środa, 20 marca 2019

MÓJ MARZEC 1968 R.


Trójmiasto - wyborcza.pl.
 W tym roku niewiele się mówiło 51 rocznicy Marca 1968. Być może dlatego, że wtedy młodzież polska walczyła o prawo do wolności i demonstrowała przeciwko ciemnocie, głupocie i politycznym naciskom. Dzisiaj Polacy także walczą z głupotą i politycznymi naciskami, choć nie tak brutalnie tłumionymi, jak wówczas. Wtedy protesty zaczęły się od przedstawienia "Dziadów" Mickiewicza. Obecnie film "Kler" stał się powodem do wielkiej debaty o polskim Kościele i jego kapłanach. Czasy się zmieniają, ale pozostają problemy.
                       
 Z Radia Wolna Europa dowiedzieliśmy się, że ma nastąpić strajk studentów w Łodzi, na Politechnice Warszawskiej, wspierającej studentów z UW, oraz bojkot zajęć studenckich na wyższych uczelniach we Wrocławiu. W tym właśnie czasie wypadały wykłady na wydziale prawa i musiałam jechać. Poprzedniego dnia dzwonił Bronek i błagał mnie, żebym poprosiła o urlop dziekański, bo czasy są bardzo niespokojne. Oczywiście nie zgodziłam się na to, mimo iż rodzice także odradzali mi wyjazd. Uznałam jednak, że nieobecność na wykładach zaowocuje niedostatecznymi notami u Kosiarki, który czyhał tylko na to, żeby nam dokopać. Nie wiadomo dlaczego, nie znosił studentów w starszym wieku, ludzi ciężko pracujących, którzy poświęcali swój wolny czas na naukę, aby uzyskać wyższe wykształcenie. Zresztą wśród studiującej młodzieży, profesor także nie cieszył się sympatią, jako gorliwy wyznawca partyjnych doktryn.
15 marca o świcie, wsiadłam do pociągu i pojechałam na wykłady. 
Rodzice byli bardzo zaniepokojeni i zobowiązali mnie do powiadomienia ich, że dojechałam szczęśliwie na miejsce i jestem bezpieczna. W pociągu był tłok, wielu ludzi jechało do pracy w wielkim mieście, niektórzy młodsi do szkół, lub na wyższe uczelnie. Stałam w korytarzu, przyciśnięta do ściany, krztusząc się smrodliwym dymem z papierosów palonych przez pasażerów. Wagon był dla niepalących, ale ludzie rozumieli, że nie pali się w przedziałach, a na korytarzu wolno. Ja nie paliłam. Szkoda mi było pieniędzy „puszczanych z dymem”, lecz kilka razy zaciągnęłam się papierosem, siedząc w towarzystwie Witka i Stasia, bo obaj palili. Bronek palił rzadko i mnie zabraniał, grożąc mi klapsem. Stojąc wprasowana w ścianę wagonu, trułam się dymem, mimo woli przysłuchując się rozmowom pasażerów.
Fakty pl.
- Panie, nie pchaj się pan na mnie! - zapiszczał czyjś dyszkancik.
- Nie mam na kogo! Trafiła się Lollobrigida dla ubogich! - odpalił bas.
- Cham!
- No, no, tylko nie cham. Ja to bym takiej pokrace nawet palca nie włożył, a co dopiero pchał!
- Zamknij się łajdaku, bo wezwę milicję. - zdenerwował się dyszkancik.
- Tak? Toś ty taka? Milicją straszysz porządnych ludzi? A ja ciebie i milicję mam, wiesz gdzie?
- No, gdzie? - zapiał prowokująco dyszkancik.
- W dużym poważaniu! - oznajmił bas, ku wielkiej uciesze pasażerów słuchających kłótni.
- Jeeezu! Co za ludzie! - jęknął dyszkancik i zamilkł, bo dojechaliśmy już do Wrocławia.
PKP Wrocław.pl
 Zauważyłam, że na dworcu kręciło się mnóstwo milicjantów w towarzystwie ZOMO lub ORMO-wców. Jak zwykle, ogromna hala dworcowa pełna była ludzi oczekujących na pociągi. Siedzieli na ławkach, lub walizkach, albo szli do dworcowej restauracji, czy kawiarni. Milicjanci nie zwracali na nich uwagi. Za to bacznie i podejrzliwie przypatrywali się podróżnym wysiadającym z pociągów. Szczególnie młodym ludziom. Szlam przez halę, wpatrując się w zegar dworcowy, wskazujący godzinę ósmą dwadzieścia. Do rozpoczęcia wykładów miałam jeszcze kilka godzin. W tym czasie muszę załatwić sobie nocleg w pobliskim hotelu, a w południe zjeść obiad, bo wykłady zwykle przeciągną się do późnych godzin wieczornych. Jak dobrze pójdzie, do domu wrócę za dwa dni. Z rozkładu jazdy zapisałam sobie godzinę odjazdu pociągu, którym będę wracać i chciałam wyjść z dworca, ale przed bramą drogę zastąpił mi jakiś milicyjny osiłek, o fizjonomii boksera.
- Halo, obywatelko, poczekajcie! - zawołał widząc, że chcę go wyminąć.
Stanęłam i spojrzałam na niego ze zdumieniem.
- O co chodzi?
- Przyjechaliście teraz do miasta?
- Tak, przed chwilą.
- A skąd przyjechaliście? - zadał mi pytanie, nie ustępując z drogi.
Podałam nazwę mego miasta, nie rozumiejąc dlaczego mnie zatrzymał.
- Nie z Warszawy? - upewnił się.
- Nie.
- A dokumenty macie? Poproszę o dowód osobisty.
Otworzyłam torebkę i poszukałam dowodu. Podałam go gliniarzowi, który ciekawie zaglądnął mi do torebki.
- Co tam macie za papiery? - spytał, wskazując moje notatki i broszurki z tematami wykładów.
- Jadę na uczelnię i wiozę notatniki i skrypty, pomoce naukowe, do zapisywania wykładów. - wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
Gliniarzowi zaświeciły się oczy.
- To wy studiujecie? Gdzie?
Studiuję na drugim roku prawa, zaocznie. Na studia dostałam skierowanie z zakładu pracy. - wyjaśniłam, coraz więcej zaniepokojona pytaniami milicjanta. - Coś w tym złego?
- Hm, złego? Nie. Ale może byliście w ostatnim czasie w Warszawie? Bo tu, w dokumencie, macie wpisane, że mieszkaliście w Warszawie.
Zaczęłam się denerwował. Zagryzłam wargę i odpowiadając na pytania, patrzyłam milicjantowi prosto w oczy.
- Ja pracuję i nie mam czasu na wycieczki do stolicy! - wybuchnęłam gniewnie.
- Ale tu pisze, że tam mieszkaliście. - upierał się gliniarz, nie zamierzając zwrócić mi dowodu.
- Owszem, mieszkałam w 1956 roku.
- Co tam robiliście? - nie przestawał indagować, obserwując mnie podejrzliwie.
- Mieszkałam tam z mężem.
- Aha! A kim był wasz mąż?
A żeby cię szlag trafił! - zacisnęłam z wściekłością pięści, starając się zapanować nad sobą. Postanowiłam dać mu nauczkę.
- Był oficerem GZI! Wiecie towarzyszu, co to jest GZI1?
W gliniarza jakby nagle piorun strzelił. Zaczerwienił się, rzucił mi kose spojrzenie i oddał dowód.
- No to możecie już iść. - powiedział, ustępując mi z drogi.

Wyszłam na ulicę i skierowałam się do pobliskiego hotelu, trzęsąc się ze złości. Przez tego skurwiela musiałam sobie przypomnieć profesję mego małżonka. W recepcji siedziała starsza kobieta i słuchała muzyczki z radia.
- Dzień dobry. - powiedziałam. - Chciałam zamówić pokój na dwa dni.
Recepcjonistka popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakbym złożyła jej niestosowną propozycję.
- Chce się pani zatrzymać w naszym mieście? T e r a z?
- Nie rozumiem. A dlaczego teraz nie mogę?
Kobieta chciała coś powiedzieć, ale do recepcji wszedł chyba kierownik, więc tylko wzruszyła ramionami i podała mi arkusz do wypełnienia.
- Mam tylko dwuosobowy, bo jedynek już nie ma. - oznajmiła, podsuwając mi księgę gości do wpisu.
- Trudno, może po południu coś się dla mnie znajdzie? - popatrzyłam na nią z nadzieją, bo nie lubiłam spać z kimś nieznanym.
- Raczej na to niech pani nie liczy, ale może pani zapłacić całą kwotę za podwójny, i będzie pani miała pokój tylko dla siebie. - poradziła życzliwie.
Skorzystałam z chwili, kiedy kierownik wyszedł i pochyliłam się przez ladę.
- Co tu dziś na dworcu tyle milicji? - spytałam szeptem. - Legitymowali mnie.
Recepcjonistka rozejrzała się bojaźliwie na boki i stwierdziwszy, że w pobliżu nie ma nikogo, odszepnęła:
- Bo szukają takich z Warszawy. No, wie pani, tych studentów z Uniwersytetu, co tu przyjeżdżają, żeby buntować naszych. E, co te młode zwojują przeciwko takiej sile! W radiu to ich nazywają „wrogami ludu!”
- Studentów?
-A pewnie! Cały czas to słyszę w radiu. „Wichrzyciele”,„bananowa młodzież”,„chuligani”,”wyrostki otumanione przez wrogów PRL-u” Pani kochana, lepiej dziś tutaj nie przyjeżdżać, bo można oberwać pałą, albo za nic trafić do paki. A pani w interesach? Bo chyba nie pierwszy raz u nas?
- Ma pani dobrą pamięć. Nie pierwszy, bo zatrzymuję się u was co semestr na egzaminy.
Recepcjonistka chciała odpowiedzieć, ale do recepcji znowu wszedł kierownik, więc zamilkła i tylko boleśnie spojrzała w sufit. Zapłaciłam za dwuosobowy pokój i spokojna o nocleg, wyszłam z hotelu kierując się na pobliski przystanek tramwajowy. Zamierzałam pojechać na uniwersytet, zapisać się w sekretariacie i wrócić ponownie w to miejsce. W pobliżu hotelu była niewielka restauracyjka, gdzie podawali świetne pyzy ziemniaczane z sosem węgierskim. Porcje były tak solidne, że mogłam się obejść bez kolacji. Zawsze jadłam tutaj obiad, ale bez zupy, biorąc tylko kubek herbaty na rozgrzewkę.
foto. Nillerdk (talk) praca własna
 Bardzo lubię jechać tramwajem. Odziedziczyłam chyba tę miłość po mamie, która zakochana była w poznańskich „bimbach”. Ale tego dnia miałam humor popsuty, przez tego sakramenckiego gliniarza, gdyż musiałam przy nim wspomnieć o Romanowicza. Jadąc, wyglądałam oknem na ulice szare i ponure w ten marcowy dzień. Brudny śnieg leżał na jezdniach i chodnikach. Z niskich ciemnych chmur, zaczął padać deszcz ze śniegiem i dzień zrobił się jeszcze ciemniejszy i bardziej posępny.
