27 lipca 2016 r.
W
sierpniu 1944 roku, ruszyła ofensywa radziecka, Nocami słyszeliśmy
daleki huk armat. W dzień nad miastem często ukazywały się
samoloty radzieckie i raz mieliśmy nawet niezwykłą okazję
oglądania na własne oczy bitwy powietrznej dwóch myśliwców.
Rosyjski Jak (Jakowlew) walczył z niemieckim Messerschmittem. Pilot
Jaka był szybszym i lepszym lotnikiem, bo Niemiec w płomieniach
poszedł do ziemi. Usłyszeliśmy tylko odległy wybuch i
dostrzegliśmy w oddali słup czarnego dymu. W drugiej połowie
sierpnia, front zaczął się przemieszczać, posuwając się w
naszym kierunku. Nocami - a te śliczne noce sierpniowe, pełne były
spadających gwiazd i zapachu dojrzałych owoców z pobliskich
ogrodów - dochodziły do naszych uszu głuche tąpnięcia. Jakby
kroki zbliżającego się olbrzyma.
Niemcy pośpiesznie likwidowali
urzędy, wynosili się z zajmowanych polskich mieszkań i masowo
uciekali do Rzeszy. Polacy przypatrywali się temu panicznemu
exodusowi ze złośliwym uśmiechem. Nareszcie się ich pozbędziemy!
Sierpień 1944 roku był bardzo upalny. Z przemyślnie ukrytego
radia dochodziły rozpaczliwe komunikaty walczącej Warszawy. Na
sygnał BBC, wszyscy gromadziliśmy się przy odbiornikach, bo tylko
przez Londyn mogliśmy dowiedzieć się, co się dzieje w stolicy
Polski, ogarniętej powstaniem. Nie były to optymistyczne wiadomości
i dorośli chodzili przygnębieni. Ale my, dzieciaki, cieszyliśmy
się ze wspaniałej pogody i bliskości rzeki.
![]() |
Olszynki dzisiaj. |
W dzień nie
chodziliśmy się kąpać, bo nad brzegiem Wisłoka i w Olszynkach,
leżeli żołnierze niemieccy, opiekając się na słońcu. Dopiero
wieczorem, gdy zapadła ciemność, cała nasza rodzina szła do
kąpieli. Babcia w „rzymskim” kostiumie, pamiętającym chyba
koniec XIX wieku. Miał długie nogawki i zachodził pod szyję!
Patrząc z potępieniem na wycięte kostiumy kąpielowe Mamy i
ciotek, Babcia cedziła przez zaciśnięte zęby: - Jak wam nie
wstyd świecić tą golizną? Woda w rzece była ciepła,
jedwabiście miękka, wprost cudownie pieściła ciało, mieniąc się
srebrzyście w świetle księżyca. Nad Wisłokiem unosiła się
leciutka mgiełka, pachniał tatarak i wikliny. Na wprost naszego
domu kursował prom, ze znajomym przewoźnikiem. Ojciec wsadzał mnie
na prom, a starsi czepiali się jego burt i płynęli wraz z nim po
ciemnej głębokiej rzece. Uwielbiałam te wieczorne kąpiele i
każdego pogodnego wieczora błagałam Mamę, żeby trochę popływać.
Tego
ranka była piękna, upalna pogoda i bawiłam się piłką przed
naszym domem. Naraz dostrzegłam żandarma, który wszedł po
kamiennych schodkach i pięścią zabębnił w drzwi. Otworzyła
wystraszona
Ja i Mama na promie. Rzeszów 1944 r. |
Obawialiśmy
się, że przy potężnym wybuchu, nasz dom runie. Trzeba było
ratować, co tylko się dało. Zaraz po pośpiesznym obiedzie, cała
rodzina wzięła się do roboty. Zdejmowano ze ścian obrazy,
opróżniano kredensy i szafy, z łóżek wyjmowano pościel i
materace. Wszystko taszczono najpierw do ogrodu, żeby potem znieść
to jeszcze niżej, na łączkę pod brzegiem. Babcia popłakiwała,
Dziadzio Tadeusz przeklinał Szwabów. - Psie syny, szubrawcy! W
naszym domu nie wolno było przeklinać, więc Babcia półgłosem
strofowała Dziadka: - Tadziu, nie klnij, dzieci słuchają!
Tymi
dziećmi byłam ja i o pięć lat starsza ode mnie kuzyneczka
Danusia. Obie byłyśmy podniecone niezwykłą sytuacją i starałyśmy
się pomóc starszym, dźwigając do ogrodu materace z łóżek. Ze
wsi przybiegła Hania, przedwojenna gosposia dziadków, i taszczyła
co cięższe przedmioty, płaczliwie użalając się nad nami. A
było co dźwigać, bo w czasie wojny mieszkało w domu dziadków aż
dwanaście osób! Na szczęście dom był obszerny i pomieścił
wszystkich uciekinierów. Harując do siódmego potu, znieśliśmy do
zmroku wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy na łączkę. Meble
zostały, nie wolno nam było ich zabrać, bo Niemcy zabronili.
Wisłok - rzeka mego dzieciństwa. |
![]() |
Stożki reflektorów szukają wrogich samolotów. |
Dziadzio,
cierpiący na reumatyzm stawów kolanowych, skarżył się na
nieznośne bóle. Nic dziwnego, noc spędzona na wilgotnym posłaniu,
tylko pogorszyła stan jego zdrowia. Niemcy nadal przejeżdżali koło
nas, nie zwracając na koczujących ludzi uwagi. Zagarnęli prom i
zaczęli przeprawiać się na drugi brzeg rzeki. Teraz polną drogą
nad rzeką, jechały nawet auta ciężarowe załadowane wojskiem.
Leżeliśmy na tej łączce chyba do siódmej rano, zziębnięci i
zrozpaczeni myślą, że nie możemy wrócić do domu.
![]() |
Jakim
trzeba być bezdusznym i okrutnym bydlęciem, żeby z zimną krwią
strzelać do bezbronnego, kulawego starszego człowieka i
prowadzących go osób. No, ale nie można było oczekiwać od
spanikowanego wroga dobrego serca. Na szczęście Niemiec nie miał
celnego oka i spudłował, nie raniąc nikogo. Dziadek bezpiecznie
znalazł się w domu, ale my dalej leżeliśmy bezsilnie, obawiając
się podnieść, gdyż wtedy my z kolei, stalibyśmy się celem
niemieckiego strzelca. Dopiero po kilku godzinach spędzonych pod
gołym niebem, pod palącym słońcem, udało nam się dostać do
domu, bo przejeżdżający polną drogą oficer, rozkazał nam
wynosić się z łączki.
Wnoszenie
z powrotem wszystkich rzeczy, zabrało nam czas aż do wieczora. Nikt
już do nas nie strzelał, Niemcy uciekali w popłochu na drugą
stronę rzeki, bo zbliżał się szybko front. Prom zniszczono, a
przewoźnika i jego starą matkę rozstrzelano. W nocy obudziło nas
przybycie kilku Niemców. Chcieli się umyć i napić się wody. Byli
bardzo młodzi i ogromnie wystraszeni. Jeden z nich, chyba
siedemnastolatek, poprosił Mamę o płótno na onuce, bo do obie
stopy miał obtarte do krwi. Mama wyniosła do ogrodu miskę z
chłodną wodą i kazała mu nogi wymoczyć, bo miał na obu stopach
głębokie rany. Dała mu także płótno na nowe onuce. Pomimo
wszystkich krzywd, jakich doznaliśmy od Niemców, żal było tych
prawie dzieci, użytych jako mięso armatnie. Wymoczywszy nogi, młody
Niemiec poczuł taką ulgę, że popłakał się z wdzięczności i
opowiedział nam, że ma matkę i małą siostrzyczkę, które na
niego czekają w dalekiej Westfalii. Ojciec poległ w Rosji!
![]() |
Młody żołnierz niemiecki. |
Raz
tylko pocisk uderzył w ogród, wyrywając z korzeniami dużą
jabłoń, która z kolei runęła na dom, wybijając okno w sieni, a
podmuch wybuchu przewrócił Mamę, schodzącą akurat wtedy z piętra
do piwnicy. Mamie także, chyba cudem, nic się nie stało. Była
tylko nieznacznie skaleczona szkłem z wybitego okna i mocno
wystraszona.
O
wejściu wojska radzieckiego do miasta i naszych wrażeniach, nie
będę się rozpisywać, bo wspominałam o tym obszernie w swoim
eseju:”Oczami dziecka”, dostępnym w internecie cyfrowym. Nasz
dom stał się kwaterą oficerów rosyjskich. Tylko przez jeden
wieczór nocowali u nas dwaj żołnierze, ojciec i syn, chłopi z
Białorusi. Byli bardzo spokojni i dobrzy. Widząc, że niewiele mamy
jedzenia, podzielili się z nami swoimi racjami żywnościowymi.
Wtedy po raz pierwszy jadłam tuszonkę, czyli wieprzowinę z
puszki i ciemny, niesmaczny chleb.
Na
parterze zamieszkał wyższy oficer ze swym ordynansem. Był bardzo
dobrze wychowany i widocznie odważny, bo kiedy pocisk trafił w
sąsiedni dom, a Mama krzyknęła z przerażenia, oficer nawet nie
drgnął i rzekł flegmatycznie: - Mają puszki (armaty) to strylają!
Przez
tego ordynansa, o mały włos nie przeniosłam się do wieczności.
Pewnego razu żołnierz czyścił karabin i nie sprawdził, czy
magazynek jest pusty. Akurat wtedy bawiłam się w pokoju lalkami.
Naraz na dole padł strzał, a ja wrzasnęłam ze strachu. Mama blada
z przerażenia wpadła do pokoju, a za nią ordynans, oficer i reszta
rodziny. Okazało się, że kula wystrzelona z karabinu, przebiła
sufit w pokoju na parterze i utkwiła pod parkietem podłogi, niemal
w tym miejscu, gdzie się bawiłam. Mama chwyciła mnie na ręce,
Babcia rzuciła się na ordynansa, złapawszy w pośpiechu
trzepaczkę. Oficer zrobił żołnierzowi piekielną awanturę, a
mnie uspokoił tabliczką czekolady. Takie to były te pamiętne dni
sierpniowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz