niedziela, 14 czerwca 2015

Najjaśniejsza Pani z awansu społecznego.


14.06.2015 r.
Powiadano o niej, że jest nieślubną córką Marii Ludwiki Gonzaga księżniczki de Nevers i słynnego kawalera Cinq Marsa, ściętego na rozkaz króla Francji Ludwika XIII, - tego z „Trzech muszkieterów”! Ale to były jedynie plotki zawistnych dworzan, zazdrosnych o łaski królowej Marii Ludwiki, małżonki króla Rzeczypospolitej Władysława IV Wazy, dla małej francuskiej dziewczynki, wychowywanej przez monarchinię. Dziewczynka nazywała się Maria Kazimiera de La Grange d'Arquien. Ojciec jej margrabia Henryk Albert był skromnym oficerem gwardii brata króla Francji, a matka Franciszka de la Châtre, guwernantką przyszłej królowej Polski Marii Ludwiki. Monarchini jadąc do Polski, zabrała z sobą czteroletnią Marię, żeby ulżyć jej rodzinie niemajętnej i bardzo licznej. Dziewczynka urodziła się 28 czerwca 1641 r.(data urodzin niepewna) w Nevers i bezdzietna Maria Ludwika była bardzo do niej przywiązana. Kiedy król Władysław IV zmarł, a królowa-wdowa nie była pewna swego losu, podobno odesłała Marię do rodzinnego Nevers, gdzie dziewczynka pobierała naukę w klasztorze. Powróciła do Polski około 1653 r. już jako piętnastoletnia panienka. Była uboga, z pewnością nie miała posagu, lecz posiadała dar, który to wynagradzał. Była śliczną, kształtną brunetką o przedziwnych wielkich czarnych oczach, wyciętych w słodki migdał: jak wtedy pisano. Oprócz urody sławiono jej inteligencję i dowcip. Była przecież zdolną wychowanką najmądrzejszej królowej Polski, kobiety o niespożytej energii, towarzyszki doli i niedoli swego drugiego męża króla Jana Kazimierza. (tego z Potopu)

 Ale charakterek Maria miała raczej paskudny. Biedne zakonnice z klasztoru w pobliżu Poznania, gdzie Maria się zatrzymała, uskarżały się, że sama ksieni musiała ustąpić jej swego pokoju, bo panna często przyjmowała panów senatorów, którzy odwiedzali ją, przechodząc przez kościół. Wody w klasztorze nie było, więc przynoszono ją z miasta, by panna mogła się codziennie kąpać.Ta przesadna, jak wtedy uważano, dbałość o higienę, pozostała Marii do końca życia. Francuskie panny dworskie królowej Marii Ludwiki nadają ton, cała młodzież szlachecka kocha się w nich. Bo królowa wprowadziła do Polski nową modę. Gorszą się poeci, ganiąc damy ukazujące o zgrozo! „piersi i nagie łopatki”! Ale młodym panom to się bardzo podoba. Gołe, to znaczy bez posagu francuskie panny, poślubiają najbogatszych magnatów polskich i budzą zachwyt. Dworzanin i poeta Andrzej Morsztyn tak pisał o pannie de la Grange d'Arquien:
W kupę się zeszły w tym anielskim ciele
Dowcip i rozum niemniej pewnie święty,
Zgoła z niebiańskiej poszła parantele,
Bo wszystkich bogów jest w niej skarb zamknięty;
Przed Morsztynem nie umiano tak mówić w Polsce o kobietach. Dwór królewski lubi się bawić. Częste są zabawy i bale. Na jednym z nich, w 1655 r. towarzyszącym obradom Sejmu warszawskiego, panna Maria wygorsowana po pas, poznaje dzielnego kawalera, pana chorążego Jana Sobieskiego. Dobrze zbudowany i bogaty młodzieniec, już słynący z niepospolitych talentów militarnych, wpadł w oko pannie Marii. A młodziutka Francuska rozbudziła w nim namiętność, która przetrwa niemal po grób. Ale nie czas na miłość, bo oto na Rzeczpospolitą spada potop szwedzki. Może w tej otchłani nieszczęść, jakie spadły na kraj, jedna królowa nie straciła nadziei. Bez jej duchowego wsparcia wątpliwe, czy Jan Kazimierz odzyskałby tron. Kiedy pod Warszawą w 1656 r, toczy się krwawa bitwa, królowa obserwują ją z okien swej karety i każe wyprząc z niej konie, aby nimi zatoczyć na wał armatę! Wojna kończy się w 1660 r. pokojem w Oliwie. W Warszawie jest już dwór królewski i oczywiście damy dworu królowej. Jeszcze na wygnaniu w Głogowie, królowa w liście do przyjaciółki wspomina, że panna d'Arquien wpadła w oko panu Janowi Zamoyskiemu, który:”będzie miał 700 tys. liwrów dochodu, najpiękniejsze domy na świecie i ślicznie umeblowane!”

Pan Jan Zamoyski, to znany dobrze z Potopu, „Sobiepan”z Zamościa. Człowiek trzydziestoletni, nie stroniący od alkoholu i uciech życia, ale dobry obywatel, wspierający króla w nieszczęściu. Był jednym z najbogatszych magnatów polskich. Wnuk wielkiego kanclerza i hetmana Jana Zamoyskiego i księżniczki Batorówny, kazał się tytułować księciem na Ostrogu i Zamościu. Zakochany w pannie Marii, przysyła jej w prezencie krzyż z pięcioma wielkimi diamentami. Klejnot ogromnej wartości. Zamoyski nie grzeszy urodą, ale panna pod wpływem królowej decyduje się w marcu 1658 r. oddać mu swą rękę. Pan młody zamawia na swój ślub 300 beczek wina węgierskiego! Biorąc pannę bez grosza posagu, dał jej wspaniałe wiano. Dwanaście tysięcy talarów rocznie na szpilki i sto tysięcy talarów w upominku! Ślub był wspaniały. Sama królowa włożyła na głowę oblubienicy diamentowy diadem, dar pana młodego. Ciekawy jest siedemnastowieczny polski obrzęd ślubny. Trzeciego dnia, który zwał się dniem kąpieli panny młodej, Maria zaprosiła swoje przyjaciółki do kąpieli. W ogromnej sali znajdował się marmurowy basen, do którego schodziło się po sześciu stopniach. Pannę młodą rozebrano wg. obyczaju i wszystkie panny kąpały się wraz z nią, w pachnącej wodzie lejącej się ze srebrnych rur. W tym czasie pan młody kazał zanieść do jej pokoju toaletkę wysadzaną dużymi perłami, zwierciadło i inne przybory toaletowe równie kosztowne. Szlafrok pani Zamoyskiej był z soboli, a suknie haftowane złotem i klejnotami. Biedna jak mysz kościelna panna d'Arquien, zostaje panią Zamoyską, księżną, wojewodziną kijowską i wojewodziną sandomierską, być moje najbogatszą panią w Rzeczypospolitej!
Ale nie jest to małżeństwo szczęśliwe. Książę wojewoda jest alkoholikiem i babiarzem, prawdopodobnie chorym wenerycznie, bo czworo niewydarzonych dzieci zmarło w niemowlęctwie. Zresztą pani Zamoyska nosi w swoim sercu innego. Kawalera, który poprzysiągł, że nigdy inna kobieta nie będzie jego żoną. Tym młodym panem jest Jan Sobieski, W tej epoce wielce modny jest ckliwy romans pana Rousseau de Valette „Astrea”. Młody wojak chętnie naśladuje w miłości bohatera książki Celadona, do jego ukochanej Astrei. Przez długi czas pochłania go życie obozowe. Lecz pewnego razu wpada do swoich dóbr Pielaszkowic, blisko Zamościa, i przy sposobności wizytuje sąsiada. Od tego czasu nawiązuje się romans pomiędzy nim, a młodą wojewodziną Zamoyską. Początkowo jako amitiĕ amoureuse, (przyjaźń o odcieniu miłosnym) a potem już miłość. Mąż ją zawiódł, jest ordynarny, klnący rubasznie, pijak i podagryk, istna „fujara”. Jego dom pełen pijaków i hałasu, razi jej delikatne uszka. Często wyjeżdża do Warszawy, do ukochanej królowej, a nawet ucieka do Paryża, namawiając Sobieskiego, żeby osiedlili się we Francji. Z Sobieskim koresponduje często, dosyć łamaną polszczyzną, okraszoną zwrotami francuskimi. Ich ogromna korespondencja będzie po wiekach wspaniałą ozdobą polskiej sztuki epistolarnej. Dziewiętnastoletnia pani wojewodzina w listach, nazywa swego ukochanego „Mon cher enfent” - moje drogie dziecko! I po matczynemu karci go, że jest „ nic dobrego!” Ponieważ ich miłość nie jest już platoniczna, piszą do siebie szyfrem, nazywając listy”Konfiturami”. W dzień św. Jana w 1661 r. w kościele o.o Karmelitów w Warszawie, Maria i Jan poprzysięgają sobie dozgonną miłość i zamieniają pierścionki. A wojewoda Zamoyski żyje! Umiera dopiero 7 IV.1665 r. Nieutulona w żalu wdowa, poślubia Sobieskiego 5.VII. 1665 r. w trzy miesiące po śmierci męża, wiodąc zażarty spór o kolosalny spadek po zmarłym.
W Paryżu roztacza blaski dwór młodego Ludwika XIV, który kiedyś powie:” L'ĕtat c'est moi!„ - Państwo to ja! Na dworze panuje surowa etykieta. Wszyscy dworzanie muszą stać w obecności króla. Z wyjątkiem kilku pań, obdarzonych przywilejem siedzenia na taboretach. Największym marzeniem pani Sobieskiej jest zostać damą taboretową króla Francji! Wraz z królową Marią Ludwiką wspiera politykę, wprowadzenia na tron polski młodego księcia d'Enghien z rodu Kondeuszów. Po abdykacji Jana Kazimierza i jego wyjeździe do Francji, wybucha burzliwa elekcja. Szlachta odrzuca Kondeusza i wybiera sobie „króla Piasta” czyli Michała Korybuta Wiśniowieckiego, syna hetmana księcia Jeremiego, tego z 'Ogniem i mieczem”. Ten wybór przynosi Polsce same nieszczęścia, państwo chyli się ku upadkowi, a Rzeczpospolita traci część kresów wschodnich z twierdzą Kamieniec Podolski (Pan Wołodyjowski) podpisując haniebny traktat z Turcją w Buczaczu i stając się lennikiem Imperium Otomańskiego. Król umiera w 1673 r. a na tron wstępuje Jan III Sobieski, zwycięski wódz spod Chocimia, zwany Lwem Lechistanu!

