poniedziałek, 1 maja 2017

JAK ZABAWIAŁAM SIĘ W DŻYGITA!

1maja 2017 r.
Popisy dżygitówki.
                Dżygit, to jeżdziec kaukaski, mistrz jazdy konnej.

     To było latem, chyba w 1943 roku, ale nie jestem tego na sto procent pewna. Niemcy szukali sobie na wschodzie sprzymierzeńców, między innymi pośród mieszkańców Kaukazu i Kozaków. Tego lata do Rzeszowa przybyli tzw. „kałmucy”. Nie wiem, skąd ta nazwa się wzięła, ale z pewnością nie byli to skośnoocy mieszkańcy Republiki Tatarskiej, czy Mongolii. Uważam, że oddziały „kałmuków” składały się z Kozaków, a może nawet Czerkiesów..
   Była to kawaleria, ubrana w ciężkie peleryny o bardzo szerokich ramionach, co jeźdźcom nadawało wygląd olbrzymów i malownicze mundury, podobne do dawnych polskich czamar. Na głowach mieli wysokie futrzane czapki. Znakomicie jeździli konno, często popisując się akrobatyczną dżygitówką.
    Obserwowałam ich, siedząc na wysokim brzegu, w pobliżu naszego domu. Jeździli po łące nad samym Wisłokiem, a ja pożerałam wzrokiem ich piękne konie, którym od pieluch oddałam moje serce. Kusiło mnie, żeby zejść na dół i przyjrzeć się wierzchowcom bliżej. Ale Mama i cała rodzina, ostrzegali mnie surowo, żebym się, broń Panie Boże, do nich nie zbliżała, bo to bardzo źli ludzie i małym dzieciom mogą zrobić straszną krzywdę.
Kozacy w służbie niemieckiej.
   Nie byłabym jednak sobą, gdybym posłusznie wykonywała wszystkie polecenia rodziny. Konie rżały wesoło, jakby wabiąc mnie do siebie i wykonywały wiele skomplikowanych ewolucji wyższej szkoły jazdy. Rozglądnęłam się w obawie, czy w ogrodzie nie czai się któraś z ciotek, lecz nic podejrzanego nie zauważyłam. Wobec tego zdecydowałam się zejść na łąkę. W ogóle nie zamierzałam zbliżać się do „kałmuków”.... Co to, to nie! Pragnęłam tylko przyjrzeć się koniom. Tylko to, nic więcej!
    To wcale nie była moja wina, że jakiś oficer dostrzegł mnie i podjechał bliżej. Miał ślicznego karego konia i kierował nim ze swobodą znakomitego jeźdźca. Był młody i bardzo przystojny. Prawdziwy typ stepowego sokoła. Widać zobaczył mój wzrok pełen uwielbienia, jakim spoglądałam na jego wierzchowca, bo podjechał i gestem spytał, czy chcę się przejechać?
   Oj! Do jednego ucha szeptał mi anioł stróż: - Bądź grzeczną dziewczynką i słuchaj Mamy.
   Do drugiego ucha mówił diabeł: - Nie musisz słuchać dorosłych, masz własny rozum i rób to, na co masz ochotę!
   Naturalnie posłuchałam diabła. Wyciągnęłam do „kałmuka” obie ręce i w jednej chwili znalazłam się bardzo wysoko, na końskim grzbiecie. Oficer objął mnie mocno, żebym nie spadła i dał koniowi ostrogę. Pogalopowaliśmy przed siebie z kopyta. Byłam w siódmym niebie, śmiejąc się i pokrzykując z radości. Oficer oddał mi nawet cugle, kierując wierzchowcem tylko naciskiem kolan, a mnie się wydawało, że jadę konno sama, jak niegdyś w Gręboszowie na ukochanej klaczce.
Oddział kozaków, popi i oficerowie niemieccy.

   Nie miałam pojęcia, że z brzegu widzi mnie nasza sąsiadka. Kobiecina ujrzawszy mnie siedzącą na koniu, w objęciach „kałmuka”, wpadła w panikę i z wielkim krzykiem przybiegła do naszego domu, wołając od progu: - Jezus Maria, pani Lusiu, kałmuk porwał Elżunię!
   Mama skamieniała z przerażenia, ale szybko ochłonęła i popędziła na brzeg, a za nią Babcia, dwie ciocie i sąsiadka, wołając po drodze męża! Z dala usłyszałam krzyk Mamy i zachowałam się paskudnie, ponaglając mego opiekuna, żeby jechał dalej. Zrozumiał doskonale sytuację, bo zaczął się śmiać, widząc cały orszak spieszący w sukurs porwanej dziecinie.
   Panie nie bacząc na godność, puściły się za nim pogoń, wołając mnie rozpaczliwie. Ale ja wcale nie zamierzałam zakończyć tak przyjemnej zabawy i przytuliłam się ufnie do „kałmuka”, prosząc go, żeby się nie zatrzymywał. Ta scena musiała wyglądać bardzo zabawnie, bo „kałmucy” pokładali się na siodłach ze śmiechu obserwując panie, ścigające na piechotę pędzącego galopem wierzchowca.
Dżygit na tle gór Kaukazu.
   Oficer oglądał się i ponaglał konia, jeżdżąc wkoło po łące. Nigdzie więcej się nie oddalał, dając goniącym go paniom do zrozumienia, że nie zamierza mnie porywać i tylko się ze mną bawi. Ale Mamie nie było do śmiechu, bo cały czas myślała o straszliwych opowieściach krążących między ludźmi, o okrucieństwie”kałmuków”. Nareszcie oficer powstrzymał wierzchowca i podjechał do Mamy z uśmiechem, starając się ją uspokoić i pokazując, że jestem cała i zdrowa. Biedna Mama przestała nad sobą panować i wrzasnęła do niego po niemiecku, żeby mnie natychmiast puścił! „Kałmuk” wziął mnie pod boki i zamierzał oddać zgubę w ramiona Mamy.
Dżygici - pokazy historyczne.
   Wtedy sprawiłam wszystkim niespodziankę. Z całej siły przytuliłam się do niego, objęłam go w talii i absolutnie nie chciałam zejść z konia. Mama zaczęła ciągnąć mnie za nogę, a ja rozryczałam się na cały głos, kurczowo trzymając się mego chwilowego opiekuna. Musieli mnie siłą od niego odrywać. „Kałmuk” powiedział Mamie, że niepotrzebnie się bała, bo on też ma w domu taką małą doczkę. Ale Mama już go nie słuchała, lecz chwyciwszy mnie za rękę, pobiegła do domu, otoczona gronem zdenerwowanych pań i sąsiadów, którzy w międzyczasie przybiegli mi na pomoc.
 Wspolcześni Kozacy na defiladzie w Moskwie.
    Wolę spuścić zasłonę na to, co potem działo się w domu. Przez długi czas traktowana byłam jak parszywa owieczka i zakała rodziny. Ale do dziś jeszcze pamiętam twarz „kałmuckiego” jeźdźca i jego uśmiech, ukazujący śnieżno białe zęby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz