piątek, 6 lipca 2018

L E T N I E „ P R Z Y J E M N O S C I”.


6 lipca 2018 r.

Dla niektórych pechowców, do jakich i ja niestety należę, lato bywa udręką. Aby nie być gołosłownym ostrzegam; nie mieszkajcie w pobliżu sklepu spożywczego i parku. Ja mieszkam i dlatego lato kojarzy mi się raczej w sposób niemiły.
Ale zanim przejdę do meritum sprawy, każdemu rozsądnie myślącemu rodakowi, stanowczo odradzam podróże PKP, w czasie tych 30 stopniowych upałów. Bardzo lubię jeździć szynobusami, bo na przykład do Wrocławia jadę półtorej godziny, a nie trzy, jak niegdyś. Wybrałam się wczoraj w podróż, bo musiałam – to była konieczność. Z rana droga nie była tak męcząca, bo jeszcze panował nocny chłód. We Wrocławiu powolutku zaczęłam się topić! Nie ma gorszej tortury, niż upał w wielkim mieście, gdy nie ma się człowiek gdzie schronić. Tramwaje rozpalone, autobusy takoż, bo w tym kraju niewiele jeszcze nie słyszano o klimatyzacji! 
 Ale to jeszcze małe piwo, w porównaniu z tym, co przeżyłam wracając pociągiem do domu. Szynobus do Drezna, wyruszył o godz. 12 z minutami w Dworca Gł. Wagony były zapchane pasażerami. Usiadłam pechowo niemal przy oknie od strony słońca w czasie, kiedy temperatura wynosiła + 35 C! Bezchmurne słońce prażyło niemiłosiernie, a w wagonie zrobiło się piekielnie gorąco i duszno, bo rozpalone ściany i dach, zamieniły go w piec. Poprosiłam konduktora, żeby zechciał włączyć klimatyzację, ale odrzekł, że coś nawala. Faktycznie nawalało, bo jej nie było. Pasażerowie powoli zaczynali przypominać raki i pot lał się z nich strumieniami. W wagonie część okien można otwierać, więc poprosiłam żeby otwarto okna, bo naprawdę poczułam się źle. 
Przed nami siedziała kobieta, którą w moich stronach określa się wdzięczną nazwą: ”suchojewa”, prawdopodobnie z wiejskiego: „sucha Ewa”! Taka bezbarwna blondyna, ale wielce wymowna. Na moją prośbę, zareagowała okrzykiem, żeby zamykać okna, bo jest klimatyzacja! Kiedy zaprotestowałam zauważając, że klimatyzacji nie ma, odpowiedziała mi bezczelnie, że najwyżej mogę się przenieść gdzieś indziej na świeże powietrze! Miałam ochotę odpowiedzieć, że tam gdzie jest ona, tam świeżego powietrza nie ma, ale dałam sobie spokój. 
Tak wyglądało wnętrze szynobusu, tyle że było zapchane pasażerami.
Zresztą spoceni pasażerowie z właściwą Polakom „solidarnością” nie poparli mnie i pocili się dalej. Zadowolona „suchojewa”, położyła nogi w sandałach na sąsiednią kanapkę i zbliżyła się do okna, opalając sobie oblicze przez szybę. Musiała być zdrowa jak koń i nie wracała tak jak ja, z kliniki, po wielogodzinnych zabiegach. A na marginesie tej sprawy dodam, że Polacy chyba czują wstręt do mydła i wody. Wystarczy dzień upału i przebywanie w tramwaju, autobusie, czy w pociągu, staję się męką. Stałam w wagonie przy dwóch nastolatkach, z brudnymi, tłustymi włosami, które chyba od miesiąca nie myły pewnych intymnych części ciała. Obok młody mężczyzna jadący w samej koszulce gimnastycznej, połowę ciała miał wytatuowaną, ale za to cuchnął potem na kilometr! Siedząc w śmierdzącym pociągu myślałam, że żywa nie dojadę do domu, bo dostanę ataku serca. Na mojej stacji dosłownie wyczołgałam się z pociągu i musiałam wziąć taksówkę, bo do autobusu bym nie doszła. „Suchojewa” wysiadła wraz ze mną, rześka niby po chłodnym natrysku! Postawiła na swoim i do końca podróży okna były szczelnie zamknięte!
Ale wracam do mieszkania w pobliżu sklepu spożywczego i parku. Otóż w lecie, gdy okna są otwarte, to sąsiedztwo staje się szczególnie uciążliwe. Zbliża się godzina 7 rano. Przed sklep zajeżdżają ciężkie samochody, i zaczyna się wyładowywanie skrzynek z piwem, wodą mineralną i tak dalej. Odbywa się to z piekielnym hałasem, mogącym umarłego postawić na nogi. Potem następuje otwarcie sklepu i natychmiast zjawiają się klienci – nie sami, bo każdy trzyma na smyczy psa! Z psem do sklepu nie wejdą, więc przywiązują psa do poręczy schodów, wiodących do piwnicy sklepu. Pies jak to pies, tęskni za swoim właścicielem i zaczyna szczekać, albo wyć. Na to odzywają się wszystkie inne psy w sąsiednich blokach i psi wrzask bije pod niebo. Tak jest każdego dzionka, od rana do wieczora. W ogóle tego roku jest na psy wielki urodzaj. W sąsiednim bloku na parterze, ktoś sprawił sobie psa, który wypędzany jest na balkon i szczeka. Niekiedy przez godzinę jednym tchem. Nie mam pojęcia jak on to robi, że się nie udusi. Pani domu to nie przeszkadza, bo siedzi sobie na balkonie i spokojnie szyje, a pies szczeka jak wściekły! 
 Wyobrażam sobie, że kiedy minie lato, i przyjemna pora na spacery z psem, większość z nich zostanie wyrzucona z samochodu na szosę, lub przywiązana w lesie. Na razie szczekają przywiązane do poręczy przy sklepie. Wokół tego miejsca trawa nie rośnie i pełno psich odchodów, ale kto by się tym przejmował. Sklep jest otwarty do godz. 23, czynny także w niedzielę, nawet w te dni, kiedy wielkie supermarkety są zamknięte. Zaledwie robi się szarówka, do sklepu maszerują gromady chłopców w wieku szkolnym. Wychodzą, trzymając pod pachą kilka puszek z piwem, lub butelczynę z czymś mocniejszym. No i w sąsiednim parku rozpoczyna się balanga niemal do świtu. Park znajduje się blisko bloków, tylko przez jezdnię! Ławeczki pod naszym wieżowcem upatrzyła sobie od dwóch lat banda łobuzów. Siadują tam godzinami, gadają, piją, wrzeszczą, często do 3-iej w nocy! Lokatorzy wzywali policję, Straż Miejską, niewiele pomogło.
  Dokoła ławek istny chlew, pełno puszek, opakowań po ciastkach, papierosów i innych rzeczy z gumy, bo czasem siedzą z nimi dziewuchy… i psy! Wieczorem przed sklep zajeżdżają też auta osobowe. Kierowca wychodzi, kupuje kilka butelek i siada do samochodu. Niektórzy piją już przed sklepem i wsiadają za kierownicę „w stanie wskazującym”.Pamiętam park z czasów szkolnych. Był piękny, pełen krzewów, klombów z kwiatami. Obecnie jest niemal całkowicie zdewastowany. Kwiatów i krzewów ani na lekarstwo, trawa źle posiana, widać piasek po robotach ziemnych. 

W dzień bawią się tam dzieci, w nocy staje się miejscem pijackich awantur, młodzieżowej balangi i szczekających psów, wyprowadzanych niekiedy o północy! Utarła się seksistowska opinia, że kobiety są gadatliwe! Nieprawda! W parku zwykle gadają mężczyźni i to całymi godzinami, nawet kiedy deszcz kapie im na głowy.
Dlatego ja lata nie lubię i z prawdziwą radością witam jesienne chłody, kiedy można zamknąć szczelnie okna i rozkoszować się ciszą i spokojem domowego ogniska.

1 komentarz: