środa, 16 sierpnia 2017

LARUM GRAJĄ - ROK 1920!

Oddziały bolszewickie pod Warszawą.
15 sierpnia 2017 r.
   Kresy wschodnie, Małopolska i Mazowsze od wieków wiedziały, co znaczy burza idąca od wschodu. Ale Wielkopolska oddalona od kresów, nie zaznała straszliwego zagrożenia z tamtej strony. Toteż wiadomość, że od wschodu idzie na Polskę wielka armia bolszewickich barbarzyńców, wzbudziła w spokojnych i opanowanych zwykle mieszkańcach Poznania prawdziwą panikę.
Generał Sikorski ze swoim sztabem.
 Istniały przecież telegrafy, telefony, a nawet radioodbiorniki i informacje przekazywano błyskawicznie. W salach kinowych wyświetlano kroniki filmowe, ukazujące zbrodnie popełniane przez bolszewicką Armię Czerwoną. Codzienna prasa podawała przerażające opisy o okrucieństwach, jakich dopuszczały się wojska bolszewickie na obywatelach Rzeczypospolitej, niedawno krwawym trudem odzyskanej. Jak przed wiekami, płonęły polskie miasta, wsie, dwory ziemiańskie i kościoły. Wielowiekowy dorobek  całych pokoleń obracał się w popiół. Znowu popłynęły rzeki krwi i łez.
Księża w kościołach, jak przed wiekami, nawoływali wiernych do ratowania śmiertelnie zagrożonej ojczyzny. Do obrony chrześcijaństwa, do  obrony matek, żon i dzieci. Z kościelnych ambon, z wielkich afiszów, z radia i prasy, rozlegało się rozpaczliwe hasło: DO BRONI!
 Moja Mama miała wtedy osiem lat, ale zapamiętała  na całe życie gorączkowy zamęt tych dni w Poznaniu. Mobilizacja, zbieranie datków od społeczeństwa. Na ulicach i placach miasta, przedstawiciele organizacji społecznych, agitowali młodzież do wstępowania do wojska. Kobiety rzucały na tace kościelne złotą biżuterię, srebra stołowe, najcenniejsze skarby - wszystko na cele obronne. Strach przed nieznanym  niebezpieczeństwem, zagrażającym już całej ojczyźnie, zmuszał ludzi do największych ofiar. Pułki poznańskie szykowały się do wymarszu na front. Babcia Jadwiga, choć była osobą oszczędną, złożyła na zakup broni tysiąc marek w złocie! To był prawdziwy majątek, bo za te pieniądze można było kupić dom!
Wuj Mieczysław, najstarszy brat Mamy, właśnie ukończył 17 lat. Pewnego dnia przyszedł z  szkoły do domu i krótko oznajmił Babci:
 - Mamo, wstąpiłem do wojska!
Cytadela poznańska w pierwszym dziesięcioleciu XX wieku.
To było coś niesłychanego, żeby młody chłopiec sam podejmował decyzję o sobie.
W porządnej rodzinie to się nie zdarzało!
Babcia oniemiała i ciężko usiadła na najbliższym krześle. W głowie miała tylko jedną myśl: ”Nie, to niemożliwe. On jest za młody. Dopiero za rok  zda maturę. Nie wolno mu iść na front, bo może zginąć. Jezu, zabiją moje dziecko. Nie!
- Nigdzie nie pójdziesz. Nie pozwalam! - odezwała się spokojnym lecz apodyktycznym tonem, który dzieci doskonale znały. - Masz siedzieć w domu i uczyć się do matury. Na wojaczkę masz jeszcze czas.
- Czy mama gazet nie czyta? Jeżeli każdy tak powie, to wkrótce możemy spodziewać się bolszewików na Placu Wolności! Ja już zgłosiłem się do pułku, a do domu przyszedłem, żeby wziąć  swoje rzeczy. -  oznajmił stanowczo wuj. - Niech się mamusia nie martwi. Zaraz na front nie pojedziemy, bo  najpierw musimy przejść ćwiczenia wojskowe.
Ochotnicy roku 1920.
 Babcia zamierzała dalej się sprzeciwiać, ale nadszedł Dziadek Michał, już w mundurze, prosto z Cytadeli, ze swojego batalionu łączności. Dziadek zawsze pragnął zostać architektem, gdyż był w tym kierunku wybitnie uzdolniony. Lecz po Powstaniu Wielkopolskim, w którym brał czynny udział,  zaproponowano mu pracę w policji i tam już pozostał. Od kilku tygodni był zmobilizowany, jak i inni oficerowie policji i do domu przychodził jedynie okazjonalnie. Babcia rzuciła się do męża, opowiadając chaotycznie o decyzji najstarszego syna. Była przekonana, że Dziadek  wybije mu z głowy ten szalony pomysł, ale spotkał ją zawód. Dziadek spojrzał na syna z dumą i powiedział:
- Wstydziłbym się za ciebie, jakbyś został w domu. - wyciągnął rękę i po męsku uścisnął synowi dłoń. - Gdzie się zaciągnąłeś?
- Na Cytadeli, do łączności.
- No to będę miał ciebie na oku. - zaśmiał się Dziadek i poklepał syna po łopatce.    

Babcia już nie protestowała, ale ukryła twarz w dłoniach i chlipnęła. Od tego dnia zaczęła się martwić nie tylko o męża, ale i o syna. Przez jakiś czas wuj rzeczywiście odbywał musztrę w swoim pułku, gdzie szkolono młodziutkich rekrutów. Babcia często go odwiedzała, przynosząc mu domowe smakołyki i czystą bieliznę. Pragnęła wierzyć, że niepotrzebnie się martwi, bo zanim pułk syna wyruszy na front, wojna się zakończy, a on powróci do szkoły i zda maturę. Zresztą nie tylko on wstąpił do wojska, bo poszli niemal wszyscy chłopcy z jego klasy, razem z profesorami!        

Minęły dwa tygodnie i powoli Babcia się uspokoiła, chociaż informacje o sytuacji na froncie, były coraz bardziej zatrważające. Bolszewicy zbliżali się do Warszawy. Lwów bronił się rozpaczliwie, a generał Rozwadowski odpierał krwawo ataki nieprzyjaciela. W ubiegłym roku nawet dzieci chwyciły tam za broń, stając do walki z doskonale uzbrojonymi oddziałami ukraińskimi, walcząc o wolność ukochanego miasta.  Rodziła się już Legenda Orląt Lwowskich. Część Małopolski i Mazowsza była zalana przez armię bolszewicką. 
Bitwa Warszawska - gen. Haller odwiedza polskich artylerzystów.
 Do polskiego wojska wstępowali masowo tak zwani: "biali Rosjanie", oficerowie dawnej armii carskiej, którzy ratując życie, z rodzinami szukali w Polsce schronienia przed bolszewikami. Dziadek już wyruszył na front, ale wuj Mieczysław nadal przechodził szkolenie w pułku.  Osoby dobrze poinformowane zapewniały Babcię, że na razie nie ma mowy o wysłaniu tych dzieciaków do walki.
Piłsudski obserwuje idące na front pułki piechoty.
Poprzedniego dnia, Babcia zaniosła synowi domowy obiad i ulubione ciasto owocowe. Wuj Mieczysław uspokajał matkę, że jeszcze długo będą ich szkolić, zanim wyruszą do boju. Umówili się, że w niedzielę odwiedzi go cała bliższa i dalsza rodzina, a wuj postara się u dowódcy o kilkugodzinną przepustkę. Babcia zajęła się obowiązkami domowymi, ostatnio nieco zaniedbanymi. Miała przecież na głowie dom i pięcioro młodszych dzieci, o które trzeba było zadbać. Po południu ze zmęczenia rozbolała ją głowa i Babcia położyła się na sofie z kompresem na czole, pragnąc chwilę podrzemać w spokoju. Naraz ktoś mocno zapukał do drzwi. Moja Mama odrabiała właśnie lekcje, ale odłożyła pióro i poszła otworzyć. Do przedpokoju wpadła blada jak kreda gosposia, wysłana przez babcią po jakieś zakupy.
 - Gdzie nasz pani? - spytała, widocznie bardzo zdenerwowana.
- Mamusię głowa boli i położyła się na godzinkę. - wyjaśniała Mama. - Proszę jej nie budzić.
-  Niech panienka obudzi panią! - zawołała gosposia. – Szybko!
Ale Babcia już nie spała. Słysząc podniesiony głos gosposi, wyszła do przedpokoju.
-  Co się stało, Wojciechowa? - spytała zaniepokojona.
- Niech pani zaraz idzie do Cytadeli. Nasi chłopcy jadą na front! - wykrzyknęła gosposia, mająca również syna w wojsku.
Babcia otworzyła szeroko oczy, a potem tak jak stała, w domowej sukni i w laczkach na stopach, popędziła na Winiary. Biegła jak szalona, dysząc ciężko i potykając się na nierównościach bruku. Kilka razy upadła. Po drodze gdzieś zgubiła jeden laczek i pół boso, a potem już całkiem boso, pędziła ulicami potrącając ludzi, niepomna na nic, opętana tylko jedną myślą. Musi pożegnać się z synem! Pobłogosławić go na drogę, nakreślić krzyż na czole dziecka. Ledwie żywa dobiegła pod górę do bramy Cytadeli. Stojący tam wartownik patrzył na nią zdumiony
oddziały piechoty ruszają do walki. Warszawa 1920 r.
 - Czy chłopcy są tu jeszcze? - wykrztusiła, oddychając ciężko i ocierając pot z twarzy.
- Niech pani zejdzie na stację. Pewnie już ich ładują do pociągu.- poradził życzliwie wartownik.
Babcia podziękowała mu skinieniem głowy i zbiegła ze wzniesienia, idąc szybko w kierunku małej stacji kolejowej na Garbarach. Modliła się żarliwie, żeby jeszcze zdążyć i zobaczyć syna. Resztką sił dotarła na stację. Wpadła na peron i rozejrzała się nerwowo, ale pociągu już nie było. Na peronie leżała tylko rozrzucona słoma i jakieś połamane skrzynki. Babcia stała przez chwilę patrząc przed siebie nieprzytomnym wzrokiem, a potem upadła  zemdlona.
Wuj Mieczysław i Dziadek, powrócili z frontu dopiero po  roku.
                                -------------------------------------------------------
Kawaleria polska gotowa do boju.
Mniej więcej w tym samym czasie, w Rzeszowie, oddalonym od Poznania o prawie 500 km, mój siedemnastoletni Ojciec, powiadomił swego ojca, Dziadka Tadeusza, że wstępuje do wojska. Dziadek nie należał do osób, które można było łatwo zaskoczyć, lecz tym razem zdębiał.  
- Smarkaczy do wojska nie biorą! - oświadczył surowo.
- Tym razem biorą. Wszystkich mężczyzn od siedemnastu do sześćdziesięciu lat! - oznajmił Ojciec z tryumfem. - Jutro wyjeżdżam do Krakowa, do mego pułku.
- Nie pozwalam! - krzyknął zdenerwowany Dziadek. - Osobiście pójdę do twego dowódcy i powiem mu, żeby ciebie skreślił z listy! Przed tobą szkoła, a nie wojaczka.

Bitwa Warszawska - stanowisko karabinu maszynowego.
 - A dziadek Lašzlo (Władysław) walczył w Powstaniu Styczniowym! - przypomniał Ojciec swego dziadka, powstańca z roku 1863, z którego cała rodzina była niesłychanie dumna.
   - On był dorosły, i świadomie podejmował decyzję.  Ty jesteś smarkaczem i kierujesz się emocjami. Pamiętaj, ja się nie zgadzam. I nie próbuj mnie przekonywać, decyzji nie zmienię.
- Tatuś już zapomniał, że Nusiek wstąpił do Strzelców i wyszedł z Naczelnikiem z Oleandrów, będąc w tym samym wieku, co ja? - upierał się rozgoryczony Ojciec, wspominając swego ulubionego brata ciotecznego, przyszłego generała, który był dla niego wzorem. - Poszli razem z Poldkiem Lisem (płk. Leopold Lis-Kula)  i innymi skautami.
Leopold Lis-Kula. Najmłodszy pułkownik Naczelnika,
 - Nie chcę już o tym słyszeć! - oznajmił twardo dziadek i wyszedł z pokoju.
Babcia Pelagia nawet nie próbowała wtrącać się do sprzeczki, drżąc o ukochanego syna. Ale w  głębi serca pochwalała jego decyzję. Lecz Dziadek Tadeusz potrafił być apodyktyczny i synów trzymał krótko. Wyszedł, raz jeszcze zakazując Ojcu myśleć o wojaczce. W przeciwnym razie, zagroził sprawieniem mu lania!
Piłsudski w czasie Bitwy Warszawskiej.
Nazajutrz rano Ojciec pożegnał się z Matką, z Władysławem, młodszym bratem, patrzącym na niego z podziwem i siostrami.  Wszedł do gabinetu Dziadka przekonany, że Ojciec się z nim nie pożegna.  Dziadek Tadeusz spojrzał na niego przeciągle i przez chwilę milczał. Ojciec przestraszył się, wyobraziwszy sobie, że rozgniewany rodzic sprawi mu na ostatek lanie. Nagle Dziadek objął syna,  uścisnął  go mocno i szepnął mu do ucha:
- Jakbyś nie poszedł, miałbym cię za szubrawca! Z Bogiem, synu.
Po Bitwie Warszawskiej, Ojciec stał w długim szeregu żołnierzy czekając, aż podejdzie do niego Naczelnik Piłsudski, witający się z swoimi chłopcami. Kiedy
Piłsudski rozmawia z młodym żołnierzem.

Naczelnik stanął przed nim, Ojciec zameldował się służbiście.
-  Synu, z jakiej ty familii, a? - zaciągnął z litewska Wódz.
- Jestem wnukiem powstańca styczniowego! - odparł Ojciec z dumą.
- Dobra krew! - pochwalił Piłsudski i poklepał Ojca po policzku.
Za walkę w Bitwie Warszawskiej, Ojciec został odznaczony brązowym medalem.
Czołgi polskie w czasie bitwy pod Dyneburgiem w 1920 roku.
 Nie potrzeba było żadnego cudu, bo patriotyzm Polaków i geniusz sztabowców, sprawi ły iż wielka Armia Czerwona musiała ponieść klęskę.
 Ale to nie był jeszcze koniec wojny. Ojca skierowano na Polesie, skąd po pół roku został umieszczony w szpitalu wojskowym. Do domu powrócił wieziony na wózku, o kulach, z orzeczeniem, że będzie kaleką. Tylko troskliwym zabiegom Babci zawdzięczał, że wyzdrowiał i normalnie stanął na nogach.


sobota, 5 sierpnia 2017

SĄ DWIE TAKIE DATY W HISTORII POLSKI.


5 SIERPNIA 2017 r.
Krzyż w miejscu stracenia Romualda Treugutta i członków Rżądu Narodowego 5.08.1864r.
   Dzień 5 sierpnia 1864 roku, o którym już mało kto pamięta. Data równie ważna i tragiczna, jak 1 sierpnia 1944, i dnosząca się do Warszawy. Bowiem w tym dniu 5 sierpnia 1864 roku, przed stu pięćdziesięciu trzema laty, na stokach Cytadeli Warszawskiej, został stracony cały Rząd Narodowy, kierujący Powstaniem Styczniowym. Pięć szubienic na stokach Cytadeli, miało zademonstrować Polsce i światu, że oto car ukarał śmiercią buntowniczy powstańczy Rząd Narodowy. Jedyny Rząd polski, którego nazwę piszemy do dziś z dużej litery.
Cytadela Warszawska  Brama Straceń
    W czasie trwania procesu, trzymanym w Cytadeli członkom Rządu nie szczędzono upokorzeń. Byli osadzani w lochu, głodzeni, policzkowani i kopani. Proces członków Rządu trzymany był przez władze carskie w ścisłej tajemnicy. Dopiero 4 sierpnia, w przeddzień egzekucji, do cel skazańców weszli zakonnicy z klasztoru Kapucynów, żeby ich wyspowiadać i udzielić pociechy. Na karę śmierci przez powieszenie skazani zostali: dyktator Powstania Styczniowego Romuald Traugutt i jego ministrowie: Rafał Krajewski, Jan Jeziorański, Roman Żuliński i Józef Toczyski. 
Cytadela Warszawska  cela Romualda Traugutta.
   Wiadomość o egzekucji przeniknęła forty i mury Cytadeli, jej żelazne bramy i zakratowane okna. Gruchnęła po całej Warszawie i przemknęła jak iskra po drucie, docierając do odległych miast. Tajnym szyfrem dostała się za granicę, poszła na cały obojętny dla konającej Polski świat. Gdy sekretarz dyktatora Traugutta zapukał przez ścianę do jego celi, usłyszał: - Modlę się! Wraz z nim modliła się cała stolica i te części kraju, dokąd dotarła wieść o wyroku.
Dyktator Powstania Styczniowego gen. Romuald Traugutt
   Władzom carskim bardzo zależało na tym, by dać Polakom przerażający pokaz kary i raz na zawsze zdusić w nich myśl o buncie. O świcie 5 sierpnia, ustawiono na stokach Cytadeli pięć wysokich szubienic, widocznych z dala. Około ósmej do cel skazańców weszła eskorta w galowych mundurach z obnażonymi szablami. Dyktator przywitał ich wyprostowany, patrząc na nich bez trwogi. Skazanych wyprowadzono z X Pawilonu i pojedynczo posadzono na wózkach służących do wywożenia śmieci i gnoju. Pierwszy wózek zajął Traugutt, a następne czterej pozostali członkowie Rządu. Przy każdym z nich siedział zakonnik z krucyfiksem. Wózki otoczyli żandarmi w błyszczących hełmach z dobytymi szablami. Cały pochód poprzedzały plutony piechoty. Stalowe ostrza bagnetów połyskiwały w takt miarowego marszu. Dokoła szafotu zebrali się najwyżsi dostojnicy cywilni i wojskowi, a na murach zasiadły rodziny oficerów, obserwując z ciekawością i satysfakcją ponurą ceremonię.

