środa, 7 maja 2014

Hurra! 10 rocznica wejścia Polski do Unii Europejskiej, oraz święto biało-czerwonej flagi.


1.2.05.2014 r.
Piszę po dosyć długiej przerwie, spowodowanej nagłą poważną dolegliwością, kiedy to obawiałam się, że pewnie już nigdy nie zasiądę przy moim poczciwym laptopie. Więc natychmiast przechodzę do aktualnych wydarzeń.
Niemal spłakałam się ze wzruszenia, ujrzawszy spot pana premiera Tuska, z okazji 10 rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Trudno mi było opanować rzewny nastrój, usłyszawszy popularną piosenkę The Beatles-ów, śpiewaną drżącym tenorkiem, przez pana premiera, za to w kiepskiej angielszczyźnie. Pan premier udowodnił tym samym raz jeszcze, że bardziej jest Europejczykiem, niż polskim patriotą, o co od dawna już go posądzałam, i nie bez podstaw, widząc, jak dramatycznie kurczą się godziny lekcji historii ojczystej w polskich szkołach, a młodzieży wpaja się kult dla zwyczajów zachodnich, szczególnie amerykańskich, z pominięciem rodzimych tradycji. Zresztą piosenka nie jest adekwatna do obchodzonej rocznicy. O wiele bardziej nadawałby się tutaj utwór zespołu „Abba”, lub piosenka z filmu „Kabaret” - Many! Many!!!
Na spocie, ukazującym najpierw zakazane morduchny, jak z komedii Barei, zaraz potem radośnie i pięknie zrobiło się w naszym kraju za te 10 lat! Istny raj na ziemi, po prostu żyć, nie umierać. O, z tym ostatnim, ludziom o wiele łatwiej, gdyż pan minister zdrowia nie uczynił dotąd nic, by zlikwidować kolejki do specjalistów, czy poprawić funkcjonowanie całej Służby Zdrowia. I tak na przykład: kardiolog przyjmie pacjenta zagrożonego zawałem, w najszybszym terminie, w drugiej połowie stycznia 2015 roku! Zakładając, że pacjent dożyje do tego czasu. Naturalnie, mając nieco grosza, można zamówić wizytę prywatną, tylko pytam, dlaczego? Przecież cały czas płacimy składki na Fundusz Zdrowia, które przynajmniej w 40 % nie są wykorzystane przez pacjenta.
Przez te 10 lat, pozbyliśmy się polskiego handlu, zastępując go ogromnymi sklepami-molochami zagranicznych firm, nie płacących Polsce podatków, a ich miliardowe zyski idą za granicę. Pozbyliśmy się również niemal 2 milionów młodych, wykształconych i wartościowych ludzi, którzy nie mając pracy w kraju, powędrowali za chlebem za granicę. To po prostu niepowetowana strata, bo większość z tych ludzi już do ojczyzny nie powróci, wzbogacając swą pracą i pieniędzmi obcy budżet!
Naturalnie, nie neguję wielkich przedsięwzięć za pieniądze otrzymane z Unii. Zrobiono naprawdę mnóstwo wspaniałych rzeczy, choćby darmowe komputery, dla osób niepełnosprawnych lub mniej zamożnych, w ramach projektu Be Fair – internet jako dobro wspólne. Z tym internetem to już jest gorzej, czekamy na niego w Bolesławcu ponad 2 lata, a termin podłączenia ciągle ulega przesunięciom, co nie świadczy dobrze o firmie, której to zlecono.
Polska ma coraz więcej dobrych dróg, pięknych obiektów kultury, lecz nie należy zapominać, że ta kultura jest droga i mniej dostępna dla ogółu społeczeństwa, niż w dawniejszych latach. Nie próbujmy również zamykać oczu na coraz bardziej aktywną szarą strefę i na dramatyczne losy głodnych dzieci, ludzi żyjących w skrajnej nędzy, bezdomnych i nikomu niepotrzebnych. Z prawdziwą zgrozą słucham w zimie wiadomości, ilu ludzi zmarło na skutek mrozu i głodu, ile osób wyrzucono na wiosnę z mieszkań na bruk, na skutek eksmisji. Z podobnym zjawiskami nigdy się dawniej nie spotykaliśmy.
Weszliśmy do Unii Europejskiej i chwała nam za to. Nota bene, to rządy lewicowe przeforsowały tę decyzję, za co skrajna prawica ma do nich pretensje do chwili obecnej. I natychmiast nasuwa mi się pytanie: dlaczego Polska należąca do Unii Europejskiej, jest tak mało europejska? Dlaczego widz nie może w kinie, w telewizji i w teatrze obejrzeć filmów, czy sztuki z krajów Europy, tylko zmuszony jest do codziennego oglądania coraz głupszych i okrutniejszych filmideł amerykańskich? 2 maja nie było w TVP ani jednego filmu z krajów europejskich, wszystkie z USA, zresztą nudne i groszowe powtórki. No więc gdzie my jesteśmy?
Dziś jest święto polskiej flagi narodowej. W telewizji pokazało się logo z maleńką chorągiewką polską, a nasi milusińscy panowie z rządu, ostentacyjnie paradują z kokardą w barwach narodowych. I co z tego? Przez 25 lat podobno niepodległej Polski, nie zrobiono absolutnie nic, żeby wpoić społeczeństwu szacunek i kult dla biało-czerwonego sztandaru. Co najwyżej kibice piłki nożnej malują sobie gęby i inne części ciała biało-czerwonymi kolorami, powiewając przy tym chorągiewkami w tych barwach. Więcej przypomina to cyrk, niż umiłowanie i szacunek do barw narodowych.
Mieszkam na dużym osiedlu wieżowców i z ciekawości próbowałam zliczyć chorągwie wiszące z okien. Oj, doliczyłam się ich aż....... dwie. Jedna na bloku wojskowym i jedna na cywilnym. To wszystko. Podobno bardzo kochamy Amerykę, więc dlaczego nie uczymy się od Jankesów ich miłości do narodowej flagi? Tam dziewczyny noszą nawet majtki w barwach narodowych, w gwiazdki i paski!
Polacy nie znają historii swojej chorągwi i zwykle śmieszą mnie w filmach pana Hoffmana, dziarskie oddziały husarii w XVII wieku, pędzącej z rozwiniętymi biało-czerwonymi chorągwiami. Na kopiach furkoczą wesoło biało-czerwone proporczyki. Ładnie to wygląda, tylko że nieprawdziwie. Nasze barwy narodowe zostały przyjęte przez Rząd Narodowy, na Sejmie w roku 1831, w czasie Powstania Listopadowego. Biel – to honor, czysty i biały jak śnieg. - Czerwień – to krew wylana przez Polaków dla wywalczenia wolnej Ojczyzny. Właściwie, pierwszym kolorem był amarant. Ta barwa, to głęboka purpura wpadająca we fiolet. Kolor bardzo kosztowny i dlatego po 1918 roku, i uzyskaniu niepodległości, zmieniono amarant na czerwień.
Opowiem, jak dawniej czczono polskie godło narodowe, cytując niewielki fragment mojej powieści: ”Kochankowie Burzy”. Ta część oparta została o wyjątek z arcyciekawej publikacji popularno-naukowej pani Petrolin - Skowrońskiej, pt.” Przed tą nocą”.
W lutym, mieszkańcy Warszawy postanowili uroczyście uczcić trzydziestą rocznicę krwawej bitwy pod Grochowem. Studenci pisali ulotki wzywające do masowych demonstracji i rozdawali je przechodniom. Dnia 25 lutego 1861 r, o godzinie 17,30 na Rynek Starego Miasta napływały zewsząd tłumy. Pogoda była prawie wiosenna. Słońce już zaszło, lecz na niebie świeciły jeszcze zorze wieczorne. Na ulicę Freta, przed kościół ojców Paulinów, zajechał chłopski wóz, a kilku studentów wręczało ludziom wychodzącym z nabożeństwa, przywiezione biało-amarantowe chorągiewki.
W zapadającym mroku, naraz zapłonęły setki pochodni niesionych przez młodzież. W krwawych blaskach ognia formował się pochód. Na czele stanął warszawski szewc Ignacy Paradowski. Z trzymanego drzewca zdjął pokrowiec i rozwinął ogromną chorągiew z wyhaftowanym srebrnym Orłem. Amarantowy jedwab załopotał na wietrze, Orzeł zalśnił w świetle pochodni.
Na ten widok ludzi ogarnęła ekstaza. Padali na kolana w uliczne błoto i wyciągając do chorągwi ramiona, patrzyli przez łzy na powiewającą na wietrze chorągiew, widzianą pierwszy raz od wielu lat. Przechodnie dołączali do pochodu, zmieniając go w wielotysięczną manifestację. Idący na czele studenci zaintonowali Suplikacje, dodając słowa: „Abyś nam Ojczyznę wrócić raczył. Wysłuchaj nas Panie”. W pobliskich kościołach zaczęto bić w dzwony, do wtóru pieśni. Powiewały chorągwie cechowe, znaki dawnych ziem polskich, proporce.
Karol Nowakowski, student Szkoły Sztuk Pięknych, obdarzony mocnym, wspaniałym głosem, zaczął śpiewać pieśń, jeszcze nie wszystkim znaną, która w niedługim czasie stać się miała niemal hymnem narodowym, pieśnią buntu i nadziei.
Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał blaskiem potęgi i chwały.
Cały pochód zamarł z wrażenia, a potem pojedynczo, nieśmiało, ludzie zaczęli się przyłączać do Nowakowskiego, aż potężna pieśń wyrwała się z tysięcy piersi i zatrzęsła murami Starego Miasta. Płynęła uroczyście, żarliwie, wznosząc się w bezchmurne, gwiaździste niebo. Tysiące nóg deptało rozmiękły śnieg, a z okien mijanych kamieniczek wyglądali mieszkańcy, oklaskując pochód, rzucając idącym pod nogi kwiaty. Na widok płynącego na czele Orła, warszawiacy w szalonym uniesieniu wyrzucali w górę czapki i krzyczeli:
- Polska zmartwychwstaje!”
Dziś już nie padamy na kolana przed polskim sztandarem, ale chociaż na narodowe święto, wywieśmy w oknie chorągiewkę. Niech cudzoziemcy widzą, że jesteśmy jeszcze Polakami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz