niedziela, 31 sierpnia 2014

Na dzień 1 Września.


1. 09. 2014 r.

Była godzina czwarta nad ranem. Cicha, pogodna noc, a niebo pełne gwiazd. Niewielkie, zabytkowe miasto Wieluń spokojnie spało. Ludzie pokładli się na spoczynek z myślą, że nazajutrz czeka ich normalny dzień pracy. Dzieci zasnęły żałując, że już koniec wakacji, a jutro pierwszy dzień nowego roku szkolnego.
Tymczasem gdzieś z głębin nocnych, zbliżał się i narastał pomruk wielu lecących wysoko samolotów. I nagle tę ciszę spokojnej nocy, pełnej zapachu więdnących ziół i monotonnego cykania świerszczy, przerwała potężna eksplozja. Wybuch pierwszej bomby niemieckiej, zrzuconej na uśpione, nie przeczuwające niczego złego polskie miasto. W nieszczęsnym Wieluniu rozpętało się piekło ognia i śmierci.
Na drugim krańcu Rzeczypospolitej, w Gdańsku, na małym cyplu Westerplatte, polskich żołnierzy, czuwających w napięciu na swoich stanowiskach bojowych, ogłuszył znienacka potężny huk dział pancernika „Schleswig-Holstein”, oddającego salwę za salwą w polską placówkę.
Nikt wówczas nie zdawał sobie sprawy, że to już nie tylko agresja na Polskę, lecz że właśnie rozpoczęła się II wojna światowa, która pochłonie miliony istnień ludzkich i zmieni losy całej kuli ziemskiej. Niemcy, rządzone przez partię narodowo-socjalistyczną, stworzoną przez Adolfa Hitlera, bez wypowiedzenia wojny, całą potęgą uderzyły na Polskę, pragnąc ją nie tylko militarnie zwyciężyć, lecz również unicestwić cały naród. Hitler, w ostatnim przemówieniu przed atakiem, rozkazał swoim generałom bez litości mordować jeńców i ludność cywilną. Państwo polskie miało przestać istnieć, a ludność stać się miała niewolnikami Rzeszy Niemieckiej. Minister Propagandy Josef Goebbels stwierdził, że Polacy to nie ludzie, lecz bydło, zwykłe zwierzęta i tak należy ich traktować.
W obliczu wojny i najpotężniejszej armii świata, Polska stała osamotniona, źle uzbrojona, źle rządzona, i z winy naszych sojuszników Francji i Anglii, nie gotowa do podjęcia walki, gdyż premier Wielkiej Brytanii Neville Chamberlain, sprzeciwił się wczesnej mobilizacji w Polsce, obawiając się rozdrażnić Hitlera! Wprawdzie 3 września Anglia i Francja wypowiedziały wojnę Niemcom, ale nie rozpoczęły wcale działań wojennych, pozostawiając nasz kraj samotnie walczący przeciwko niemieckiej nawale.
W ostatnich dniach sierpnia, pomiędzy hitlerowskimi Niemcami, a Związkiem Radzieckim, podpisany został traktat Ribbentrop-Mołotow, o podziale Polski pomiędzy te dwa mocarstwa. W taki sposób, Niemcy zyskały potężnego sojusznika w naszym wschodnim sąsiedzie, ponieważ Polacy nie umieli nawiązać ze Stalinem przyjaznych kontaktów. Polska walczyła bohatersko, odpierając ataki niemieckich pancernych wojsk i zmasowanego bombardowania miast i wsi polskich. Niemieccy lotnicy ostrzeliwali nawet dzieci pasące gęsi. Brakowało nam dobrych samolotów, czołgów i artylerii. Już na samym początku wojny, Niemcy popełniali bestialskie mordy na ludności cywilnej i jeńcach wojennych. Na nieszczęście zabrakło nam także wodza naczelnego, gdyż marszałek Rydz-Śmigły, skądinąd dobry dowódca legionowy, nie nadawał się na swoje stanowisko. Był słaby i niezdecydowany, brakowało mu charyzmy i stanowczości Piłsudskiego.
Pomimo nagłego ataku i braku pomocy, Polska nie kapitulowała. Broniło się Westerplatte, walczyła Warszawa zamieniona w twierdzę, na ziemiach polskich rozgrywały się krwawe bitwy, w których zginęło przeszło 10 tysięcy żołnierzy niemieckich. Dopiero wkroczenie 17 września Armii Czerwonej na wschodnie kresy Rzeczypospolitej i emigracja rządu polskiego do Rumunii, zakończyły działania wojenne i rozpoczęła się koszmarna okupacja niemiecka. Polska może przegrać wojnę, ale pokonać jej nie podobna. Natychmiast po kapitulacji podjęto działania konspiracyjne, mające na celu utworzenie podziemnego państwa i Wojska Polskiego, ZWZ, - Związku Walki Zbrojnej, a następnie AK, Armii Krajowej.
Tak zaczęła się II wojna światowa, trwająca 6 lat. W wojnie udział wzięło 60 krajów, liczących ponad miliard siedemset milionów mieszkańców. Do wojska zmobilizowano około 110 milionów żołnierzy. W czasie działań wojennych poległo i zginęło ponad 80 milionów ludzi. Straty materialne były czterokrotnie większe niż w I wojnie światowej. W II wojnie światowej Polska straciła ponad 6 milionów ludności, to znaczy więcej, niż wynoszą straty procentowe ludności innych państw, a sam kraj został kompletnie zrujnowany i pozbawiony 1/3 ziem polskich na kresach wschodnich, oddanych Stalinowi na mocy traktatu Jałtańskiego.
Obecnie bardzo modne stało się gloryfikowanie Powstania Warszawskiego. Z jednej strony jest to działanie chwalebne, gdyż do tej pory polska młodzież i państwa zachodniej Europy niewiele o powstaniu wiedziały, myląc je z powstaniem w Getcie Warszawskim. Jednakże z drugie strony, takie bezkrytyczne podejście do tej straszliwej hekatomby, jaką stało się powstanie, jest niebezpieczne, ponieważ młodzi ludzie wyobrażają sobie, że była to wojenna przygoda, a nie tragedia milionowego miasta, zakończona potworną masakrą ludności cywilnej i zagładą stolicy. Wielu wspaniałych polskich patriotów od początku przeciwnych było powstaniu, np. generał Władysław Anders, którego nie można posądzić o to, że nie znał się na strategii wojskowej. Z jego pamiętników jasno wynika, że osobiście błagał prezydenta RP na emigracji pana Raczkiewicza, o nie wydawanie rozkazu do powstania. Lecz prezydent naciskany przez premiera Wielkiej Brytanii, rozkazu nie cofnął. Powstanie wybuchło!
Czytam obecnie książkę dokumentalną szwedzkiego historyka Niclasa Sennertega pt. „Kat Warszawy” o brigadeführer SS (generał major) Heinzie Reinefarthcie, szanowanym burmistrzu miasteczka Westerland na wyspie Sylt. Książka nadzwyczaj ciekawa, nakreślająca działania wojsk niemieckich w czasie powstania warszawskiego.
Okazuje się, że nie tylko towarzysz Stalin cieszył się, że Polacy sami na siebie wydali wyrok śmierci. Z równą z radością przyjął wiadomość o tym wydarzeniu Reichsführer SS Heinrich Himmler. Tak oto mówił: - „ Kiedy powiadomiono mnie o wybuchu powstania w Warszawie, natychmiast udałem się do Führera {…} powiedziałem mu: Mein Führer, to niewłaściwy moment, chociaż z historycznego punktu widzenia to, co robią Polacy, należy uznać za dar niebios! Załatwimy się z nimi w pięć, sześć tygodni. Warszawa – stolica, najważniejsze miasto w państwie, siedziba inteligencji tego liczącego szesnaście - siedemnaście milionów ludności kraju, (?) zniknie z powierzchni ziemi. {..} Potem, patrząc na to z perspektywy historycznej – kwestia polska nie będzie już stanowić problemu dla naszych dzieci i wszystkich tych, którzy przyjdą po nas. No i dla nas też.”
Obawiam się, że tym razem Himmler miał rację. Inteligencja polska została wybita, a resztki, którym udało się przeżyć, nie miały już żadnego wpływu na bieg wydarzeń historycznych. Lepiej, jeżeli historycy zaczną przestrzegać społeczeństwo przed nieprzemyślanymi poczynaniami, bo historia lubi się powtarzać.
Po wojnie Wielka Brytania i Amerykanie, stanowczo odmówili Polsce wydania kata Warszawy Reinefartha. Był im potrzebny, jak wielu innych SS-manów, których zatrudnili w wojsku, NATO, dyplomacji i instytutach naukowych, a nawet w rządzie Niemieckiej Republiki Federalnej. Naszych obecnych sojuszników nie obchodziły bestialskie morderstwa dokonywane przez Niemców na ludności polskiej. Polacy nie byli im potrzebni.

środa, 20 sierpnia 2014

Znowu impreza.


20.08.2014 r.
Ostatnio strasznie się rozleniwiłam i rzadko zaglądam do bloga. Ale dziś, po przeczytaniu programu Święta Ceramiki, trochę mną tąpnęło.
Bardzo lubię bolesławieckie święta i sama chętnie w nich uczestniczę. Ale denerwuje mnie od lat nie zmieniany program muzyczny świąt. Doprawdy, robimy się bardziej papiescy od papieża. Sama muzyka( ?) amerykańska. Rock, hand rock i wszelkie odmiany rocka, jakby inny rodzaj muzyki nie istniał. Ponieważ mieszkam blisko Placu Popiełuszki, łomot bębna przyprawia mnie i innych mieszkańców pobliskich domów o palpitacje serca.
Już w czasie poprzednich Świąt Ceramiki postulowałam nieśmiało, żeby takie głośne imprezy urządzać poza miastem, a nie w centrum, gdzie przez kilka dni mieszkańcy głuchną od hałasu. Ja rozumiem, że tego rodzaju muzyka ściąga publiczność – to znaczy młodzież, bo nie sądzę, żeby osoba kulturalna gustowała w tego rodzaju rozrywkach. Jednak należy także liczyć się ze starszym pokoleniem. Dlaczego w dniach imprezy miejskiej, w czasie której odwiedzają nas cudzoziemcy, nie zagrać muzyki polskiej? Mamy świetną muzykę filmową, mamy wspaniałe piosenki z lat 60-tych i 70-tych. Dlaczego nie zabawimy się w „ poloneza i mazura czas zacząć”, czyli pokaz dworskich tańców polskich. Przecież nasza ojczyzna nie składała się z samej wsi i tańców ludowych. Można także urządzić koncert piosenek miast kresowych, warszawskich i krakowskich. Miło byłoby posłuchać melodii z wodewili i operetek. Ale nie – musi być rock i już! Zupełnie, jakbyśmy nie posiadali własnej kultury i musieli szukać wzorców amerykańskich.
Mieszkam w pobliżu parku, koło ul. Tyrankiewiczów i po każdej takiej imprezie rockowej, z reguły, wieczorem park zamienia się pardon, – w k...rwi dołek! Do rana wrzaski, wycia i ryki naszej „rozbawionej młodzieży” nie dają mieszkańcom zmrużyć oka. Pijana i naćpana hołota umila nam życie do chwili zakończenia święta.
Oczywiście, w pobliżu znajduje się Komenda Policji, której okna wychodzą właśnie na park, ale biedni stróże prawa cierpią na nieuleczalną głuchotę i nigdy nic nie słyszą oraz rzadko coś widzą. Inwalidzi... Podobnie jak Straż Miejska, która pojawia się zwykle w szybko mknącym samochodzie, „jak sen jaki złoty”. Może władze miasta zastanowiły by się, nad zakupieniem im rowerów. Zdrowiej dla ciała i taniej, bo benzyna kosztuje, zaś bolesławianie widzieliby od czasu do czasu strażników, których opłacają z własnej kieszeni.
Póki co, musimy ponownie wysłuchiwać przez kilka dni łomotu i ryków zespołów rockowych i robić dobrą minę do złej zabawy. Sorry, takie czasy!

środa, 6 sierpnia 2014

Jest taka data....


6. 08 .2014 r.

Jest taka data, dzień 5 sierpnia, o której już mało kto pamięta. Data równie ważna, jak 1 sierpnia, i również odnosząca się do Warszawy. Bowiem w tym dniu 5 sierpnia 1864 roku, przed stu pięćdziesięciu laty, na stokach Cytadeli Warszawskiej, został stracony cały powstańczy Rząd Narodowy. Pięć szubienic na stokach Cytadeli, miało zademonstrować Polsce i światu, że oto car ukarał śmiercią powstańczy Rząd Narodowy. Jedyny Rząd polski, którego nazwę piszemy do dziś z dużej litery. W czasie trwania procesu, trzymanym w Cytadeli członkom Rządu nie szczędzono upokorzeń. Byli osadzani w lochu, głodzeni, policzkowani i kopani. Proces członków Rządu trzymany był przez władze carskie w ścisłej tajemnicy. Dopiero 4 sierpnia, w przeddzień egzekucji, do cel skazańców weszli zakonnicy z klasztoru Kapucynów, żeby ich wyspowiadać i udzielić pociechy.
Na karę śmierci przez powieszenie skazani zostali: dyktator Powstania Styczniowego Romuald Traugutt i jego ministrowie: Rafał Krajewski, Jan Jeziorański, Roman Żuliński i Józef Toczyski. Wiadomość o egzekucji przeniknęła forty i mury Cytadeli, jej żelazne bramy i zakratowane okna. Gruchnęła po całej Warszawie i przemknęła jak iskra po drucie, docierając do odległych miast. Tajnym szyfrem dostała się za granicę, poszła na cały obojętny dla Polski świat.
Gdy sekretarz dyktatora Traugutta zapukał przez ścianę do jego celi, usłyszał: - Modlę się! Wraz z nim modliła się cała stolica i te części kraju, dokąd dotarła wieść o wyroku.
Władzom carskim bardzo zależało na tym, by dać Polakom przerażający pokaz kary i raz na zawsze zdusić w nich myśl o buncie. O świcie 5 sierpnia, ustawiono na stokach Cytadeli pięć wysokich szubienic, widocznych z dala. Około ósmej do cel skazańców weszła eskorta w galowych mundurach z obnażonymi szablami. Dyktator przywitał ich wyprostowany, patrząc na nich bez trwogi. Skazanych wyprowadzono z X Pawilonu i pojedynczo posadzono na wózkach służących do wywożenia śmieci i gnoju. Pierwszy wózek zajął Traugutt, a następne czterej pozostali członkowie Rządu. Przy każdym z nich siedział zakonnik z krucyfiksem. Wózki otoczyli żandarmi w błyszczących hełmach z dobytymi szablami. Cały pochód poprzedzały plutony piechoty. Stalowe ostrza bagnetów połyskiwały w takt miarowego marszu. Dokoła szafotu zebrali się najwyżsi dostojnicy cywilni i wojskowi, a na murach zasiadły rodziny oficerów, obserwując z ciekawością i satysfakcją ponurą ceremonię.
A pod stokami Cytadeli morze głów, dziesiątki tysięcy warszawiaków przyszło pożegnać swój Rząd Narodowy, zawsze zakonspirowany i widziany po raz pierwszy publicznie, w tej ostatniej godzinie ich życia. Gdy otwarły się żelazne bramy Cytadeli przepuszczając wózki ze skazańcami, zebrany pod stokami tłum zakołysał się i runął na kolana, a z tysięcy ust popłynęły słowa Suplikacji. Rozdzierającym słowom pieśni, towarzyszył ostry, ponury warkot werbli. Pierwszy wszedł na szafot Romuald Traugutt, spokojny i opanowany do końca. Jego duma i nieugiętość budziły szacunek nawet u nieprzyjaciela. Na skazańców narzucono śmiertelne białe koszule, a ich usta dotknęły krucyfiksów podsuniętych im przez zakonników. Roman Żuliński ucałował pętlę powroza, na którym miał zawisnąć. Rafał Krajewski spokojnie gładził bujną brodę. Na szafocie stał kat w czarnej masce, cylindrze i czerwonym płaszczu.
Aby przedłużyć mękę skazanych, wieszano ich pojedynczo, każąc następnej ofierze oczekiwać na swoją kolej. Pierwszy stracony został dyktator Traugutt, a ostatnim był Jan Jeziorański, zmuszony patrzeć przez długie jak wieczność chwile na śmierć przyjaciół. W czasie egzekucji, dęta orkiestra wojskowa grała skoczne marsze. Z wałów fortu Włodzimierza rozległy się głośne śmiechy i oklaski....
Uczestniczący w potwornym widowisku tłum, wybuchnął jękiem rozpaczy. Dorośli ludzie płakali głośno, jak małe dzieci, wiele osób zemdlało, kilkoro zmarło na atak serca. Przejmujący płacz i głośne modlitwy za konających, mieszały się z dźwiękami dętej orkiestry, przygrywającej wesoło straszliwym scenom śmierci. W oddali, ponad dachami domów wzniósł się wysoki słup dymu. Był to ostatni meldunek powstańczego naczelnika Warszawy Aleksandra Waszkowskiego, że wszystkie dokumenty, archiwa i materiały Rządu Narodowego zostały zniszczone. Odtąd nikt już nie zdoła w przyszłości odtworzyć historii dyktatury Traugutta, a jego działalność stanie się legendą. W zamian ocaleją, setki, tysiące ludzi, których nazwiska figurowały w dokumentach Rządu.
Od tego strasznego dnia upłynęło równo sto pięćdziesiąt lat, a nasze władze, które rzekomo tak szanują historię narodową, nie raczyły nawet uczcić tej daty wzmiankami w prasie i telewizji. A przecież ta rocznica jest tak ważna, że powinno się ją uczcić podobnie, jak dzień wybuchu Powstania Warszawskiego – wyciem syren i zatrzymaniem na jedną minutę ruchu ulicznego. Tak, jak w tym dniu przed 150 laty, zatrzymały się serca naszego powstańczego Rządu!
Powstanie Styczniowe upadło, utopione w morzu krwi i łez. Kraj pogrążył się w martwocie, zduszony niesłychanym terrorem. Przestał nawet nazywać się Królestwem Kongresowym, lecz tylko Prywiślańskim Krajem. Jedynie w Galicji rządzonej przez cesarza Franciszka Józefa, panowała pewna swoboda, a sam Kraków cieszył się nie spotykaną w innym zaborze wolnością. Pod koniec dziewiętnastego wieku, po wielu latach kompletnej bierności i zobojętnienia, powoli zaczęła tam właśnie budzić się świadomość narodowa. Wielcy malarze z Janem Matejką na czele, ukazywali na płótnach obrazów wspaniałe momenty w historii Polski. Wyspiański pisze swoje genialne „Wesele”, piętnując w sztuce marazm i odrętwienie społeczeństwa, kompletnie zobojętniałego na kwestie narodowe.
W latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej, pojawia się w Krakowie człowiek, który wie czego chce, do czego dąży. Z rodzinnego domu wyniósł umiłowanie i cześć dla uczestników Powstania Styczniowego, i jest kontynuatorem ich myśli o niepodległej Rzeczypospolitej. Nazywa się Józef Piłsudski i ma za sobą ciężką drogę, poprzez turmy carskie, Syberię i zesłania. W tajemnicy, zbiera koło siebie młodych ludzi, którym sprzykrzyło się siedzieć spokojnie i pragną coś z siebie dać. Tworzą kółka konspiracyjne, uczą się strzelać, a przede wszystkim dokształcają się politycznie.
Krakowianie z pobłażaniem i niewiarą patrzą na tych smarkaczy, którzy z uporem wierzą, że ze swym Naczelnikiem dokonają rzeczy niemożliwej – wskrzeszą wolną Polskę! Kiedy wybucha I-sza wojna światowa, Piłsudski uznał, że godzina wybiła.
6 sierpnia 1914 roku, z Oleandrów w Krakowie, rusza Pierwsza Kadrowa, zaczątek Wojska Polskiego. Uzbrojeni w stare karabiny, idą do granicy zaboru rosyjskiego, aby tam wszcząć pospolite ruszenie. Ale ludzie przyjmują ich na ziemiach kieleckich niechętnie, podejrzliwie patrząc na smarkatych żołnierzyków. Ludzie pamiętają jeszcze popowstaniowy terror i nie chcą mieć nic więcej do czynienia z jakimkolwiek powstaniem. Przed Strzelcami zamykane są drzwi i okna. Zamiast oczekiwanego entuzjazmu, spotyka ich martwa cisza. Nie zrażeni niepowodzeniem staczają pierwsze bitwy. Jedne przegrywają, inne zwyciężają. Tak to się zaczęło......
My, Pierwsza Brygada, strzelecka gromada
Na stos, rzuciliśmy, swój życia los
Na stos, na stos.

piątek, 1 sierpnia 2014

Ten dzień sierpniowy...


1.07.2014 r.
Pamiętny i smutny dzień! Straszna data w historii polskiej. Pamiętny dzień, gdy na skutek matactw politycznych, umarło wielkie, milionowe miasto i poległo lub zginęło, całe pokolenie młodych ludzi, którzy staliby się nową siłą napędową rozwoju ojczyzny, po powojennych zniszczeniach. Dlatego, słuchając komentarzy poświęconych dzisiejszej dacie, co raz to podskakiwałam na fotelu, siłą woli powstrzymując się od słów niecenzuralnych, pod adresem niektórych dzisiejszych historyków. Między innymi pana Daviesa, który mówił o powstaniu z punktu widzenia Anglika, podkreślając wielką wolę pomocy rządu brytyjskiego dla walczącej Warszawy. Oczywista bzdura! Ani premier Churchill, ani prezydent USA, nie przejmowali się tragedią stolicy Polski, którą sami spowodowali. Gdyż emigracyjny rząd polski w Londynie, nie mógł podejmować samodzielnych decyzji, bez wiedzy i zgody premiera Churchilla.
Jedynym krokiem rządów sił sprzymierzonych, było wyrobienie w Genewie walczącej Armii Krajowej, statutu Wojska Polskiego, związanego z armiami sprzymierzonych. Tyle nam to pomogło, ile nieboszczykowi woda święcona, bowiem Niemcy nie liczyli się z prawami międzynarodowymi i traktowali powstańców jak bandytów, mordując ich po kapitulacji powstania i wywożąc do obozów koncentracyjnych, zamiast do jenieckich.
Dzisiejsi komentatorzy oburzają się na Stalina, że patrzył obojętnie na rzeź polskich patriotów w płonącej Warszawie. A jaki naiwny dureń mógł liczyć na pomoc Stalina, który doskonale wiedział, że powstanie skierowane jest przeciwko niemu? Toteż pretensje po latach powinniśmy mieć nie do Stalina, lecz do aliantów, którzy z jednej strony zawierali z nim pakty, oddając mu z góry całą wschodnią Europę, a z drugiej, próbując powstrzymać maszerującą w kierunku Berlina Armię Czerwoną, kosztem ginącej stolicy Polski.
Pan Davies rozwodził się szeroko, wspominając, jak to premier Churchill denerwował się, że nie może udzielić pomocy walczącej i ginącej stolicy. Tymczasem w angielskich obozach wojskowych stacjonowało wówczas setki znakomicie wyszkolonych i doskonale uzbrojonych polskich komandosów, którzy wprost modlili się, żeby ich zrzucono do Warszawy! Dowódca polskich spadochroniarzy generał Sosabowski, próbował wszelkimi dostępnymi środkami uzyskać zgodę władz brytyjskich na przelot do Warszawy. Polscy komandosi z rozpaczą słuchali, jak radiostacja powstańcza wzywała na ratunek swoich chłopców. Ale rząd brytyjski nie zgodził się na posłanie spadochroniarzy do Polski. Obmyślił im zgubną akcję pod Arnhem, gdzie wielu z nich poległo. Bitwa pod Arnhem odbyła się we wrześniu, wtedy jeszcze Warszawa walczyła i czekała z nadzieją na pomoc. Daremnie!
Było nieco zrzutów broni, amunicji i żywności, lecz była to kropla w morzu potrzeb. Zresztą walki uliczne uniemożliwiały dokładne usytuowanie stanowisk polskich i najczęściej całe zrzuty trafiały w niemieckie ręce, ku wielkiej radości tych ostatnich. Potem strzelali do powstańców ze zdobycznej broni i obżerali się żywnością przeznaczoną dla ludności Warszawy. Historycy mają również pretensje do Stalina, że nie pozwolił lądować alianckim samolotom na terenach zajętych przez wojska radzieckie. Ciekawe, dlaczego miał się na to zgodzić wiedząc, że powstańcy prowadzą walkę o niepodległość ojczyzny, wolnej od radzieckiej dominacji? Niestety, doświadczenia wyniesione z ostatniej wojny niczego nas nauczyły, i znowu liczymy w razie czego, na pomoc Opatrzności i państw Europy Zachodniej.
Jednak najwięcej wkurzyły mnie oskarżenia, iż w tym nędznym, szarym PRL-u, nie wolno było wspominać o powstaniu i powstańcach. To nieprawda! Owszem, w czasach stalinowskiego terroru nazywano AK-ców „zaplutymi karłami reakcji”! Ale to tylko do październikowego przewrotu w 1956 roku. Po tym okresie, nie tylko mówiło się o powstaniu, ale wydawano książki o bohaterach Szarych Szeregów niezapomnianego Aleksandra Kamińskiego ”Kamienie na szaniec” „Parasol i Zośka”, „Wspomnienia żołnierzy Parasola i Zośki” oraz wiele innych książek. Były naturalnie nieco tendencyjne, ale czy teraz zawsze mówi się i pisze prawdę?
Najwspanialsze filmy o powstaniu nakręcono właśnie w PRL-u. Pamiętam wzruszający spektakl telewizyjny o pani Romockiej, matce dwóch poległych synów – Andrzeja, pseudonim „Morro” i jego młodszego brata Janka „Bonawentury”. Nie jestem pewna, czy matkę grała pani Maja Komorowska, czy pani Teresa Budzisz-Krzyżanowska, w każdym razie to było tak bardzo poruszające widowisko, że wiele osób płakało. Spektakl oparty był na artykułach pani Barbary Wachowicz, o której teraz w TVP cisza.
Wielu wyższych oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, między innymi generał Anders, przeciwnych było powstaniu, nazywając go zbrodnią. Wielka szkoda, że te opinie nie trafiają do przekonania dzisiejszym władzom polskim, kreującym powstanie jako polityczną konieczność. Godzina W jest i zawsze będzie symbolem walki z okupantem i niewyobrażalnego bohaterstwa społeczeństwa polskiego, ale też powinna być przestrogą na przyszłość, przed podejmowaniem lekkomyślnych decyzji, które kosztowały życie setek tysięcy niewinnych ludzi.