   A pod stokami Cytadeli morze głów, dziesiątki tysięcy warszawiaków przyszło pożegnać swój Rząd Narodowy, zawsze zakonspirowany i widziany po raz pierwszy publicznie, w tej ostatniej godzinie ich życia. Gdy otwarły się żelazne bramy Cytadeli przepuszczając wózki ze skazańcami, zebrany pod stokami tłum zakołysał się i runął na kolana, a z tysięcy ust popłynęły słowa Suplikacji. Rozdzierającym słowom pieśni, towarzyszył ostry, ponury warkot werbli.       Pierwszy wszedł na szafot Romuald Traugutt, spokojny i opanowany do końca.   Jego duma i nieugiętość budziły szacunek nawet u nieprzyjaciela. Na skazańców narzucono śmiertelne białe koszule, a ich usta dotknęły krucyfiksów podsuniętych im przez zakonników. 
Roman Żuliński.
   Roman Żuliński ucałował pętlę powroza, na którym miał zawisnąć. Rafał Krajewski spokojnie gładził bujną brodę. Na szafocie stał kat w czarnej masce, cylindrze i czerwonym płaszczu.
 
Roman Krajewski

   Aby przedłużyć mękę skazanych, wieszano ich pojedynczo, każąc następnej ofierze oczekiwać na swoją kolej. Pierwszy stracony został dyktator Traugutt, a ostatnim był Jan Jeziorański, zmuszony patrzeć przez długie jak wieczność chwile na śmierć przyjaciół. W czasie egzekucji, dęta orkiestra wojskowa grała skoczne marsze. Z wałów fortu Włodzimierza rozległy się głośne śmiechy i oklaski....
Józef Toczyski
   Uczestniczący w potwornym widowisku tłum, wybuchnął jękiem rozpaczy. Dorośli ludzie płakali głośno, jak małe dzieci, wiele osób zemdlało, kilkoro zmarło na atak serca. Przejmujący płacz i głośne modlitwy za konających, mieszały się z dźwiękami dętej orkiestry, przygrywającej wesoło straszliwym scenom śmierci. W oddali, ponad dachami domów wzniósł się wysoki słup dymu. 
Jan Józef Jeziorański.
   Był to ostatni meldunek powstańczego naczelnika Warszawy Aleksandra Waszkowskiego, że wszystkie dokumenty, archiwa i materiały Rządu Narodowego zostały zniszczone. Odtąd nikt już nie zdoła w przyszłości odtworzyć historii dyktatury Romualda Traugutta, a jego działalność stanie się legendą. W zamian ocaleją, setki, tysiące ludzi, których nazwiska figurowały w dokumentach Rządu.
    Od tego strasznego dnia upłynęło równo sto pięćdziesiąt lat, a nasze władze, które rzekomo tak szanują historię narodową, nie raczyły nawet uczcić tej daty wzmiankami w prasie i telewizji. A przecież ta rocznica jest tak ważna, że powinno się ją uczcić podobnie, jak dzień wybuchu Powstania Warszawskiego – wyciem syren i zatrzymaniem na jedną minutę ruchu ulicznego. Tak, jak w tym dniu przed 153 laty, zatrzymały się serca naszego powstańczego Rządu!
   
Cytadela Warszawska Brama Straceń i cmentarz straconych patriotów.
   Powstanie Styczniowe upadło, utopione w morzu krwi i łez. Kraj pogrążył się w martwocie, zduszony niesłychanym terrorem. Przestał nawet nazywać się Królestwem Kongresowym, lecz tylko Prywiślańskim Krajem. Jedynie w Galicji rządzonej przez cesarza Austro-Węgier Franciszka Józefa, panowała pewna swoboda, a sam Kraków cieszył się nie spotykaną w innym zaborze wolnością. Pod koniec dziewiętnastego wieku, po wielu latach kompletnej bierności i zobojętnienia społeczeństwa, powoli zaczęła tam właśnie budzić się świadomość narodowa. 

   Wielcy malarze z Janem Matejką na czele, ukazywali na płótnach obrazów wspaniałe momenty w dziejach historii Polski. "Pokłon carów Szujskich", "Unia Lubelska", "Grunwald", "Dzwon Zygmunta", " Hołd Pruski". Wyspiański pisze swoje genialne „Wesele”, piętnując w sztuce marazm i odrętwienie społeczeństwa, kompletnie zobojętniałego na kwestie narodowe.
Jan Matejko  Hołd Pruski.
    W latach poprzedzających wybuch pierwszej wojny światowej, pojawia się w Krakowie człowiek, który wie czego chce i do czego dąży. Z rodzinnego domu, z ust ukochanej Matki, Marii z domu Bollewiczówny, wyniósł umiłowanie i cześć dla uczestników Powstania Styczniowego, i pragnie być kontynuatorem ich myśli o niepodległej Rzeczypospolitej.
Maria z Billewiczów Piłsudska - Matka wielkiego Syna.
    Nazywa się Józef Piłsudski i ma za sobą ciężką drogę, poprzez Cytadelę, turmy carskie, Syberię i zesłania. Jest członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej, założycielem gazety „Robotnik” W tajemnicy, zbiera koło siebie młodych ludzi, którym sprzykrzyło się siedzieć spokojnie i pragną coś z siebie dać. Tworzą kółka konspiracyjne, uczą się strzelać, a przede wszystkim dokształcają się politycznie. Starsi spiskowcy biorą udział w zamachach na carskich oprawców i pociągi wiozące pieniądze. Muszą kupować broń, wydawać gazetę, wspomagać uboższych członków konspiracji. Krążą między Warszawą, wstrząsaną zamachami i gotującą się do wybuchu w roku 1905, a sielskim. Pogdnym galicyjskim Krakowem.
Józef Piłsudski.

Krakowianie z pobłażaniem i niewiarą patrzą na tych smarkaczy, którzy z uporem uczą się strzelać i maszerować, wierząc, że ze swym Naczelnikiem dokonają rzeczy niemożliwej – wskrzeszą wolną Polskę! Kiedy wybucha I-sza wojna światowa, Piłsudski uznał, że godzina wybiła.
  
6 sierpnia 1914 r, przed 103 laty, w krakowskich Oleandrów wyruszyła I Kompania Kadrowa, by wyzwolić Polskę. 
     6 sierpnia 1914 roku, z Oleandrów w Krakowie, rusza I Kompania Kadrowa, zwana Kadrówką, wspierana przez oddział konny pod dowódctwem Beliny-Prażmowskiego. Skromny zaczątek Wojska Polskiego. 

                                 Raduje sie serce, raduje się dusza, 
                                 Gdy Pierwsza Kadrowa na wojenkę rusza.....
   Uzbrojeni w stare karabiny, idą do granicy zaboru rosyjskiego, aby tam wszcząć pospolite ruszenie. Ale Polacy przyjmują ich na ziemiach kieleckich niechętnie, podejrzliwie patrząc na smarkatych żołnierzyków. Ludzie pamiętają jeszcze popowstaniowy terror i nie chcą mieć nic więcej do czynienia z jakimkolwiek powstaniem. Przed Strzelcami zamykane są drzwi i okna. Zamiast oczekiwanego entuzjazmu, spotyka ich martwa cisza. Nie zrażeni niepowodzeniem staczają pierwsze bitwy. Jedne przegrywają, w innych zwyciężają. Po zdobyciu Kielc, pragną iść na Warszawę, ale okazuje się to niemożliwe. Brakuje im broni. Zawracają do Krakowa i tam tworzą oddziały, które nazywają Legionami, na część tych sprzed wieku, z ziemi włoskiej, generała Henrylka Dąbrowskiego. Tak się zaczęła Polska......
                                 My, Pierwsza Brygada, strzelecka gromada
                                 Na stos, rzuciliśmy, swój życia los
                                            Na stos, na stos.

Koncert na flet i harfę - Wolfgang Amadeus Mozart - poranki z Mozartem -...