lecz władze tłumaczą, iż pieniędzy w kasie rządowej nie ma. Może za jakiś czas.... Nie ma?  A przecież niedawno pan marszałek Senatu przeznaczył aż 3 miliony złotych na pomoc dla Ukrainy.  Więc jak to jest, dla Ukraińców pieniądze są, a dla Polaków  ich brakuje? Ktoś powie, że to inna pula. Ale ja uważam, że pierwsze są potrzeby obywateli naszego kraju. Na pomoc dla innych na razie nas nie stać!