niedziela, 27 grudnia 2020

Poznań - 27 GRUDNIA 1918 R.

 


    Leżałam po południu, bo paskudnie się czuję. Ale na moment włączyłam telewizor i zobaczyłam datę - 27 grudnia! Data pamiętna w naszej rodzinie, gdyż jest to dzień, kiedy w Poznaniu wybucha Powstanie Wielkopolskie - jedyne polskie powstanie zakończone zwycięstwem.

 27 grudnia przybył do Poznania bardzo ważny gość - Ignacy Paderewski, najsłynniejszy pianista świata i wielki orędownik zmartwychpowstania Polski. Przybył do Poznania, a miasto oszalało ze szczęścia, choć Niemcy robili wszystko, żeby mu ten pobyt obrzydzić. Między innymi wyłączyli lampy, ale młodzież zapaliła pochodnie i Poznań zapłonął. Miasto przybrało uroczysty wygląd.

 Z okien, balkonów i tarasów, zwisały najpiękniejsze dywany, kilimy, a na nich portrety Kościuszki, Pułaskiego, ks. Józefa Poniatowskiego i wizerunki królów polskich. Pomimo grudnia, wszędzie pełno było kwiatów i zieleni. Jadącego w powozie Paderewskiego zasypał deszcz kwiatów. A pod Hotelem "Bazar", gdzie zatrzymał się Paderewski, zebrał się ogromny tłum rozentuzjazmowanych ludzi. Pośród nich, stała Babcia Jadwiga, trzymając za rączkę moją sześcioletnią Mamę. Dziadek Michał był już w swojej tajnej jednostce. Dziadek Michał, członek stowarzyszenia paramilitarnego „Sokół” walczył jak większość Poznaniaków, w I wojnie światowej, oczywiście w oddziałach niemieckich. Był bardzo odważny i został odznaczony Żelaznym Krzyżem II klasy za otrzymane we Francji rany.

Gorące przemówienie Paderewskiego, z okna Hotelu "Bazar" było jak ogień rzucony na proch!


 

Kiedy pod Bazarem padł strzał, nie wiadomo przez kogo oddany, w mieście rozpoczęły się walki. Poległ Franciszek Ratajczak, znajomy dziadka Michała. Nie zamierzam opisywać walk w mieście, bo uczynili to inni, lepsi ode mnie. Z opowiadań dziadka, a potem Mamy wiem, że dziadek walczył w oddziałach zdobywających lotnisko na Ławicy. Wśród powstańców były również nieletni chłopcy, gdyż patriotyzm wśród polskiej młodzieży był ogromny.

Dziadek, wraz ze swoim młodszym bratem Marcinem, walczył do końca bitwy w Poznaniu. Będąc jeszcze w organizacji „Sokoła”, był gimnastykiem i atletą, człowiekiem bardzo zręcznym i silnym. Toteż nie wątpię, że to, co opowiadała mi Babcia i Mama było prawdą. Otóż Dziadek dostał rozkaz, aby z wieży ratusza poznańskiego zrzucony niemiecki orzeł. Wraz z drugim kolegą, Dziadek wspiął się na wieżę i z jej szczytu, strącił niemieckie godło.


 

Bardzo bym chciała, aby ktoś potwierdził to, o czym powyżej piszę.

 


Za ten czyn, Dziadek został również przez miasto odznaczony, ale Niemcy zapamiętali go także, bo znalazł się razem z bratem Marcinem na kartach ich „czarnej księgi” - późniejszego gestapo. 

 Po zwycięstwie powstania, Dziadek wstąpił do policji. Wraz z 17-letnim synem Mieczysławem i bratem Marcinem, Dziadek brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 r. Walczy we wrześniu 1939 r. w armii poznańskiej w oblęganej stolicy. Zaraz po klęsce ucieka z Poznania razem z Babcia i najmłodszą córką do Generalnej Guberni i osiada w niewielkiej wiosce pod Żabnem. Brat Dziadka Marcin za wykrycie niemieckiego szpiega i udział w powstaniu Wielkopolskim, rozstrzelany w ogrodzie swego domu wraz z żoną. Przed śmiercią kazano im wykopać sobie grób. Na tym miejscu Niemcy urządzili ogródek dla dzieci!

W W 1940 r. Dziadek wstępuje do ZWZ, a potem do Armii Krajowej i z rozkazu władz podziemnych do granatowej policji. Tamtejsi ludzie zawdzięczają mu bardzo wiele, często życie, gdyż ostrzegał ich przed łapankami i nalotami żandarmerii i gestapo. Będąc w AK, Dziadek 27 lipca 1944 r, bierze udział w ochronie słynnej akcji „III Most” - lądowania brytyjskiego samolotu, po części rakiety V2 i polskich delegatów z Komendy Głównej AK.


 

Po zakończeniu wojny, w 1945 r, Dziadek został aresztowany i osadzony w więzieniu w Tarnowie. Po rozprawie w sądzie groziło mu długoletnie więzienie, lub nawet kara śmierci. Ale okoliczni ludzie pamiętali, co zawdzięczali Dziadkowi. Trzy wsie wraz ze swymi proboszczami wyruszyły do Tarnowa na proces. Zrobił się taki tumult w sali sądowej, taki wrzask i żądanie uwolnienia Dziadka, że sędzia, widać też dobry Polak, nie stwierdziwszy winy, polecił go uwolnić. Lecz Urząd Bezpieczeństwa nie zapomniał Dziadkowi jego powstańczej i AK-owskiej przeszłości. Nie zapomniał także roku 1920. Po powrocie do Poznania, biedny Dziadek nie mógł znaleźć nigdzie pracy, choć kraj był w ruinie i każda para rąk do pracy była na wagę złota.

Polacy ocalili Londyn!
 Będąc bez pracy, na utrzymaniu rodziny, Dziadek stał na ulicy z wagą, - powstaniec, przedwojenny oficer policji! W czasach młodości Dziadek zamierzał studiować architekturę, mając w tym kierunku wybitne zdolności. Spożytkował je, rysując w latach czterdziestych poznańskim nuworyszom projekty willi i kierując budową. W 1950 zmarła Babcia Jadwiga, dla Dziadka był to straszny cios, z którego nie mógł się otrząsnąć. Ciągle chodził na cmentarz i godzinami przesiadywał na jej grobie, pisząc do nas, że „słyszy poszum skrzydeł anioła śmierci!” Nie przeżył Babci nawet o rok! Pewnego dnia, wracając z pracy wieczorem, wpadł do niewielkiego wykopu i poczuł silny ból żołądka.

Nazajutrz znalazł się w szpitalu, gdzie okazało się, że miał złośliwego raka żołądka z przerzutami. Nie było ratunku. Jego ostatnim słowem w chwili śmierci był okrzyk: „LUDOBÓJCY! Zmarł w pierwszy dzień Wielkanocy 1951 r, i pochowany został na cmentarzu Jeżyckim. 

Cmentarz Jeżycki, groby Babci i Dziadka w pobliżu Kaplicy św. Barbary.
 Przez długie lata terroru stalinowskiego nie wolno było nam wspominać o jego chlubnej przeszłości. Rodzina pochowała także wszystkie jego zdjęcia z mundurze, które potem gdzieś zaginęły. Miałam tylko jedną fotografię Dziadka w przedwojennym mundurze policji, ale wysłałam je do Poznania, na prośbę pana, który opisywał historię Cytadeli, skąd także Dziadek wyruszał na I wojnę światową, na wojnę w roku 1920 i w 1939 r.

 Uważam, że w tę wielką 100-letnią rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego, należy się memu Dziadkowi Michałowi Ernestowi Kramerowi wspomnienie od wnuczki.


czwartek, 24 grudnia 2020

Pasterka w Powstaniu Styczniowym 1863 r. Fragment powieści "Kochankowie Burzy"

 

Łysica zimą. Góry Świętokrzyskie.
 

 Nad osadą, ze wszystkich stron wtuloną w Puszczę Jodłową, wznosił się ciemny i maje-statyczny masyw Łysicy. Ponad szczytami drzew ukazała się przysadzista wieża klasztorna, zwieńczona obłym hełmem. Sam klasztor w Świętej Katarzynie– warowny – otaczały stare mury obronne, wsparte na potężnych przyporach. Niegdyś, w czasie najazdów Litwinów i Krzyżaków, mógł służyć jako schronienie. Sanie zatrzymały się przed renesansowym portalem. Obie damy wysiadły, przeszły arkadowy dziedziniec i weszły do już pełnego ludzi kościoła. Przed wielkim ołtarzem zasiadała szlachta, a za stallami, w ławkach i pod chórem kłębił się tłum chłopstwa – mężczyzn w baranich kożuchach i kobiet w barwnych chustach na głowach. Pomiędzy znajomymi Nina dostrzegła słodką twarzyczkę Zosi, zaledwie widoczną spod kuniego kapturka. Obok siedzieli Wąsoccy, pragnąc ten szczególny wieczór spędzić w pobliżu Stasi. Przyjechała panna Kazimiera z Porajów, a nawet Dorota Biecka ze swoim wąsatym amantem.

 

Klasztor i kościół w Świętej Katarzynie.
 


Umieściwszy Mirę przy Siekielskich, Nina wdrapała się na chór i usiadła przy organach. Organista znał ją dobrze, bo często grała w czasie nabożeństw. Zakrzątnął się, zapalając kilka świeczek nad klawiaturą, sam stanął przy miechach. Odwróciła się i spojrzała w dół na zbity tłum, stojący ciasno, głowa przy głowie, od chóru aż do ołtarza. Z górskich wiosek zjechało chłopstwo, wierząc w cudowną moc patronki kościoła, której figurka stała na głównym ołtarzu. Podobno wyrzeźbiono ją w cedrowym drewnie i przywieziono aż z Cypru, czy nawet
z Algieru. W rękach Świętej Katarzyny migotało złote koło i miecz, symbole jej męczeńskiej śmierci.

W kościele było przeraźliwie zimno. Pomimo to, wszyscy mężczyźni stali z obnażonymi głowami. Rozległ się dzwonek i z zakrystii wyszedł ksiądz, ubrany w ornat narzucony na fu-tro. Nina położyła dłonie na klawiszach i potężny głos organów zagłuszył szmer ludzkich głosów. Kiedy ucichła muzyka, rozległ się szelest kobiecej sukni i w promieniu światła pojawiła się uśmiechnięta twarz Jadwigi. Pocałowała Ninę w policzek i stanęła obok niej, spoglądając w stronę ołtarza i czekając, aż ksiądz da jej znak, że może zacząć śpiewać.

Nie wiesz, Nino, o której oni przyjadą? – odezwała się szeptem.

Spodziewam się męża dopiero nad ranem. Cieszysz się, Jadziu?

O tak! Nie mogę doczekać się Artura. Ostatnio rzadko pisał do mnie, dopiero teraz się odezwał, zapewniając mnie, że w bitwie nic mu się nie stało. No, powiedz, czy to nie wstyd, żebym nie mogła zaprosić na święta narzeczonego do domu i przedstawić go rodzicom?

Istotnie, to bardzo przykre. Ale jak wiesz, pan Artur jest zawsze mile widziany w Makowie. Kazałam mu już przygotować pokój i spotkacie się, jak jutro rano przyjedziesz. – Nina urwała, bo ksiądz przy ołtarzu zaśpiewał mocnym głosem:

Sicut in serat in principio, et nunc, et semper, et in seacula seaculorum. Amen.” – Modlitwom księdza wtórowały łagodnym pomrukiem organy. Po Ewangelii i kazaniu ksiądz zaintonował:

W żłobie leży, któż pobieży. Kolędować Małemu.”

Wnętrze kościoła św. Katarzyny.
 

Ogromny chór głosów podchwycił kolędę tak potężnie, że aż zadrżały stare mury świąty-ni. Pasterka była bardzo długa i Nina zaczęła się niecierpliwić, mając cichą nadzieję, że po powrocie do domu powitają ją ramiona męża. Dopadła ją ogromna, aż bolesna tęsknota za jego bliskością, dotykiem rąk, niskim ciepłym głosem, pieszczotą ust. Po jego odjeździe bez pożegnania, długim milczeniu i obawie, że on nigdy nie wybaczy jej rozpaczliwego kłamstwa, dziś nareszcie będą mogli nacieszyć się sobą i szczerze porozmawiać. A wzajemne przeprosiny z pewnością będą rozkoszne i gorące. Oczekiwała na tę chwilę z utęsknieniem. Przed wyjazdem z domu, poleciła solidnie ogrzać pokój Tomka i postawić tam świeże kwiaty. Dała służbie do zrozumienia, że od tej chwili chłopiec ma być traktowany z szacunkiem należnym paniczowi! Wiedziała, że Aleks będzie jej za to bardzo wdzięczny.


 

Przymknęła powieki, przywołując w pamięci obraz męża. Wyobraziła go sobie tak plasty-cznie i realnie, jakby stał tuż obok niej. Przez jedno mgnienie oka wydało się jej, że napraw-dę widzi jego wysoką postać w szarej powstańczej kurcie i uległa złudzeniu, iż czuje na ustach jego mocny pocałunek. Zobaczyła wyraźnie jego twarz, bursztynowe oczy, patrzące na nią z miłością i uśmiech na wargach. Jasne włosy wymykały się mu spod konfederatki.

Westchnęła i odruchowo wyciągnęła do niego obie ręce, wymawiając szeptem jego imię. Ale obraz stawał się z każdą chwilą coraz bardziej mglisty od łez, spływających z oczu, a potem rozwiał się i zniknął, bo przecież istniał tylko w jej wyobraźni. Zatopiona w marzeniach, nie zwróciła uwagi, że ksiądz skończył modlitwę i obejrzał się zdumiony, nie słysząc organów. Podskoczyła nerwowo, gdy poczuła na ramieniu rękę Jadwigi.

Co tobie, Nino? – spytała, poruszona dziwnym wyrazem twarzy przyjaciółki. – Wyglą-dasz, jakbyś ujrzała ducha!

Nina potrząsnęła głową i zamrugała powiekami, jakby budziła się z uroczego snu. Opanowała się i już do końca pasterki nie pozwoliła sobie na roztargnienie. Pod koniec nabożeństwa, ksiądz spojrzał w stronę chóru i skinął głową. Nina zagrała przygrywkę, a Jadwiga, zaczerpnąwszy pełną piersią powietrza, wysokim, ślicznym głosem zaśpiewała:

„Bóg się rodzi moc truchleje, Pan niebiosów obnażony”.


 

Organy akompaniowały śpiewaczce w majestatycznym tempie poloneza. Ta przepiękna kolęda, pełna patriotycznego patosu, z cudownymi natchnionymi słowami poety Franciszka Karpińskiego i muzyką, będącą podobno polonezem koronacyjnym króla Stefana Batorego lub Władysława IV, stała się wkrótce najpopularniejszą kolędą polską. A kiedy Jadwiga z uniesieniem zaśpiewała: 

„Podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą”, 

to na tej pasterce, odprawianej w kończącym się wkrótce roku 1863, zapału, krwi i łez, nadziei, oraz straconych złudzeń, rozległ się w kościele taki płacz, taki krzyk o zmiłowanie, że nawet ksiądz przy ołtarzu zapłakał i rzuciwszy się na kolana, modlił się żarliwym szeptem.

SKŁADAMY SOBIE ZYCZENIA!

 


Kochani moi. Nareszcie nadeszła Wigilia 2020 roku. Nie taka, jak ją pamiętamy z lat dziecinnych, mroźną i śnieżną, ale ciepła, jesienna 11 stopni C, wietrzna i mokra. Nie widać pierwszej Gwiazdki na niebie, jaką zawsze wypatrywały dzieci. Od wielu miesięcy jesteśmy zamknięci w naszych domach, jak odaliski sułtana w haremie. Jest Wigilia i wkrótce staniemy przy rodzinnych stołach, łamiąc się opłatkiem i składając sobie życzenia. Przełamując ten śnieżny opłatek, życzmy sobie wzajemnie, aby, skończył się nareszcie koszmar nawiedzającej świat pandemii. Życzmy sobie, aby wkrótce nadszedł ten upragniony dzień, gdy zdejmiemy już maseczki, w których wyglądamy jak Ali Baba i 40-tu rozbójników, a na ulicy nie poznajemy znajomych. Życzmy sobie, aby przestały nas obowiązywać zakazy i nakazy, rzekomo dla naszego dobra. Żeby otworzono kina, teatry, opery, aby hotelarze , czy restauratorzy nie musieli wieszać się z rozpaczy, nie mając szans na dalsze przeżycie i utrzymanie firmy. Życzmy sobie, abyśmy mogli wrócić do normalności, idąc do szeroko otwartych sklepów i galerii. A na Sylwestra nie było już godziny policyjnej i zakazu wyjścia z domów.
Życzmy sobie wzajemni wytrwałości, solidarności, (choć to już takie wytarte słowo) i braterstwa. Nikt i nic nie zmieni tysiącletniego faktu, że jesteśmy jednym narodem, Najjaśniejszą Rzecząpospolitą Polską, potomkami XVI i XVII wiecznego wielkiego mocarstwa. 33-im państwem w Europie pod względem zaludnienia i członkiem Unii Europejskiej. Nigdy o tym nie zapominajmy, nawet wtedy, kiedy z winy rządzących nasz kraj staje się przedmiotem kpin i wzgardy. My i jedynie my, możemy zamienić wzgardę na zdumienie i podziw, tak jak robiliśmy to już nieraz w przeszłości.
Składając sobie życzenia świąteczne, nie zapominajmy o ludziach samotnych, którym w tym dniu nikt życzeń nie złożył. Nie zapominajmy o ludziach bezdomnych, może głodnych w ten dzień obfitości, bo ze względu na pandemię, miasta nie organizują wieczerzy opłatkowej dla najuboższych. Jesteśmy braćmi, dzielmy się jak bracia! Przywołajmy nasz stary polski zwyczaj: - Kochajmy się, a nie nienawidźmy!
Złe rządy mijają, a naród i państwo polskie pozostaje.
Świecąc lampki na choince, wspomnijmy z westchnieniem tych, którzy w tym roku odeszli, skoszeni straszną chorobą i nie zasiądą już z nami do wigilijnego stołu. Wspomnijmy ciężko chorych, leżących pod respiratorami i lekarzy lub pielęgniarki, którzy w tym dniu nie zasiądą do wigilii, pełniąc swoją trudną i niebezpieczną służbę przy łóżkach chorych. Wspomnijmy życzliwie o polskich kierowcach wielkich TIR-ów, stojących na brytyjskich drogach i nie mogących dostać się w najbliższym czasie do ojczyzny.
Życzę mojej Ojczyźnie i moim rodakom cierpliwości i uporu w walce z pandemią, marząc, aby jak najprędzej się skończyła.
KOCHANI, ŻYCZĘ WAM ZDROWIA, WIELU DOBRYCH, CIEPŁYCH CHWIL SPĘDZONYCH Z RODZINĄ PRZY CHOINCE.
SZCZĘŚLIWYCH I SPOKOJNYCH ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA 2020

wtorek, 22 grudnia 2020

Wspomnienie rodzinnej wigilii.

 

    Patrzę przez szyby balkonu na szary, ponury świat. Drzewa wznoszą ku niebu czarne bezlistne konary. Wieje silny wiatr, ale z ciemnych chmur nie spadnie ani jeden płatek śniegu, a jedynie krople jesiennego deszczu. Pojutrze wigilia i święta Bożego Narodzenia. W telewizji prześcigają się w reklamach świątecznych, na tle amerykańskich kolęd. Mam po dziurki w nosie, głupawych „Dzwoneczków” i hawajskiej kolędy, niegdyś śpiewanej przez Binga Crosby. Nie cieszy mnie melodia „Pada śnieg”, którą można śpiewać przy każdej innej okazji, ani strasznie ograne „White Christmas” z filmu „Świąteczna gospoda”.

Kraj mający niewiele tradycji, narzuca nam, mającym tysiącletnią kulturę, swoje tanie, komercyjne zwyczaje. Bo w Stanach Zjednoczonych Boże Narodzenie to przede wszystkim wielkie żarcie, indyk i sałatka jarzynowa, oraz placek z jabłkami, choinka i prezenty, w oświetlonym jaskrawo domu. No i kolędy przy których się tańczy!

 Na dłuższą metę to wszystko jest nie do zniesienia, pandemia, maseczki i zakazy. Tego nie wolno, tamtego nie wolno. Z każdym dniem robi się coraz bardziej ponuro i smutnie. A przed nami święta, które mają być radosne. Właściwie najczęściej zapominamy już dlaczego ma być wesoło. A przecież nie obchodzimy imienin wujka, tylko narodzenie Dziecka – a kiedy jakieś dziecko się rodzi, to musi być wesoło, bo to wielkie szczęście, że przyszedł na świat nowy człowiek.

 Po szybach pływają krople deszczu rzucane przez porywisty wiatr. Za oknem zapada wczesny jesienny zmierzch – bo to przecież nie jest zima, tylko ponura, ciepła jesienna aura, grypowa i nie mająca ani cienia podobieństwa do prawdziwego polskiego grudnia. Aby nie wpaść w równie przygnębiający nastrój, siadam do komputera i wracam myślą do wspomnień o rodzinnych świętach.

Całą okupację w domu dziadków przebiedowaliśmy, żyjąc z dnia na dzień. Nasz dom mający dwanaście pokoi, pełen był krewnych i gości, którzy uciekli z kresów wschodnich i na czas wojny osiedlili się u dziadków. Na szczęście zaraz po zakończeniu wojny wyjechali i zostaliśmy nareszcie sami. Rzeszów został wyzwolony we wrześniu 1944 r. więc święta Bożego Narodzenia przypadały w czasie wojny, toczącej się jeszcze w Europie i na świecie.

Babcia Pela, oświadczyła, że po tylu latach głodówki, święta muszą być syte. Mówiąc to, popatrzyła znacząco na dziadzia Tadeusza. Skrzywił się, jak po occie, ale zdjął ze ściany oryginalny obraz Fałata, przedstawiający polowanie i postanowił go sprzedać. W czasie swej młodości, dziadek uczęszczał do Akademii Krakowskiej i z różnych okazji otrzymywał w prezencie obrazy od słynnych kolegów. W okresie okupacji, sprzedawaliśmy niektóre z nich, żeby przeżyć. Tym razem padło na Fałata.

Na dobre interesy zawsze jest czas. Wiedzieli o tym ówcześni handlarze, robiąc kokosowe interesy i zbijając fortunę. Jeden z takich handlarzy, upatrzył sobie naszego Fałata i dawał bardzo dobrą cenę. Naturalnie każdy wiedział, że gdy skończy się wojna, on sprzeda obraz za wielokrotnie wyższą cenę. Mniejsza z tym, dziadzio otrzymał pieniądze, a babcia postanowiła urządzić święta z prawdziwego zdarzenia. W domu zaczął się ruch. Ponieważ wtedy wszystkiego brakowało, rodzina stawała na głowie, żeby zdobić coś do jedzenia. Wszystkie ciocie zajęte były gruntownym sprzątaniem, bo służącej już nie mieliśmy.

 Tymczasem grudzień był mroźny. Już w połowie listopada, akurat na moje imieniny, zaczął padać śnieg, pokrywając ogród białym puchem. Kiedy w dzień zaświeciło słońce, trzeba było mrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem. Lubiłam wychodzić do ogrodu i przechadzać się pomiędzy krzakami róż, owiniętymi w słomiane chochoły. Drzewa w śnieżnej szacie, wyglądały tak pięknie i malowniczo. Razem z kuzynką Danusią, bawiłyśmy się świetnie lepiąc bałwana, lub obrzucając się śnieżkami. Z niecierpliwością oczekiwałyśmy nadejścia świąt.

W Adwencie nie wolno nam było głośno krzyczeć, czy się wygłupiać, pod groźbą klapsa. Wieczorami zbieraliśmy się w saloniku, babcia siadała przy fortepianie i grała pieśni adwentowe, które chórem wszyscy śpiewaliśmy. Z tamtych czasów pamiętam starodawną pieśń: „ Rorate coeli desuper, et nubes pluant justum.” Niebiosa, rosę spuście nam z góry.” A także: Spuście nam na ziemskie niwy, Zbawcę niebios obłoki”. W Adwencie, nie grano żadnych innych utworów, prócz tych pobożnych, częściej chodziło się do kościoła na nauki adwentowe.

Nareszcie nadchodziły święta. Kolejarze, koledzy Ojca, przytaskali wielką choinkę, która stanęła w salonie, a cały dom zapachniał lasem. Z kuchni unosiły się jakieś cudowne zapachy, zupełnie nam nie znane z czasów okupacji. Razem z Danusią, podawałyśmy kolorowe bombki, wyjęte w wielkich pudeł przechowywanych na strychu, srebrne łańcuchy, robione przez długie wieczory przez wszystkie ciocie i Mamę. Wtedy, większość ozdób choinkowych robiono ręcznie, kupowało się tylko bombki. Kiedy na szczycie drzewka Ojciec zawiesił Gwiazdę, choinka była ubrana. Jeszcze tylko na gałązkach mocowano świeczki, a babcia zawieszała małe pierniczki i cukierki.

 Wigilia nadeszła pochmurna, a z niskich ciemnych obłoków padały wielkie płatki śniegu. Od wczesnego rana na kuchennej blasze, stały garnki, rondelki, patelnie, a unoszące się z nich zapachy, doprowadzały mnie i Danusię do rozpaczy. W wigilię obowiązywał post! Mama dała nam po kromce chleba z masłem i wyprawiła na dwór, ale nie chciało nam się bawić, bo byłyśmy głodne. Chodziłyśmy po ogrodzie, opowiadając sobie, ile zjemy uszek. Nie mogłyśmy się już doczekać, kiedy zapadnie zmrok. Wróciłyśmy do domu i poszłyśmy do jadalni. Wielki rozsuwany stół nakryty był białą adamaszkową serwetą, a babcia ustawiała na nim swoją najlepszą porcelanę i srebrne sztućce, rozrzucając po obrusie małe gałązeczki choinki.

Nie wyobrażała sobie, że ta piękna, stara porcelana, zostanie rozbita na drobne kawałki, a srebro stołowe ukradzione przez UB-owców, w czasie aresztowania cioci Stasi. Nasza jadalnia była stylowa, wysokie krzesła z poręczami, otaczały wielki okrągły stół, nad nim wisiał kryształowy żyrandol. W amfiladzie, szklane rozsuwane drzwi do salonu, były szeroko otwarte i widać było przez nie choinkę, całą błyszczącą od ozdób. Ciocia Mania już zapalała na niej świeczki. Na stole stały półmiski z karpiem w galarecie, z dwoma rodzajami śledzi, w oliwie i w śmietanie, z jabłkiem i cebulką, a także sałatki. Na środku duży czteroramienny srebrny świecznik z płonącymi białymi świecami, a pod nim na kryształowym spodeczku białe opłatki. Tradycyjne, postawiono jedno nakrycie więcej i jedno krzesło było nie zajęte. Cztery srebrne świeczniki także zostały potem ukradzione przez UB-owców.

 Cała rodzina, starannie ubrana, zgromadziła się przy stole. Dziadzio w czarnym przedwojennym smokingu, wziął jeden opłatek, podszedł do babci i ucałowawszy jej rękę, podzielił się z nią opłatkiem, składając życzenia. Potem kolejno podchodził do każdego i składając życzenia, dzielił się opłatkiem. Swoje córki i Mamę całował w rękę, na czole Ojca złożył pocałunek i mocno go uścisnął. Mnie i Danusię wziął na ręce i ucałował, życząc nam, żebyśmy zdrowo rosły. To była tak wzruszająca chwila, że wryła mi się w pamięć do końca życia. Po łamaniu się opłatkiem, dziadziu i babcia usiedli, a Mama i ciocie przyniosły wazę z czerwonym barszczem na smaku grzybowym, uszka i pieczonego karpia. Stół był zastawiony półmiskami z ruskimi pierogami, pierogami z grzybami i kapustą, karpiem po żydowsku, kluskami z makiem, sałatkami z majonezem domowym, oraz pasztecikami z grzybów w kruchym cieście. Z alkoholu pito tylko domową nalewkę na wiśniach.

 Czekałyśmy z Danusią na słodycze. Mama wystąpiła ze swoim słynnym sernikiem wiedeńskim. Nawet w kawiarni Sachera we Wiedniu, sernik nie był tak smaczny, jak ten mamy. Był tort maślany i kruchy placek z owocami z naszego ogrodu. Po wigilii przeszliśmy do salonu, a ciocia Stasia usiadła do fortepianu. Rozległy się dźwięki ulubionej kolędy dziadzia. „ Bóg się rodzi, moc truchleje.” Dopiero po wigilijnej wieczerzy można było śpiewać kolędy, nie wcześniej. Taki był polski zwyczaj, zawsze przestrzegany. Cała rodzina śpiewała kolejno wszystkie znane kolędy. Potem ciocia zagrała Scherzo h-mol Chopina z kolędą „Lulajże Jezuniu”.

 Grając, nieznacznie ocierała łzy, myśląc o swoim mężu. We wrześniu 1939 r, wuja Tadeusza, inżyniera kolei lwowskiej, aresztowało we Lwowie NKWD i ślad po nim zaginął. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co się z nim stało.