2. II. 1676 r. na Wawelu, koronowana została Maria Kazimiera d'Arquien, secundo voto Sobieska, zwykła prostaczka! Ukochana Marysieńka nie przyniosła chluby Polsce. Urodziła mężowi 13 (trzynaścioro!!) dzieci. Przeżyło czworo. Jakub, Teresa Kunegunda, Aleksander i Konstanty. Żadne z tych dzieci nie odziedziczyło korony polskiej. Córka Teresa wyszła za elektora bawarskiego Maksymiliana, wnosząc mu ogromny posag i klejnoty pobitego pod Wiedniem wezyra Kara Mustafy. Jakub był dziadkiem ukochanego bohatera Szkotów, księcia Charlesa Stuarta”pięknego księcia”.Kiedy umierał samotnie w rodzinnej Żółkwi, zerwała się straszna burza, tarcza herbowa spadła i rozbiła się, a zegar bił jak szalony, oznajmiając, że umiera ostatni potomek króla Jana. Konstanty popełnił mezalians, żeniąc się z córką damy dworu swej bratowej, lecz był bezdzietny. Aleksander, ulubiony syn królowej, awanturnik i poszukiwacz przygód nie ożenił się nigdy. Królowa bardzo kochała swoją rodzinę, która na nieszczęście była powodem skandali europejskich. Szczególnie tatuńcio Najjaśniejszej Pani, przyczyniał jej ogromnie wiele „plezirów” czyli trosk, będąc notorycznym pijakiem i dziwkarzem. Marysieńka próbowała uczynić go parem Francji, ale król Ludwik odmówił. Cesarz Austrii Leopold, też nie chciał zrobić go księciem. Dopiero Watykan pośpieszył strapionej monarchini z pomocą, robiąc starego margrabiego d'Arquien kardynałem! Cała Europa śmiała się z tego stareńkiego babiarza, nieustannie ratowanego z opresji przez kochającą córkę.
Pod koniec swych lat, zgorzkniały król Jan III, uciekał od domowych kłótni na łowy i na wojnę, odnosząc coraz to nowe zwycięstwa, korzystne dla Austrii, rujnujące Polskę. Mówił z goryczą:” nie ma na świecie dobrego człowieka, nie ma ani jednego!” Umierając w wybudowanym dla ukochanej Marysieńki Wilanowie, powalony apopleksją, 17. VI. 1696 r. nie miał przy sobie nikogo, bo wszyscy dworzanie byli pijani, a królowa toczyła z własnymi synami wojnę o koronę polską. Nie była wierną żoną, będąc kochanką księcia hetmana Jabłonowskiego. Po śmierci króla, nadal wojując z dziećmi, przeniosła się do Włoch. Mieszkała w Rzymie, wspaniale przyjmowana przez kolejnych papieży. Królowa pragnęła powrócić do Francji, ale Ludwik XIV nie wyraził zgody, zezwalając jej na koniec osiąść w zamku Blois, gdzie zmarła 30.I.1716 r. po płukaniu żołądka. Trumnę z ciałem królowej Polski pochowano w kościele św. Zbawiciela w Blois, a serce w kościele jezuitów( przepadło w czasie rewolucji) . W 1717 r. w największej tajemnicy szczątki Marysieńki przywieziono do Warszawy i pochowano w kościele kapucynów, obok króla Jana III. Dopiero w 1733 roku, królewska para spoczęła w Katedrze na Wawelu.

środa, 10 czerwca 2015

Jak się uprawia propagandę i co z tego wynika?


10 czerwca 2015 r.

W poniedziałek 8.06.br o 21.45 w programie I TVP wyemitowano film Andrzeja Czarneckiego pt. „Oto historia: Do przyjaciół Moskali”. Postanowiłam film obejrzeć, bowiem kocham naszego Adasia Mickiewicza i jego poezje. Wiersz pod tym tytułem napisany został przez Mickiewicza na wieść o tragicznej śmierci Aleksandra Puszkina, który był jego przyjacielem. Tymczasem zamiast pięknych strof poetyckich zafundowano mi tendencyjnie nakręcony film propagandowy, jakiego nie powstydziliby się twórcy propagandy PRL-u w czasach stalinowskich.
W treści omawianego filmu napisano, że pan Czarnecki odsłania kulisy funkcjonowania propagandy rosyjskiej, konfrontując materiały archiwalne z radzieckich kronik, ze współczesnymi relacjami. Wyglądało to mniej więcej tak. Pokazano rok 1939 i wkraczanie wojsk sowieckich na ziemie polskich kresów wschodnich, a zaraz potem rzekomą „aneksję” Krymu przez wojska rosyjskie. I tak z niewielkimi zmianami przez bitą godzinę i pięć minut, twórca udowadniał nam, jak podle postępuje Rosja, odbierając to, co swoje.
Oglądałam ten film spokojnie przez chwilę, a potem zaczęła mnie zalewać zła krew. Po pierwsze wkraczania 17 września 1939 r. wojsk sowieckich na kresy wschodnie, nie można porównywać z odebraniem Krymu Ukrainie. Przecież ludzie występujący w tym dokumentalnym filmie głośno mówili, że Chruszczow podarował Ukrainie Krym, jak cytuję:”hrabia szczeniaka”. Nic dziwnego, Chruszczow był Ukraińcem, urodził się w guberni kurskiej, jego żona również była Ukrainką. Mógł więc szerokim, pańskim gestem podarować rosyjski Krym swoim ukraińskim rodakom. Wyrządził tym samym wielką krzywdę ludziom pochodzenia rosyjskiego, którzy tam mieszkali od pokoleń. Podobnie Stalin okrutnie skrzywdził Polaków, odbierając nam kresy wschodnie! Ciekawe, że nasza antyrosyjska propaganda zawsze ukazywała wielce skrzywdzonych Tatarów, ale unikała jak ognia wsłuchania się w głosy zamieszkujących Krym jego rosyjskich mieszkańców.
Widać było, że tamtejsi ludzie z entuzjazmem przyjmowali powrót do macierzy i z goryczą wypominali Polakom, że wspólnie z Ameryką wspieramy faszystów! Oczywiście miało to zabrzmieć obelżywie, ale okazało się autentyczną prawdą. Film jest produkcją z 2015 roku, nie rozumiem więc, jak jego twórca mógł pominąć fakt, iż nie tak dawno parlament ukraiński przywrócił część i honor zbrodniarzom z UPA, banderowcom i członkom SS Galizien, wynosząc ich do panteonu bohaterów narodowych! Ludzi, których ręce czerwone były od polskiej krwi! Odpowiedzialnych za straszliwe zbrodnie, ludobójstwo setek tysięcy niewinnych Polaków. Kobiet, dzieci i mężczyzn.
Tych biedaków nie zabijano, lecz mordowano z tak niewyobrażalnym okrucieństwem, że krew mrozi się w żyłach na samą myśl o tym. Całe polskie wsie i miasteczka zamieniały się w popiół. Tam gdzie kiedyś kwitło życie, teraz jest pustka, cisza i tylko zaniedbane groby z niemal zatartymi napisami głoszą, że to były polskie ziemie, zamieszkałe od wieków przez Polaków.
Ci krymscy Rosjanie mieli całkowitą rację, że polscy politycy z PO, PiS i SLD, wspierali faszystów! I dalej ich wspierają, nie podejmując żadnych kroków w celu zahamowania narastających na Ukrainie tendencji faszystowskich, których głównym ośrodkiem stał się LWÓW, nasz Lwów semper filelis! Ostoja polskości w czasach zaborów, wspaniały ośrodek kultury i nauki polskiej. Obecnie na Ukrainie starannie zaciera się ślady bytności polskiej, a ukraińska młodzież obiera sobie za wzory do naśladowania bandytów z UPA i OUN.
Jedną czwartą ofiar stanowiły dzieci polskie. Tysiące padły ofiarą ukraińskich nacjonalistów, teraz wyniesionych do rangi bohaterów narodowych. Były mordowane, ranne i osierocone. Kiedy w 1948 roku przebywałam w klinice otolaryngologicznej we Wrocławiu, której cały personel – profesowie, lekarze i siostry zakonne przybyli ze Lwowa, widziałam tam chłopca. Miał może 7 lat, ale nie mówił, bo miał podcięte gardło. Uczyniły to ukraińskie dzieci, zaciągnąwszy go w zboże i poderżnęły mu gardło tępą kosą! Dzieci, dziecku! Biedaka przygarnęli polscy lekarza i razem z nimi przyjechał do Polski. Rodziców nie miał, bo zostali zamordowani.
Ktoś bardzo mądry powiedział, że gdyby rzezi wołyńskiej dokonali Niemcy lub Rosjanie, w każdym mieście polskim stałby pomnik upamiętniający jej ofiary! Dotychczasowa polityka kolejnych rządów Polski: BROŃ BOŻE NIE URAZIĆ UKRAIŃCÓW, wydaje smutne owoce.
Rząd nie ustanowił dnia 11 lipca Dniem Pamięci i Męczeństwa Kresowian. Na własne oczy widzieliśmy, jak potraktowano prezydenta polskiego w czasie jego wizyty na Ukrainie w 2013 roku. W czasie tegorocznej wizyty prezydenta w ukraińskim parlamencie, jak na szyderstwo, w tym samym dniu, uznano banderowców za bohaterów narodowych! Ukraińscy nacjonaliści zbeszcześcili lwowski pomnik stojący na miejscu stracenia polskich profesorów przez batalion Nachtigall dow. przez Romana Szuchewycza. Oblali pomnik czerwoną farbą i napisali „smiert Lacham”. We Lwowie odsłonięto pomnik Stepana Bandery, a nawet jest pomnik ku czci SS- Hałyczyna (Galizien) Jest to jedyny pomnik w Europie wystawiony na cześć SS-manów!
W II Rzeczypospolitej naiwnie uważano, iż nacjonalizm ukraiński da się skierować przeciwko Rosji sowieckiej. Takie spojrzenie na nacjonalizm ukraiński, dziś przesłania możliwość dostrzegania innych groźnych jego aspektów. Czciciele Bandery cieszą się, że Polska mieszając się w sprawy ukraińskie weszła w konflikt z Rosją, bo to właśnie woda na ich młyn! A rząd polski wypełniając polecenia zza oceanu, zlekceważył sobie narastające zagrożenie za wschodniej granicy. Niedawno ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zalewski, zadał politykom kilka pytań na ten temat, na które dotąd nie otrzymał odpowiedzi.
Dlatego też antyrosyjska kampania propagandowa, odsłania kulisy bezmyślnej polskiej polityki zagranicznej, która nie ma nic wspólnego z polską racją stanu.



wtorek, 9 czerwca 2015

Zapomniany Holokaust Polaków.


 9 czerwca 2015 r.

W Ameryce, zwłaszcza w USA, historycy żydowskiego pochodzenia uważają, że tylko Żydzi mają „patent” na słowo Holokaust. Próba zestawienia ich tragedii z jakąkolwiek inną – to zbrodnia! Innego zdania jest amerykański historyk polskiego pochodzenia, prof. Richard C. Lucas, który opublikował książkę pod tytułem „ZAPOMNIANY HOLOKAUST Polacy pod okupacją niemiecką 1939-1944”. opisuje w niej zbrodnie, jakich dopuścili się Niemcy w stosunku do narodu polskiego w czasie II wojny światowej. Autor nie spodziewał się, jaką to rozpęta burzę. Przekręcano jego intencje i atakowano poniżej pasa. Dostawał telefony i listy z pogróżkami oraz obelgami. Przestał otrzymywać zaproszenia na konferencje naukowe i wykłady.
W rozmowie z dziennikarzem. Piotrem Zychowiczem, prof. Lucas stwierdza, że środowisko historyków amerykańskich dzieli się na dwie grupy: historyków II wojny światowej i historyków Holokaustu.” Pierwsi są bardzo obiektywni i profesjonalni.(...) drudzy składają się niemal wyłącznie z badaczy żydowskiego pochodzenia i to oni uznali moją książkę za herezję a użycie słowa „holokaust” za skandal.”
Książka prof. Lucasa została uznana za zbyt propolską. Nikt w Stanach zjednoczonych nie postawił takiego zarzutu prof. Janowi Grossowi, gdy wydał zdecydowanie antypolską książkę pt. „Sąsiedzi”, w której przedstawił mocno zafałszowaną, niepopartą solidną kwerendą i bazującą głównie na spekulacjach, wersję wydarzeń w Jedwabnem.
Prof. Lucas pisząc o polskim Holokauście miał świadomość, że problem cierpień wojennych Polaków jest zupełnie nie znany. Polska i Polacy dla historyków amerykańskich, zajmujących się tym okresem, są wyłącznie tłem dla żydowskiego Holokaustu. Cała historia Polski XX wieku jest pisana z perspektywy cierpienia Żydów. Na amerykańskim rynku wydawniczym książek o tej tematyce było już tysiące, o masowych zbrodniach niemieckich na Polakach.... nic! Taką sytuację profesor uważa za kuriozum, zważywszy na to, że ilościowo straty wojenny wśród Polaków katolików były mniej więcej takie same, jak wśród Polaków Żydów. Stąd wziął się pomysł na tytuł jego książki. Na tendencyjne przedstawienie najnowszej historii mają wpływ media, w tym prasa, szczególnie New York Times.
Książka Lucasa „Zapomniany Holokaust” w ciągu ostatniego ćwierćwiecza miała olbrzymią liczbę wydań i w środowisku naukowym uznawana jest za „klasykę”. Tymczasem wyżej wymienione prestiżowe pismo, rządzące „duszą inteligencji amerykańskiej”, nie poświęciło jej nawet linijki. Dziennik ten nigdy nie opublikował recenzji jakiejkolwiek książki poświęconej okupacji Polski, w której Polacy nie zostaliby przedstawieni jako współodpowiedzialni za Holokaust.
Historyk, który chce być hołubiony przez gazety, ośrodki akademickie i salony intelektualne, opisywał kolejny raz martyrologię Żydów. Tak właśnie postąpił Jan Gross, zdobywając przy okazji uznanie New York Timesa i etat naukowy na Uniwersytecie w Prenceton. Wszystkie poważne wydziały na amerykańskich uczelniach, zajmujące się Holokaustem, są kierowane przez żydowskich historyków. Ofiarą ich dominacji stał się brytyjski historyk Norman Davies, którego pozbawiono możliwości podjęcia pracy na prestiżowym Uniwersytecie Stanford za wydanie „ propolskiej” książki „ Boże ognisko”.
Książka „Zapomniany Holokaust” zaważyła na karierze prof. Lucasa. Kolejne jego dzieło, zawierające wstrząsające relacje żydowski i polskich dzieci, żyjących pod okupacją niemiecką (Did the Children Cry; Hitlers's War Against Jewish and Polish Children”) w pierwszej chwili zostało docenione i nagrodzone przez specjalne jury, działający przy Lidze przeciwko Zniesławieniu. Przyznaną mu w pierwszej chwili bardzo ważną Nagrodę im. Janusza Korczaka, cofnięto „za nieodpowiednie naświetlenie problemu”. Została mu przywrócona dopiero po interwencji kancelarii adwokackiej. Jednak sposób jej „wręczania” - pocztą, a nie na specjalnej uroczystości – był karą za książkę o polskim Holokauście. Specyficznego dźwięku nadaje temu wydarzeniu fakt, że szefem Ligi przeciwko Zniesławieniu jest Abraham Foxman, polski Żyd uratowany przez swoją polską nianię.
W dalszej części wywiadu prof. Lucas zwrócił uwagę na katastrofalny stan świadomości społeczeństwa amerykańskiego, dotyczący lansowanego przez środowiska żydowskie rzekomego polskiego antysemityzmu. Rozprawia się z tym poglądem twierdząc, że oba narody złożone są ze zwykłych ludzi – dobrych i złych. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie zdarzały się postawy niegodne. W czasie okupacji jedną z form niegodnego postępowania było szmalcownictwo. Szmalcownikiem nazywano osobę wymuszającą okup na ukrywających się Żydach lub donoszącą na nich za pieniądze do władz okupacyjnych. Na wiosnę 1943 roku Polskie Państwo Podziemne wprowadziło karę śmierci za szmalcownictwo, które traktowane było jako akt zdrady.
Polscy Żydzi nie zawsze byli lojalni wobec kraju, w którym się urodzili i mieszkali. Już we wrześniu 1939 roku, gdy toczyła się jeszcze kampania wojenna, żydowscy mieszkańcy wielu polskich miast i miasteczek, uroczyście witali wkraczające oddziały Wehrmachtu. Tak było m.in. w Łodzi, w Pabianicach, a także na kresach, gdzie z inicjatywy miejscowych Żydów budowano nawet ukwiecone tryumfalne bramy, a delegacje witały niemieckich żołnierzy chlebem i solą.
Taka postawa nie była niczym zaskakującym. Gdy zaczynała się wojna, spora część Żydów była przekonana, że aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wystarczy jedynie respektować niemiecki porządek. Jak złudne to było myślenie, przekonali się, gdy zamknięto ich w gettach, gdzie władzę przejęli często nadmiernie gorliwi urzędnicy żydowscy, którzy zorganizowali administrację oraz Żydowską Służbę Porządkową( Judischer Ordnungsdienst), zwaną potocznie policją żydowską. Niechlubną kartą w okupowanych krajach zapisał się Judenrat (Żydowska Rada Starszych, wprowadzona przez Niemców w 1939 roku) będący formą sprawowania władzy przez przywódców żydowskich nad mieszkańcami gett. Aby uniknąć zarzutu stronniczości, ograniczmy się do przykładów zaczerpniętych z żydowskich źródeł.
Jedna z najsłynniejszych żydowskich myślicielek XX wieku, Hannah Ardendt w 1963 roku wystąpiła w książce „Eichmann w Jerozolimie” z dramatycznym oskarżeniem przeciwko Judenratom. Twierdziła, że bez ich udziału w rejestracji Żydów, koncentracji ich w gettach, a potem aktywnej pomocy w kierowaniu do obozów zagłady, zginęłoby dużo mniej Żydów, ponieważ sami Niemcy mieliby więcej kłopotów z ich spisaniem i wyszukiwaniem. W okupowanej Europie naziści zlecali funkcjonariuszom żydowskim sporządzanie imiennych wykazów wraz z informacjami o majątku. Zapewniali oni także pomoc żydowskiej policji w chwytaniu i ładowaniu Żydów do pociągów transportujących do obozów koncentracyjnych.
Przykładem człowieka współpracującego z władzami okupacyjnymi był Jakub Lejkin - polski adwokat żydowskiego pochodzenia, zastępca komendanta policji żydowskiej w getcie warszawskim. Lejkin znany był ze szczególnej brutalności podczas organizowania deportacji do obozów zagłady. 29 października 1942 r. wyrokiem Żydowskiej Organizacji Bojowej został zlikwidowany.
Jakże ironicznym jest fakt, że 70 lat po wojnie, jednakowo doświadczone ofiary tamtego konfliktu, oskarżają drugie. Profesor Richard Lucas komentuje ten stan rzeczy: „To wielki, smutny paradoks. Podczas wojny Polacy i Żydzi padli ofiarą straszliwych represji ze strony wspólnego wroga. Zginęły miliony Żydów i miliony Polaków. Dziś do Niemców nie ma już pretensji, a Żydzi toczą walkę z Polakami, starając się udowodnić, że to im należy się palma pierwszeństwa w jakimś makabrycznym rankingu ofiar. Doprawdy, historia dziwnie się potoczyła.”

Barbara Teresa Dominiczak
Łucja Kuriata-Lewicka
Przedruk z Biuletynu Kwartalnego „Ostróg 89” Szczecin.

wtorek, 2 czerwca 2015

Opowieść o bardzo brzydkiej królewnie, która została królem



Urodziła się w Krakowie na Wawelu 18. X. 1523 r. Rodziców miała wspaniałych. Ojciec Zygmunt I z rodu Jagiellonów, był królem Rzeczypospolitej Polski i wielkim księciem Litwy, Rusi et cetera. Matką, słynna z piękności Bona Sforza, księżniczka włoskiego księstwa Bari. Anna była trzecią z kolei, lecz nie ostatnią córką królewskiej pary i sprawiła przykry zawód matce, spodziewającej się przyjścia na świat kolejnego syna, po urodzonym 1.VIII. 1520 r. następcy tronu Zygmuncie II Auguście.
Trzy polskie królewny z rodu Jagiellonów, w kolejności: Izabela, zamężna z królem Węgier Janem Zapolyą, (serial „Wspaniałe stulecie”) Zofia, która poślubiła Henryka, księcia brunszwickiego i Katarzyna, zamężna z Janem III Wazą, księciem finlandzkim, a potem królem Szwedów, miały szczęście i zostały wydane za mąż. Jedynie dwie królewny, Izabela i Katarzyna oraz syn Zygmunt August, odziedziczyli piękność po matce Bonie. Biedna Anna, przez większą część swojego życia, siała przysłowiową rutkę, czekając na umiłowanego męża i pana. Na domiar złego nie grzeszyła urodą, wdając się, być może, w swego pradziada króla Władysława Jagiełłę, albo w babcię, arcyksiężniczkę Elżbietę Habsburg, tak nieładną, że król Kazimierz Jagiellończyk był widokiem przyszłej żony mocno zbulwersowany, lecz potem pokochał ją i żyli szczęśliwie. O dzieciństwie małej królewny Anny niewiele wiadomo, bowiem w Polsce w ogóle nie przywiązywano większej wagi do księżniczek. Często nawet nie notowano daty ich urodzin. Prędko wydawano panny za mąż za jakiegoś obcego księcia, tracąc je z oczu i myśli.
Inaczej było z Anną, bo jakoś nikt się nie kwapił, żeby ją poślubić.

Król nie był czułym bratem i nie zajmował się losem swoich sióstr. Dowodem na to może być fragment z listu królowej Szwedów Katarzyny Jagiellonki do Anny: - „aczci Jego Królewska Mość, przeciwko nam, siostrom swym, srogiego był umysłu.” Dopóki król był wdowcem po arcyksiężniczce Elżbiecie Habsburg,(druga Habsburżanka po babci Elżbiecie) jego stosunki z Anną były względnie poprawne, choć obojętne. Jednak kiedy młody Zygmunt August zainteresował się urodziwą wdową po wojewodzie Gasztoldzie, Barbarą z Radziwiłłów, która ani na Litwie, ani tym bardziej w Polsce, nie cieszyła się opinią cnotliwej niewiasty, Anna pod wpływem matki królowej Bony, zaczęła głośno wyrażać swoje oburzenie. Naraziła się tym królowi, który potajemnie już Barbarę poślubił i nie życzył sobie, żeby rodzina wtrącała się do jego małżeństwa. Wybuchnął skandal na skalę europejską, bowiem zgorszeni poddani nawet słyszeć nie chcieli o małżonce swego władcy, nazywanej powszechnie znanym do dziś brzydkim słowem k...wa, lub bardziej elegancko ladacznica! Król jednak postawił na swoim i wbrew woli narodu, koronował Barbarę w 1550 roku na królową Polski, lecz ciężko chora żona wkrótce zmarła. Ale zatarg miał poważne konsekwencje rodzinne. Matka tak poróżniła się z synem, że król pomawiał ją nawet o próbę otrucia Barbary. Obrażona stara królowa opuściła Wawel i wyjechała z Krakowa do Warszawy.
Dopóki królowa Bona przebywała w Polsce, Anna towarzyszyła matce w jej podróżach na Mazowsze, które stara królowa bardzo sobie upodobała. Lecz gdy Bona wyjechała do swego księstwa Bari, zabierając ze sobą bajeczne skarby, zwane potem sumami neapolitańskimi, Anna została sama. Miała swój dwór i mieszkała na warszawskim zamku, będącym już wtedy rezydencją panującego monarchy Zygmunta II Augusta. Nudna, stara panna, nieładna, płaczliwa i chorowita.
Trzeba szczerze powiedzieć, że król nie był wzorem cnoty. Po śmierci Barbary, przez długi czas opłakiwał nieboszczkę, a nawet próbował ją wywołać z zaświatów z pomocą mistrza czarnej magii Twardowskiego. Ale po jakimś czasie rozpacz mu minęła, a zacny brat królowej Barbary Radziwiłł Czarny, (był i Rudy), wyswatał króla z Katarzyną Habsburg, 19-letnią wdową po księciu Mantui, siostrą pierwszej żony króla, Elżbiety. Zygmunt pragnął mieć dzieci i chociaż jeszcze co nieco popłakiwał, wspominając swoją Basię, ale dosyć chętnie poślubił Katarzynę 29.VII. 1553 r. choć nie grzeszyła urodą, ani mądrością. Nagle okazało się, że królowa cierpi na tę samą straszną chorobę, (epilepsję) co pierwsza żona Elżbieta. Król powodowany wstrętem, odsunął małżonkę od siebie i wysłał ją do Austrii, gdzie zmarła w 28. II.1572 roku. Król czynił starania żeby rozwieźć się z chorowitą i bezpłodną żoną, groził nawet przejściem na kalwinizm, ale nuncjusz papieski Commendoni, udaremnił te starania. Bronił interesów cesarza Austrii, mającego chętkę na tron polski. W 1565 roku, o rękę Anny poprosił książę Danii Magnus. Ale w zamian za ożenek z 42-letnią królewną, zażądał zamków arcybiskupstwa ryskiego. Zygmunt August odmówił, a Anna została na koszu.
Król zdawał sobie sprawę, że po jego bezpotomnej śmierci, tron polski stanie się przedmiotem przetargów. Chcąc zapomnieć o strapieniach, Zygmunt August oddał się rozpuście. Anna miała swój własny dwór i panny dworskie do posługi. Żyła cicho, oddając się dewocji, często popłakując, bo z natury była płaksą. Jedną z dam dworu królewny, była piękna Hanna Zajączkowska. Król zapłonął do niej miłością, a znając dewocję siostry, postanowił użyć fortelu. Zaufani dworzanie króla, bracia Jerzy i Mikołaj Mniszchowie, oznajmili Annie, że pannę Zajączkowską chce poślubić pewien szlachcic. Panna wyjechała, niby to do rodziny, a w rzeczywistości, prosto do królewskiego łoża! Anna dowiedziawszy się prawdy, była oburzona i sprawa ta była powodem ostrej wymiany zdań między nią, a królem. Dworskie intrygi pogłębiły jeszcze wzajemne niechęci. Hanna zresztą nie była jedyną, która odwiedzała sypialnię króla.
Jego słynną kochanką była Barbara Giżanka, łudząco podobna do zmarłej Radziwiłłówny. Giżanka, córka warszawskiego radnego, przebywała w klasztorze, gdzie odwiedzał ją Mikołaj Mniszech w przebraniu zakonnicy. Dziewczyna została jego kochanką, a on nastręczył ją królowi. Giżanka urodziła córkę, podobno dziecko króla, który obdarzył ją za to szlachectwem i obsypał bogactwami. Po jego śmierci wyszła za księcia Michała Woronieckiego. Kochanką króla była również Zuzanna Orłowska i wiele innych. Swoje kochanki monarcha nazywał „sokołami” i nawet na łożu śmierci wzywał je do siebie. Biedna Anna zalewała się łzami, wysprzedając ostatnie kosztowności, aby opłacić dworzan, a w jej pobliżu Giżanka i inne faworyty opływały w dostatki. Dopiero przed śmiercią król pojednał się z siostrą i wręczył jej swój testament. Gdy zmarł w Knyszynie 7 VII. 1572 roku, Anna została jako ostatnia w Polsce z dynastii Jagiellonów.


Natychmiast zaczęła się walka o tron polski. Pretendentami do korony był arcyksiążę Ernest Habsburg, syn cesarza Austrii, Iwan Groźny car Rosji, Henryk Andegaweński książę de Valois, brat króla Francji, oraz książę pruski Albert Fryderyk. Ze wszystkich pretendentów najbardziej wpadł w oko podstarzałej pannie Henryk de Valois. Jego posłowie przywieźli królewnie w tajemnicy jego portret i zaręczali, że książę wybrany na króla, z pewnością ją poślubi. Zakochana królewna nie brała pod uwagę faktu, iż książę Henryk miał lat 21, a ona już niestety 49! Mimo, że Infantce, bo tak ją z hiszpańska nazywano, nie wolno było mieszać się do elekcji królewskiej, ona się mieszała. Po cichu, popłakując i uskarżając się na niedostatek. Stare i mądre przysłowie powiada:”Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle.” Tak było i tym razem. Henryk de Valois został obrany pierwszym królem elekcyjnym. Polska wyszła na tym, jak przysłowiowy Zabłocki na mydle! Biedna Anna przeżyła ciężki zawód, bo król ani myślał o jej poślubieniu. Kiedy Henryk uciekł z Polski, Anna natychmiast wyszła z ukrycia i zaczęła działać. Gdy 12.XII.1575 roku, prymas Uchański ogłosił królem polskim cesarza Maksymiliana II Habsburga, Jan Zamoyski, przyszły kanclerz, podburzył antyhabsburski obóz szlachecki, proponując w zamian Annę. 13 VII 1575 roku, okrzyknięto w Warszawie Annę Jagiellonkę królową polski i wielką księżną litewska, a dzień później, szlachta obwołała ją królem Polski, przydając jej na małżonka księcia Siedmiogrodu Stefana Batorego.
Nie było to szczęśliwe małżeństwo, bo 56-letnia królowa nie wzbudziła w sercu męża czułych uczuć. Potrafiła spędzić całą noc pod drzwiami sypialni małżonka, oczekując na próżno na jego przyjście.

Gdy w 1586 roku król Batory zmarł, królowa wdowa, stara, nudna i już całkiem brzydka kobieta, raz jeszcze postanowiła przeprowadzić swoją wolę i spowodowała wybór na tron polski swego ukochanego siostrzeńca Zyzia, syna siostry Katarzyny Jagiellonki i Jana III Wazy, króla Szwedów. Staraniem ciotki Anny, Zygmunt III Waza wstąpił na tron 27. XII. 1587 r. Stara królowa często mieszała się w sprawy polityki państwa, sprzeciwiając się między innymi małżeństwu siostrzeńca z arcyksiężniczką Anną Habsburg.
Zmarła na rękach Zygmunta 9.IX.1596 roku. Na jej pogrzebie mowę wygłosił sam Piotr Skarga. Pochowana została w Krakowie na Wawelu w Kaplicy Zygmuntowskiej, obok ojca i brata.