wtorek, 30 września 2014

O rany, znowu nas olali!

30.09.2014 r.

  

    Przed kilkoma tygodniami, po generalnym spotkaniu dowódców NATO, nasze środki masowego przekazu hucznie i buńczucznie zapowiadały, że nareszcie nie musimy obawiać się Rosji, bo nasi sojusznicy są potężni i w wypadku agresji na nasz ukochany kraj, znakomicie uzbrojone wojska sojusznicze, błyskawicznie przybędą nam na pomoc i dokumentnie skopią Ruskim kuper!  Powietrze zaroi się od amerykańskich samolotów sił szybkiego reagowania, których dowództwo miało nawet mieścić się w Gdańsku – bliżej pana Wałęsy. A rakiety naszych przyjaciół, wykończą Putina na cacy za karę, że nie kupił naszych jabłek, kalafiorów i świńskich  golonek!  Panowie ministrowie prężyli muskuły odgrażając się, że ho, ho, my jeszcze Ruskim pokażemy, mając takich przyjaciół i tak dalej. Nasze zachowanie zupełnie przypominało przysłowiowego zająca, odgrażającego się niedźwiedziowi.
    Wszyscy byli pełni zapału tak dalece, że zaczęto poważnie rozważać sprzedaż naszej broni Ukrainie, nie zastanawiając się beztrosko, że ta broń kiedyś może być zwrócona przeciwko nam, bo Stiepan Bandera tak całkiem jeszcze na Ukrainie nie umarł. Wielu jego gorących zwolenników żyje i miewa się  dobrze, rządząc na przykład we Lwowie! No, ale my, Polacy, znani jesteśmy z tego, że nie lubimy wyciągać wniosków z własnej historii. A powinniśmy, bo historia bardzo lubi się powtarzać!
    No i wkrótce okazało się, że mieli rację sceptycy, nie ufający zanadto w obietnice naszych zachodnich sprzymierzeńców. Przekonani o potędze NATO i reszty sojuszników, chyba gotowi byliśmy  wydać wojnę Rosji! Niestety, jak wiele razy w historii, tak i tym razem okazało się, że postawiliśmy na złego konia. Niemieckie gazety ujawniły, że na pomoc NATO raczej nie mamy co liczyć, bo sam amerykański generał przyznał skromnie, iż stworzenie sił szybkiego reagowania w tak krótkim czasie jest niemożliwe. Tym samym dał nam niedwuznacznie do zrozumienia, że na większą pomoc ukochanej Ameryki zza oceanu, nie mamy co liczyć. USA może się na Putina boczyć, nawet trochę mu pogrozi paluszkiem, ale przenigdy nie zdecyduje się na otwarty konflikt z Rosją wiedząc, że byłby to pojedynek opasłego buldoga z rozjuszonym niedźwiedziem. Wynik walki łatwy do przewidzenia!
    Podziwiam mądrość władz czeskich i węgierskich.  Oba te państwa nie brały udziału w hucpie z Majdanem, nie odgrażały się Rosji, są w dobrych stosunkach z prezydentem Putinem, nie  okrzyczawszy go jak u nas, jako drugiego Stalina z Hitlerem włącznie, i nie mają kłopotów ze zbyciem swoich towarów. Nasza histeria wojenna wyszła nam bokiem i po prostu ośmieszyliśmy się przed Rosją, mającą znakomitych polityków, którzy od początku wiedzieli, że państwa zachodnie nie traktują nas poważnie, obiecując gruszki na wierzbie. Dokładnie tak, jak 75 lat wcześniej, bo  w 1939 roku. Nasz rząd bez zastanowienia popełnił ten sam błąd, co władze polskie przed II wojną światową – zlekceważył Rosję. Ten błąd już się na nas zemścił, bo mamy miliardowe straty w handlu i przemyśle.
     Nawet nasi przyjaciele zza zachodniej granicy, przyznali się niechcący naumyślnie, że  ich uzbrojenie jest przestarzałe i raczej nie możemy liczyć na niemiecką pomoc. Nasz były premier Tusk powinien wiedzieć, że pani kanclerz Merkel nie wystąpi zbrojnie przeciwko Rosji, z którą utrzymuje przyjazne stosunki. Ostatnio pan Wałęsa, znany z tego, że jest za, a nawet przeciw, z właściwą sobie niefrasobliwością polityczną, wręczył jakiś order czy odznakę przedstawicielowi Ukrainy. Ja absolutnie nie wierzę w szczerość polityków ukraińskich, zapewniających nas o swej przyjaźni. Zapomną o tym, kiedy poczują się silni.
    Zrządzeniem losu, nasz kraj od wieków sąsiaduje z dwoma mocarstwami. Z Niemcami udało nam się znaleźć jakiś wspólny język, pomimo niewyobrażalnych krzywd, jakie nam wyrządzono. Ale z Rosją od lat żremy się jak pies z kotem, niewybrednie wyśmiewając się z ich wad, a nie doceniając zalet. Ciągle wypominamy im Katyń zapominając, że Stalin dziesiątki tysięcy swych oficerów, a nawet marszałków stawiał pod ścianą! Ich rodziny nie znają nawet miejsca pochówku bliskich sobie osób. Miał więc Stalin mieć litość nad Polakami, którzy wpadli mu w łapy? Przecież on nie miał litości nawet nad własnym synem, pozwalając go Niemcom zamordować.
    Od lat wmawia się nam, że ciągle istnieje zagrożenie od strony Rosji. Nie chcemy i nie potrafimy porozumieć się ponad granicami i zapomnieć o doznanych krzywdach. Ostatecznie to już nie jest ta Rosja w walonkach i w waciakach, tylko państwo kapitalistyczne. Oskarżamy naszego wschodniego sąsiada o agresywne zamiary, przymykając oko na zbrojne interwencje Ameryki w każdy konflikt na świecie. Irak, Afganistan i cała reszta.
     Przed laty czytałam znakomite nowele dawno zapomnianego autora. Miałam setną zabawę   uczestnicząc w przygodach dwóch antagonistów, nazywających się Czarnopupiec i Byczodupiec.  W obecnej sytuacji politycznej, pewien niewielki kraj nad brzegiem szarej Wisły, zrobiony został przez swoich  sojuszników na prawdziwego gołodupca!
    Bo historia się powtarza i znowu nas olali!

Jak najdalej od noszy!


29.09.2014 r.


Załóżmy, że pewna osoba zachorowała poważnie i trzeba ją było hospitalizować, by przeprowadzić zabieg chirurgiczny. Naturalnie, teraz każdy czytelnik spodziewa się, że osoba zacznie starym obyczajem psioczyć na służbę zdrowia. A nieprawda! Szpital jaki był, taki był, ale pielęgniarki okazały się całkiem sympatyczne, lekarze również, toalety czyste, nawet jedzenie zupełnie znośne. No więc co się osobie nie podobało w tym przybytku choroby i cierpienia?
No właśnie! Osoba leżała w sali o sześciu łóżkach, z czego tylko cztery były zajęte. Na dwóch łózkach leżały dziewczęta w wieku szkolnym i młoda kobieta z innego miasta. Każda miała przy sobie telefon komórkowy podłączony do internetu oraz laptop lub tablet. Albo słuchały głośno nastawionych programów telewizyjnych w swoich urządzeniach, albo niemal bez przerwy gadały przez telefon. Włączony telewizor wiszący nad drzwiami raźno huczał, zagłuszając tablety i laptopy. Ale gadania nie potrafił zagłuszyć!
Ludzie, nigdy czegoś podobnego nie widziano i nawet w koszmarach się nie śniło. Ile przeciętny Polak potrafi telefonem przegadać, godzinę, dwie? A leżące na sali pacjentki nie odejmowały komórki od ucha! Chcąc nie chcąc, leżące obok chore musiały wysłuchiwać rodzinnych kłótni, pouczeń, rozrywkowych flirtów, porad kulinarnych, programów szkolnych itp. W międzyczasie, chora osoba dowiadywała się z programu TVN „Szkoła”, jak to nasza młodzież szkolna zamiast nauką, zajmuje się seksem, dziewczęta mają problemy z ciążą i tak dalej w tym wielce pouczającym temacie. Z programu Polsatu „Dlaczego ja?” można się dowiedzieć, że jakiś facet grozi żonie, iż weźmie sobie kochankę, jeżeli małżonka nie schudnie.
I tak przez cały dzień bez przerwy na okrągło, aż do nocy.
Żeby było weselej, szpital jest otwarty. To znaczy, że o każdej porze dnia i wieczorem przychodzą do pacjentów goście. Krewni, koleżanki, dzieci.... Do leżącej na sali nastolatki przyszła chyba połowa klasy, rozgadana i wesolutka, jak na pogrzebie nielubianego belfra od matmy! Goście przeważnie siedzieli po kilka godzin, gadając głośno i wcale nie licząc się z tym, że ktoś inny może pragnie poleżeć w spokoju. Kiedy tylko w sali zrobiło się pusto, pacjentki natychmiast przykładały komórki do ucha i zaczynało się gadanie, gadanie, gadanie, gadanie.... Obłęd!
Chora osoba, dopóki mogła, wychodziła z sali na korytarz, bo niestety na chirurgi nie ma żadnego pomieszczenia rekreacyjnego. Ale po zabiegu już wychodzić za bardzo nie mogła, więc zmuszona była przez calutki dzień wysłuchiwać wyżej wymienionych programów i tego opętanego gadania zastanawiając się, po jaką cholerę dyrekcja szpitala wydała ciężkie pieniądze na zainstalowanie w każdej sali internetu? Można było te pieniądze przeznaczyć na inne cele. Szpital nie jest przybytkiem rozrywki, i nikt tam dla przyjemności nie idzie. Poważnie chorym pacjentom potrzebna jest cisza i spokój, bo w takich warunkach, chorego może naprawdę trafić ze złości szlag. Dobre to były czasy, kiedy do szpitala wolno było przynieść z sobą książkę, ewentualnie radio ze słuchawkami i koniec. Na wizyty wyznaczono dwa dni w tygodniu, chyba czwartek i niedzielę. Chory miał prawo w szpitalu chorować, a nie szukać rozrywki.
Od młodych i szczerych aż do przesady dziewcząt, można się było dowiedzieć wielu raczej szokujących rzeczy. Na przykład, na pytanie dlaczego oglądają tylko programy o złych, skandalicznych sprawach, odpowiadały beztrosko, że filmy o dobrych ludziach są nudne i nikt by ich nie oglądał. Poza tym, z tymi kłopotani z ciążą to prawda, bo w pewnej szkole zawodowej w naszym mieście, co trzecia uczennica rodzi dziecko! ( polecam tę sprawę Pani Grażynie Hanuf i jej dziennikarskiej dociekliwości) Dlaczego zachodzą w ciążę, ponieważ dziewczęta i chłopcy nie potrafią się zabezpieczać, a w szkole nie ma lekcji wychowania seksualnego, gdyż nasze arcykatolickie państwo czegoś takiego nie przewiduje! Więc często zdarza się, że dzieci w wieku szkolnym rodzą dzieci i już na wstępie mają złamane życie, bo trudno wymagać, żeby piętnastolatka pragnęła zakopać się w pieluchach, zamiast skończyć szkołę i zacząć normalną dorosłą egzystencję. Z roku na rok, ciągle rośnie liczba młodocianych samobójców. Jestem bardzo ciekawa, ilu z tych młodziutkich ludzi targnęło się na życie z powodu niechcianej ciąży, bo przecież zabieg aborcyjny jest niemożliwy, gdyż mamy coraz więcej posłów i lekarzy dewotów. Zresztą nie tylko lekarzy.
Młode dziewczęta nawet nie kryły, że uprawiają seks i palą trawkę, której mnóstwo sprzedają dilerzy narkotykowi w szkołach! Co na to policja? Podobno bardzo przyjemnie być na haju i odlecieć. Dziewczęta marzą, żeby znaleźć bogatego kochanka i jakiś czas żyć na kocią łapę, a potem wyjść za mąż za innego zamożnego faceta. Z reguły młodzież zachowuje się amoralnie i lekceważy wszystko, co nie jest w ich guście. Oczywiście nie uogólniam, lecz większość tak się zachowuje, a reszta aprobuje taki styl bycia, żeby nie zostać poza nawiasem szkolnej społeczności. Po takiej porcji wiedzy o współczesnej młodzieży, oraz całych dniach piekielnego hałasu na sali, chora osoba opuszcza szpital z uczuciem wszechogarniającej ulgi. Zresztą jakby nie zamierzała się wynieść, to i tak by ją wypisali, bo liczy się każdy dzień leżenia.
Nie jest to jeszcze koniec doświadczeń, bowiem będąc po operacji, chora osoba zmuszona jest do robienia w przychodni opatrunków. W obrzydliwym komuszym PRL-u, dzwoniło się po prostu po karetkę, która wiozła chorego do przychodni i odwoziła do domu. Państwo było stanowczo nadopiekuńcze i niepotrzebnie ludzi rozpieszczało. Ale obecnie mamy już wolność (seksualną) i chory musi sam pokuśtykać na zabieg, jeżeli nie stać go na taxi, lub nie posiada własnego środka lokomocji.
Drodzy moi, z daleka od noszy!

wtorek, 23 września 2014

Jak się zachowujemy. Zaobserwowane w parku i na przystanku MPK


23.09.2014.


Przed kilkoma dniami przechodziłam przez park przy Tyrankiewiczów. Był słoneczny ranek, na ławkach siedziały starsze panie, pilnując bawiących się w piaskownicy i na huśtawkach wnuków i wnuczki. W pewnym momencie pojawił się mężczyzna w średnim wieku, prowadząc na smyczy dużego psa. Zwierzę widać nie otrzymało dobrego wychowania, bo usiadło sobie przy samej piaskownicy, załatwiająć fizjologiczną potrzebę. Jedna z pań, głośno zwróciła uwagę właścicielowi psa, żeby posprzątał po swoim pupilku, bo w pobliżu bawią się dzieci. Mężczyzna spojrzał na nią jak na osobę obraną z rozumu i oświadczył. - To sama sobie posprzątaj! - dodał coś jeszcze bardzo nieparlamentarnego i sobie poszedł.
Dziś czekałam na autobus w pobliżu dworca PKS. We wiacie siedziało parę osób, a między innymi, młoda kobieta, z chyba dwuletnim dzieckiem w wózeczku. Towarzyszył im atletycznie zbudowany mężczyzna, prawdopodobnie ojciec dziecka. Dzieciak był znudzony więc popłakiwał i
marudził. Oboje rodzice zajęci pożeraniem obrzydliwie wyglądającej zapiekanki, nie zwracali na niego uwagi, kłócąc się między sobą. Najczęściej używanym słowem była k...rwa! Nie krępowali się wcale faktem, że w wiacie siedzą jeszcze inni ludzie. Malec w końcu wypadł z wózeczka i zaczął wrzeszczeć. Wtedy mamusia złapała go pod pachy, zaczęła chłopczykiem trząść, jak pęczkiem rzodkiewek, obrzucając go przy tym słowami uważanymi powszechnie za obraźliwe. K..rwa, to małe piwo. Malec dowiedział się z ust kochającej mamusi, że jest pierd... ch..., skurwysynem ( to chyba była krytyka samej siebie), cholernym bydlakiem i jak nie przestanie ryczeć, to mamusia kopnie go w dupę! Dzieciak widocznie był już przyzwyczajony do oracji mamusi, bo raczej nie zwracał na nie uwagi. Wpakowany siłą do wóżka przez czułego tatę, włożył paluszek w buzię i zamyślił się filozoficznie. Jestem bardzo ciekawa, co wyrośnie z takiego dziecka, bo że wyrośnie na obraz i podobieństwo tatusia i mamusi, to raczej pewne.
Z siedzących we wiacie osób nikt się nie odezwał. Ja także nie, bo tatuś miał bicepsy, jak zawodowy bokser i mógł protestującemu przyłożyć! Zastanawiam się, dlaczego przez te 25 lat wolności, nasze społeczeństwo tak bardzo uległo demoralizacji. Za przebrzydłego PRL-u, za słowo k..rwa można było sobie posiedzieć, lub dostać pałą! Teraz już policji bić nie wolno, bo podejrzewam, że w końcu zabrakłoby im pałek i cierpliwości.
To na dłuższy czas tylko tyle!

niedziela, 14 września 2014

Echa II wojny światowej.


14.09.2014 r.

Od pewnego czasu mam wielkie kłopoty ze wzrokiem, więc mniej piszę na blogu. Ale ostatnio pewne wystąpienie polityczne nieco mnie zaszokowało i postanowiłam wypowiedzieć się w tej sprawie. Konkretnie mam na myśli wystąpienie pana prezydenta RP w Bundestagu. Szczerze powiem, że byłam ogromnie ciekawa przemówienia pana prezydenta, zdając sobie sprawę, że jest to wydarzenie bezprecedensowe. Miałam nieśmiałą nadzieję, że pan Komorowski, polski prezydent i arystokrata, pochodzący z klasy społecznej, ogromnie skrzywdzonej przez oba systemy totalitarne – hitlerowski i komunistyczny, choć aluzyjnie da Niemcom do zrozumienia, że być może wybaczyliśmy ( nie wszyscy) to nie zapomnieliśmy tego ogromu zbrodni popełnionych przez Niemców na narodzie polskim. Ale słowa jakie padły z ust pana prezydenta Polski, kompletnie mnie zbulwersowały! Oto pan Komorowski roztkliwiał się nad losem niemieckiej rodziny, w której domu się urodził i mieszkał, gdzieś koło Opola, bawiąc się jako dziecko zabawkami małego Niemca i współczując biednej rodzinie niemieckiej, która na skutek wojny musiała opuścić swój dom i swoją ziemię. Biedacy!
Uprzejmie nie wspomniał, że to Niemcy rozpoczęli II wojnę światową, atakując naszą ojczyznę, a wszystko, co się potem wydarzyło, było bezsprzecznie ich winą. Dziwne, bo rodzina pana prezydenta także musiała opuścić swój rodowy majątek kresach, żeby szukać nowego domu aż na Śląsku. Wszystko, co powiedział pan prezydent, było wodą na młyn Związku Wypędzonych Eryki Steinbach, która podobno już zrezygnowała z przewodniczenia tej organizacji, lecz ciągle jej patronuje. Niemcy z pewnością byli zadowoleni, że polski prezydent obszedł się z nimi tak elegancko, a nawet moim skromnym zdaniem zbyt ulgowo, zacierając różnice winy po stronie Niemców i jakby stawiając znak równania pomiędzy cierpieniami naszych narodów.
A tak na marginesie słów pana Komorowskiego, ja także jestem bardzo ciekawa, jakie dziecko niemieckie bawiło się moimi zabawkami, w moim błękitnym pokoiku na Cytadeli poznańskiej. Miałam mieć aż cztery pary rodziców chrzestnych, więc każdy przynosił coś pięknego dla nienarodzonego jeszcze, a już oczekiwanego dziecka. Pokój wypieszczony przez Mamę, pełen był ślicznych i drogich zabawek, jakich z pewnością nie miało dziecko niemieckie ze Śląska, a które służyły potem panu prezydentowi.
Kiedy po klęsce wrześniowej Niemcy spędzili żołnierzy i oficerów polskich na dziedziniec Cytadeli, w ich tłumie stał mój Dziadek Michał i wuj Władysław. Obaj patrzyli w okna naszego mieszkania, jakby spodziewali się, że za moment ukaże się w nim uśmiechnięta Mama, trzymając mnie na rękach. Tak się jednak nie stało. Jedwabne różowe zasłony odgarnięte czyjąś ręką, odsłoniły się gwałtownie i w oknie ukazał się niemiecki oficer, nowy komendant Cytadeli. Więc to zapewne jego dzieci bawiły się moimi zabawkami!
Przyznam się, że doznałam przykrego zawodu, wysłuchawszy całego przemówienia pana prezydenta, i obserwując zadowolone, pogodne twarze niemieckich posłów. To wystąpienie pana Komorowskiego, przygotowane przecież było z okazji 75 rocznicy wybuchu II wojny światowej, spowodowanej przez naród niemiecki. Tymczasem przedstawiciele tegoż narodu, siedzieli jak gdyby nigdy nic, słuchając uprzejmie przemowy prezydenta państwa, któremu Niemcy wyrządzili najokropniejsze krzywdy, jakie tylko człowiek może wyrządzić drugiemu człowiekowi i drugiemu narodowi. Tak, jakby pan prezydent mówił o dawnym ataku kosmitów, a o nie sprowokowanym bestialskim najeździe Niemiec hitlerowskich na Polskę!
To by było na tyle, jeżeli chodzi o wystąpienie prezydenta w Bundestagu.
Ponieważ byłam raczej wściekła, postanowiłam obejrzeć sobie jakiś film z ostatniej wojny. Weszłam w komputerze na filmy z internetu i trafił mi się niemiecki film pod tytułem „Upadek”, ukazujący ostatnie dni Adolfa Hitlera, w podziemnym bunkrze. Prawdziwe pandemonium walącej się pod bombami i pociskami Armii Czerwonej III Rzeszy. Słyszałam, że film ten wzbudził wiele sprzeciwów, bo podobno Hitlera pokazano zbyt łagodnie i budził on współczucie. Podobno jakaś posłanka z Gdańska nie wyrażała zgody na wyświetlenie filmu w tym mieście. Z pewnością była to PiS-ka i na filmie się nie poznała! Film ten obejrzałam aż dwa razy i naprawdę zachwyciłam się genialną grą aktora niemieckiego Bruno Granza, kreującego rolę Adolfa Hitlera. To naprawdę wielki aktor i cały wcielił się w graną postać. Film rzeczywiście był na miarę Oskara, znakomicie wyreżyserowany i świetnie grany. Ktoś powie, to niemożliwe, żeby Hitler był tak miłym człowiekiem, to był potwór! No i tu by się pomylił, szczególnie na początku. Bo Adolf Hitler był z urodzenia Austriakiem, a oni są z zasady bardzo uprzejmi, szczególnie dla kobiet. Takim właśnie szarmanckim starszym panem był na filmie Hitler. Z szacunkiem całował rączki pań, obdarzał je kwiatami i pamiętał o ich drobnych przyjemnościach. Kto mi nie wierzy, nich przeczyta sobie książkę pani Jadwigi Beckowej, małżonki polskiego ministra spraw zagranicznych Becka, pod tytułem ”Kiedy byłam Ekscelencją”, o wizycie w Niemczech przed samą II wojną światową. Kanclerz Niemiec był uprzedzająco grzeczny, zasypywał panią Beckową kwiatami, przysłał jej własne auto i lekarza, kiedy poczuła się niezdrowa. Hitler wziął też udział 18 maja 1935 roku w mszy żałobnej w intencji zmarłego marszałka Józefa Piłsudskiego, w kościele św.Jadwigi w Berlinie, zachowując pozory osoby wierzącej.
Na filmie także widzimy starszego pana, mile uśmiechniętego i traktującego swoje sekretarki i maszynistki z dżentelmeńską uprzejmością. A dzieje się to w ostatnich dniach wojny, kiedy do bram Berlina stukały już radzieckie armaty. Nie ma w tym żadnej blagi, bo taki Hitler był dopóki.......Kiedy coś działo się nie po jego myśli, kiedy w źle ocenianej sytuacji upatrzył sobie winnego, o wtedy znikał dobroduszny starszy pan, a pojawiał się potwór, wysyłający tysiące ludzi na pewną śmierć. Podobnie zachowywał się, bredząc o nowej wielkiej Rzeszy, w której miejsce będzie tylko dla ludzi pochodzenia aryjskiego, to znaczy Niemców. Reszta świata będzie niewolnikami... Wrzeszczał i pluł siedzącym przy stole w talerze! To już był szalony potwór.
Jest to zamierzony efekt reżysera i robi znakomite wrażenie. Hitler pod koniec życia nienawidził narodu niemieckiego, oskarżając go niesłusznie, że go zawiódł i powinien ponieść za to karę. Zginąć razem z nim – z Hitlerem! Wstrząsające są obrazy ostatnich godzin w bunkrze, pod Kancelarią Rzeszy, gdzie już nikt nie panuje nad sytuacją. Dominuje tam jedynie nadzieja, że uda się komuś przedrzeć do Amerykanów, bo to na nich właśnie liczyli bonzowie III Rzeszy. Zaczynają się ucieczki, niby szczurów z tonącego okrętu. W bunkrze, w oparach wódki i seksu, oficerowie usiłują zapomnieć o tym, co się dzieje nad ich głowami i w samym bunkrze. Najbliżsi dostojnicy Hitlera zdradzają go, uciekając do jakiegoś bezpiecznego schronienia. Ale takiego miejsca już nie ma na ziemiach Tysiącletniej III Rzeszy. Hitler mści się, każąc rozstrzelać nawet własnego szwagra, generała Waffen-SS Hermanna Fegeleina, męża ciężarnej Gretl, siostry Ewy Braun, swojej żony. Ewa nie wstawiła się za szwagrem, choć podobno była w nim zakochana.
Prawdziwy armagedon zaczyna się po samobójczej śmierci. Fūhrera Generałowie i oficerowie SS strzelają do siebie, nie chcąc dostać się w ręce rosyjskie. Chyba najbardziej wstrząsającą scenę zachował reżyser „Upadku” na sam koniec. Oto pani Magda Goebbels, fanatyczna wielbicielka Adolfa Hitlera, postanawia razem z mężem, byłym ministrem propagandy III Rzeszy, który ośmielił się twierdzić, że Polacy to nie ludzie, tylko bydło – popełnić samobójstwo, odbierając życie sześciorgu swoim dzieciom! Obraz, kiedy ta matka, nie matka, podchodzi do każdego dziecka, podając im środek nasenny, a gdy zapadają w sen, wsuwa im do ust fiolkę z trucizną cyjankiem i sama zaciska im szczęki, żeby fiolkę przegryzły. Potem przykrywa ciała prześcieradłem, nie chcąc patrzeć na ich wykrzywione agonią twarze. To okropna scena i co więcej prawdziwa, bo tak właśnie było. To potwory, wyglądający jak normalni ludzie, dobrzy rodzice. Pani Goebbels pozbawiła życia swoje dzieci, żeby nie dostały się do niewoli radzieckiej. Potem ona i mąż także popełnili samobójstwo zażywając truciznę i strzelając do siebie. Ich ciała, podobnie jak zwłoki Hitlera i Ewy Braun spłonęły oblane benzyną. Gra aktorów jest znakomita. Bruno Granz grający rolę Hitlera, umiał doskonale naśladować jego ruchy, głos, nawet drżenie lewej ręki, spowodowane zamachem w Wilczym Szańcu. W filmie są sceny nigdy w żadnym innym nie pokazywane. Np. nagradzanie małych chłopców z Hitlerjugend i Volksturmu, za zasługi bojowe. Mam zdjęcie z takiej właśnie dekoracji i stwierdziłam ze zdumieniem, że sam Hitler, oraz młodzi chłopcy są łudząco podobni do oryginałów.
Moim skromnym zdaniem, film jest wspaniały i zasługuje, żeby go często pokazywać jako przypomnienie o końcu Tysiącletniej Rzeszy i znaczącą przestrogę! Szkoda, że nasza ukochana telewizja nie wpadła na ten pomysł, karmiąc nas starymi powtórkami kiepskich filmideł.

sobota, 6 września 2014

Na złość... komu?


5.09.2014 r.

Coraz bardziej złowrogie wiadomości dochodzą z Ukrainy, a u nas rządzący jeszcze podsycają psychozę wojenną, strasząc nas przewidywanym atakiem Rosji. W wypadku zagrożenia musimy starać się o pomoc USA i NATO, wprowadzając obce wojska do kraju, przecież wcale nie zasobnego. Bo za darmo u nas siedzieć nie będą.
Nie jestem ani jasnowidzem, ani politykiem z wykształcenia, lecz zwykłym zjadaczem chleba. Ale umiałam przewidzieć, co się będzie działo na Ukrainie. Wystarczy przeczytać na blogu moje dywagacje z 5.12. 2013 r. pt. „ Ryczący św. Mikołaj” oraz wpis do bloga z 27.01.2014 r. pt. „O kurzej pamięci”
W obu uwagach pisałam o zaplanowanym zamachu stanu na Ukrainie, inspirowanym przez zachodnie ośrodki wywiadowcze, nie wyłączając udziału Polaków, o co posądza nas nie bez racji Rosja. Tym razem wierzę ministrowi spraw zagranicznych Rosji Ławrowowi, który oskarża Polskę, że maczała w Majdanowej awanturze paluszki.
Polska zupełnie niepotrzebnie wmieszała się w sprawę Ukrainy, posłusznie wykonując polecenia płynące zza oceanu. Tym samym ściągnęła na siebie zemstę Rosji, za codzienne obrażanie w środkach masowego przekazu prezydenta Putina i ukazywanie tego wielkiego mocarstwa w najgorszym świetle w czasie, gdy jeszcze nikomu się nie śniło o interwencji wojsk rosyjskich na Ukrainie. Od początku Polska przypominała przysłowiową żabę, która podstawia nogę, gdy konia kują! Rząd polski doskonale wiedział, jakie mogą być tego konsekwencje. Nie trzeba było na to długo czekać. Proukraińska polityka władz kosztować nas będzie miliardy złotych, bo zadarliśmy z największym odbiorcą naszych produktów rolnych, owoców i mięsa! Żaden mądry rząd, dbający o interesy swych obywateli, nie zachowałby się w taki głupi sposób.
Przyjrzyjmy się naszym sąsiadom z południa – Czechom. Czy ktoś słyszał żeby rząd czeski mieszał się do zakichanego Majdanu, wymyślał Putinowi, czy samej Rosji i niemal zrywał z nią stosunki, jak czyni to Polska? Oczywiście, że nic takiego by się nie wydarzyło, bo Czesi to mądry naród, bardzo troskliwy o swoje interesy. Nasi sąsiedzi z zachodu także za głośno nie krzyczą, bo pani kanclerz Merkel wie, że polityka, polityką, a dobry biznes powinien się kręcić! Trochę głośno ponarzeka na Rosję, ale po cichu robi z nią znakomite transakcje handlowe. Tak samo postępuje Francja, oraz inne kraje europejskie.
Ale nie Polska! My oczywiście z miejsca z grubej rury i po oczach. Dokopać Ruskim i kropka. Hej, kto Polak... itd. Bo to się podoba Ameryce, którą kochamy namiętnie, choć nie wiadomo za co. Tymczasem - " i cóż my widzim" – jak powiadał niezapomniany pan Wiech?
Widzim, że nasza zredukowana armia jest niewielka i nie jest zdolna bronić kraju, gdyż jest źle uzbrojona i w dodatku zamieniona na zawodową. A żołnierze zawodowi to najemnicy, których każdy może zatrudnić za pieniądze. Poza kilkoma specjalnymi jednostkami, nie mamy właściwie armii gotowej do odparcia ataku nieprzyjaciela. Wobec tego wypadałoby zmienić ton i trochę ochłonąć po tej ukrainskiej chucpie. Tymczasem my robimy coś odwrotnego. Krzyczymy w niebogłosy, że Putin chce nas zjeść, wzywając na pomoc kochaną Amerykę i równie kochane NATO, żeby przybyli i ratowali nas z opresji. Naturalnie prędko przybędą i zainstalują tu swoje wyrzutnie oraz oddziały szybkiego reagowania, bo cały czas właśnie o to chodziło!
Zamiast rozwinąć przemysł zbrojeniowy, o czym zapewniał nas pan prezydent, my wzywany do siebie obce wojska i wydaje nam się naiwnie, że zagrożona poważnie Rosja, będzie się temu przypatrywać z założonymi rękami? Na pewno nie, i to naprawdę już pachnie wojną! Zastanawiam się, czy aby pan premier zaniepokojony rozwojem wypadków, nie dlatego tak skwapliwie przyjął zaproszenie z Unii Europejskiej i znika z kraju w chwili, kiedy powinien być twardo na swoim stanowisku. Przecież to on nawarzył tego piwka, które teraz pijemy. Przy sposobności zabiera z sobą uroczą panią wicepremier, pozostawiając Polskę w sytuacji politycznej naprawdę nie do pozazdroszczenia. Co więcej, zamierza obdarzyć nas nowym premierem w osobie pani marszałek Kopacz, o której większość z nas, pacjentów Służby Zdrowia i obywateli tego kraju, nie ma dobrej opinii. Ponieważ PO powolutku się wali, tym samym otwiera wolną drogę do wyborów panu prezesowi Kaczyńskiemu, który aż podskakiwał z radości, kiedy dowiedział się o europejskiej nominacji pana Tuska. Przy głupocier wyborców, droga do absolutnej władzy PiS-u się otworzy.
Zresztą mniejsza o politykę, bo my, prości ludzie, prawie nie mamy na nią wpływu. Natomiast zbulwersowała mnie wielce niedawna wypowiedź pana ministra rolnictwa, o zaorywaniu upraw z kalafiorami i czymś tam jeszcze. Dziś w sklepie widziałam niewielkie kalafiory w cenie 3,80 zl. A wiadomo, że Rosja nie kupi już od nas ani jednego jabłka, ani marchewki, czy świńskiego ogona – koniec interesów z Polską! Co więc zrobić z ogromną nadwyżką produktów rolnych? Zaorać, żeby nie dopuścić do obniżki cen na rynku? Z powodu lekkomyślnej polityki władz, rolnicy, hodowcy i sadownicy stracą miliardy złotych, których im Unia Europejska z pewnością nie zwróci w całości. Starania się o inne rynki zbytu trwa latami.
W naszym kraju instnieje 1\3 społeczeństwa żyjącego na skraju ubóstwa, lub już w skrajnej nędzy. Ci ludzie przyjęliby najchętniej nie sprzedane jarzyny, czy owoce. Są szkoły, gdzie dzieci nie mają śniadania, bo rodzice są bezrobotni. Są Domy Dziecka, Rodziny Zastępcze, szpitale, Ośrodki Pomocy Społecznej, Domy Starców. Istnieje mnóstwo instytucji, które z otwartymi rękami przyjmą takie dary. Ale jak to u nas, najpierw trzeba pozmieniać przepisy, a taka procedura trwa miesiącami, a potem okaże się, że owoce i warzywa są już nadgniłe, a mięso przeterminowane i zupka się wylała. To nieprawda, że ceny spadają, bo nadal są wysokie, jak na taką klęskę urodzaju. Po prostu jesteśmy źle rządzeni i nie potrafimy zagospodarować tego, co nam szczodrze dała natura. Komu robimy na złość jedząc jabłko? Bo nie Rosji, więc komu?