sobota, 10 grudnia 2016

WIECZÓR W BUDAPESZCIE I NARESZCIE WOLNA!


10 grudnia 2016 r.
Powoli się ściemnia. Teraz mamy w programie kolację, połączoną z degustacją wina i występami. Deszcz leje już strumieniami, więc gdy autokar wyrzuca nas na nieznanej ulicy, wpadamy pędem do lokalu, (nie pamiętam już jak się nazywał). Moja staranna rano fryzura przedstawia się opłakanie, z kosmyków skapują strumyki wody. Do takiego lokalu nie jestem odpowiednio ubrana, gdyż pani pilotka nie powiedziała nam, że jest to lokal nocny. Mam na sobie tylko sportową kurtkę, skromną bluzkę i spódnicę. Wszystko jest zmięte, nieświeże po całodziennym łazęgowaniu, a nie mamy możliwości, by umyć ręce i poprawić makijaż.
Budapeszt nocą.
Naszych panów to nie dehumoruje, ale ja jestem skwaszona, bo na takie okazje lubię być ubrana "od wielkiego dzwonu". jak powiada Ojciec. Widzieć dokoła eleganckie toalety i staranne makijaże, a samej czuć się jak Kopciuszek, to naprawdę nie należy do przyjemności. Nasza pilotka gdzieś się przebrała. Ma na sobie bluzkę z dżetami i spodnie ze srebrnej lamy, które uwydatniają jej krzywe nogi z dużą szparą między udami. Kobiety z takimi nogami powinny ubierać suknie z trenem. Makijaż ma także wieczorowy. Przy niej Szandor w smokingu - wygląda jak sympatyczny pingwinek. Na stołach przygotowane są już bogracze z gulaszem. Delektuję się tą popularną zupą, którą tu jemy po raz pierwszy. Mogliby w "Silvanusie" zamówić dla nas taki jadłospis, bo to i tanie i smaczne. Ale nie, karmią nas samym ryżem, jakbyśmy byli w Chinach.
Gulasz w tradycyjnym kociołku bogracz.
Jak to zwykle u nas bywa, towarzystwo siedzi w milczeniu i spod oka rozgląda się po wielkiej sali wspartej na kolumnach, z dużym podium, na którym orkiestra w narodowych strojach węgierskich, stroi instrumenty. Cała sala podzielona jest na loże otwarte z przodu, środek zajmuje parkiet do tańca. Goście są elegancko ubrani, panie w wieczorowych sukniach, obwieszone biżuterią, z pewnością nie z Jablonexu. Panowie w ciemnych garniturach, nawet w smokingach. Po gulaszu dostajemy jakąś rybę przyprawioną na ostro i paprykarz. Przed każdym nakryciem stoją trzy kieliszki wina, każde innego gatunku. Ja nie mogę pić, bo dziś ostatni dzień biorę antybiotyki i odstępuję wino Marysi. Szkoda, przepadła mi taka okazja!
Na estradzie regionalne zespoły tańczą szalone czardasze i tańce pasterzy. Podoba mi się taniec z batami, wymagający akrobatycznej zręczności. Potem orkiestra gra na życzenie piosenki różnych narodów. Dla nas, Polaków, grają: "Szła dzieweczka do laseczka". Towarzystwo trochę się już rozkrochmaliło i panowie robią składkę na bis. Zaczynają się śpiewy z tradycyjnym "Góralem" i "Katiuszą", jakby nie było polskich piosenek.  Mężczyźni wydzierają się z fatalnych akcentem, a w pobliskich lożach siedzą Rosjanie i biją nam brawo. Lubię Rosjan oraz ich muzykę, lecz wolę tu nie komentować ich uwag!
Popisy tańców ludowych.
W sąsiedniej loży siedzą iraccy turyści, których widziałam na statku. Jeden z nich zakochuje się w naszej Marysi, i posyła jej namiętne spojrzenia. Żartujemy, że Marysia ma szansę stać się ozdobą jakiegoś haremu. Marysia robi do Irańczyka oko i na serio z nim flirtuje, bo jak powiada, pragnie mieć coś do opowiedzenia córkom. Przysiada się do nas jakiś Węgier porządnie ululany i czule nas obcałowuje, wołając przy każdym toaście: - Eljen Lengyelorszaäg! - to znaczy:"Niech żyje Polska!". Jest to pierwszy tubylec okazujący nam sympatię, ale kładę to na karb stawianego mu przez naszych panów wina, które Węgier ciągnie jak smok.
Dla naszych wycieczkowiczów trzy kieliszki, to jak dla psa mucha. Zamawiają coraz to nowe butelki i zaczyna się rzewny narodowy ochlaj. Brzydkie słowo, lecz oddaje w pełni prawdziwy nastrój. Panowie piją brudzia z paniami i między sobą. Ogólne "kochajmy się", po czym następują tańce- łamańce. Obrusy czerwienieją od wylanego wina, wiara porykuje z wielkiej radości życia i przewraca się na parkiet, ku uciesze cudzoziemców. Na szczęście kolacja kończy się o północy, bo musimy wstać o bladym świcie. 
Rozbawione towarzystwo wytacza się na ulicę, niektórzy mają trudności z trafieniem do drzwi wejściowych. W autokarze chór podpitych pań intonuje pieśni "musowe" i jak to bywa, jeden chce przekrzyczeć drugiego. Niektórzy głośno czkają i autokar musi zatrzymywać się co jakiś czas, żeby ktoś nie zanieczyścił wnętrza. Rodacy "haftują" pobliskie krzaki. To dowód, że zabawa była bardzo udana.
Szandor powiada, iż tylko Polacy potrafią się tak bawić. Nie wiem czy to komplement, czy złośliwe stwierdzenie faktu. Po przyjeździe do "Silvanusa" obyczaje się całkiem rozluźniają i pilotka już jawnie idzie spać z Szandorem, kierowca zabiera do siebie jakąś młodą dziewczynę. Rozchodzimy się do pokoi syci wrażeń z pięknej wycieczki.
Wstajemy o 6,30. Dzień jak na zamówienie, słoneczny i ciepły. Ani śladu wczorajszej pluchy. Punktualnie o 7-mej schodzimy na śniadanie, składające się tym razem z kanapki z serem i soku owocowego. Pytam pilotkę, dokąd dziś pojedziemy? Odpowiada, że na ogólne żądanie kierowca zawiezie nas na bazar, a potem zrobimy zakupy przed wyjazdem. Nie mam najmniejszej ochoty narażać się na bazarze i oświadczam pilotce, że rezygnuję z wyjazdu do Budapesztu. Pilotka wzrusza ramionami, sądząc po jej podbitych oczach i kwaśnej minie, ma potężnego kaca.
- Jak pani chce, ale straci pani obiad, bo jemy w Budapeszcie. - oświadcza oschle.
- Nie samym obiadem człowiek żyje. - odpowiadam ze śmiechem i wolna jak ptaszek wracam do pokoju. Mam przed sobą cały dzień swobody, bo towarzystwo nie wróci przed 20-tą, a może jeszcze później.

Zamek Visegrad.
Ogarnia mnie uczucie radosnego oczekiwania, jak zwykle, kiedy przede mną wiele godzin samotnego zwiedzania. Czuję się lekka i beztroska. Stanowczo brak mi instynktu stadnego, wolę być sama. Z miejsca układam sobie plan wycieczki: najpierwsze Góra Zamkowa na której mieszkamy, potem Esztergom - tam zrobię zakupy, a jak wystarczy czasu wskoczę do Budapesztu! Wkładam do torby notatnik, długopis, orzeszki w czekoladzie i w drogę. Schodzę w dół zbocza i po drodze natrafiam na autentyczną zakopiańską chałupę! Stoi jak na Skibówkach, ze spiczastym dachem i wyciętym nad drzwiami słońcem. Zaczepiam pierwszego napotkanego człowieka i pytam po niemiecku, kto tam mieszka? Węgier informuje mnie uprzejmie, że to dom wybitnej tłumaczki literatury polskiej i poetki, pani Gracji Kerenyi. Widocznie ta pani kocha Zakopane, ja także! Notuję jej nazwisko i idę dalej w kierunku ruin zamkowych.
 
Visegrad - Górny Zamek, wejście.
Visegräd - dla każdego, kto choć odrobinę interesuje się historią, ta nazwa nie jest obca. Tutaj, w roku pańskim 1335, na zjeździe monarchów, zapadła decyzja o przekazaniu tronu polskiego Ludwikowi Andegaweńskiemu, siostrzeńcowi Kazimierza Wielkiego. Na tym zamku, będącym wówczas stolicą Węgier, rozegrała się tragedia godna pióra Szekspira. Oto magnat węgierski Felicjan Zach, mszcząc się za córkę, rzekomo zgwałconą przez księcia Kazimierza, późniejszego króla polskiego Kazimierza Wielkiego, będącego z wizyta u siostry Elżbiety, królowej Węgier, postanowił zamordować króla Karola Roberta. Podczas śniadania rzucił się na bezbronnego monarchę, zamierzając przebić go mieczem. Królowa Elżbieta, której dworką była Klara Zach, w ostatniej chwili zasłoniła męża rozłożonymi rękami. Zach ciął mieczem i cztery palce królowej upadły na posadzkę. Na przeraźliwy krzyk, do sali wpadli dworzanie i zamachowca roznieśli na mieczach. Na tym tragedia się nie kończy, piękna Klara po straszliwych torturach zostaje stracona, dalsi krewni również. Królowa od tego czasu nie zdejmuje z ręki rękawiczki i przechodzi do historii pod przezwiskiem Kikuty.