Na jednym przystanku, zwróciłam uwagę na ludzi z kubełkami i pędzlami, którzy starali się zamalować duży napis na ścianie kamienicy. Przeczytałam napis jednym rzutem oka. „Psami i pałami nas nie wychowacie!”, a kawałek dalej, na następnej kamienicy drugi napis!: „ Byle tylko szmata nie popiera warszawiaka!” Aha, to robota „bananowej młodzieży” i „wrogów PRL-u”! - pomyślałam z satysfakcją. Kiedy tramwaj ruszył, dostrzegłam wiele takich napisów na murach domów. A jednak przez dwadzieścia trzy lata ustroju socjalistycznego, PRL nie potrafiła wychować w tym duchu młodzieży. Co więcej, byli to młodzi ludzie pochodzenia robotniczo-chłopskiego, którzy naprawdę wiele zawdzięczali temu ustrojowi. Cóż, każdy Polak to urodzony buntownik, jak mawiali carscy dygnitarze.
Recepcjonistka miała rację. Na ulicach widać było wielu milicjantów chodzących w towarzystwie ORMO-wców, czyli glina z psem! Mijając duże zakłady przemysłowe, zaobserwowałam napisy popierające studentów. Przejechałam most nad Odrą, patrząc na jej mętne wody, upstrzone płatami kry. Syta wrażeń dojechałam w pobliże Uniwersytetu.
Wyskoczyłam z tramwaju i ruszyłam ulicą zastawioną dużymi samochodami milicyjnymi. Co, do cholery, oni tu robią? - zadałam sobie pytanie. Podchodząc do gmachu, dostrzegłam zawieszone między oknami na piętrze wielkie transparenty.
„Żądamy wolności wypowiedzi i wolności po wypowiedzi” - głosił dowcipnie jeden transparent. „ Nie róbcie z nas ciemnej masy, na łamach prasy” - krzyczały duże białe litery na drugim transparencie. Napisy zrobiły na mnie duże wrażenie, bo przypomniały mi ulice Warszawy w październiku 1956 roku.

Wspaniałą mamy młodzież! - pomyślałam z podziwem., wyobrażając sobie wściekłość i bezsiłę towarzyszy z Komitetu Centralnego, zapewniających naród, że młodzi Polacy popierają partię i ustrój. Ale prędko ostygłam z zapału ujrzawszy, że dokoła Uniwersytetu aż roi się od milicjantów w mundurach i po cywilnemu. Tajniaka można zaraz poznać, po latających na boki oczkach i charakterystycznym spacerku. Boże, jak ja się dostanę na uczelnię? - pomyślałam, lekko spanikowana. Od gmachu dzielił mnie kordon milicji w pełnym rynsztunku. Dopiero potem dowiedziałam się, że przeszło 700 milicjantów z pomagierami, otaczało wyższe uczelnie.
Czasami tracę zdrowy rozum i postępuję jak szalona. Tego dnia także mi odbiło i nie zważając na stojących gliniarzy, ruszyłam prosto do drzwi Uniwerku. Milicjantów albo zamroczyło, albo wyglądałam tak niewinnie, że nikt nie powiedział słówka pozwalając mi przejść. Doszłam do bramy i nacisnęłam klamkę, ale była zamknięta na głucho. Cholera, wykładów chyba dziś nie będzie. - przyszło mi na myśl, ale na wszelki wypadek raz jeszcze nacisnęłam klamkę. Niestety, brama się nie otworzyła, za to jakiś cywilny facet podszedł do mnie z groźną miną.
- Czego tu szukacie? - zapytał, wsadzając obie ręce do kieszeni i stając na szeroko rozstawionych nogach.
Ten ruch zapamiętałam u mego przeklętego małżonka, gdy był w złym humorze i miał ochotę dać komuś w mordę. Komuś, to znaczy mnie!
- Czego szukam? Przyjechałam na wykłady. - oznajmiłam spokojnie, chociaż w głębi duszy obawiałam się, że moja żądza wiedzy tym razem nie wyjdzie mi na dobre.
Tajniak przypatrywał mi się zaskoczony i zdumiony moją bezczelnością. Jednak nie musiał być całkiem skurwysynem, bo wziął mnie za ramię i lekko popchnął w stronę ulicy.
