piątek, 19 lipca 2019

SERCE MARYNI.


ZUK Stargard.
Niedawno siedziałam w parku na ławce, rozglądając się dokoła. Było gorąco i duszno. Wrzeszczały bawiące się w pobliżu dzieci, więc zmęczona hałasem, postanowiłam powrócić do domu. W pewnej chwili przeszła koło mnie starsza kobieta dziwacznie ubrana, bo w ten upalny dzień miała na sobie stary zimowy płaszcz i szal na głowie.
Patrzyłam za nią długi czas, bo przypomniała mi ona postać, dobrze znaną z lat dziecinnych. Wtedy po ulicach miasta w którym mieszkałam, chodziła stara kobieta, ubrana w dziwaczną, zniszczoną i podartą gdzieniegdzie, lecz niezwykle czystą odzież. Na bosych nogach miała stare, o dwa numery większe buty, zawiązane sznurkiem, a na głowie stary kapelusz ozdobiony sztucznym kwiatkiem. Latem, czy zimą, można ją było spotkać na ulicach miasta, chodzącą bez celu. Czasami siedziała na stopniach kościoła, ale do wnętrza nie wchodziła. Zwracała na siebie uwagę nie tylko dziwnym strojem, składającym się z różnych części garderoby, nie pasującej do siebie, ale i długimi siwymi włosami, opadającymi jej spod kapelusza.
Album 60 Medium
 Była spokojna i łagodna, nie zawadzała nikomu, i nikt nie widział, żeby się kiedyś złościła, nawet na dzieci biegnące za nią ze śmiechem, a czasem rzucające w nią kamieniami, czy błotem. Żyła z tego, co ludzie jej dali, pieniądze lub chleb, dzieląc się nim z głodnymi ptakami. Często widywałam ją na ulicy, chodząc z Mamą na spacery. Trochę się jej bałam, bo oczy miała takie dziwne, wielkie i wpatrzone przed siebie. Ale Mama mówiła, że ona mi krzywdy nie zrobi i dawała dla niej pieniądze. W mieście wszyscy znali kobietę i nazywali ją Serce Maryni. Pod tą nazwą zapamiętałam ją na zawsze. Dopiero gdy dorosłam, dowiedziałam się kim była, i co sprawiło, że stała się żebraczką.
 Sichet. Portret pięknej dziewczyny.
 Naprawdę miała na imię Maria i była córką bogatego bankiera. Miała jeszcze dwóch braci, ale to Marynia była ukochanym dzieckiem rodziców. Odznaczała się wybitnym talentem muzycznym i pięknie grała na fortepianie. Miała guwernantki, znała języki obce i jako młodziutka panienka zwracała ogólną uwagę niepospolitą urodą. Szczególnie włosy miała wspaniałe, długie i ciemne, sięgające bioder. Była dziewczyną bardzo wrażliwą i romantyczną. Rodzice rozpieszczali córkę, przepowiadając jej wspaniałe i szczęśliwe życie. Wychowywana w domu do osiemnastego roku życia, jeździła z rodzicami za granicę, ale w towarzystwie raczej nie bywała. Ojciec planował dla niej świetne małżeństwo i rozglądał się za odpowiednim kandydatem na męża dla córki.
Belle epoque. Łańcut i powozy.
 Zaczęto wydawać bale, proszone obiady i tańcujące herbatki dla młodzieży. Pałacyk w jakim mieszkali, zaroił się od gości. Grała orkiestra, bracia Marii przyprowadzali swoich kolegów, zapraszano panny z dobrych domów do towarzystwa córki i bawiono się znakomicie. Wiosną i latem dziewczyna jeździła powozem z matką i guwernantką do parku, lub z wizytami.
Pewnego razu, starszy brat przyprowadził swego znajomego, bardzo przystojnego młodego mężczyznę. To była wielka miłość od pierwszego spojrzenia. On miał rzadkie imię Edgar, a dla Marii był najukochańszym Edim. Ojciec zlecił dokładne rozeznanie i dowiedział się, że Edgar pochodził z bardzo dobrej rodziny, ale niebogatej. Po ukończeniu studiów, pracował również w jednym z banków.
Rodzice Marii marzyli dla niej o innym mężu, a nawet mieli na oku pewnego ziemianina, posiadającego duży majątek w pobliżu miasta. Maria bardzo mu się podobała, o jej posag nie dbał, mając mnóstwo pieniędzy. Jednak dziewczyna nie dała sobie nic powiedzieć. Oznajmiła rodzicom stanowczo, że albo wyjdzie za Edgara, albo wstąpi do zakonu karmelitanek. Po długim namyśle zgodzono się z jej wyborem.
Maria liczyła dni, dzielące ją od ślubu z ukochanym. Narzeczony zachowywał się correct, przynosząc pannie kwiaty, bombonierki i książki, bo Maria bardzo lubiła czytać. Był bardzo czuły, opiekuńczy i obsypywał ją pieszczotami, naturalnie kiedy w pokoju nie było przyzwoitki! Ofiarował jej także pierścionek zaręczynowy, ale bardzo skromny. Rodzicom się nie podobał, lecz Maria była nim zachwycona i nie zdejmowała go z palca. Czas zajmowały jej przygotowania do ślubu, a kiedy Edgara nie było, siadała przy fortepianie i grała, marząc o nim.
pl.aliexpress.com.
 Nareszcie nadszedł ten wyczekiwany przez nią dzień, w którym miała połączyć się z ukochanym. Dom był pełen gości, a ona stała w swoim pokoju, ubierając się w prześliczną suknię ślubną, sprowadzoną dla niej aż z Paryża! Matka, upinając jej welon na głowie, płakała na myśl rozstania z córką. Młoda para po ceremonii ślubnej i wielkim obiedzie na sto osób, zaraz potem miała wyjechać w podróż poślubną do Włoch na miesiąc miodowy. Poprzedniego dnia, Edgar był wyjątkowo czuły i obsypywał Marię pieszczotami. Wspólnie marzyli o przyszłym życiu we dwoje.
Pod dom raz po raz zajeżdżały karety, zabierając gości do kościoła. Nareszcie panna młoda wraz z rodzicami wsiadła do czarnej, lśniącej lakierem karety, zaprzężonej w cztery siwe konie. Prowadzona przez ojca, Maria szła do ołtarza, ciągnąc za sobą zwoje białego trenu sukni i welonu.
Olsztyn - NaszeMiasto.pl
 Ale przed ołtarzem nie było pana młodego.
Zaczęto podejrzewać, że przytrafiła mu się jakaś zła przygoda. Ojciec Marii posłał syna do mieszkania Edgara i wszyscy goście zgromadzeni w kościele oczekiwali niecierpliwie na jego przybycie. Maria była śmiertelnie blada i wsparta na ramieniu ojca, chwiała się na nogach. Tymczasem pod kościół zajechał galopem powóz i wyskoczył z niego brat Marii. Wbiegł do kościoła i podszedł do ojca. Odciągnął go na stronę i szepnął mu do ucha:
- Edgara nie ma. Dziś rano wyjechał z nowo poślubioną żoną za granicę!
W kościele rozległ się przeraźliwy krzyk. To Maria usłyszała straszną nowinę. Nie zemdlała, nie upadła, tylko stała przed ołtarzem i patrząc przed siebie wytrzeszczonymi oczami, przeraźliwie krzyczała, drąc na sobie welon i suknię, drapiąc twarz. Próbowano ją uspokoić, lecz bez skutku. Zaprowadzona do zakrystii, nie przestawała krzyczeć, nie zwracając uwagi na to, co do niej mówiono i na rozpaczliwy płacz matki. W końcu rodzice wsadzili ją do karety i zawieźli do domu. Wezwany lekarz polecił natychmiast zabrać Marię do szpitala.
 Leżała długie tygodnie w osobnej separatce, leczona przez najlepszych specjalistów. Rodzice wezwali słynnego psychiatrę, który orzekł, że Maria jest obłąkana i nie rokuje powrotu do zdrowia. Ponieważ zachowywała się bardzo cicho i spokojnie, rodzice zabrali ją do domu. Ale następnej nocy Maria uciekła. Szukano jej wszędzie, ale dopiero po kilku dniach odnaleziono ją w odległej części miasta, zagłodzoną i chorą z wyziębienia. Odtąd te ucieczki stały się jej obsesją. Pomimo stałej opieki, Maria potrafiła znikać z domu. Znajdowano ją na ulicy, dziwacznie ubraną i siedzącą w pobliżu kościoła. Kiedy pytano ją, po co tam siedzi, odpowiadała, że czeka na narzeczonego, bo mają wziąć ślub. Nie chciała wracać do domu.
 Ojciec zmarł ze zmartwienia na atak serca, matka także zachorowała. Po wielu próbach, bracia zrezygnowali z prób przyprowadzenia Marii do domu. Pozostawiona w spokoju, chodziła po ulicach śmiesznie ubrana, przyjmując z wdzięcznością ofiarowany jej chleb. Edgar nigdy więcej do kraju nie powrócił. Pozostał ze swoją młodą żoną za granicą. Miał kilkoro dzieci. Nie wiadomo dlaczego ożenił się z kobietą o wiele uboższą od swojej narzeczonej. Być może uczynił to dla jej arystokratycznego tytułu.
Ta historia sprawia wrażenie kiepskiego melodramatu, ale jest prawdziwa. Maria długie lata chodziła żebrząc po ulicach miasta, a ludzie znając jej historię, nazwali ją Serce Maryni. Matka zmarła, bracia pożenili się i rozjechali, została sama. Najczęściej znaleźć ją było można w pobliżu domu, w którym mieszkał Edgar, lub koło kościoła. Przeżyła wojnę i szturchańce żandarmów niemieckich, którzy przeganiali ją z ulicy, bijąc i kopiąc.
 Po wojnie nadal błądziła po ulicach, cicha i łagodna, nie reagując na śmiechy i przezwiska. Widziałam ją, jak szła wpatrzona przed siebie jakimś somnambulicznym wzrokiem, obojętna na upał, deszcz czy mróz. Jedynie z upływem lat, wlokła się coraz wolniej i często przystawała ciężko dysząc.
Kiedy w latach pięćdziesiątych przyjechałam na wakacje do miasta, Maryni już nie zobaczyłam. Babcia powiedziała mi, że zmarła siedząc na stopniach kościoła, w którym miała poślubić ukochanego.

1 komentarz:

  1. Elu, pięknie opowiedziałaś tą smutną historię pewnej miłości.

    OdpowiedzUsuń