Zamach Felicjana Zacha na króla Karola Roberta.
 A zamek? Był cudem średniowiecza. Miał 350 komnat, wiszące ogrody i śpiewające fontanny. Wzniesiony z marmuru przez króla Karola Roberta, był ziemskim rajem. Czytałam, że nuncjusz papieski pisał o nim: "Ex Visegrado, Paradiso Terrastri." To znaczy: "Z Visegradu, ziemskiego raju." Kto jak kto, ale Włoch z pewnością znał się na rzeczy. Potem zamek utracił znaczenie, stolicę przeniesiono do Budapesztu, wojny i czas dopełniły dzieła zniszczenia. Dziś z ziemskiego raju pozostała tylko warowna baszta i brama połączona murem obronnym z ruinami wysokiego zamku. Za to kilka domów w miasteczku, ma ściany z kradzionego z pałacu marmuru.
Staję pod basztą i widzę, że jest dosłownie nabita kulami armatnimi. Niektóre bardzo stare, pamiętające wojny tureckie, inne nowsze z XVIII i XIX wieku. Wygląda to oryginalnie i groźnie. W baszcie starannie zachowanej, jest kawiarnia i winiarnia, obok sklepik z pamiątkami. W kawiarni rozsiadła się grupa Japończyków, ja wolę być sama. Idę wzdłuż muru na stok góry, skąd widać przepiękną panoramę całego zakola Dunaju, a wzrok sięga aż do granic horyzontu. Pod wielkim dębem, skąd widok jest najładniejszy, stoi ławeczka. To typowe dla krajobrazu węgierskiego. Gdzie tylko jest coś godnego obejrzenia, tam znajduje się ławka. Siadam i patrząc na wiekowe mury, przenoszę się w wyobraźni w XIV wiek.
 Królowa Jadwiga Andegaweńska.
Z bocznej furty, na którą właśnie patrzę, wychodzi niewielki orszak.  Na czele idzie mała dziewczynka. Na  główce ma diadem z pereł i rozpuszczone, długie jasne włosy. Taki sam naszyjnik zdobi jej długą błękitną, aksamitną suknię. Dziewczynka z gracją trzyma w rączce cienką chusteczkę, drugą rączką unosząc nieco ciężką suknię. Uśmiecha się lekko do słońca i ukwieconej łąki, a jej niebieskie oczy patrzą na świat z niedziecinną powagą. Za dziewczynką postępują powoli i dostojnie dworki w sztywnych, brokatowych sukniach, z kwiatami wplecionymi w warkocze, prowadzone przez starszą ochmistrzynię w wysokim, karbowanym czepcu na głowie.
Dziewczynka ma na imię Jadwiga, i nieświadoma swoich przyszłych losów, biega wesoło po łące, zbierając kwiaty do wianka. Natura hojnie obdarzyła to królewskie dziecko. Dała jej smukłą postać, zapowiadającą wysoki wzrost - gdy dorośnie osiągnie 1,80 cm. Ma gęste włosy, prześliczne oczy i perłowe zęby. Dała jej również wrodzoną dumę i poczucie własnego majestatu. Kiedyś, po latach, sławić ją będą pieśni trubadurów i minstreli, a Kościół wyniesie ją na ołtarze. Lecz mała królewna jeszcze nie przeczuwa swojej przyszłej wielkości i osobistego dramatu. Wraz z pięknością dynastii Andegaweńskiej, nosi w sobie zaród śmiertelnej choroby, która wtrąci ją do grobu w dwudziestym czwartym roku życia.
Lecz Jadwiga jeszcze o tym nie wie, jest ukochaną trzecią córką króla Ludwika i królowej Elżbiety Bośniaczki, następczynią tronu węgierskiego, jednego z najświetniejszych królestw ówczesnej Europy. Dziewczynka ma po mieczu krew królów Francji i Sycylii, królów Jerozolimy i Neapolu, a po kądzieli krew polskich Piastów. W wieku czterech lat, została zaślubiona w Haimburgu małemu księciu Wilhelmowi Habsburgowi i jest już księżną Austrii. Na razie niewiele ją to obchodzi i bawi się wesoło. Lecz ciąży na niej tragiczne fatum - może klątwa Zachów? Nic co ukocha, nie będzie jej dane. Mężowie stanu już radzą nad jej przyszłością, kupczą dziecinnym ciałkiem, bo prawa dynastyczne są nieubłagane. Nie włoży korony królowej Węgier. Kiedy król Ludwik umiera młodo, na tron węgierski wstępuje starsza siostra Maria, przewidziana na królową Polski, a kiedy i ta umiera, korona węgierska przypada drugiej siostrze Katarzynie. Królowa Elżbieta przyrzeka swoją najmłodszą córkę panom polskim. Dziesięcioletnia dziewczynka z płaczem żegna matkę i ukochane Węgry, wyjeżdżając do Polski, na razie tylko na kilka miesięcy...
Nigdy już do ojczyzny nie powróci. Jeszcze o tym nie wie, a jednak rozpaczliwie płacze w ramionach matki. Elżbieta pochyla się do ucha córki:
- Jadwigo, królowie nie płaczą!
Zamek królewski Wawel. w Krakowie
Z ziemskiego raju, daleka droga wiedzie na zimny obcy Wawel. Jakże ciężka jest złota korona króla Polski, bo Jadwiga koronowana jest na króla, nie na królową. Mały król boi się ciemnych, ponurych komnat gotyckiego zamczyska. Dokoła obce twarze, obca mowa, której musi się dopiero nauczyć. Daleko pozostały Węgry i słoneczny marmurowy Visegräd. Z ojczystego kraju dochodzą straszne wieści. Ukochana matka zostaje uduszona przez spiskowców, a jej ciało zwisa na powrozie z wieży zamku. Potem umiera siostra Katarzyna i Jadwiga zostaje na świecie sama. Jedyna chyba w dziejach świata królowa obdarzona misją apostolską, bezkrwawo przyłącza do swego królestwa na wpół pogańską jeszcze Litwę, a wraz z nią wielką Ruś. Ale ceną za to jest jej osobiste szczęście. 
Jadwiga i Jagiełło.
Poślubia księcia Litwy Jagiełłę i wyrzeka się poślubionego w dzieciństwie Wilhelma. Jadwiga hojnie łoży na oświatę swoich poddanych, jest miłosierna i szczodra. Najpiękniejsza z władczyń średniowiecznej Europy, nigdy nie zazna osobistego szczęścia. Przez długi czas nie udaje jej się dać swemu narodowi następcy tronu.
Skażona krew królów Francji, Sycylii i Jerozolimy, nieposkromiona krew Piastów, tworzą w jej żyłach przedziwny amalgamat. Dręczy ją przeczucie śmierci na wiele lat przed zgonem. Śmierć nadchodzi w chwili, gdy los się do niej uśmiecha i kiedy zostaje matką.
Berło i korona włożone do jej trumny, są z pozłacanego drewna. Prawdziwe regalia ze złota i drogich kamieni, Jadwiga kazała sprzedać, a pieniądze uzyskane ze sprzedaży, przekazała krakowskiej Akademii dla przyszłych pokoleń. Dawna ojczyzna zapomniała o niej i nigdzie nie dostrzegłam tabliczki z informacją, że w tym miejscu urodziła się i mieszkała Hedvigis Rex Poloniae et Lituanie - władczyni największego państwa średniowiecznej Europy!
 J. Matejko. Jadwiga Andegaweńska.
 Lecz w tej drugiej, niechcianej ojczyźnie, pamięć o wielkiej królowej żyje do dnia dzisiejszego. Oddał Jadwidze sprawiedliwość bezimienny kronikarz, pisząc po jej śmierci:" Nie było jej równej istoty z królewskiego rodu na całym świecie." Prześliczna postać młodzieńczej królowej, wykuta w białym alabastrze przez natchnionego artystę, przyciąga do katedry wawelskiej rzesze turystów i pobożnych czcicieli. 
A ona śpi, słodka i piękna, snem nieprzespanym, podobna do mistycznego kwiatu, zaś na płycie jej grobowca niemal zawsze leżą białe róże.....
Spłoszona głośną rozmową, wracam ze świata marzeń do rzeczywistości. To turyści japońscy przyszli tu i filmują Dunaj oraz ruiny zamku. Odchodzę, oglądając się z żalem - żegnaj śliczna Królewno! 
Grobowiec króolowej Jadwigi na Wawelu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz