wtorek, 23 grudnia 2014

Powracająca fala.


23.12.2014 r.


Opowiem Wam, mili moi czytelnicy, prawdziwą historię wigilijną. Wydarzyła się ona naprawdę, przed wieloma laty. Istnieje takie powiedzenie, chyba z Ewangelii. „Cokolwiek uczyniłeś dla bliźniego swego, Mnie uczyniłeś”
Był rok 1937. Pewnego razu mój Ojciec szedł przez Rynek poznański. W pewnym momencie zauważył większą grupę studentów w strojach korporacyjnych. Szli w bardzo wesołych nastrojach, zapewne z jakiejś uroczystości. Śmiali się i rozmawiali z sobą z ożywieniem. Z bocznej uliczki wyszedł stary Żyd, z długimi pejsami i w chałacie. Pewnie przyjechał gdzieś z Małopolski, bo w Wielkopolsce Żydzi nie różnili się strojem od innych mieszkańców miast. Szedł boczkiem, widocznie zawstydzony swoim egzotycznym wyglądem. Lecz studenci rychło go spostrzegli i postanowili sobie nieco „pofiglować”. Stary człowiek próbował się bronić, ale młodzi ludzie mieli liczebną przewagę. Żyd zaczął głośno wzywać pomocy.
Ojciec spostrzegł co się dzieje i honor oficerski nie pozwolił mu przyglądać się temu obojętnie. Podszedł, zasłonił sobą starca i sklął wesołków, jak święty Michał diabła. Studenci nie zamierzali ustępować, ale Ojciec zagroził, że będzie strzelał, a z pobliskiego Odwachu wybiegli policjanci i pospieszyli Ojcu z pomocą. Studenci dali za wygraną i odeszli, a stary Żyd serdecznie Ojcu podziękował, prosząc Najwyższego, aby miał Ojca w swojej pieczy.
Nastał rok 1939. Klęska, wojska radzieckie wkraczają na ziemie Rzeczypospolitej. Po 17 września, Ojciec szedł ze swoim oddziałem do Stanisławowa i tam, w pobliżu miasta, otoczyły ich sowieckie czołgi. Na dużej polanie zgromadzono ponad tysiąc polskich żołnierzy, a między nimi był Ojciec. Rosjanie kazali żołnierzom położyć się na ziemi. Sołdat zerwał Ojcu z ręki szwajcarski zegarek, a z palca złotą obrączkę ślubną. Nowoczesną lornetkę Ojciec rozbił o kamień, z pistoletu wyrzucił magazynek i złamał iglicę. Ze swego munduru zerwał naramienniki i rzucił w krzaki.
Sowieci zachowywali się względnie przyzwoicie. Nie bili, nie strzelali. Owszem, powiedzieli, że wojna dla Polaków skończona, więc niech sobie idą do domów. Politruk obiecał, że kiedyś przyjdą „wyzwolić” Polskę. Sowieci okazali się nawet tak uprzejmi, że poradzili żołnierzom powrót do Stanisławowa, gdyż tam na dworcu czekają na nich pociągi, którymi powrócą do domów. Polacy posłuchali tej rady i piechotą wrócili do miasta, dziwiąc się tej radzieckiej usłużności. Na stacji rzeczywiście stały pociągi – długie eszelony złożone z bydlęcych wagonów. Rosjanie tłumaczyli, że pasażerskich wagonów nie mają, więc niech Polacy wsiadają do tych wagonów, co stoją na torze. I żołnierze weszli do wagonów.
Pociągi bardzo szybko ruszyły. Dopiero wtedy dostrzeżono, że małe okienka są zakratowane! Ale nikt nie panikował, bo mogło się zdarzyć, że Rosjanie podstawili wagony takie, jakie mieli. Dopiero po jakimś czasie ludzie zorientowali się, że nie jadą na zachód, lecz na wschód! To było wstrząsające odkrycie. Wszyscy słyszeli o zbrodniach bolszewików na bohaterskich marynarzach floty pińskiej, we Lwowie i innych miejscowościach, gdzie ludność stawiała opór. Ale niewielu jeszcze dawało wiarę tym strasznym wiadomościom.
Ojciec jechał w jednym wagonie z częścią swoich podkomendnych, którym mógł zaufać. Miał przy sobie dużo pieniędzy, bowiem kasjer pułku, nie chcąc żeby kasa dostała się w sowieckie ręce, wypłacał żołnierzom i oficerom pensje za pół roku. Ojciec upewniwszy się, że wiozą ich do Rosji, postanowił napisać do Mamy i do mnie, pożegnalny list obawiając się, że już do domu nie powróci. Wydarł kilka kartek z notatnika i zaczął pisać wiecznym piórem, które udało mu się schować. Prosił Mamę, żeby wychowała mnie na dobrą Polkę i powiedziała mi, że ojciec zginął, broniąc swojej ojczyzny. To był piękny, wzruszający list. Niestety, nie zachował się do naszych czasów Później to wieczne pióro przehandlował za pół bochenka czarnego, lepiącego się chleba, którym podzielił się z żołnierzami. Napisał list, kartki złożył i zalepił je odrobiną chleba, bo koperty nie miał. Nie wiedział w jaki sposób przesłać tę wiadomość o sobie Mamie, będącej w Rzeszowie u jego rodziny.
Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji. Ojciec wyjrzał przez okienko i na peronie koło wagonu zobaczył młodego chłopca żydowskiego, sprzedającego machorkę. Ojciec zawołał go i okazało się, że chłopiec mówi po polsku. Ojciec powiedział mu, iż jest polskim żołnierzem i że wywożą go gdzieś w głąb Rosji, skąd prawdopodobnie nie wróci. W Rzeszowie ma rodzinę, żonę i miesięczną córeczkę – mnie! Poprosił tego chłopca, żeby postarał się wysłać list do Polski i dał chłopcu 300 złotych. To było dużo pieniędzy, które wtedy miały jeszcze swoją wartość.
Chłopiec wziął rzuconą mu przez okienko kartkę, ale pieniędzy nie przyjął. Powiedział, że Pan Bóg by go pokarał, jakby wziął pieniądze od polskiego żołnierza będącego w niewoli sowieckiej. Ojciec w głębi duszy nie wierzył, że wiadomość dotrze do rąk Mamy, ale cóż innego mógł zrobić? Pociąg ruszył, wioząc jeńców w głąb Rosji, aż pod Ural!
Tymczasem w Rzeszowie, rodzina oczekiwała na jakąś wiadomość o losie Ojca, lecz czas mijał, a Ojciec nie dawał znaku życia. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia 1939 roku. Święta rozpaczy, bo nikt nie wiedział, co się stało z Ojcem. Narzeczony najstarszej siostry Ojca, poległ we wrześniu, a mąż młodszej siostry, inżynier, został przez Rosjan aresztowany we Lwowie i wywieziony w głąb Rosji, skąd już nie wrócił. Miały to być to święta głodu i zimna, bo grudzień tego roku okazał się bardzo mroźny, a opału nie było. Biedna Mama rozchorowała się ze zmartwienia i straciła pokarm. Ja wyglądałam jak trupek i groziła mi anemia, nawet krzywica.
Pewnego dnia, przed samymi świętami, ktoś zapukał do drzwi domu. Nasza gosposia, która pomimo niedostatku dalej pracowała u Dziadków, poszła otworzyć, a po chwili wpadła do pokoju blada z wrażenia.
- Jakiś Żyd do młodszej pani! - oznajmiła ściszonym głosem.
Mama wyszła do przedpokoju i ujrzała starego człowieka, z długimi pejsami, drżącego z zimna. Zdumiona spytała czego sobie życzy. Żyd podał Mamie brudną, zatłuszczoną kartkę, w której tajemnica korespondencji została uszanowana, bo kartka nadal zalepiona była kawałkiem czarnego, stwardniałego chleba.
- To od jakiegoś żołnierza. - powiedział przybysz. - Ja dostałem ją od kogoś innego, a ten jeszcze od kogoś!
Mama poznała pismo Ojca i wybuchnęła płaczem, dziękując gorąco staremu człowiekowi. Chciała mu zapłacić, ale i ten Żyd odmówił przyjęcia pieniędzy. Napił się tylko gorącej herbaty z obierek jabłkowych i poszedł. Tak powróciła niewidzialna fala, oddając dobro za dobro.
Na tym nie koniec tej historii. Cała rodzina zebrała się w saloniku, żeby dowiedzieć się, co Ojciec pisze. Kiedy Mama przeczytała pierwsze słowa listu, zapadła cisza, a potem wszyscy zaczęli głośno płakać. Babcia była bliska zemdlenia zrozumiawszy, że jedyny syn żegna się z rodziną. Biedna Mama wpadła w prawdziwą rozpacz sądząc, że może już jest wdową, a ja sierotą. Nie miała pojęcia, iż między Niemcami, a Sowietami nastąpiło porozumienie i wymiana jeńców. Wszystkich żołnierzy polskich pochodzących z Pomorza, Śląska i Wielkopolski, Niemcy zabrali i wywieźli do Rzeszy. List ojca dotarł do domu w momencie, gdy Ojciec był już w obozie jenieckim w Norymberdze!
Nadszedł dzień wigilii. Mama owinęła mnie w kołderkę i brnąc w wysokim śniegu poszła do Bernardynów, ulubionego kościoła całej rodziny. W tej świątyni znajduje się figura cudownej Matki Boskiej Bernardyńskiej. Rano kościół był niemal pusty, tylko kilku zakonników krzątało się, budując szopkę. Mama podeszła pod sam ołtarz i uklękła na stopniach, płacząc, modląc się i błagając o jakiś znak od Ojca. Zdjęła z palca ślubną obrączkę, z grubego dukatowego złota i zawiesiła ją, jako wotum przy ołtarzu. Położyła mnie na stopniach ołtarza, polecając mnie opiece Matki Boskiej i prosząc, żebym doznała tego szczęścia i zobaczyła własnego Ojca. Długo się modliła i choć nic się nie wydarzyło, wyszła z kościoła jakby pocieszona. Miała takie wrażenie, że ktoś ją wysłuchał.
Wróciła do domu i oznajmiła Babci, że Ojciec żyje. Nie pojmuje skąd ta pewność, ale czuje, że on żyje. Nikt nie chciał jej wierzyć, bo z niewoli sowieckiej niewielu wracało. Jakież było zdumienie wszystkich domowników, gdy jeszcze tego dnia do drzwi zapukał listonosz i wręczył Mamie kopertę z niemieckimi pieczęciami. To Ojciec napisał list z oflagu. Wigilia była bardzo uboga, ale ogromnie radosna.
Ojciec wrócił do domu w lutym. W dniu, gdy właśnie ukończyłam pół roku. Oto moja wigilijna opowieść.

niedziela, 14 grudnia 2014

Oliwa zawsze wypływa na wierzch!


14.12.2014 r.


Czy pamiętacie, drodzy czytelnicy moich skromnych komentarzy i uwag, że gdy kilka lat temu zaczęła wypływać sprawa więzień amerykańskich w Polsce i torturowania ludzi, nasze władze przysięgały się na wszystkie świętości, że to tylko wroga propaganda i nic takiego nie zaistniało.
Ex prezydent pan Kwaśniewski i ex premier pan Miller, zapewniali zdumiony naród, że za ich rządów nic takiego nie mogłoby się zdarzyć itd.
Ale się zdarzyło, co ujawnili już sami Amerykanie, zaskoczeni skandalem na miarę Watergate! Obecny prezydent Obama, bąka coś pod nosem, bo ludzie przypomnieli mu niedelikatnie, iż obiecywał zlikwidować więzienia w Gwantanamo, a nie zlikwidował i nadal kwitnie tam metoda wydobywania zeznań torturami. Niech tam Gwantanamo, to sprawa samych Jankesów, po których niczego dobrego spodziewać się nie należy.
Ale rzecz jest poważniejsza, bo dotyczy Polski, naszej ojczyzny. Na polskich sztandarach widnieje napis:”Za naszą i waszą wolność”! Biliśmy się o tą wolność na wszystkich frontach II wojny światowej, a także walczyliśmy w latach 80 o ustrój demokratyczny i o to, żeby kolejne rządy demokratycznej Polski nie robiły z narodu durnia.
Co mnie najwięcej w tej aferze wprawiło w zdumienie, to fakt że zgodę na utworzenie tajnych więzień na ziemiach polskich, wydał Amerykanom rząd SLD! Lewica proamerykańska? „Świat się kończy”1 - jak powiadał stróż w serialu „Dom”. Przecież USA powinny cuchnąć dla lewicy siarką i ogniem piekielnym, jako pierwsze na świecie imperium kapitalistyczne, żyjące z wyzysku mas pracujących, od którego należy trzymać się na dystans. Tak, czy nie? Otóż właśnie że nie! Nasza lewica kochała Jankesów i pozwalała im na szarogęszenie się w naszym kraju. Oczywiście nie za darmo, bo podobno nasze służby specjalne wzięły za to 15, a inni powiadają, że aż 36 milionów dolarów. Ładna sumka, co nie? Teraz już wiemy, ile kosztuje nasza ziemia, a może nawet nasze życie.
Ktoś niezorientowany zadaje sobie pytanie, po jaką ciężką cholerę, Amerykanie wpakowali się do nas, zamiast urządzić sobie więzienie na przykład na pustyni Nevady, lub Arizony? Przecież Stany Zjednoczone to nie zadupie, lecz olbrzymi kraj. No tak, ale w CIA są mądrzy ludzie i nie zaryzykują ponownego ataku terrorystów na USA, chociaż to właśnie oni wytresowali bin Ladena, żeby zabijał Rosjan w Afganistanie. Ale tresowany pies się zbuntował i ugryzł swego tresera.
Tak więc Jankesi woleli nie narażać własnego kraju, a ponieważ inne państwa na pewno z oburzeniem odrzuciły ich ofertę, Amerykanie zwrócili się z tym do Polski wiedząc, że Polacy kochają Amerykę i chętnie pomogą im w kłopotach.
Ogarnia mnie wściekłość, kiedy uświadomię sobie, z jakim cynizmem potraktowano Polskę, jakby naprawdę była amerykańską kolonią. Zapłacono nam za kawał ziemi i morda w kubeł! Chyba rzeczywiście sama Opatrzność chroniła nas przed terrorystami, którzy z zemsty mogli wpakować nam kilku bomb pod pociągi i do metra. Pan Kwaśniewski i pan Miller tłumaczą się, że na skutek zamachu z 10 września w N. Yorku, polskie służby specjalne pracowały z Jankesami, aby ustrzec Amerykę przed ponownym atakiem terrorystycznym. Strzegły USA, narażając własną ojczyznę na akt terroru? To się przecież w głowie nie mieści! Były prezydent i były premier wyznają, że nie wiedzieli, co się dzieje w tych więzieniach! Jak to, władze państwa polskiego nie mogły wglądać i kontrolować działalności ośrodka znajdującego się na terytorium Polski? Czy jest to możliwe w jakimkolwiek innym demokratycznym kraju?
To są grzechy rządów SLD, ale wcale nie mądrzej zachowywał się PiS, przyjmując tutaj prezydenta Busha i dając się nabrać na amerykańskie obietnice. Nawet Związek Radziecki nie zrobił nam takiego świństwa, bo miał dosyć własnej ziemi i lagrów. Raz jeszcze należy tu przypomnieć mądre stwierdzenia premiera Churchilla, który powiedział: „Polacy mają wszelkie przymioty oprócz zmysłu politycznego.”
Święta prawda, bo na polityce się nie znamy, naiwnie wierząc w zapewnienia przyjaźni i pomocy wielkich mocarstw, które nade wszystko dbają o własny interes i rację stanu. To samo dotyczy obecnego rządu PO, który starannie wkopał pod dywanik ten skandal, udając, że o niczym nie wie i dał się wrobić w konflikt ukraińsko-rosyjski, tracąc miliardy złotych na skutek embarga Rosji na nasze towary. W tym przypadku należało za wszelką cenę utrzymać neutralność, jak Czechy, czy Węgry, a nawet Niemcy, które obecnie bardzo przecież kochamy.
Ale jak to bywa, oliwa wypłynęła na wierzch i zrobiło się, mówiąc kolokwialnie, bardzo nieprzyjemnie. Najbardziej mnie wkurza gdy słyszę, że za zbrodnie Amerykanów, Polska ma zapłacić torturowanym więźniom kilka milionów dolarów odszkodowania! Ja, ty, on, ono – my, zapłacimy z naszych ubogich kieszeni za to, że obywatele „demokratycznego” państwa amerykańskiego, stosowali tortury jak w ciemnym średniowieczu. Ale mądrzy przyjaciele zza oceanu wykręcili się sianem tłumacząc, że to się działo w Polsce, więc odpowiedzialność spada na polski rząd, czyli na nas. Tak się załatwia interesy w polityce!
Co najciekawsze, nasza sympatia do Jankesów nie słabnie, choć solidnie zasłużyli na naszą niechęć, sprzedając nas bezlitośnie w Teheranie Stalinowi i oddając mu na dokładkę nasz Lwów i nasze Wilno! Całe kresy wschodnie, jakby im Polska pozwoliła frymarczyć naszymi ziemiami. Ale wtedy, podobnie jak i dziś, Polska nie miała nic do gadania, bo słabi głosu nie mają. Po tym obrzydliwym skandalu z torturami, nasze władze, jakby nigdy nic, wezwały na pomoc przeciwko Rosji, rzekomo gotującej się do ataku na nas - kogo? Ależ naturalnie, przyjaciół zza oceanu, a pan ambasador amerykański ucieszył nas informacją, że to dopiero początek, bo wkrótce będzie ich tu więcej! Wczoraj w toruńskim radiu z grzybkiem utyskiwano, że nie jesteśmy państwem suwerennym i niepodległym. Tym razem przyznałam im rację.
Ale pokażcie mi taką polską partię czy organizację, która by nie kochała Amerykanów, a natychmiast się do niej zapiszę! Tylko że takiej u nas nie ma. Jednak pan premier Churchill dobrze znał Polaków.

niedziela, 7 grudnia 2014

PRIMUM NON NOCERE! Po pierwsze nie szkodzić!


7.12.2014 r.
Ta sentencja odnosi się nie tylko do etyki lekarskiej. W piątek 5 grudnia, na TVP I, obejrzałam sobie wieczorem, czyli w godzinach największej oglądalności, polski film z 2012 r. reżyserii Władysława Pasikowskiego pt:„Pokłosie”. Film ten wywołał wtedy mnóstwo komentarzy, nie zawsze przychylnych jego twórcy. Na mnie nie zrobił wstrząsającego wrażenia.  Poczułam tylko niesmak i pewne skojarzenia nasunęły mi się po obejrzeniu filmu. Otóż obraz opowiada o wsi z 2001 roku, do której przyjeżdża z Ameryki były jej mieszkaniec. Ludzie ze wsi prześladują jego brata za to, że na swoim polu stawia stare nagrobki z cmentarza żydowskiego, które służyły za nawierzchnię drogi. W czasie okupacji, Niemcy zburzyli cmentarz, a nagrobki ułożyli na leśnej drodze. Nie wiadomo dlaczego, miejscowym gospodarzom nie podoba się próba zachowania tych ostatnich pamiątek po Żydach, mieszkających dawniej we wsi. Wszelkimi sposobami próbują zatrzeć wspomnienia po byłych jej mieszkańcach.
W dalszym ciągu filmu, wychodzi na jaw straszna tajemnica. Otóż ta wieś wcale nie należała do polskich chłopów, którzy gnieździli się w biedzie za rzeką i na moczarach. Cała bogata wieś była dawniej własnością żydowską. W czasie okupacji przyjechali dwaj oficerowie SS i namówili chłopów, żeby tych Żydów zabili. Ta myśl ta się polskim chłopom spodobała, że ponad stu Żydów zapędzili do domu ojca przybysza z Ameryki, i ich spalili. Przedtem zamordowali okrutnie kobiety i ucinali im głowy siekierami. Potem zamieszkali w dostatnich domach żydowskich, biorąc w posiadanie ich ziemię! Gospodarze boją wracać do przeszłości, ale przybysz z Ameryki odkrywa ich tajemnicę. Mieszkańcy wsi mszczą się na nich, podpalając zboże w którym stoją żydowskie nagrobki, i mordują kosą psa.
Kiedy młodszy brat dowiaduje się, że to jego ojciec brał czynny udział w mordowaniu Żydów i spalił ich w swoim starym domu na moczarach, a przedtem poćwiartował siekierą Żydówkę i uciął jej głowę za to, że odrzuciła jego zaloty, nie wytrzymuje tej okropnej prawdy i krzyżuje się na drzwiach stodoły! Niby straszne, ale nie bardzo.
Film ma ogromne wady. Po pierwsze, aktorzy oprócz pana Radziwiłłowicza, nie mówią, lecz bełkoczą. Koniecznie powinni brać lekcje dobrej dykcji. Sama wieś pokazana jest w roku 2001, jako wiocha z początków lat pięćdziesiątych, z obskurnym sklepikiem i chatami w stylu XIX-wiecznych Reymontowskich „Chłopów”. Kto tak mieszkał w 2001 roku? Ale wróćmy do fabuły filmu.
Każdy, kto choć trochę zna historię Polski, zada sobie pytanie, jakim cudem cała wieś należała do Żydów, podczas gdy polscy chłopi gnieździli się na moczarach? Sądząc po akcji, niegdyś te ziemie znajdowały się w zaborze rosyjskim. Otóż w tym zaborze, prawo zabraniało Żydom nabywać majętności ziemskie! Ale oni je kupowali, podstawiając fałszywych nabywców. Kupowali ziemie po chłopach, których władze carskie wywłaszczyły z ziemi i domów, za pomoc powstańcom styczniowym. Kupowali ziemie po majątkach powstańców, zesłanych na Sybir lub powieszonych. Prawdopodobnie dlatego w tej wsi, Żydzi mieli porządne domy i pola, a Polacy siedzieli za rzeką na moczarach. Ale to już tylko moje dywagacje na ten temat.
Natomiast dziwi mnie naiwność scenarzysty, który każe polskim chłopom posłuchać rady SS-manów i mordować Żydów. Przecież nasi chłopi nie byli idiotami i doskonale wiedzieli, że gdy pozbędą się żydowskich mieszkańców wsi, sami zaraz pójdą ich śladem, bo Niemcy z pewnością będą chcieli zlikwidować świadków zbrodni! Widać z powyższego, że pan reżyser niewiele wie o okupacji hitlerowskiej w Polsce i metodach ludobójstwa.
Następna sprawa która ogromnie mnie zbulwersowała, to sposób, w jaki tych Żydów Polacy mordowali. Nie wiem skąd pochodzi pan Pasikowski, ani na czym oparł swój scenariusz. Ale to, o czym opowiada w filmie, opisując metody, jakimi polscy chłopi pozbywali się Żydów, do złudzenia przypomniało mi coś zupełnie innego. Mianowicie zbrodnie Ukraińców z UPA, na Polakach z Wołynia, Podola i Wschodniej Małopolski.
To tam właśnie za pomocą siekier i kos masakrowano ciała ofiar, obcinając im głowy, ręce i nogi, a kobiety gwałcono, obcinano im piersi i rozpruwano brzuchy. To tam zapędzano polską ludność do jakiejś stodoły, czy domu, a nawet kościoła i podpalano. Te skojarzenia natychmiast przyszły mi na myśl, kiedy opowiadano w filmie o okropnej zbrodni chłopów na Żydach.
Ostatnią sceną filmu, mającą w zamyśle reżysera, powalić widza na kolana i wzbudzić w nim żal za grzechy, było ukrzyżowanie się syna sprawcy zbrodni, na drzwiach pożydowskiej stodoły – bo przecież Polacy nic własnego od pokoleń nie mieli! Hm!... Niestety, w moim przypadku nadzieje reżysera zawiodły, bo ja patrząc na ukrzyżowanego aktora parsknęłam śmiechem. Broń mnie Panie Boże, nie naśmiewałam się z męki Pana Jezusa, tylko z ewidentnego niedopatrzenia reżysera.
Załóżmy, że chcemy się ukrzyżować, w tym celu przybijamy sobie jedną rękę i.... i co dalej? Przecież nogą gwoździa nie wbijemy. Mało prawdopodobne, żeby uczynny sąsiad pomógł nam wbić drugi gwóźdź. To w jaki sposób zdesperowany facet przybił się do drzwi tej stodoły? Film ma jeszcze mnóstwo takich potknięć, które mu chwały nie przynoszą. Przede wszystkim jest zły, bo szkodzi Polsce i Polakom. My znamy naszą historię, wiemy jak to było za okupacji hitlerowskiej, kiedy Polska była krajem najbardziej doświadczonym ze wszystkich innych krajów okupowanej Europy. Ale inni tego nie wiedzą i patrząc na ten film, wyrabiają sobie o nas jak najgorszą opinię.
Nic dziwnego, że w USA nadal pokutuje przekonanie, że Polacy mordowali Żydów dla pieniędzy i współpracowali z Niemcami. Taką opinię wystawia nam diaspora żydowska w Ameryce i innych krajach. Dlatego film Pasikowskiego i inne tego rodzaju obrazy czy publikacje, wyrządzają krzywdę naszej ojczyźnie i Polakom żyjącym w czasach ostatniej wojny.
Jakoś tak dziwnie się składa, że we wszystkich filmach, książkach czy publikacjach, Żydzi są zawsze niewinnymi ofiarami, natomiast inni okrutnymi oprawcami. Nie jest to obraz prawdziwy. W Polsce przedwrześniowej, niemal cały przemysł lekki i ciężki, handel, a nawet kultura, należały do Żydów. W miastach także duża część zabudowy była własnością żydowską. Powiedzenie, że „ulice wasze, kamienice nasze”, nie jest głupim żartem, ale prawdą. Istniały miasteczka żydowskie, w których ludność nie znała nawet języka polskiego. Najlepiej było to pokazane w filmie „Po-lin”, na sklepach napisy były po hebrajsku. To było niemożliwe w innym kraju Europy. Żaden rząd nie zgodziłby się na powstawanie licznych skupisk obcej nacji, nie zawsze przyjaznej wobec obywateli danego państwa. Podczas powstań, zaborcy mieli często w obywatelach pochodzenia żydowskiego donosicieli. Oczywiście nie należy uogólniać sprawy, bowiem byli również dobrzy polscy patrioci pochodzenia żydowskiego. Ale oni zdecydowanie odcinali się od ortodoksyjnych współziomków i getta.
Na przykład, w czasie obrony Lwowa w 1918 roku, żydowscy mieszkańcy przedmieść lwowskich uzbrojeni przez Ukraińców, walczyli przeciwko Polakom. W 1939 roku we Lwowie, Wilnie, Grodnie i innych miastach Ukrainy, Litwy i Białorusi, niektórzy Żydzi wskazywali bolszewikom, a potem Niemcom, polską inteligencję. Po wojnie w PRL-u, najgorszymi siepaczami w Urzędach Bezpieczeństwa byli niestety Żydzi. To żołnierz pochodzenia żydowskiego, w obozie jenieckim w Różance, wskazał szefowi NKWD mego ojca, jako oficera sztabowego. Nikt go do tego nie zmuszał, sam poszedł i powiedział. Tylko dzięki temu, że NKWD-owiec okazał się człowiekiem, mój ojciec uniknął drogi do Katynia!
Zresztą dajmy spokój przykrym wspomnieniom z przeszłości.
Tytuł mego artykułu nie odnosił się jedynie do filmu Pasikowskiego. Oto znaleźli się w Polsce politycy, którzy podburzają obywateli przeciwko legalnie wybranemu rządowi. Ja rozumiem, że komuś może się PO nie podobać, mnie także się nie podoba. Jestem wściekła na ministra zdrowia, że bezczelnie zwalił problem kolejek na udręczonych chorych. Teraz, od nowego roku, do każdego specjalisty trzeba mieć skierowanie. Pan minister żeby pozbyć się kolejek, rozwiązał problem w iście machiawelski sposób. Teraz to lekarz domowy musi kierować do specjalisty, a często sam go wyręczyć. A biorąc pod uwagę ogromne kolejki do lekarzy domowych, rzecz staje się po prostu absurdalna. Pani premier chcąc zachować twarz, powinna w trybie natychmiastowym pana ministra wylać z pracy.
Ale niechęć do rządów PO, to jeszcze nie powód, żeby wyprowadzać ludzi na ulicę pod pozorem, że wybory zostały sfałszowane. W rocznicę wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia, zamiast powagi i godności, znowu zacznie się chucpa, jak w nieszczęsne święto Niepodległości. Uczestnicy pochodu mają maszerować z biało-czerwonymi różami w ręku. Widać, że pan prezes Kaczyński nie cierpi na brak gotówki. W zimie kwiaty są drogie i nie każdego na nie stać. Poza tym, jako przywódca największej partii opozycyjnej powinien wiedzieć, że wszelkie rozruchy, a takie z pewnością będą, zaszkodzą opinii Polski. Ale to pana prezesa nie obchodzi, on się uważa za dobrego patriotę.
Pieniądze, jakie mają być wydane na kwiaty, można by zebrać od ludzi i oddać bezdomnym biedakom, czy chorym dzieciom. Ale to panu prezesowi nie przyszło do głowy, jakby nie wiedział ilu ludzi codziennie umiera na ulicach z zimna i głodu. Przecież pan prezes jest jednym z tych działaczy, którzy postarali się w Polsce o ustrój, w którym bezdomni ludzie mrą na ulicy.
PRIMUM NON NOCERE. Po pierwsze nie szkodzić! To hasło powinno być dewizą każdego polskiego polityka. Ale niestety nie jest.