- Nie ma wykładów! - syknął. - Dziewczyno, spieprzaj stąd galopem, bo inaczej trafisz do pudła razem z innymi. No, już ciebie tu nie ma!
Rzeczywiście, już mnie tam nie było.
Trochę późno poszłam po rozum do głowy i stwierdziłam, że nie warto się upierać. Wyrywałam co sił w nogach, nie oglądając się za siebie. 

 Dopiero na końcu ulicy wpadłam na kolegę z mego roku. Wrzasnął i chwycił mnie, ratując przed upadkiem w błoto.
- Iza, na głowę upadłaś? Widziałem, jak chciałaś wejść do środka. Przecież studenci strajkują! Cały Uniwersytet strajkuje, Politechnika i wszystkie wyższe uczelnie! Aż mi się zimno zrobiło, jak zobaczyłem, że pchasz się wprost w łapy glinom!
- Ojej! To kiedy będą nasze wykłady?
- A usrać się w wykłady! Dziewczyno, młodzież strajkuje, a miejskie zakłady pracy pomagają im, drukując ulotki i odezwy. Całe miasto wrze. O kurwa, jakiś milicjant tu się wlecze. Iza, nie stójmy tutaj, chodźmy na wódkę!
 Nie miałam nic przeciwko temu, żeby zalać robaka alkoholem i wzmocnić nadwątlonego ducha. Poszliśmy do jakiejś knajpy i zamówiliśmy kawę oraz butelkę „ojczystej”.
- Mówię ci Iza, studenci zrobili władzom zadymę, jakiej dawno nie było. Mam brata na ostatnim roku Politechniki. Oni tam nawet zmontowali krótkofalówki, żeby się między sobą porozumiewać, bo telefony na podsłuchu SB. Na uniwerku studenci leżą w sali, słuchają radia, powielają ulotki, a ludzie z miasta i robotnicy z zakładów pracy, podrzucają im jedzenie, solidaryzując się z nimi. W zakładach pracy partia robi masówki, wmawiając robotnikom, że młodzież została otumaniona przez zagraniczne rozgłośnie i imperialistów amerykańskich, którym socjalizm jest solą w oku. Rozumiesz? Ten strajk, to niemal zdrada stanu! - ciągnął kolega z coraz większym zapałem. - Studenci bardzo ryzykują, ale nie chcą zakończyć strajku, spodziewając się, że miasto ich poprze. Niektórzy profesorowie łączą się z nimi, a przynajmniej ich nie potępiają. Ale są i tacy, którzy próbują nawrócić ich, a nawet donoszą na nich do SB i milicji.
Nalał mi wódki do kieliszka i wypiliśmy.
- Jak myślisz, Boguś, czy ten strajk coś da? Władza ustąpi?
- Nie wiem. Brat mówił, że oni muszą wspierać studentów Uniwersytetu Warszawskiego, których nasze władze porządnie potarmosiły. Nawet w mniejszych miastach także zdarzają się strajki w gimnazjach i szkołach zawodowych. Młodzi chcą wolności słowa i…. – pochylił mi się do ucha: - wołają: „precz z socjalizmem”!

Westchnęłam, wiedząc z doświadczenia, że władze mają potężne środki, by zdusić ten spontaniczny zryw. Przyszedł mi na myśl poznański czerwiec.
- A nie wiesz, kiedy zamierzają zakończyć strajk? - spytałam, podsuwając mu kieliszek.
- Z tego, co mówił brat, to chcą dotrwać do soboty, aż władze spełnią ich postulaty. - rzekł, dolewając mi wódki. - Ale to nierealne, bo Gomułka nigdy nie ustąpi. Tu już chodzi o prestiż Komitetu Centralnego partii. Ten strajk młodzieży, to kompromitacja socjalizmu i zagranica ma znakomity temat do komentarzy.
Rozmawiając, wypiliśmy całe pół litra wódki i lekko wstawieni, postanowiliśmy jeszcze tego samego dnia powrócić do domu. Pożegnałam Bogusia, który miał w mieście jakieś interesy i wsiadłam do tramwaju, jadąc na dworzec kolejowy. Wstąpiłam jeszcze do hotelu oznajmiając, iż rezygnuję z pokoju i wyjeżdżam. Recepcjonistka spojrzała mi w oczy porozumiewawczo i zwróciła wpłacone pieniądze.
Sprawdziłam, że pociąg mam dopiero za dwie godziny. Nie miałam ochoty siedzieć w zimnej hali dworca, pod okiem milicjantów, lub stać na peronie. Uznałam, że mądrzej będzie zjeść obiad, bo po wódce pitej na pusty żołądek, kręciło mi się w głowie.
Z okna ruszającego pociągu, śledziłam uciekające w tył domy wielkiego miasta i myślałam o wspaniałej młodzieży, oczekującej ufnie na spełnienie ich żądań przez władze i wsparcie mieszkańców. Ale tak się nie stało, Ich słuszny protest nie zakończył się tryumfem, lecz relegowaniem z uczelni i więzieniem.
Dopiero po upływie całej dekady, miasto obudziło się i pokazało swoją moc.
Gdańsk  1982 rok.
 1GZI Główny Zarząd Informacji (Wojskowej) przy MON. Ich metody śledcze były okrutniejsze niż w UB.
FRAGMENT MOJEJ KSIĄŻKI "SEKRETY RODZINNE".

4 komentarze:

  1. Żeby napisać komentarz o artykule na blogu, należy obecnie kliknąć na Blogera i wtedy już można swobodnie wpisać co się chce. Brakuje mi bardzo komentarzy od moich czytelników, gdyż czytając je, wiedziałam co się podoba, a co nie. Teraz jestem trochę zagubiona.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba się, absolutnie wszystko i doskonale pamiętam każdą linijkę Twojej powieści.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wydarzenia pamiętam jak dziś. Od warszawskiego uniwerku się zaczęło, zlikwidowano mój wydział, siostra mojej przyjaciółki wpadła w obłęd na tym tle, z Polski wyjechało kilku kolegów. Zadyma była nie z tej ziemi. Sobą się nie przejmowałam. Bardziej bałam się o siostrę, wówczas licealistkę, która przestała chodzić do szkoły, tylko np. rozrzucała ulotki stojąc na schodach kościoła Św. Krzyża......w tym momencie uświadomiłam sobie, że to było ponad pół wieku temu....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Joasiu, za komentarz, bo od czasu, kiedy Google się wyprowadzają, komentarze zniknęły.Tak, to już 51 lat,ale do dzisiaj pamiętam paniczny strach, jaki mnie wtedy ogarnął, kiedy zobaczyłam przed sobą te kordony milicji uzbrojonej po zęby. Stali pod Uniwersytetem i wpatrywali się w okna na których wywieszono transparenty. Żeby kolega mnie nie odciągnał, dostałabym pałą.W zakładzie pracy robiono masówki i potępiano młodzież ogłupioną przez zgniły zachód, a przy sposobności wznoszono okrzyki: "Syjoniści na Synaj, lub do Syjamu" Nieraz musiałam przerwać protokołowanie i wyjść, żeby się pośmiać w toalecie.To były złe czasy, ale potem kiedy się uspokoiło po 1970 r. było nawet bardzo fajnie. Zabieram się do napisania artykułu na ten temat, choć czuję, że pisuary wezmą mnie na muszkę. Powiem Ci w tajemnicy, że zabrałam się do pisania trzeciej książki, już z czasów wojny. Ma być o niespełnionej miłości. Napisałam chyba kilkanaście stron i utknęłam, bo nie wiem, czy się będzie podobać. Ech, czasem wolałabym być krawcową niż pisarką.Więcej bym zarobiła szyjąc suknie, niż pisząc książki. No, całuję buziaka.Pa.

      Usuń