niedziela, 14 czerwca 2015

Najjaśniejsza Pani z awansu społecznego.


14.06.2015 r.
Powiadano o niej, że jest nieślubną córką Marii Ludwiki Gonzaga księżniczki de Nevers i słynnego kawalera Cinq Marsa, ściętego na rozkaz króla Francji Ludwika XIII, - tego z „Trzech muszkieterów”! Ale to były jedynie plotki zawistnych dworzan, zazdrosnych o łaski królowej Marii Ludwiki, małżonki króla Rzeczypospolitej Władysława IV Wazy, dla małej francuskiej dziewczynki, wychowywanej przez monarchinię. Dziewczynka nazywała się Maria Kazimiera de La Grange d'Arquien. Ojciec jej margrabia Henryk Albert był skromnym oficerem gwardii brata króla Francji, a matka Franciszka de la Châtre, guwernantką przyszłej królowej Polski Marii Ludwiki. Monarchini jadąc do Polski, zabrała z sobą czteroletnią Marię, żeby ulżyć jej rodzinie niemajętnej i bardzo licznej. Dziewczynka urodziła się 28 czerwca 1641 r.(data urodzin niepewna) w Nevers i bezdzietna Maria Ludwika była bardzo do niej przywiązana. Kiedy król Władysław IV zmarł, a królowa-wdowa nie była pewna swego losu, podobno odesłała Marię do rodzinnego Nevers, gdzie dziewczynka pobierała naukę w klasztorze. Powróciła do Polski około 1653 r. już jako piętnastoletnia panienka. Była uboga, z pewnością nie miała posagu, lecz posiadała dar, który to wynagradzał. Była śliczną, kształtną brunetką o przedziwnych wielkich czarnych oczach, wyciętych w słodki migdał: jak wtedy pisano. Oprócz urody sławiono jej inteligencję i dowcip. Była przecież zdolną wychowanką najmądrzejszej królowej Polski, kobiety o niespożytej energii, towarzyszki doli i niedoli swego drugiego męża króla Jana Kazimierza. (tego z Potopu)

 Ale charakterek Maria miała raczej paskudny. Biedne zakonnice z klasztoru w pobliżu Poznania, gdzie Maria się zatrzymała, uskarżały się, że sama ksieni musiała ustąpić jej swego pokoju, bo panna często przyjmowała panów senatorów, którzy odwiedzali ją, przechodząc przez kościół. Wody w klasztorze nie było, więc przynoszono ją z miasta, by panna mogła się codziennie kąpać.Ta przesadna, jak wtedy uważano, dbałość o higienę, pozostała Marii do końca życia. Francuskie panny dworskie królowej Marii Ludwiki nadają ton, cała młodzież szlachecka kocha się w nich. Bo królowa wprowadziła do Polski nową modę. Gorszą się poeci, ganiąc damy ukazujące o zgrozo! „piersi i nagie łopatki”! Ale młodym panom to się bardzo podoba. Gołe, to znaczy bez posagu francuskie panny, poślubiają najbogatszych magnatów polskich i budzą zachwyt. Dworzanin i poeta Andrzej Morsztyn tak pisał o pannie de la Grange d'Arquien:
W kupę się zeszły w tym anielskim ciele
Dowcip i rozum niemniej pewnie święty,
Zgoła z niebiańskiej poszła parantele,
Bo wszystkich bogów jest w niej skarb zamknięty;
Przed Morsztynem nie umiano tak mówić w Polsce o kobietach. Dwór królewski lubi się bawić. Częste są zabawy i bale. Na jednym z nich, w 1655 r. towarzyszącym obradom Sejmu warszawskiego, panna Maria wygorsowana po pas, poznaje dzielnego kawalera, pana chorążego Jana Sobieskiego. Dobrze zbudowany i bogaty młodzieniec, już słynący z niepospolitych talentów militarnych, wpadł w oko pannie Marii. A młodziutka Francuska rozbudziła w nim namiętność, która przetrwa niemal po grób. Ale nie czas na miłość, bo oto na Rzeczpospolitą spada potop szwedzki. Może w tej otchłani nieszczęść, jakie spadły na kraj, jedna królowa nie straciła nadziei. Bez jej duchowego wsparcia wątpliwe, czy Jan Kazimierz odzyskałby tron. Kiedy pod Warszawą w 1656 r, toczy się krwawa bitwa, królowa obserwują ją z okien swej karety i każe wyprząc z niej konie, aby nimi zatoczyć na wał armatę! Wojna kończy się w 1660 r. pokojem w Oliwie. W Warszawie jest już dwór królewski i oczywiście damy dworu królowej. Jeszcze na wygnaniu w Głogowie, królowa w liście do przyjaciółki wspomina, że panna d'Arquien wpadła w oko panu Janowi Zamoyskiemu, który:”będzie miał 700 tys. liwrów dochodu, najpiękniejsze domy na świecie i ślicznie umeblowane!”

Pan Jan Zamoyski, to znany dobrze z Potopu, „Sobiepan”z Zamościa. Człowiek trzydziestoletni, nie stroniący od alkoholu i uciech życia, ale dobry obywatel, wspierający króla w nieszczęściu. Był jednym z najbogatszych magnatów polskich. Wnuk wielkiego kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego i księżniczki Batorówny, kazał się tytułować księciem na Ostrogu i Zamościu. Zakochany w pannie Marii, przysyła jej w prezencie krzyż z pięcioma wielkimi diamentami. Klejnot ogromnej wartości. Zamoyski nie grzeszy urodą, ale panna pod wpływem królowej decyduje się w marcu 1658 r. oddać mu swą rękę. Pan młody zamawia na swój ślub 300 beczek wina węgierskiego! Biorąc pannę bez grosza posagu, dał jej wspaniałe wiano. Dwanaście tysięcy talarów rocznie na szpilki i sto tysięcy talarów w upominku! Ślub był wspaniały. Sama królowa włożyła na głowę oblubienicy diamentowy diadem, dar pana młodego. Ciekawy jest siedemnastowieczny polski obrzęd ślubny. Trzeciego dnia, który zwał się dniem kąpieli panny młodej, Maria zaprosiła swoje przyjaciółki do kąpieli. W ogromnej sali znajdował się marmurowy basen, do którego schodziło się po sześciu stopniach. Pannę młodą rozebrano wg. obyczaju i wszystkie panny kąpały się wraz z nią, w pachnącej wodzie lejącej się ze srebrnych rur. W tym czasie pan młody kazał zanieść do jej pokoju toaletkę wysadzaną dużymi perłami, zwierciadło i inne przybory toaletowe równie kosztowne. Szlafrok pani Zamoyskiej był z soboli, a suknie haftowane złotem i klejnotami. Biedna jak mysz kościelna panna d'Arquien, zostaje panią Zamoyską, księżną, wojewodziną kijowską i wojewodziną sandomierską, być moje najbogatszą panią w Rzeczypospolitej!
Ale nie jest to małżeństwo szczęśliwe. Książę wojewoda jest alkoholikiem i babiarzem, prawdopodobnie chorym wenerycznie, bo czworo niewydarzonych dzieci zmarło w niemowlęctwie. Zresztą pani Zamoyska nosi w swoim sercu innego. Kawalera, który poprzysiągł, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną. Tym młodym panem jest Jan Sobieski, W tej epoce wielce modny jest ckliwy romans pana Rousseau de Valette „Astrea”. Młody wojak chętnie naśladuje w miłości bohatera książki Celadona, do jego ukochanej Astrei. Przez długi czas pochłania go życie obozowe. Lecz pewnego razu wpada do swoich dóbr Pielaszkowic, blisko Zamościa, i przy sposobności wizytuje sąsiada. Od tego czasu nawiązuje się romans pomiędzy nim, a młodą wojewodziną Zamoyską. Początkowo jako amitiĕ amoureuse, (przyjaźń o odcieniu miłosnym) a potem już miłość. Mąż ją zawiódł, jest ordynarny, klnący rubasznie, pijak i podagryk, istna „fujara”. Jego dom pełen pijaków i hałasu, razi jej delikatne uszka. Często wyjeżdża do Warszawy, do ukochanej królowej, a nawet ucieka do Paryża, namawiając Sobieskiego, żeby osiedlili się we Francji. Z Sobieskim koresponduje często, dosyć łamaną polszczyzną, okraszoną zwrotami francuskimi. Ich ogromna korespondencja będzie po wiekach wspaniałą ozdobą polskiej sztuki epistolarnej. Dziewiętnastoletnia pani wojewodzina w listach, nazywa swego ukochanego „Mon cher enfent” - moje drogie dziecko! I po matczynemu karci go, że jest „ nic dobrego!” Ponieważ ich miłość nie jest już platoniczna, piszą do siebie szyfrem, nazywając listy”Konfiturami”. W dzień św. Jana w 1661 r. w kościele o.o Karmelitów w Warszawie, Maria i Jan poprzysięgają sobie dozgonną miłość i zamieniają pierścionki. A wojewoda Zamoyski żyje! Umiera dopiero 7 IV.1665 r. Nieutulona w żalu wdowa, poślubia Sobieskiego 5.VII. 1665 r. w trzy miesiące po śmierci męża, wiodąc zażarty spór o kolosalny spadek po zmarłym.
W Paryżu roztacza blaski dwór młodego Ludwika XIV, który kiedyś powie:” L'ĕtat c'est moi!„ - Państwo to ja! Na dworze panuje surowa etykieta. Wszyscy dworzanie muszą stać w obecności króla. Z wyjątkiem kilku pań, obdarzonych przywilejem siedzenia na taboretach. Największym marzeniem pani Sobieskiej jest zostać damą taboretową króla Francji! Wraz z królową Marią Ludwiką wspiera politykę, wprowadzenia na tron polski młodego księcia d'Enghien z rodu Kondeuszów. Po abdykacji Jana Kazimierza i jego wyjeździe do Francji, wybucha burzliwa elekcja. Szlachta odrzuca Kondeusza i wybiera sobie „króla Piasta” czyli Michała Korybuta Wiśniowieckiego, syna hetmana księcia Jeremiego, tego z 'Ogniem i mieczem”. Ten wybór przynosi Polsce same nieszczęścia, państwo chyli się ku upadkowi, a Rzeczpospolita traci część kresów wschodnich z twierdzą Kamieniec Podolski (Pan Wołodyjowski) podpisując haniebny traktat z Turcją w Buczaczu i stając się lennikiem Imperium Otomańskiego. Król umiera w 1673 r. a na tron wstępuje Jan III Sobieski, zwycięski wódz spod Chocimia, zwany Lwem Lechistanu!

2. II. 1676 r. na Wawelu, koronowana została Maria Kazimiera d'Arquien, secundo voto Sobieska, zwykła prostaczka! Ukochana Marysieńka nie przyniosła chluby Polsce. Urodziła mężowi 13 (trzynaścioro!!) dzieci. Przeżyło czworo. Jakub, Teresa Kunegunda, Aleksander i Konstanty. Żadne z tych dzieci nie odziedziczyło korony polskiej. Córka Teresa wyszła za elektora bawarskiego Maksymiliana, wnosząc mu ogromny posag i klejnoty pobitego pod Wiedniem wezyra Kara Mustafy. Jakub był dziadkiem ukochanego bohatera Szkotów, księcia Charlesa Stuarta”pięknego księcia”.Kiedy umierał samotnie w rodzinnej Żółkwi, zerwała się straszna burza, tarcza herbowa spadła i rozbiła się, a zegar bił jak szalony, oznajmiając, że umiera ostatni potomek króla Jana. Konstanty popełnił mezalians, żeniąc się z córką damy dworu swej bratowej, lecz był bezdzietny. Aleksander, ulubiony syn królowej, awanturnik i poszukiwacz przygód nie ożenił się nigdy. Królowa bardzo kochała swoją rodzinę, która na nieszczęście była powodem skandali europejskich. Szczególnie tatuńcio Najjaśniejszej Pani, przyczyniał jej ogromnie wiele „plezirów” czyli trosk, będąc notorycznym pijakiem i dziwkarzem. Marysieńka próbowała uczynić go parem Francji, ale król Ludwik odmówił. Cesarz Austrii Leopold, też nie chciał zrobić go księciem. Dopiero Watykan pośpieszył strapionej monarchini z pomocą, robiąc starego margrabiego d'Arquien kardynałem! Cała Europa śmiała się z tego stareńkiego babiarza, nieustannie ratowanego z opresji przez kochającą córkę.
Pod koniec swych lat, zgorzkniały król Jan III, uciekał od domowych kłótni na łowy i na wojnę, odnosząc coraz to nowe zwycięstwa, korzystne dla Austrii, rujnujące Polskę. Mówił z goryczą:” nie ma na świecie dobrego człowieka, nie ma ani jednego!” Umierając w wybudowanym dla ukochanej Marysieńki Wilanowie, powalony apopleksją, 17. VI. 1696 r. nie miał przy sobie nikogo, bo wszyscy dworzanie byli pijani, a królowa toczyła z własnymi synami wojnę o koronę polską. Nie była wierną żoną, będąc kochanką księcia hetmana Jabłonowskiego. Po śmierci króla, nadal wojując z dziećmi, przeniosła się do Włoch. Mieszkała w Rzymie, wspaniale przyjmowana przez kolejnych papieży. Królowa pragnęła powrócić do Francji, ale Ludwik XIV nie wyraził zgody, zezwalając jej na koniec osiąść w zamku Blois, gdzie zmarła 30.I.1716 r. po płukaniu żołądka. Trumnę z ciałem królowej Polski pochowano w kościele św. Zbawiciela w Blois, a serce w kościele jezuitów( przepadło w czasie rewolucji) . W 1717 r. w największej tajemnicy szczątki Marysieńki przywieziono do Warszawy i pochowano w kościele kapucynów, obok króla Jana III. Dopiero w 1733 roku, królewska para spoczęła w Katedrze na Wawelu.

środa, 10 czerwca 2015

Jak się uprawia propagandę i co z tego wynika?


10 czerwca 2015 r.

W poniedziałek 8.06.br o 21.45 w programie I TVP wyemitowano film Andrzeja Czarneckiego pt. „Oto historia: Do przyjaciół Moskali”. Postanowiłam film obejrzeć, bowiem kocham naszego Adasia Mickiewicza i jego poezje. Wiersz pod tym tytułem napisany został przez Mickiewicza na wieść o tragicznej śmierci Aleksandra Puszkina, który był jego przyjacielem. Tymczasem zamiast pięknych strof poetyckich zafundowano mi tendencyjnie nakręcony film propagandowy, jakiego nie powstydziliby się twórcy propagandy PRL-u w czasach stalinowskich.
W treści omawianego filmu napisano, że pan Czarnecki odsłania kulisy funkcjonowania propagandy rosyjskiej, konfrontując materiały archiwalne z radzieckich kronik, ze współczesnymi relacjami. Wyglądało to mniej więcej tak. Pokazano rok 1939 i wkraczanie wojsk sowieckich na ziemie polskich kresów wschodnich, a zaraz potem rzekomą „aneksję” Krymu przez wojska rosyjskie. I tak z niewielkimi zmianami przez bitą godzinę i pięć minut, twórca udowadniał nam, jak podle postępuje Rosja, odbierając to, co swoje.
Oglądałam ten film spokojnie przez chwilę, a potem zaczęła mnie zalewać zła krew. Po pierwsze wkraczania 17 września 1939 r. wojsk sowieckich na kresy wschodnie, nie można porównywać z odebraniem Krymu Ukrainie. Przecież ludzie występujący w tym dokumentalnym filmie głośno mówili, że Chruszczow podarował Ukrainie Krym, jak cytuję:”hrabia szczeniaka”. Nic dziwnego, Chruszczow był Ukraińcem, urodził się w guberni kurskiej, jego żona również była Ukrainką. Mógł więc szerokim, pańskim gestem podarować rosyjski Krym swoim ukraińskim rodakom. Wyrządził tym samym wielką krzywdę ludziom pochodzenia rosyjskiego, którzy tam mieszkali od pokoleń. Podobnie Stalin okrutnie skrzywdził Polaków, odbierając nam kresy wschodnie! Ciekawe, że nasza antyrosyjska propaganda zawsze ukazywała wielce skrzywdzonych Tatarów, ale unikała jak ognia wsłuchania się w głosy zamieszkujących Krym jego rosyjskich mieszkańców.
Widać było, że tamtejsi ludzie z entuzjazmem przyjmowali powrót do macierzy i z goryczą wypominali Polakom, że wspólnie z Ameryką wspieramy faszystów! Oczywiście miało to zabrzmieć obelżywie, ale okazało się autentyczną prawdą. Film jest produkcją z 2015 roku, nie rozumiem więc, jak jego twórca mógł pominąć fakt, iż nie tak dawno parlament ukraiński przywrócił część i honor zbrodniarzom z UPA, banderowcom i członkom SS Galizien, wynosząc ich do panteonu bohaterów narodowych! Ludzi, których ręce czerwone były od polskiej krwi! Odpowiedzialnych za straszliwe zbrodnie, ludobójstwo setek tysięcy niewinnych Polaków. Kobiet, dzieci i mężczyzn.
Tych biedaków nie zabijano, lecz mordowano z tak niewyobrażalnym okrucieństwem, że krew mrozi się w żyłach na samą myśl o tym. Całe polskie wsie i miasteczka zamieniały się w popiół. Tam gdzie kiedyś kwitło życie, teraz jest pustka, cisza i tylko zaniedbane groby z niemal zatartymi napisami głoszą, że to były polskie ziemie, zamieszkałe od wieków przez Polaków.
Ci krymscy Rosjanie mieli całkowitą rację, że polscy politycy z PO, PiS i SLD, wspierali faszystów! I dalej ich wspierają, nie podejmując żadnych kroków w celu zahamowania narastających na Ukrainie tendencji faszystowskich, których głównym ośrodkiem stał się LWÓW, nasz Lwów semper filelis! Ostoja polskości w czasach zaborów, wspaniały ośrodek kultury i nauki polskiej. Obecnie na Ukrainie starannie zaciera się ślady bytności polskiej, a ukraińska młodzież obiera sobie za wzory do naśladowania bandytów z UPA i OUN.
Jedną czwartą ofiar stanowiły dzieci polskie. Tysiące padły ofiarą ukraińskich nacjonalistów, teraz wyniesionych do rangi bohaterów narodowych. Były mordowane, ranne i osierocone. Kiedy w 1948 roku przebywałam w klinice otolaryngologicznej we Wrocławiu, której cały personel – profesowie, lekarze i siostry zakonne przybyli ze Lwowa, widziałam tam chłopca. Miał może 7 lat, ale nie mówił, bo miał podcięte gardło. Uczyniły to ukraińskie dzieci, zaciągnąwszy go w zboże i poderżnęły mu gardło tępą kosą! Dzieci, dziecku! Biedaka przygarnęli polscy lekarza i razem z nimi przyjechał do Polski. Rodziców nie miał, bo zostali zamordowani.
Ktoś bardzo mądry powiedział, że gdyby rzezi wołyńskiej dokonali Niemcy lub Rosjanie, w każdym mieście polskim stałby pomnik upamiętniający jej ofiary! Dotychczasowa polityka kolejnych rządów Polski: BROŃ BOŻE NIE URAZIĆ UKRAIŃCÓW, wydaje smutne owoce.
Rząd nie ustanowił dnia 11 lipca Dniem Pamięci i Męczeństwa Kresowian. Na własne oczy widzieliśmy, jak potraktowano prezydenta polskiego w czasie jego wizyty na Ukrainie w 2013 roku. W czasie tegorocznej wizyty prezydenta w ukraińskim parlamencie, jak na szyderstwo, w tym samym dniu, uznano banderowców za bohaterów narodowych! Ukraińscy nacjonaliści zbeszcześcili lwowski pomnik stojący na miejscu stracenia polskich profesorów przez batalion Nachtigall dow. przez Romana Szuchewycza. Oblali pomnik czerwoną farbą i napisali „smiert Lacham”. We Lwowie odsłonięto pomnik Stepana Bandery, a nawet jest pomnik ku czci SS- Hałyczyna (Galizien) Jest to jedyny pomnik w Europie wystawiony na cześć SS-manów!
W II Rzeczypospolitej naiwnie uważano, iż nacjonalizm ukraiński da się skierować przeciwko Rosji sowieckiej. Takie spojrzenie na nacjonalizm ukraiński, dziś przesłania możliwość dostrzegania innych groźnych jego aspektów. Czciciele Bandery cieszą się, że Polska mieszając się w sprawy ukraińskie weszła w konflikt z Rosją, bo to właśnie woda na ich młyn! A rząd polski wypełniając polecenia zza oceanu, zlekceważył sobie narastające zagrożenie za wschodniej granicy. Niedawno ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski, zadał politykom kilka pytań na ten temat, na które dotąd nie otrzymał odpowiedzi.
Dlatego też antyrosyjska kampania propagandowa, odsłania kulisy bezmyślnej polskiej polityki zagranicznej, która nie ma nic wspólnego z polską racją stanu.



wtorek, 9 czerwca 2015

Zapomniany Holokaust Polaków.


 9 czerwca 2015 r.

W Ameryce, zwłaszcza w USA, historycy żydowskiego pochodzenia uważają, że tylko Żydzi mają „patent” na słowo Holokaust. Próba zestawienia ich tragedii z jakąkolwiek inną – to zbrodnia! Innego zdania jest amerykański historyk polskiego pochodzenia, prof. Richard C. Lucas, który opublikował książkę pod tytułem „ZAPOMNIANY HOLOKAUST Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944”. opisuje w niej zbrodnie, jakich dopuścili się Niemcy w stosunku do narodu polskiego w czasie II wojny światowej. Autor nie spodziewał się, jaką to rozpęta burzę. Przekręcano jego intencje i atakowano poniżej pasa. Dostawał telefony i listy z pogróżkami oraz obelgami. Przestał otrzymywać zaproszenia na konferencje naukowe i wykłady.
W rozmowie z dziennikarzem. Piotrem Zychowiczem, prof. Lucas stwierdza, że środowisko historyków amerykańskich dzieli się na dwie grupy: historyków II wojny światowej i historyków Holokaustu.” Pierwsi są bardzo obiektywni i profesjonalni.(...) drudzy składają się niemal wyłącznie z badaczy żydowskiego pochodzenia i to oni uznali moją książkę za herezję a użycie słowa „holokaust” za skandal.”
Książka prof. Lucasa została uznana za zbyt propolską. Nikt w Stanach zjednoczonych nie postawił takiego zarzutu prof. Janowi Grossowi, gdy wydał zdecydowanie antypolską książkę pt. „Sąsiedzi”, w której przedstawił mocno zafałszowaną, niepopartą solidną kwerendą i bazującą głównie na spekulacjach, wersję wydarzeń w Jedwabnem.
Prof. Lucas pisząc o polskim Holokauście miał świadomość, że problem cierpień wojennych Polaków jest zupełnie nie znany. Polska i Polacy dla historyków amerykańskich, zajmujących się tym okresem, są wyłącznie tłem dla żydowskiego Holokaustu. Cała historia Polski XX wieku jest pisana z perspektywy cierpienia Żydów. Na amerykańskim rynku wydawniczym książek o tej tematyce było już tysiące, o masowych zbrodniach niemieckich na Polakach.... nic! Taką sytuację profesor uważa za kuriozum, zważywszy na to, że ilościowo straty wojenny wśród Polaków katolików były mniej więcej takie same, jak wśród Polaków Żydów. Stąd wziął się pomysł na tytuł jego książki. Na tendencyjne przedstawienie najnowszej historii mają wpływ media, w tym prasa, szczególnie New York Times.
Książka Lucasa „Zapomniany Holokaust” w ciągu ostatniego ćwierćwiecza miała olbrzymią liczbę wydań i w środowisku naukowym uznawana jest za „klasykę”. Tymczasem wyżej wymienione prestiżowe pismo, rządzące „duszą inteligencji amerykańskiej”, nie poświęciło jej nawet linijki. Dziennik ten nigdy nie opublikował recenzji jakiejkolwiek książki poświęconej okupacji Polski, w której Polacy nie zostaliby przedstawieni jako współodpowiedzialni za Holokaust.
Historyk, który chce być hołubiony przez gazety, ośrodki akademickie i salony intelektualne, opisywał kolejny raz martyrologię Żydów. Tak właśnie postąpił Jan Gross, zdobywając przy okazji uznanie New York Timesa i etat naukowy na Uniwersytecie w Prenceton. Wszystkie poważne wydziały na amerykańskich uczelniach, zajmujące się Holokaustem, są kierowane przez żydowskich historyków. Ofiarą ich dominacji stał się brytyjski historyk Norman Davies, którego pozbawiono możliwości podjęcia pracy na prestiżowym Uniwersytecie Stanford za wydanie „ propolskiej” książki „ Boże ognisko”.
Książka „Zapomniany Holokaust” zaważyła na karierze prof. Lucasa. Kolejne jego dzieło, zawierające wstrząsające relacje żydowski i polskich dzieci, żyjących pod okupacją niemiecką (Did the Children Cry; Hitlers's War Against Jewish and Polish Children”) w pierwszej chwili zostało docenione i nagrodzone przez specjalne jury, działający przy Lidze przeciwko Zniesławieniu. Przyznaną mu w pierwszej chwili bardzo ważną Nagrodę im. Janusza Korczaka, cofnięto „za nieodpowiednie naświetlenie problemu”. Została mu przywrócona dopiero po interwencji kancelarii adwokackiej. Jednak sposób jej „wręczania” - pocztą, a nie na specjalnej uroczystości – był karą za książkę o polskim Holokauście. Specyficznego dźwięku nadaje temu wydarzeniu fakt, że szefem Ligi przeciwko Zniesławieniu jest Abraham Foxman, polski Żyd uratowany przez swoją polską nianię.
W dalszej części wywiadu prof. Lucas zwrócił uwagę na katastrofalny stan świadomości społeczeństwa amerykańskiego, dotyczący lansowanego przez środowiska żydowskie rzekomego polskiego antysemityzmu. Rozprawia się z tym poglądem twierdząc, że oba narody złożone są ze zwykłych ludzi – dobrych i złych. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie zdarzały się postawy niegodne. W czasie okupacji jedną z form niegodnego postępowania było szmalcownictwo. Szmalcownikiem nazywano osobę wymuszającą okup na ukrywających się Żydach lub donoszącą na nich za pieniądze do władz okupacyjnych. Na wiosnę 1943 roku Polskie Państwo Podziemne wprowadziło karę śmierci za szmalcownictwo, które traktowane było jako akt zdrady.
Polscy Żydzi nie zawsze byli lojalni wobec kraju, w którym się urodzili i mieszkali. Już we wrześniu 1939 roku, gdy toczyła się jeszcze kampania wojenna, żydowscy mieszkańcy wielu polskich miast i miasteczek, uroczyście witali wkraczające oddziały Wehrmachtu. Tak było m.in. w Łodzi, w Pabianicach, a także na kresach, gdzie z inicjatywy miejscowych Żydów budowano nawet ukwiecone tryumfalne bramy, a delegacje witały niemieckich żołnierzy chlebem i solą.
Taka postawa nie była niczym zaskakującym. Gdy zaczynała się wojna, spora część Żydów była przekonana, że aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wystarczy jedynie respektować niemiecki porządek. Jak złudne to było myślenie, przekonali się, gdy zamknięto ich w gettach, gdzie władzę przejęli często nadmiernie gorliwi urzędnicy żydowscy, którzy zorganizowali administrację oraz Żydowską Służbę Porządkową( Judischer Ordnungsdienst), zwaną potocznie policją żydowską. Niechlubną kartą w okupowanych krajach zapisał się Judenrat (Żydowska Rada Starszych, wprowadzona przez Niemców w 1939 roku) będący formą sprawowania władzy przez przywódców żydowskich nad mieszkańcami gett. Aby uniknąć zarzutu stronniczości, ograniczmy się do przykładów zaczerpniętych z żydowskich źródeł.
Jedna z najsłynniejszych żydowskich myślicielek XX wieku, Hannah Ardendt w 1963 roku wystąpiła w książce „Eichmann w Jerozolimie” z dramatycznym oskarżeniem przeciwko Judenratom. Twierdziła, że bez ich udziału w rejestracji Żydów, koncentracji ich w gettach, a potem aktywnej pomocy w kierowaniu do obozów zagłady, zginęłoby dużo mniej Żydów, ponieważ sami Niemcy mieliby więcej kłopotów z ich spisaniem i wyszukiwaniem. W okupowanej Europie naziści zlecali funkcjonariuszom żydowskim sporządzanie imiennych wykazów wraz z informacjami o majątku. Zapewniali oni także pomoc żydowskiej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów transportujących do obozów koncentracyjnych.
Przykładem człowieka współpracującego z władzami okupacyjnymi był Jakub Lejkin - polski adwokat żydowskiego pochodzenia, zastępca komendanta policji żydowskiej w getcie warszawskim. Lejkin znany był ze szczególnej brutalności podczas organizowania deportacji do obozów zagłady. 29 października 1942 r. wyrokiem Żydowskiej Organizacji Bojowej został zlikwidowany.
Jakże ironicznym jest fakt, że 70 lat po wojnie, jednakowo doświadczone ofiary tamtego konfliktu, oskarżają drugie. Profesor Richard Lucas komentuje ten stan rzeczy: „To wielki, smutny paradoks. Podczas wojny Polacy i Żydzi padli ofiarą straszliwych represji ze strony wspólnego wroga. Zginęły miliony Żydów i miliony Polaków. Dziś do Niemców nie ma już pretensji, a Żydzi toczą walkę z Polakami, starając się udowodnić, że to im należy się palma pierwszeństwa w jakimś makabrycznym rankingu ofiar. Doprawdy, historia dziwnie się potoczyła.”

Barbara Teresa Dominiczak
Łucja Kuriata-Lewicka
Przedruk z Biuletynu Kwartalnego „Ostróg 89” Szczecin.

wtorek, 2 czerwca 2015

Opowieść o bardzo brzydkiej królewnie, która została królem



Urodziła się w Krakowie na Wawelu 18. X. 1523 r. Rodziców miała wspaniałych. Ojciec Zygmunt I z rodu Jagiellonów, był królem Rzeczypospolitej Polski i wielkim księciem Litwy, Rusi et cetera. Matką, słynna z piękności Bona Sforza, księżniczka włoskiego księstwa Bari. Anna była trzecią z kolei, lecz nie ostatnią córką królewskiej pary i sprawiła przykry zawód matce, spodziewającej się przyjścia na świat kolejnego syna, po urodzonym 1.VIII. 1520 r. następcy tronu Zygmuncie II Auguście.
Trzy polskie królewny z rodu Jagiellonów, w kolejności: Izabela, zamężna z królem Węgier Janem Zapolyą, (serial „Wspaniałe stulecie”) Zofia, która poślubiła Henryka, księcia brunszwickiego i Katarzyna, zamężna z Janem III Wazą, księciem finlandzkim, a potem królem Szwedów, miały szczęście i zostały wydane za mąż. Jedynie dwie królewny, Izabela i Katarzyna oraz syn Zygmunt August, odziedziczyli piękność po matce Bonie. Biedna Anna, przez większą część swojego życia, siała przysłowiową rutkę, czekając na umiłowanego męża i pana. Na domiar złego nie grzeszyła urodą, wdając się, być może, w swego pradziada króla Władysława Jagiełłę, albo w babcię, arcyksiężniczkę Elżbietę Habsburg, tak nieładną, że król Kazimierz Jagiellończyk był widokiem przyszłej żony mocno zbulwersowany, lecz potem pokochał ją i żyli szczęśliwie. O dzieciństwie małej królewny Anny niewiele wiadomo, bowiem w Polsce w ogóle nie przywiązywano większej wagi do księżniczek. Często nawet nie notowano daty ich urodzin. Prędko wydawano panny za mąż za jakiegoś obcego księcia, tracąc je z oczu i myśli.
Inaczej było z Anną, bo jakoś nikt się nie kwapił, żeby ją poślubić.

Król nie był czułym bratem i nie zajmował się losem swoich sióstr. Dowodem na to może być fragment z listu królowej Szwedów Katarzyny Jagiellonki do Anny: - „aczci Jego Królewska Mość, przeciwko nam, siostrom swym, srogiego był umysłu.” Dopóki król był wdowcem po arcyksiężniczce Elżbiecie Habsburg,(druga Habsburżanka po babci Elżbiecie) jego stosunki z Anną były względnie poprawne, choć obojętne. Jednak kiedy młody Zygmunt August zainteresował się urodziwą wdową po wojewodzie Gasztoldzie, Barbarą z Radziwiłłów, która ani na Litwie, ani tym bardziej w Polsce, nie cieszyła się opinią cnotliwej niewiasty, Anna pod wpływem matki królowej Bony, zaczęła głośno wyrażać swoje oburzenie. Naraziła się tym królowi, który potajemnie już Barbarę poślubił i nie życzył sobie, żeby rodzina wtrącała się do jego małżeństwa. Wybuchnął skandal na skalę europejską, bowiem zgorszeni poddani nawet słyszeć nie chcieli o małżonce swego władcy, nazywanej powszechnie znanym do dziś brzydkim słowem k...wa, lub bardziej elegancko ladacznica! Król jednak postawił na swoim i wbrew woli narodu, koronował Barbarę w 1550 roku na królową Polski, lecz ciężko chora żona wkrótce zmarła. Ale zatarg miał poważne konsekwencje rodzinne. Matka tak poróżniła się z synem, że król pomawiał ją nawet o próbę otrucia Barbary. Obrażona stara królowa opuściła Wawel i wyjechała z Krakowa do Warszawy.
Dopóki królowa Bona przebywała w Polsce, Anna towarzyszyła matce w jej podróżach na Mazowsze, które stara królowa bardzo sobie upodobała. Lecz gdy Bona wyjechała do swego księstwa Bari, zabierając ze sobą bajeczne skarby, zwane potem sumami neapolitańskimi, Anna została sama. Miała swój dwór i mieszkała na warszawskim zamku, będącym już wtedy rezydencją panującego monarchy Zygmunta II Augusta. Nudna, stara panna, nieładna, płaczliwa i chorowita.
Trzeba szczerze powiedzieć, że król nie był wzorem cnoty. Po śmierci Barbary, przez długi czas opłakiwał nieboszczkę, a nawet próbował ją wywołać z zaświatów z pomocą mistrza czarnej magii Twardowskiego. Ale po jakimś czasie rozpacz mu minęła, a zacny brat królowej Barbary Radziwiłł Czarny, (był i Rudy), wyswatał króla z Katarzyną Habsburg, 19-letnią wdową po księciu Mantui, siostrą pierwszej żony króla, Elżbiety. Zygmunt pragnął mieć dzieci i chociaż jeszcze co nieco popłakiwał, wspominając swoją Basię, ale dosyć chętnie poślubił Katarzynę 29.VII. 1553 r. choć nie grzeszyła urodą, ani mądrością. Nagle okazało się, że królowa cierpi na tę samą straszną chorobę, (epilepsję) co pierwsza żona Elżbieta. Król powodowany wstrętem, odsunął małżonkę od siebie i wysłał ją do Austrii, gdzie zmarła w 28. II.1572 roku. Król czynił starania żeby rozwieźć się z chorowitą i bezpłodną żoną, groził nawet przejściem na kalwinizm, ale nuncjusz papieski Commendoni, udaremnił te starania. Bronił interesów cesarza Austrii, mającego chętkę na tron polski. W 1565 roku, o rękę Anny poprosił książę Danii Magnus. Ale w zamian za ożenek z 42-letnią królewną, zażądał zamków arcybiskupstwa ryskiego. Zygmunt August odmówił, a Anna została na koszu.
Król zdawał sobie sprawę, że po jego bezpotomnej śmierci, tron polski stanie się przedmiotem przetargów. Chcąc zapomnieć o strapieniach, Zygmunt August oddał się rozpuście. Anna miała swój własny dwór i panny dworskie do posługi. Żyła cicho, oddając się dewocji, często popłakując, bo z natury była płaksą. Jedną z dam dworu królewny, była piękna Hanna Zajączkowska. Król zapłonął do niej miłością, a znając dewocję siostry, postanowił użyć fortelu. Zaufani dworzanie króla, bracia Jerzy i Mikołaj Mniszchowie, oznajmili Annie, że pannę Zajączkowską chce poślubić pewien szlachcic. Panna wyjechała, niby to do rodziny, a w rzeczywistości, prosto do królewskiego łoża! Anna dowiedziawszy się prawdy, była oburzona i sprawa ta była powodem ostrej wymiany zdań między nią, a królem. Dworskie intrygi pogłębiły jeszcze wzajemne niechęci. Hanna zresztą nie była jedyną, która odwiedzała sypialnię króla.
Jego słynną kochanką była Barbara Giżanka, łudząco podobna do zmarłej Radziwiłłówny. Giżanka, córka warszawskiego radnego, przebywała w klasztorze, gdzie odwiedzał ją Mikołaj Mniszech w przebraniu zakonnicy. Dziewczyna została jego kochanką, a on nastręczył ją królowi. Giżanka urodziła córkę, podobno dziecko króla, który obdarzył ją za to szlachectwem i obsypał bogactwami. Po jego śmierci wyszła za księcia Michała Woronieckiego. Kochanką króla była również Zuzanna Orłowska i wiele innych. Swoje kochanki monarcha nazywał „sokołami” i nawet na łożu śmierci wzywał je do siebie. Biedna Anna zalewała się łzami, wysprzedając ostatnie kosztowności, aby opłacić dworzan, a w jej pobliżu Giżanka i inne faworyty opływały w dostatki. Dopiero przed śmiercią król pojednał się z siostrą i wręczył jej swój testament. Gdy zmarł w Knyszynie 7 VII. 1572 roku, Anna została jako ostatnia w Polsce z dynastii Jagiellonów.


Natychmiast zaczęła się walka o tron polski. Pretendentami do korony był arcyksiążę Ernest Habsburg, syn cesarza Austrii, Iwan Groźny car Rosji, Henryk Andegaweński książę de Valois, brat króla Francji, oraz książę pruski Albert Fryderyk. Ze wszystkich pretendentów najbardziej wpadł w oko podstarzałej pannie Henryk de Valois. Jego posłowie przywieźli królewnie w tajemnicy jego portret i zaręczali, że książę wybrany na króla, z pewnością ją poślubi. Zakochana królewna nie brała pod uwagę faktu, iż książę Henryk miał lat 21, a ona już niestety 49! Mimo, że Infantce, bo tak ją z hiszpańska nazywano, nie wolno było mieszać się do elekcji królewskiej, ona się mieszała. Po cichu, popłakując i uskarżając się na niedostatek. Stare i mądre przysłowie powiada:”Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.” Tak było i tym razem. Henryk de Valois został obrany pierwszym królem elekcyjnym. Polska wyszła na tym, jak przysłowiowy Zabłocki na mydle! Biedna Anna przeżyła ciężki zawód, bo król ani myślał o jej poślubieniu. Kiedy Henryk uciekł z Polski, Anna natychmiast wyszła z ukrycia i zaczęła działać. Gdy 12.XII.1575 roku, prymas Uchański ogłosił królem polskim cesarza Maksymiliana II Habsburga, Jan Zamoyski, przyszły kanclerz, podburzył antyhabsburski obóz szlachecki, proponując w zamian Annę. 13 VII 1575 roku, okrzyknięto w Warszawie Annę Jagiellonkę królową polski i wielką księżną litewska, a dzień później, szlachta obwołała ją królem Polski, przydając jej na małżonka księcia Siedmiogrodu Stefana Batorego.
Nie było to szczęśliwe małżeństwo, bo 56-letnia królowa nie wzbudziła w sercu męża czułych uczuć. Potrafiła spędzić całą noc pod drzwiami sypialni małżonka, oczekując na próżno na jego przyjście.

Gdy w 1586 roku król Batory zmarł, królowa wdowa, stara, nudna i już całkiem brzydka kobieta, raz jeszcze postanowiła przeprowadzić swoją wolę i spowodowała wybór na tron polski swego ukochanego siostrzeńca Zyzia, syna siostry Katarzyny Jagiellonki i Jana III Wazy, króla Szwedów. Staraniem ciotki Anny, Zygmunt III Waza wstąpił na tron 27. XII. 1587 r. Stara królowa często mieszała się w sprawy polityki państwa, sprzeciwiając się między innymi małżeństwu siostrzeńca z arcyksiężniczką Anną Habsburg.
Zmarła na rękach Zygmunta 9.IX.1596 roku. Na jej pogrzebie mowę wygłosił sam Piotr Skarga. Pochowana została w Krakowie na Wawelu w Kaplicy Zygmuntowskiej, obok ojca i brata.

wtorek, 12 maja 2015

N I E S P O D Z I A N K A!


12 maj 2015 r.

Już bardzo dawno nie pisałam do Aktualności o bieżących sprawach dziejących się na arenie politycznej, opowiadając historie o kresach wschodnich. Ale dziś mija 80 rocznica zgonu Marszałka Józefa Piłsudskiego, data bardzo adekwatna w nawiązaniu do współczesnych wydarzeń. Nota bene, żaden program telewizyjny nie wspomniał o jego śmierci. Kim był Józef Piłsudski? Był polskim szlachcicem herbu Kościesza, urodzonym 5 grudnia 1867 roku w Zułowie na Litwie, w trzy lata po tragicznym upadku Powstania Styczniowego. Jego matka z domu Billewiczówna, (jak Sienkiewiczowska Oleńka z Potopu) wpoiła synowi miłość do nieszczęśliwej ojczyzny, cześć dla powstańców z 1863 roku i wolę walki o niepodległość Polski. Ten testament wcześnie zmarłej ukochanej matki, syn realizował z narażeniem życia, aż do ostatecznego zwycięstwa. Zmartwychwstałej Ojczyzny!
Polacy go uwielbiali!....Tak myślicie? No to bardzo się mylicie! Nie było takiego przezwiska, takiej obelgi, takiego kłamstwa, którego by nie rzucono na tego wielkiego Polaka. Doszło do tego, że musiał obawiać się o własne życie, bo przygotowywano na niego zamachy. Udał się pod opiekę wojska, bo jego żołnierze zostali mu wierni aż do jego śmierci. Opluty przez wdzięcznych rodaków, z goryczą wycofał się z życia politycznego i osiadł na jakiś czas w swoim Sulejówku, podarowanym mu przez naród. Piłsudski był człowiekiem uczciwym i nigdy nie czerpał zysków ze swojej sławy. Opowiadała mi babcia, że w czasie jego choroby, wojsko i policja miały ostre dyżury. 12 maja dziadek, oficer policji, wpadł na chwilę do domu, po coś do zjedzenia i powiedział do babci: - Marszałek nie żyje! Babcia usiadła z wrażenia na krześle i po chwili szepnęła: - To koniec Polski! Jej przepowiednia spełniła się zaledwie po czterech latach 1 września 1939 roku.
Dlaczego o tym piszę?
Ponieważ uważam, że Polacy ani na jotę nie zmienili się od tamtego czasu, kiedy opluwano tak bardzo zasłużonego dla Polski Marszałka. Kiedy wchodzę do internetu na strumień, z przerażeniem patrzę na coraz to ohydniejsze przezwiska i oskarżenia jeszcze przecież urzędującego prezydenta Polski pana Komorowskiego. To wcale nie znaczy, bym porównywała go do zmarłego Marszałka. Nic podobnego, gdyż on w XX wieku nie miał sobie równych. Ale czuję obrzydzenie, jak widzę jakieś koszmarne fotografie prezydenta, z obraźliwymi napisami i wprost z żądaniem, żeby nie glosować na Komorowskiego, tylko na Dudę, lub w ostateczności na Kukiza. Jeżeli ktoś nie szanuje urzędującego prezydenta Polski i obraża go plugawymi, wulgarnymi wyrażeniami, jest to czyn karalny. Po drugie, znieważa się w ten sposób obywateli, którzy przed pięcioma laty na Komorowskiego głosowali w wolnych, demokratycznych wyborach, i chcą głosować na niego powtórnie. To jest wolny kraj, każdy ma prawo głosować wedle swojej woli i nikomu nie wolno w to ingerować. Na pewnym obrazie Goi, jest napis: „ Gdy rozum śpi, budzą się demony”! Obawiam się, że u niektórych rodaków rozum usnął i opętał ich demon nienawiści.
Moim skromnym zdaniem większość kandydatów nie powinna ubiegać się o ten najwyższy urząd w Polsce. Nasz kraj ma wielu znakomitych obywateli, mogących z powodzeniem wziąć udział w wyborach prezydenckich. Ale nie chcieli kandydować przeczuwając, co ich może czekać. Np. Sojusz Lewicy Demokratycznej, strzelił sobie samobójczą bramkę, wystawiając panią Ogórek. Kandydatka SLD, co rusz odżegnywała się od partii, która ją wysunęła, tracąc z tego powodu wyborców. Obawiam się, że pan Miller doprowadzi SLD do upadku, ponieważ partia potrzebuje młodych, nowych i energicznych przywódców z programem, który spodoba się ludziom. Stare twarze już się Polakom opatrzyły. Dlatego, jak sądzę, przy wyborach, PO spotkała bardzo nieprzyjemna niespodzianka.
W tym miejscu chciałam serdecznie pogratulować panu prezesowi Kaczyńskiemu, świetnego posunięcia. Wybrał na swego figuranta człowieka młodego, miłego, rozmownego i obiecującego swym wyborcom wszystko, o czym sobie zamarzyli. Pan Duda miał wejście w prawdziwie amerykańskim stylu. Z chorągwiami, orłami, na tle biało-czerwonych flag, śpiewami pieśni patriotycznych itd. Bardzo efektownie prezentuje się z ładną żoną i miłą córką, które wspierają go na każdym kroku. To, że składa obietnice, których nie dotrzyma z tego prostego powodu, iż nie są w kompetencji prezydenta państwa, lecz rządu i Sejmu, wyborcy nie wiedzą, bowiem niewielu z nas zna polską Konstytucję.


Pan Duda mówi to, co dyktuje mu pan prezes w nadziei, że gdy jego kandydat zasiądzie na prezydenckim fotelu, PiS w wyborach parlamentarnych zwycięży i samodzielnie będzie rządzić państwem. W ogóle PiS ma szczęście do Dud, bo drugi Duda trzęsie Solidarnością, która miała być w programie Niezależna i Samorządna, a nie jest ani jedną, ani drugą. W razie czego, Duda numer II, wyprowadzi swoich ludzi na ulicę i zrobi awanturę, dopominając się o swego kandydata. Można jeszcze w razie przegranej ogłosić sfałszowanie wyborów i inne triki polityczne.
Ale nawet pan prezes Kaczyński nie zyskałby tak dobrych wyników w wyborach, gdyby nie
pewna znakomitość, która go wsparła i dalej wspiera. Myślę tu o Ojcu Rydzyku i jego Radiu Maryja. W tej chwili jest to potęga, z który trudno się mierzyć. Szczerze piszę, że uważam Ojca Rydzyka za geniusza interesu. Nic nie znaczący skromny zakonnik, nagle wyrasta na Mesjasza narodu, dysponującego milionowymi funduszami! Dyktującego, jak kto ma żyć i co ma robić. Przez kilka dni przed wyborami, poświęciłam się i wieczorem słuchałam audycji toruńskiego radia, prowadzonych tam rozmów i odbieranych telefonów.
No i potem już wcale się nie dziwiłam, że pan Duda nr I wygrywa wybory. Większość Polaków to katolicy, chodzą do spowiedzi i oczekują rozgrzeszenia. Niewielu zaryzykuje inną odpowiedź na pytanie spowiednika: - Na kogo, synu, czy córko oddałaś głos? Oczywiście, że powie: - Na Dudę! Radio Maryja zaktywizowało tysiące swoich słuchaczy, kościoły zrobiły to samo z ambon, nakazując wiernym wybrać tego właściwego kandydata i, teraz wiemy dlaczego Platformę Obywatelską spotkała taka nieprzyjemna niespodzianka.
Mówiąc między nami, w żadnym szanującym się, demokratycznym państwie zachodnim, taka rozgłośnie nie mogłaby mieć miejsca. Pod pozorem działalności religijnej, prowadzą najlegalniej i jawnie antyrządową propagandę, angażując do swych audycji pseudonaukowców i polityków z ostatniej półki, opowiadających ciemnej masie androny. Dziwię się tylko, jak mogą tego słuchać, a nawet w to wierzyć, niektórzy dobrze wykształceni i inteligentni ludzie. Cóż, naród polski jest nieprzewidywalny i nie tylko cudzoziemcy nie potrafią nas zrozumieć.
9 maja oglądałam z Moskwy defiladę i słuchałam komentarzy Rosjan w telewizyjnym wywiadzie pt.„Święta wojna Rosjan”. Czułam zazdrość! Zazdrościłam tym prostym Rosjanom tej ogromnej, namiętnej i bezkrytycznej miłości do swojej ojczyzny, która wcale nie była dla nich dobrą matką. Zazdrościłam im dumy ze swej historii i zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. A przede wszystkim zazdrościłam im tego, że są ogromne solidarni ze swoimi przywódcami, czy byłby to Stalin, czy obecnie Putin. Kochają ich i im wierzą. My, Polacy nie potrafimy godnie reprezentować swego narodu. Ciągle kogoś przepraszamy. A to Żydów za to, że ich rzekomo mordowaliśmy, a to Niemców, którzy naprawdę nas mordowali, a to znowu Ukraińców, którzy wcale nie poczuwają się wobec nas do winy. Rosjanie nie biją się o byle co w piersi i nie lubią nikogo przepraszać.
I właśnie tego im zazdroszczę, pragnąc podobnej postawy dla swojego narodu.

piątek, 8 maja 2015

Rogata dusza - opowieść o księciu Samuelu Koreckim


8 maja 2015 r.


Ubóstwiali go kozacy, kochali żołnierze, był hardy, nieposłuszny, szalenie odważny. Stał się jedną z najbarwniejszych postaci w bogatej historii Rzeczypospolitej XVII wieku. Awanturniczym charakterem i niezdyscyplinowaniem, przyprawiał o siwiznę swoich dowódców-hetmanów, a nieprzyjaciół wprawiał w zdumienie i budził szacunek. Śpiewano i nim dumki, pisano wiersze. Kim był kniaź Samuel Korecki? Pochodził ze znakomitego rodu książąt litewsko-ruskich, jego herbem była Pogoń, znak rodowy panujących władców Litwy i Rusi. Dokładna data jego urodzenia nie jest znana. Przyszedł na świat w 1586 roku. Jego ojcem był książę Joachim Korecki, matką Anna z Chodkiewiczów. Nie był ciemnym i zacofanych szlachciurą, lecz człowiekiem wykształconym na zagranicznych uniwersytetach, światłym i bardzo inteligentnym. Cechowała go duma rodowa i wielka odwaga cywilna. Urodzony żołnierz, od młodych lat walczył pod dowództwem hetmana Stanisława Żółkiewskiego w wojskach koronnych, biorąc udział w wielkich bataliach. W czasie sławnej bitwy pod Kłuszynem, bardzo się zasłużył. Walczył z taką zaciętością, że zabito pod nim dwa konie!
Korecki był typem stepowego junaka, zabijaki i jednocześnie udzielnego magnata kresowego, nie liczącego się z niczym i z nikim. Przypominał czasami znaną wszystkim postać pana Andrzeja Kmicica z Sienkiewiczowskiego „Potopu”. W czasie wojny polsko-rosyjskiej trwającej od 1609 do 1618 roku, Korecki uczestniczył w wyprawie na Moskwę, służąc pod rozkazami hetmana Żółkiewskiego. Okrył się wielką sławą, gdy w grudniu 1611 roku, wraz z 500 śmiałkami przedarł się przez placówki wojsk rosyjskich i dostarczył żywność oblężonej polskiej załodze w Moskwie na Kremlu. Broniący się tam Polacy cierpieli tak straszny głód, że dochodziło do wypadków kanibalizmu!
Korecki zdobył miłość kozaków, gromiąc wielkie i małe czambuły tatarskie, nawiedzające kresy wschodnie i zagarniające niemal co roku w jasyr tysiące i dziesiątki tysięcy młodych kobiet, mężczyzn i dzieci, sprzedawanych potem na Krymie i w Turcji. Te najazdy wyludniały wspaniale urodzajne ziemie Podola, Wołynia, Pokucia, sięgając czasami aż pod sam Lwów. Jedną z takich porwanych w jasyr dziewcząt była Aleksandra Lisowska, późniejsza sułtanka Roksolana-Hǘrrem, znana nam z serialu „Wspaniałe stulecie”, matka przyszłego sułtana Selima.
W owym czasie Mołdawia i jej władcy byli kością niezgody pomiędzy Rzecząpospolitą a Imperium Otomańskim, czyli Turcją. Sułtan turecki (padyszach) osadzał swego kandydata na tronie Mołdawii, a magnaci kresowi zrzucali go z tronu i osadzali na nim własnego hospodara. Ta zabawa kończyła się często wojną polsko-turecką, do której Rzeczpospolita była mimo woli wciągana.
Tak było również w wypadku księcia Koreckiego. Zaczęło się od tego, że kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski, w 1595 roku osadził na tronie Mołdawii Jeremiego Mohyłę, czyniąc go niejako wasalem Polski. Kiedy hospodar zmarł w 1606 roku, pozostawiając żonę Elżbietę i kilkoro nieletnich dzieci, na tron wstąpił młodszy brat Jeremiego Szymon, ale i ten prędko przeniósł się do wieczności. Podejrzewano, że otruła go Elżbieta w nadziei, iż zostanie regentką. Tymczasem na tronie zasiadł syn Szymona Michał. To doprowadziło do bratobójczych walk o tron Mołdawii w rodze Mohyłów. Żeby umocnić się na tronie Elżbieta, postanowiła wydać swoje urodziwe córki za magnatów polskich. Z księżniczką zwaną w Polsce Reginą, ożenił się książę Michał Wiśniowiecki, drugą Marię, wziął Stefan Potocki. Rządy Michała popierał hetman Żółkiewski, ale energiczna Elżbieta postanowiła czym prędzej wezwać na pomoc swoich potężnych polskich zięciów. Prywatne wojska Wiśniowieckiego i Potockiego wdarły się do Mołdawii i pokonały Michała, osadzając na tronie syna Elżbiety, Konstantego Mohyłę. To zuchwalstwo nie spodobało się młodemu sułtanowi Ahmedowi I, (to on zbudował słynny Błękitny Meczet w Stambule) i w 1611 roku, hospodar Konstanty został przez niego zdetronizowany. Na jego miejsce sułtan przysłał swego hospodara Stefana Tomszę.


Książę Samuel Korecki
Wtedy wkroczył do akcji książę Korecki, trafiony strzałą Amora. Prawdopodobnie na dworze Michała Wiśniowieckiego poznał on trzecią pannę Mohylankę, prześliczną Katarzynę. Zakochany w księżniczce, Samuel bez wahania włączył się do krwawych wojen mołdawskich. Razem z księciem Michałem Wiśniowieckim uderzył na wojska Stefana Tomszy, w 1615 roku, rozbijając jego armię w Jassach, stolicy Mołdawii. Ponieważ hospodar Konstanty utonął w czasie przeprawy przez Dniepr, Elżbieta natychmiast osadziła na tronie młodszego syna dwunastoletniego Aleksandra. Wkrótce potem odbył się z przepychem ślub Samuela z piękną Katarzyną.
Sułtan postanowił pozbyć się raz na zawsze Mohyłów i rozkazał podległemu sobie hospodarowi Wołoszczyzny, przepędzić ich z Jassy. Elżbieta ponownie wezwała na pomoc zięcia Potockiego, lecz jego wyprawa zakończyła się klęską, a sam Potocki dostał się do tureckiej niewoli.
Korecki z Wiśniowieckim wkroczyli do Mołdawii, ale akcja się nie powiodła, a książę Wiśniowiecki został otruty. Korecki pozostał sam z niewielkim oddziałem. Lecz nie zamierzał się poddawać i ze zwerbowanymi w Polsce żołnierzami, ponownie wkroczył do Mołdawii. Młodociany hospodar Aleksander znowu zasiadł na tronie.
Tym razem Turcy mieli dosyć wtrącania się magnatów polskich do polityki mołdawskiej. Zagrozili wojną i wysłali do Mołdawii dużą armię. Rzeczpospolita odcięła się od interwencji królewiąt kresowych, nie chcąc konfliktu z potężnym państwem otomańskim. Wojska Koreckiego zostały rozgromione, Aleksander zrzucony z tronu, na którym zasiadł hospodar Wołoszczyzny. Samuel Korecki dostał się do tureckiej niewoli. Zawleczony w kajdanach do Stambułu, na rozkaz padyszacha osadzono go w strasznej wieży Jedykule. Próby wykupienia Samuela przez jego brata, spełzły na niczym, bowiem Turcy uważali go za groźnego nieprzyjaciela. Podobno proponowano mu uwolnienie w zamian za przyjęcie islamu. Według historii opowiadanej potem przez samego Koreckiego, wysłannik sułtana kilkakrotnie odwiedzał go w wieży, proponując mu przyjęcie wiary mahometańskiej. Książę nie wytrzymał nerwowo i dał mu po pysku ślubując, że jeśli jakimś cudem wydostanie się z niewoli, przyjmie wiarę katolicką (książę był prawosławnym) i uda się z pielgrzymką do Loreto. Złoto jest kluczem do więzień. Katarzyna Korecka przekupiła greckich strażników w Jedykule, a ci dostarczyli Koreckiemu sznur, po którym spuścił się z wieży. Przez jakiś czas ukrywał się u greckiego duchownego, potem w przebraniu mnicha, z fałszywymi dokumentami udał się do Włoch i do Rzymu, gdzie przyjął do papież Paweł V. Samuel dotrzymał słowa i odbył pielgrzymkę do Loreto. W Wiedniu audiencji udzielił mu sam cesarz, a brawurowa ucieczka Polaka stała się sławna w całej Europie. W 1618 roku Korecki nareszcie powrócił do ukochanej siedziby rodowej w Korcu. Ale to jeszcze nie koniec jego przygód z Turkami.
W 1620 roku, książę ruszył z hetmanem Żółkiewskim pod Cecorę. Po raz pierwszy opuścił go hart ducha i dał się unieść panice, próbując ucieczki z oblężonego obozu i chcąc przepłynąć przez rzekę Prut. Lecz ogarnięty wstydem, zawrócił do obozu. Trafił na moment, kiedy hetman Żółkiewski z krzyżem w ręku, przysięgał na Ewangelię, że raczej padnie, a obozu sam nie opuści. „Tchórze uszli – mówił – lecz ja z wami i przy was dokonam żywota.” Korecki dosłyszał te słowa i dotknięty do żywego zapytał: „Kogo to wasza miłość tchórzem zowie?”„Ano nie tych, co suknie suche mają”. - odparł stary hetman, patrząc na księcia, z którego spływała woda.
Po straszliwej klęsce pod Cecorą, Korecki ponownie dostał się do niewoli i w Stambule osadzono go znowu w wieży Jedykule. Tym razem był dobrze strzeżony przez Turków. W następnym roku 1621, Rzeczpospolita pokonała armię turecką sułtana Osmana I pod Chocimiem i obie strony zawarły układ o wymianie jeńców wojennych. Lecz Korecki za bardzo naraził się Turkom, skompromitowawszy ich swoją słynną ucieczką. Tego mu nie darowano. Kiedy do Stambułu przybył wielki poseł Rzeczypospolitej, książę Zbaraski z misją wykupienia księcia, Turcy nie chcieli go wydać i postanowili jeńca zgładzić. Jeszcze przed śmiercią książę walczył, gołymi rękami zabijając kilku swoich oprawców, zanim go pokonano i uduszono. Żył 38 lat. Służący zamordowanego nocą, po kryjomu wykopał pochowane już zwłoki swego pana, które ukryto w trumnie, pomiędzy rzeczami posła polskiego. Ciało Koreckiego po przywiezieniu do Korca, uroczyście pochowano. Przetrwała anonimowa pieśń sławiąca jego czyny.
Którzyście kiedyś znali Koreckiego
Książęciem rodem i męstwem wielkiego,
Tego świat późnym opowiadać wszędzie
Potomkom będzie.

niedziela, 3 maja 2015

Opowieść o hetmanie Stanisławie Żółkiewskim


3 maja 2015 r. W 224 rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja.
„Ja swym tułowiem do ojczyzny nieprzyjacielowi niech drogę zawalę!”
Przypominam sobie z moich lat dziecinnych, jak ojciec uczył mnie historii naszych kresów wschodnich, skąd wywodziły się jego korzenie. Z tamtych lat zapamiętałam fragment wiersza, często deklamowanego przez ojca. Nie pamiętam, kto był jego autorem i jak się kończył. Utkwiło mi w pamięci tylko tych kilka zwrotek, jakże malowniczo przedstawiających nasze dzieje i tę historię, jaką pragnę opowiedzieć.
Złoci jesień łan Podola.
Ciągną wojska tabor, wozy. 
Zatętniły lasy, pola,
Stoją rzędem dwa obozy.
Z jednej strony sztandar wiary,
Stary hetman, młodzież dziarska.
Z drugiej wściekłość, krew, pożary,
I straszliwa czerń tatarska.
Jutro, jutro z rannym brzaskiem,
Dzień gonitwy, dzień rozprawy.
Słońce dziwnym zaszło blaskiem,
Dzień to będzie straszny, krwawy.

To była także jesień, przepiękna jesień końca września 1620 roku, tak ciepła jakby to było lato. Stepem ukraińskim w kierunku Dniestru, posuwała się niewielka, bo tylko ośmiotysięczna armia polska. Szła, by piersiami swoimi zasłonić ziemie Rzeczypospolitej. Przeciwko tej garstce, ciągnęły od wschodu niezliczone tysiące wojsk tureckich i tatarskich.
Na czele armii polskiej stał mający siedemdziesiąt trzy lata, doświadczony wieloma zwycięskimi bitwami, hetman i kanclerz wielki koronny Stanisław Żółkiewski. Przyczyną nowej wojny Rzeczypospolitej z Turcją, były najazdy kozaków na ziemie sułtana i wtrącanie się magnatów kresowych w spraw Mołdawii, uważanej przez Turków za swoje lenno. Kresowe „królewięta” prowadziły własną politykę dynastyczną, narażając Rzeczpospolitą Dwojga Narodów na konflikt z groźnym sąsiadem, który w czasie panowania dynastii Jagiellonów wiernie dotrzymywał warunków traktatu pokojowego zawartego 28. X. 1528 roku, przez sułtana Sulejmana Wspaniałego serial („Wspaniałe stulecie”) i króla Zygmunta I Jagiellona.
Spokrewnieni z hospodarami mołdawskimi książęta kresowi: Wiśniowiecki, Korecki i inni, wprowadzali na tron Mołdawii własnych kandydatów, wbrew interesom Turcji. Przed opisywanym konfliktem polsko-tureckim, na tronie Mołdawii został osadzony przez sułtana Kacper Grazziani. Nie dotrzymując umowy z Turcją, zaczął porozumiewać się z Rzecząpospolitą, mając na względzie swoją większą suwerenność. Wysłane doń poselstwo tureckie okrutnie wymordował. W razie konfliktu z Turcją obiecywał Żółkiewskiemu pomoc wojskową, licząc na potęgę militarną królestwa polskiego.
Tymczasem na tronie padyszacha zasiadł młody i wojowniczy sułtan Osman I i dowiedziawszy się o zdradzie Grazzianiego, zamordowaniu posłów i jego listach do Żółkiewskiego, ruszył w stronę granic Rzeczypospolitej. Dowódcą jego potężnej armii był słynny wojownik Iskander Pasza. Wojskami tatarskimi dowodził Kantemir, Krwawy Miecz.
Stanisław Żółkiewski herbu Lubicz, urodził się w 1547 roku w Turynce, pod Lwowem. Ojcem jego był również Stanisław Żółkiewski, wojewoda ruski, matką Zofia z Lipskich z Goraja. Młody Stanisław słynący z urody i talentów, rozpoczął swoją wielką karierę od obowiązków sekretarza króla Zygmunta Augusta. Był członkiem delegacji polskiej, wiozącej do Paryża księciu Henrykowi de Valois, wiadomość o wyborze na króla polskiego. Jego wielkim mentorem i nauczycielem był hetman i kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski, po którym Stanisław po latach odziedziczył godności. Żółkiewskiego cechowała kryształowa uczciwość i lojalność względem swego monarchy. Wychowany w szkole króla Stefana Batorego, brał udział w jego bitwach z Moskwą. Był, jak mawiał Sienkiewicz „regalistą”, czyli wiernym swemu królowi aż do śmierci.
Żółkiewski stał się pierwszym Europejczykiem, który zdobył Moskwę, pobiwszy wojska moskiewskiego cara Wasyla Szujskiego pod Kłuszynem. Jako wódz, nie miał sobie równych. W bitwie pod Kłuszynem, mając jedynie 2400 husarii, rozbił w puch 30 tysięczną armię rosyjską, wspomaganą przez 5 tysięczne wojska szwedzkie! Wkroczywszy do Moskwy sprawił, że bojarzy wybrali na swego cara królewicza polskiego Władysława Wazę.
Zwycięzca w wojnach przeciwko Rosji, Szwecji, Imperium Osmańskiemu, Tatarom, był człowiekiem wykształconym, pisarzem i pamiętnikarzem. To on spopularyzował sentencję łacińską:„Jakże słodko i zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”. Ożeniony z Reginą Herburtówną, miał z nią kilkoro dzieci. To hetman Żółkiewski założył miasto Żółkiew, które stało się siedzibą jego rodu.
Kiedy w roku 1620 ruszyła na Polskę turecko-tatarska nawała, król Zygmunt III Waza, marzył o koronie Szwecji, nie troszcząc się zbytnio o najcenniejszą perłę w swojej koronie – Rzeczpospolitą. Wprawdzie 14 marca 1620 roku, król powołał pospolite ruszenie, a następnie wici, ale kto wtedy słuchał króla? Pomimo alarmujących listów hetmana, król nie wspomógł go wojskiem, a panowie magnaci, kłócąc się między sobą, nie przysłali hetmanowi żadnej pomocy. Stał sam naprzeciw ogromnej potęgi, ze swą niewielką armią składającą się z 2 tysięcy piechoty, 400 husarzy, 1200 Lisowszczyków i 1600 kozaków zaporoskich. Rzeczpospolita tak potężna, że mogła wystawić nawet milion rycerzy z samej tylko herbowej szlachty, nie potrafiła obronić się przed niemal corocznymi najazdami tatarskimi, palącymi ziemie kresów wschodnich i uprowadzającymi na targowiska Krymu i Stambułu dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn, kobiet i dzieci. Była jak pień potężnego dębu, przeżartego wewnątrz próchnicą. Nieustanne kłótnie panów polskich gubiły ojczyznę.
Dziwne i złowrogie znaki ukazywały się w przededniu wojny. Oto w noc przed wyjazdem wojsk polskich z Żółkwi, ukazała się na niebie ogromna zorza polarna. Niebo całe w ogniu, ukazywało jakieś walczące wojska, chorągwie całe we krwi. Staremu hetmanowi przypomniała się dawna wróżba usłyszana w Rzeszowie: ”Jeżeli zobaczysz wojska ogniste na niebie walczące – to koniec twój!” Żegnając się z ukochaną żoną Reginą, hetman wręczył jej swój testament i rzekł jej: - Zalecam też miłości waszej moje zwłoki! Pani hetmanowa Żółkiewska nie płakała, chociaż wiedziała, że mąż wyrusza na śmiertelny bój. Była żoną i matką Polką, godną towarzyszką życia hetmana.
Niewielka armia polska posuwała się znajomym szlakiem ku Dniestrowi. Liczono, że magnaci ruszą na pomoc hetmanowi, wierzono że Grazziani przyśle duże posiłki mołdawskie. Ale mijały dnie i tygodnie, a znikąd pomoc nie przybywała. Gdy ruszono za Dniestr, wchodząc w granice Mołdawii, potknął się siwy koń hetmana, a kiedy rozwinięto hetmańską chorągiew, zerwał się potężny wiatr, drzewce złamał i chorągwią cisnął o ziemię.
Był to zły znak.
Za Dniestrem spotkano Grazzianiego z odziałem z 500 żołnierzy. To było wielkie nic, ale hetman nie okazał zawodu. Po dziesięciodniowym pochodzie, stanęli na polach pod mołdawskim miasteczkiem Cecorą, dawnym obozem warownym Jana Zamoyskiego. Hetman postanowił, że w tym miejscu będzie oczekiwał nieprzyjaciela. Z pośpiechem wzmacniano wały, wyglądając nadejścia wroga. 17 września 1620 roku, pojawiła się armia tatarska, pod dowództwem straszliwego Kantemira Krwawego Miecza. Tatarzy rozmieścili swe wojska w półkole obejmujące obóz polski. Po trzech dniach 20 września 1620 roku, nadeszła armia turecka, znakomicie uzbrojona i wyposażona w baterie armat. Jazda turecka, w jasnych zawojach i stalowych pancerzach na przedzie, a za nią nieprzejrzane szeregi świetnej piechoty tureckiej. Toczyły się lekkie i ciężkie działa, wielbłądy dźwigały tysiące namiotów. Las kopij, morze głów. Ziemia drżała pod uderzeniami dziesiątków tysięcy kopyt końskich. Była to armia potężna, zdyscyplinowana, karna, pod twardym dowództwem Iskandera Paszy.
Wydawało się, że to morze płynie naprzeciw samotnemu okopowi polskiemu. Z tego morza wysunął się kilkunastotysięczny oddział pod dowództwem Chazyra Paszy na rekonesans i rozpoznanie sił polskich. Hetman skinął na pana Walentego Rogowicza, dowódcę oddziału słynnych w całej Europie zachodniej Lisowszczyków. Atak Polaków był tak potężny, sam Chazyr Pasza o mało nie dostał się do niewoli. Polskie natarcie wsparł Herman Denhoff dowodzący oddziałem wojsk cudzoziemskich i rozgromieni Turcy uciekli w panice. Rozpaleni walką rycerze żądali od hetmana wyprowadzenia wszystkich wojsk do walnej bitwy. Kniaź Korecki oskarżył nawet wielkiego wojownika o tchórzostwo. Nie było to pierwsze takie oskarżenie. Stary hetman musiał niedawno na Sejmie bronić swego honoru. Aby wykorzystać zapał rycerstwa, rozkazał gotować się do bitwy. Nieprzyjaciel także gotował się do walki. Wiatr rozwiewał zielone chorągwie bejlerbeja z Rumelii, który zajął prawe skrzydło. Na lewym stanął Hussein Pasza z jazdą anatolijską. Dewlej Girej prowadził Tatarów z Krymu. Kantemir ruszył z ordą Tatarów nogajskich. Sam środek armii prowadził dowodzący całą jazdą pancerną Iskander Pasza. Bitwę rozpoczęli Turcy. Rozległ się ogromny okrzyk: - Bissan illach! ( W imię Boga) ryknęły armaty i wojska ruszyły do ataku.
Polską jazdę prowadził słynny awanturnik i zabijaka kresowy, książę Samuel Korecki, pamiętny tureckiej niewoli. Jak wicher stepowy gnali na wroga. Atak Polaków by straszny i zastępy tureckie rozsypały się pod ich uderzeniem, jak ziarna piasku. Nad karkami uciekających Turków i Tatarów rozbłysły błyskawice szabel polskich. Lecz wojska polskie uniesione zapałem, niebacznie zapędziły się zbyt daleko od okopów. Iskander Pasza wykorzystał to i przeciął Polakom drogę, odcinając im odwrót. Walczące wojska polskie miały za sobą mur pancernej jazdy tureckiej. Hetman rzuciwszy wszystkie zastępy w bój, nie mógł już przyjść z pomocą otoczonym oddziałom. Tylko celne salwy armatnie uchroniły polski obóz od wzięcia go szturmem. Kawaleria polska rozpoczęła krwawy odwrót do swego obozu. Przebili się zdziesiątkowani, było wielu zabitych i ciężko rannych, stracono chorągwie i cztery działa. Te straty przeraziły wszystkich. Od hetmana zażądano odwrotu do Dniestru. Nikt już nie marzył o zwycięstwie. Słomiany ogień zgasł i wojsko ogarnęło przygnębienie.
Następnej nocy zaczęły się ucieczki, kto mógł wymykał się z obozu. Mniejsza o hańbę, byleby życie ocalić! Grazzianiego w czasie ucieczki zamordował wołoski chłop, wielu potonęło w bystrej rzece Prut. O nowym rozpoczęciu bitwy Żółkiewski już nie marzył. W nocy uciekający magnaci wyprowadzili swoje oddziały. Przy hetmanie pozostało jedynie 4300 rycerzy.
Mając znakomicie przygotowany tabor, hetman postanowił odwrót ku Dniestrowi i granicy Rzeczypospolitej. 2 października nocą, wojska polskie wyruszyły z obozu. Rozpoczął się odwrót, jakiego od czasów starożytnych historia nie notowała. Kilkutysięczny oddział rycerstwa polskiego, strzałami ze strzelb i ogniem armat taboru, bronił się przed ogromną armią turecko-tatarską, odpierając bohatersko ataki nieprzyjaciela. Bez nadziei pomocy, bez snu, pokarmu i wody, szli w szyku bojowym przez stepy Mołdawii ku zbawczej granicy. Hetman pomimo wieku byłł niestrudzony. Na ulubionym siwym koniu, w pozłocistej szacie, z buławą w ręku, podtrzymywał swoje wojsko słowami otuchy, zachęcając ludzi do walki. Po czterodniowym pochodzie mimo nieustannej walki, Żółkiewski zmienił kierunek marszu, odstępując od brzegu Prutu i stanął na wypoczynek w dolinie Wali Girła. Salwy artylerii taboru polskiego odparły kolejny atak Tatarów Kantemira i Turków. Nadeszła szósta noc krwawego pochodu. Tabor polski posuwał się wolno, mając wokół siebie i za sobą nieprzyjaciela. Naraz rycerze dostrzegli jakąś ognistą chmurę zbliżającą się ku taborowi. To straszny Kantemir podpalił step w nadziei, że Polacy ulękną się i wpadną w panikę! Ale tabor polski ciągnął naprzód niewzruszenie i przeszedł przez ogień!
Minęły kolejne dwie doby tych nadludzkich wysiłków, a polski tabor ciągle zbliżał się do polskiej granicy. Nadeszła noc ósma. Nad stepem rozszalała się burza, a oddział Lisowszczyków wymknął się z taboru, aby zdobyć dla koni paszę. Kiedy powracali z sianem, straże wzięły ich za kolejny atak Tatarów. Jasna błyskawica rozświetliła niebo i w jej blasku, dostrzeżono srebrną wstęgę rzeki. Dniestr! I wtedy rozpoczęło się piekło. Rycerze rzucili się ku rzece, rozrywając łańcuchy taboru, wywracając wozy, armaty i biegnąc ku zbawczej rzece.
W tym momencie Kantemir uderzył całą siłą w rozbity tabor. Daremnie Żółkiewski zabiegał drogę uciekinierom prosił, błagał, nikt go już nie słuchał. W szalonym pędzie przebiegali koło niego konni, wozy, armaty. Kto mógł, walczył, inni ginęli. Wierni żołnierze błagali hetmana, by ratował się ucieczką. Lecz on ostrzem szabli przebił pierś swojego konia. Ciężko ranny syn hetmana Jan, przysłał mu rączego konia. Hetman rzekł tylko: - Gdzie owce giną, tam powinien i pasterz paść!... Hetman polny Stanisław Koniecpolski, zięć hetmana, podał mu swojego ogiera wołając: - Pogrom – na koń, panie ojcze – ty już tu nic!
Żółkiewski odrzekł spokojnie: - Zachowaj się do lepszej doli. Ja swym tułowiem do ojczyzny nieprzyjacielowi drogę zawalę! - z dobytą szablą poszedł na spotkanie śmierci. Dokoła niego walczyli ci najwierniejsi do końca. Kniaź Korecki popadł w niewolę, przy hetmanie pozostało jeszcze trzystu śmiałków, Padali po kolei... ostatni rycerz Złotopolski legł martwy. Hetman pozostał sam z podtrzymującym go druhem.
 
Bitwa pod Cecorą
Iskander Pasza nie odważył się ruszyć za Dniestr. Rano odnaleziono zwłoki hetmana. Poranione ciało i odrąbana prawa ręka mówiły, że walczył do końca. Głowę hetmana Iskander posłał do Stambułu w podarunku sułtanowi. Wbita na pal przed pałacem sułtana, patrzyła pustymi oczodołami w kierunku Polski. Pani hetmanowa wykupiła z niewoli syna Jana oraz głowę i zwłoki męża. Hetman został pochowany w Żółkwi, w krypcie kolegiaty pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny. Kamienny grobowiec ozdobiono łacińskim cytatem z „Eneidy” Wergiliusza. „ Powstanie kiedyś z kości naszych mściciel.”
Córka hetmana Zofia Teofila Żółkiewska poślubiła Jana Daniłowicza, wojewodę ruskiego i była babką przyszłego króla Jana III Sobieskiego. Legenda głosi, że kiedy małego Jana położono na kamiennej trumnie pradziada, kamień pękł i z wnętrza grobu rozległ się głos hetmana: „Z naszych kości powstał mściciel!” 12 września 1683 roku, w bitwie pod Wiedniem, król Jan III Sobieski rozgromił raz na zawsze potęgę Imperium Otomańskiego!

niedziela, 19 kwietnia 2015

Bohaterskie kobiety Podola - obrona Trembowli w 1673 roku


Bohaterskie kobiety Podola – obrona Trembowli 1673 r.

21 września minie 340 rocznica bohaterskiej obrony Trembowli przed najazdem tureckim. Nie mam wątpliwości, że obecne władze naszego kraju pominą w milczeniu tę słynną bitwę, której historia obiegła całą XVII-wieczną Europę. Od lat obecność Polaków na kresach wschodnich postrzegana jest przez rząd ukraiński jako okupacja. Ostatnio parlament ukraiński ustawą nadał tytuł bohaterów bandytom i mordercom OUN-B banderowcom, UHWR Romana Szuchewycza i UPA. Parlamentarzystom ukraińskim jakoś nie przeszkadza fakt, że Stepan Bandera był agentem gestapo, a wielu Ukraińców z jego formacji zasilało szeregi 14 Dywizji Grenadierów SS. Widocznie Niemcy nie byli postrzegani jako okupanci.
Pragnę moim skromnym wkładem ukazać niewielki odcinek wspaniałej wielowiekowej historii polskiej na kresach wschodnich. Oto jedna z nich – obrona twierdzy Trembowla.
Po wielkim zwycięstwie hetmana Jana Sobieskiego pod Chocimiem, za jakiś czas ponowiły się najazdy turecko-tatarskie na ziemie kresów wschodnich. W 1673 ruszyła w stronę Podola wielka armia turecka pod dowództwem paszy Aleppo Ibrahima Szyszmana. Kolejno padały twierdze bronione przez Polaków: Raszków, Mohylów, Zbaraż. Po krótkiej i zaciętej obronie padły Podhajce. Po utracie Kamieńca Podolskiego, najpotężniejszej warowni polskiej w sierpniu 1672 roku, niewiele pozostało twierdz, mogących powstrzymać najazd wroga. W Podhajcach Turcy nie dotrzymali warunków kapitulacji. Młodsi obrońcy dostali się do niewoli, starsi poszli pod miecz. Jednak już w Buczaczu Turcy napotkali tak twardą obronę, że zrezygnowawszy z oblężenia, zniszczyli tylko miasto i ruszyli dalej ku Trembowli.
Była to dosyć potężna warownia o murach grubości 3-5 metrów, w kształcie trójkąta. Usytuowana na skale, otoczona była głębokimi jarami dwóch rzek: Peczenia i Gniezna. Twierdza nie była dostatecznie obsadzona wojskiem, bo dopiero w sierpniu przysłano komendanta, kapitana Jego Królewskiej Mości Jana Samuela Chrzanowskiego z 80 piechurami. Do twierdzy schroniło się 300 szlachty z pobliskich majątków oraz około 200 mieszczan i chłopów. Z taką załogą Chrzanowski miał bronić Trembowli przed potężną armią Ibrahima. Ale komendant zdawał sobie sprawę, że musi twierdzę utrzymać, gdyż hetmanowi wielkiemu koronnemu Janowi Sobieskiemu, po świetnym zwycięstwie pod Lwowem, bardzo zależało na utrzymaniu strategicznych warowni na trasie Lwów – Kamieniec Podolski. Zamek posiadał 11 armat i jeden moździerz.
11 września pod Trembowlę podeszła armia turecka. Rozpoczęło się regularne oblężenie twierdzy. Pierwszy szturm turecki powitała lawina żelaza. Polacy bronili się rozpaczliwie, ale i ich dosięgnął wkrótce ogień artylerii tureckiej. Na zamek spadło 5 tysięcy kul i około 400 granatów wystrzelonych przez Turków. Ponadto Turcy zaczęli drążyć skałę, żeby podłożyć miny i wysadzić warownię w powietrze. Ostrzał artyleryjski był tak silny, że mury obronne zaczęły się walić. Ponadto Turcy trafili w kołowrót studni i obrońcom zabrakło wody. Komendant musiał ją wydzielać dosłownie po łyżce! Ludzie zaczęli się burzyć, nie widząć możliwości przetrwania. Szlachta broniąca zamku podjęła decyzję o poddaniu. Nawet komendant Chrzanowski powoli tracił odwagę, widząc ogromną przewagę ogniową nieprzyjaciela. Zwołał więc naradę, niemal decydując się już poddać twierdzę.
Wtedy do sali wkroczył pochód kobiet i dzieci miejskich, z żoną komendanta Anną Dorotą (zwaną także Zofią) Chrzanowską. Dzielna kobieta trzymała w ręku dwa noże i zapowiedziała mężowi, że jeśli zdecyduje się twierdzę poddać, to ona jeden z tych noży wbije mu w serce, a drugim zabije siebie! Zdesperowani mężczyźni, widząc taką determinację kobiety, wspartej przez inne mieszkanki Trembowli, odstąpili od decyzji kapitulacji i ruszyli na mury. Anna Dorota biegła pierwsza. Ubrana w zbroję, poprowadziła wycieczkę na Turków, siejąc postrach w szeregach wroga. Została ranna, lecz nie bacząc na ból wraz z mężem walczyła na murach, niezłomnie wierząc w zwycięstwo lub godną śmierć.
Przedwojenny pomnik Anny Doroty Chrzanowskiej w Trembowli


Hetman Sobieski dowiedziawszy się, że Trembowla ostatkiem sił powstrzymuje wroga, ruszył jej z pomocą, prowadząc 20 tysięcy rycerstwa. Tymczasem Ibrahim na wieść, że zbliża się sam hetman, pogromca Turków, zdecydował się na przerwanie oblężenia i armia turecka wycofała się z 4 na 5 października. W zamku pozostało przy życiu 20 obrońców! Historia bohaterskiej obrony Trembowli i wspaniałej postawy pani Chrzanowskiej, obiegła całą ówczesną Europę. Na komendanta spadł deszcz nagród. Sobieski nadał mu rangę pułkownika, zaś Sejm Rzeczypospolitej obdarzył go szlachectwem i herbem Poraj i nagrodził 5 tysiącami złotych polskich. O bohaterstwie i ogromnym patriotyzmie pani Chrzanowskiej opowiadano legendy. Sławiono jej odwagę w pieśniach, utrwalano na obrazach. Zachowała się w pamięci potomnych jako przykład Polki, odważnej i broniącej, nawet kosztem własnego życia, honoru ojczyzny.
Trembowla do XX wieku była miastem bardzo patriotycznym. Z otwartego w 1907 r. gimnazjum, jego uczniowie tworzyli Legiony polskie. Jednym z nich był syn burmistrza Trembowli, późniejszy generał Klemens Rudnicki. W 20 lat później w 1939 roku, poprowadził do walki stacjonujący w mieście 9 Pułk Ułanów małopolskich, że składu Podolskiej Brygady Kawalerii. Jej dowódcą był płk. Tadeusz Komorowski, przyszły generał i dowódca Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim. Wuj obecnego prezydenta Polski Bronisława Komorowskiego. Historia zatoczyła koło!

środa, 15 kwietnia 2015

O najpiękniejszej i bardzo nieszczęśliwej królowej

Visegräd - dla każdego, kto choć odrobinę interesuje się historią, ta nazwa nie jest obca. Tutaj, w roku pańskim 1335, na zjeździe monarchów, zapadła decyzja o przekazaniu tronu polskiego Ludwikowi Andegaweńskiemu, siostrzeńcowi Kazimierza Wielkiego. Na tym zamku, będącym wówczas stolicą Węgier, rozegrała się tragedia godna pióra Szekspira. Oto magnat węgierski Felicjan Zach, mszcząc się za córkę, rzekomo zgwałconą przez księcia Kazimierza, późniejszego króla Kazimierza Wielkiego, będącego z wizyta u siostry Elżbiety, królowej Węgier, postanowił zamordować króla Karola Roberta. Podczas śniadania rzucił się na bezbronnego monarchę, zamierzając przebić go mieczem. Królowa Elżbieta Piastówna, siostra Kazimierza, której dworką była Klara Zach, w ostatniej chwili zasłoniła męża rozłożonymi rękami. Zach ciął mieczem i cztery palce królowej upadły na posadzkę. Na przeraźliwy krzyk, do sali wpadli dworzanie i zamachowca roznieśli na mieczach. Na tym tragedia się nie kończy, piękna Klara po straszliwych torturach zostaje stracona, dalsi krewni również. Królowa od tego czasu nie zdejmuje z ręki rękawiczki i przechodzi do historii pod przezwiskiem Kikuty.
A zamek? Był cudem średniowiecza. Miał 350 komnat, wiszące ogrody i śpiewające fontanny. Wzniesiony z marmuru przez króla Karola Roberta, był ziemskim rajem. Czytałam, że nuncjusz papieski pisał o nim: "Ex Visegrado, Paradiso Terrastri." To znaczy: "Z Visegradu, ziemskiego raju." Kto jak kto, ale Włoch z pewnością znał się na rzeczy. Potem zamek utracił znaczenie, stolicę przeniesiono do Budapesztu, wojny i czas dopełniły dzieła zniszczenia. Dziś z ziemskiego raju pozostała tylko warowna baszta i brama połączona murem obronnym z ruinami wysokiego zamku. Za to kilka domów w miasteczku, ma ściany z kradzionego z pałacu marmuru.
Staję pod basztą i widzę, że jest dosłownie nabita kulami armatnimi. Niektóre bardzo stare, pamiętające wojny tureckie, inne nowsze z XVIII i XIX wieku. Wygląda to oryginalnie i groźnie. W baszcie starannie zachowanej, jest kawiarnia i winiarnia, obok sklepik z pamiątkami. W kawiarni rozsiadła się grupa Japończyków, ja wolę być sama. Idę wzdłuż muru na stok góry, skąd widać przepiękną panoramę całego zakola Dunaju, a wzrok sięga aż do granic horyzontu. Pod wielkim dębem, skąd widok jest najładniejszy, stoi ławeczka. To typowe dla krajobrazu węgierskiego. Gdzie tylko jest coś godnego obejrzenia, tam znajduje się ławka. Siadam i patrząc na wiekowe mury, puszczam wodze fantazji i przenoszę się w wyobraźni w XIV wiek.
Z bocznej furty, na którą właśnie patrzę, wychodzi mała dziewczynka. Na rozpuszczonych długich jasnych włosach, ma diadem z pereł. Taki sam naszyjnik zdobi jej długą błękitną, aksamitną suknię. Dziewczynka z gracją trzyma w rączce cienką chusteczkę, drugą rączką podnosząc nieco ciężką suknię. Uśmiecha się lekko do słońca i ukwieconej łąki, a jej niebieskie oczy patrzą na świat z niedziecinną powagą. Za dziewczynką postępują powoli i dostojnie dworki w sztywnych, brokatowych sukniach, z kwiatami wplecionymi w warkocze, prowadzone przez starszą ochmistrzynię w wysokim, karbowanym czepcu na głowie.
Dziewczynka ma na imię Jadwiga, i nieświadoma swoich przyszłych losów, biega wesoło po łące, zbierając kwiaty do wianka. Natura hojnie obdarzyła to królewskie dziecko. Dała jej smukłą postać, zapowiadającą wysoki wzrost - gdy dorośnie osiągnie 1,80 cm. Ma gęste blond włosy, prześliczne oczy i zęby. Dała jej również wrodzoną dumę i poczucie własnego majestatu. Kiedyś, po latach, sławić ją będą pieśni trubadurów i minstreli, a Kościół wyniesie ją na ołtarze. Lecz mała królewna jeszcze nie przeczuwa przyszłej wielkości i osobistego dramatu. Wraz z pięknością dynastii Andegaweńskiej, odziedziczyła zaród śmiertelnej choroby, która wtrąci ją do grobu w dwudziestym czwartym roku życia.
Lecz Jadwiga jeszcze o tym nie wie, jest ukochaną córeczką króla Ludwika i królowej Elżbiety Bośniaczki, następczynią tronu węgierskiego, jednego z najświetniejszych królestw Europy. Dziewczynka ma w sobie po mieczu krew królów Francji i Sycylii. Królów Jerozolimy i Neapolu, a po kądzieli krew polskich Piastów. W wieku czterech lat, została zaślubiona w Haimburgu małemu księciu Wilhelmowi Habsburgowi i jest już księżną Austrii. Na razie niewiele ją to obchodzi i bawi się wesoło. Lecz ciąży na niej tragiczne fatum - może klątwa Zachów? Nic co ukocha, nie będzie jej dane. Mężowie stanu już radzą nad jej przyszłością, kupczą dziecinnym ciałkiem, bo prawa dynastyczne są nieubłagane. Nie włoży korony królowej Węgier. Kiedy król Ludwik umiera młodo, na tron węgierski wstępuje starsza siostra Maria, przewidziana na królową Polski, a kiedy i ta umiera, korona przypada drugiej siostrze Katarzynie. Królowa Elżbieta przyrzeka swoją najmłodszą córkę panom polskim. Dziesięcioletnia dziewczynka z płaczem żegna matkę i ukochane Węgry, wyjeżdżając do Polski, na razie tylko na kilka miesięcy...
Nigdy już do ojczyzny nie powróci. Jeszcze o tym nie wie, a jednak rozpaczliwie płacze w ramionach matki. Elżbieta pochyla się do ucha córki:
- Jadwigo, królowie nie płaczą!
Z ziemskiego raju, daleka droga wiedzie na zimny obcy Wawel. Jakże ciężka jest złota korona króla Polski, bo Jadwiga koronowana jest na króla, nie na królową. Mały król boi się ciemnych, ponurych komnat gotyckiego zamczyska. Dokoła obce twarze, obca mowa, której musi się dopiero nauczyć. Daleko pozostały Węgry i słoneczny marmurowy Visegräd. Z ojczystego kraju dochodzą straszne wieści. Ukochana matka zostaje uduszona przez spiskowców, a jej ciało zwisa na powrozie z wieży zamku. Potem umiera siostra Katarzyna i Jadwiga zostaje na świecie sama. Jedyna chyba w dziejach świata królowa obdarzona misją apostolską, bezkrwawo przyłącza do swego królestwa na wpół pogańską jeszcze Litwę, a wraz z nią wielką Ruś. Ale ceną za to jest jej osobiste szczęście. Poślubia księcia Litwy Jagiełłę i wyrzeka się poślubionego w dzieciństwie Wilhelma. Jadwiga hojnie łoży na oświatę swoich poddanych, jest miłosierna i szczodra. Najpiękniejsza z władczyń średniowiecznej Europy, nigdy nie zazna osobistego szczęścia. Przez długi czas nie udaje jej się dać swemu narodowi następcy tronu.
Skażona krew królów Francji, Sycylii i Jerozolimy, nieposkromiona krew Piastów, tworzą w jej żyłach przedziwny amalgamat. Dręczy ją przeczucie śmierci na wiele lat przed zgonem. Śmierć nadchodzi w chwili, gdy los się do niej uśmiecha i kiedy zostaje matką.
Berło i korona włożone do jej trumny, są z pozłacanego drewna. Prawdziwe regalia ze złota i drogich kamieni, Jadwiga kazała sprzedać, a pieniądze uzyskane ze sprzedaży, przekazała krakowskiej Akademii dla przyszłych pokoleń. Dawna ojczyzna zapomniała o niej i nigdzie nie dostrzegłam tabliczki z informacją, że w tym miejscu urodziła się i mieszkała Hedvigis Rex Poloniae et Lituanie - władczyni największego państwa średniowiecznej Europy!
Zamek Visegrad

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Błędy przeszłości mszczą się przez wieki.

13 kwietnia 2015 roku.
Ostatnio podano w wiadmościach TVP, że Polska na swojej wschodniej granicy buduje wieże kontrolne. Władze wydają miliony złotych podatników budując coś, co się nie sprawdzi w praktyce, bo Rosjanie, w przeciwieństwie do nas, nie są idiotami i nie pokażą nam tego, co chcielibyśmy zobaczyć. Z każdym dniem, w telewizji, radiu i prasie narasta eskalacja oskarżeń pod adresem Rosji, wywołując niepokój i wzmagając histerię wojenną. Dlatego wolę cofnąć się do czasów, kiedy byliśmy potęgą i mieliśmy wielkich wodzów, takich jak hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski herbu Lubicz. Przyszły zwyciężca spod Kłuszyna, zdobywca Moskwy, pogromca Tatarów, Kozaków, Szwedów, Niemców i Mołdawian, żył w latach 1547-1620. Urodził się w ziemi lwowskiej we wsi Turynka. W czasie wojen króla Batorego z Moskwą, wsławił się w bitwach pod Połockiem i Pskowem. Jego życie, to niekończąca się kampania wojenna. W 1609 r. wraz z królem Zygmuntem III Wazą ruszył pod Smoleńsk. Ale oblężenia miasta bardzo się przeciągało. Na wieść o nadciągających wojskach rosyjskich pod wodzą brata cara Dymitra Szujskiego, Żółkiewski rusza im naprzeciw z niewielką armią polską. 4 lipca 1610 roku, doszło do najsławniejszej bitwy w jego karierze - pod Kłuszynem. W morderczym boju trwającym 5 godzin, wojska polskie rozgromiły armię carską. W jej następstwie bojarowie moskiewscy 28 sierpnia 1610 roku, uderzyli czołem przed królem Zygmuntem III i złożyli hołd królewiczowi polskiemu Władysławowi, prosząc go o przyjęcie krorony carów. 
Hetman wielki koronny Stanisław Żółkiewski.
 29 września hetman Żółkiewski wprowadził wojska polskie na Kreml. W stolicy Rosji Polacy zaczęli służbę policyjną, czekając na przybycie królewicza Władysława. Król Zygmunt III Waza przebywał nadal pod Smoleńskiem, i zwlekał  z zezwoleniem na wyjazd syna. Hetman opuścił Moskwę, oddając dowództwo Aleksandrowi Gosiewskiemu i  udał się do króla. W czasie jego nieobecności patriarcha moskiewski Hermogemnes podburzył mieszczan Moskwy przeciw Polakom. 29 marca  w mieście wybuchły zamieszki na wieść, że zbliża się rosyjskie pospolite ruszenie. Polacy uderzyli na zbuntowanych mieszczan Moskwy, mordując 7 tysięcy ludzi. Jednak twardy opór mieszczan sprawił, że Polacy musieli cofnąć się na Kreml. W odwecie 30 marca Polacy podpalili Moskwę. Zginęło wtedy około 8 tysięcy mieszczan, nie licząc tych, co pomarli z głodu. Oto skarga posła moskiewskiego Szeremietjewa

"Rozwiązły żołnierz wasz, nie zna miary w obelgach i zbytkach. Zabrawszy wszystko, co tylko dom zawierał, złota, srebra, drogich zapasów mękami wymuszał. Patrzali mężowie na gwałty lubych żon, matki na bezwstyd córek nieszczęsnych. Rozpust i wyuzdań waszych zachowujemy pamięć. Jątrzyliście serca nasze najobraźliwszą pogardą, nigdy rodak nasz nie był przez was nazwany inaczej, jak psem moskiewskim, złodziejem, zmiennikiem. Nawet świątyń boskich nie uszanowaliście. W popiół obrócona stolica nasza, skarby nasze długo przez carów zbierane, rozszarpane przez was, państwo całe w ogniu, mieczem okrutnie niszczone.
29 października 1611 roku, ulicami Warszawy przeszedł przepyszny pochód. Hetman Żółkiewski prowadził dwóch dostojnych jeńców - cara moskiewskiego Wasyla Szujskiego i jego brata Dymitra.  Obaj na kolanach błagali króla Zygmunta o miłosierdzie. Monarcha łaskawie pozwoił im ucałować swoją dłoń.
Lecz w Rosji już formowało się II pospolite ruszenie pod wodzą kniazia Pożarskiego i Kuźmy Minina. Po pożarze miasta polskiemu garnizonowi zaczęło brakować żywności. Kilka prób odsieczy oblężonym Polakom nie powiodło się. Na Kremlu zapanował straszny głód. Nie opłacona piechota najpierw zjadła konie, potem psy, koty, szczury, a w końcu doszło do potwornych wypadków kanibalizmu. Garnizon polski odpierał niezliczone ataki, wiernie oczekując przybycia królewicza. Przed wyjazdem z Moskwy hetman Żółkiewski obiecał Rosjanom, że intronizacja Władysława na cara zostanie przeprowadzona w obrządku prawosławnym, a zdobyte twierdze zostaną zwrocone. Lecz krół Zygmunt nie zgodził się na to, obawiając się wysłać następcę tronu do Moskwy.  Będąc pod silnym wpływem jezuitów, król porozumieniu z Watykanem pragnął wprowadzić do Rosji religię rzymsko-katolicką  i zaproponował bojarom własną kandydaturę na tron carski. Rosjanie odrzucili jego propozycję i negocjacje zerwano.
7 listopada 1612 roku, garnizon polski, nie doczekawszy się odsieczy skapitulował, mając gwarancję, że Rosjanie pozwolą im na powrót do kraju. Wychodzących z Kremla, bezbronnych polskich rycerzy bestialsko wymordowano. Odsiecz króla Zygmunta III nie zdążyła na czas. Sobór ziemski bojarów obrał w 1613 roku Michaiła Romanowa na tron carski. Dynastia Romanowów przetrwała do XX wieku. Okres dominacji Polaków w Rosji i na Kremlu, Rosjanie nazywają Wielką Smutą. W 182 lata później nastąpił całkowity upadek Rzeczypospolitej w bitwie pod Maciejowicami.
Gdyby ówczesna polityka polska potrafiła wykorzystać tę jedyną w dziejach szansę, jaką był wybór na cara królewicza polskiego, wówczas oba państwa, być może złączone unią, stworzyłyby potęgę, jakiej świat nie widział. Ale Polacy nigdy nie potrafili wykorzystać darów losu.  Po strasznej katastrofie smoleńskiej, między naszymi krajami nastąpiło wyraźne ocieplenie stosunków. To nie podobało się widać zachodnim sprzymierzeńcom, bo już wkrótce wzajemne relacje znacznie się ochłodziły, a następnie zaostrzyły, po wmieszaniu się rządu polskiego do awantury kijowskiego Majdanu. Czy było to mądre posunięcie polityczne, pozostawiam osądowi miłych czytelników.