Ciocia Mania wzdychała cicho, wspominając swego narzeczonego, poległego w 1939 r w czasie bombardowania. Babcia przypominała, że w Boże Narodzenie 1938 - 1939, obchodzone na kresach w naszym Olesinku, zjechało ponad pięćdziesiąt osób z rodziny, jakby przeczuwając, że to już ostatnie takie święta przed wybuchem wojny.

Siedzimy, słuchając muzyki i zajadając się słodkościami. Dziadek wstaje z fotela i powiada, że czas na Pasterkę. Ubieramy się bardzo ciepło, bo noc jest mroźna i wychodzimy z domu. Lodowate powietrze aż zatyka i muszę podnieść kołnierz mego futerka, żeby się nie przeziębić. Mama bierze mnie za rękę i podtrzymuje, kiedy wpadam do zasp śnieżnych koło domu. W wigilię nie ma dorożek, musimy iść piechotą do kościoła, a to kawałek drogi.

 

Tradycyjne w niedziele i w każde święta idziemy do Ojców Bernardynów, z obrazem cudownej Matki Boskiej. To przepiękna świątynia i klasztor, wzniesiony w XVII w. przez ród Ligęzów. Jak zwykle w kościele tłok, ale dziadek znajduje miejsce dla siebie i babci. Ciocia Stasia idzie na chór i siada do organów. Gra na niedzielnych nabożeństwach i w czasie świąt, na intencję powrotu męża.

 Stoję przy ławce i przypatruję się wspaniałemu ołtarzowi z figurą Matki Boskiej Rzeszowskiej. Za chwilę rozpocznie się Pasterka i do kościoła przychodzi coraz więcej ludzi. Odzywają się organy i z zakrystii wychodzą zakonnicy, by odprawić nabożeństwo. Wszędzie światła, wszędzie gałązki choinki, a w pobliżu ołtarza Szopka. W czasie Poniesienia ludzi padają na kolana i głośno modlą się za walczących na wszystkich frontach Polaków, synów, braci, mężów, błagając Boga, aby pozwolił im przeżyć i wrócić do domów. Modlimy się za więźniów w obozach koncentracyjnych, bo zostaną oni wyzwoleni dopiero za kilka miesięcy. Modlimy się wreszcie za poległych i pomordowanych w czasie okupacji. Organy grają: „ Podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą”… a ludzie śpiewając głośno płaczą.

 Nie wiem dlaczego, ale to był ostatni fragment z wigilii 1944 roku, zapamiętany przeze mnie. Już nigdy potem nie spędzaliśmy świąt w domu dziadków, a następne święta Bożego Narodzenia obchodziliśmy skromnie w strasznie zrujnowanym Bolesławcu, z dala od najbliższych krewnych.

piątek, 18 grudnia 2020

Mamy Narodową Kwarantannę, czy nie mamy?

 


  Kochani. Od jakiegoś czasu zastanawiam się, dlaczego wybrany przez Polaków  rząd, ewidentnie robi z nas durniów. Nie zamierzam  przesadzać, ale mówiąc szczerze, zaczynam się bać. No bo biorąc pod uwagę wypowiedzi pana premiera Morawieckiego w lecie, powinniśmy się cieszyć, że pandemii już nie ma. A że ludzie masowo umierają, to  drobiazg. Może robią to na złość rządowi, a może im się po prostu żyć nie chce w takim kraju. Kto się wtedy na wyborach zaraził, to już na własną odpowiedzialność. Pan Morawiecki nie ma z tym nic wspólnego. We wrześniu i październiku nadeszła nowa fala epidemii, obłożona zaostrzeniami. Ale już w listopadzie pan premier zapewnił nas z entuzjazmem, że zwalczyliśmy pandemię, bo choruje coraz mej osób.  Już ogłaszano zwycięstwo, choć bez szczepionek. Że coraz więcej ludzi umiera, na to pan premier uwagi nie zwrócił. 

  Trumny ludzi zmarłych na koronawirusa we Włoszech.
 W grudniu pan premier z wybuchem radości oznajmił, że jest szczepionka i wszyscy się dobrowolnie zaszczepimy. Kto się nie zaszczepi dobrowolnie, ten będzie miał trochę problemów, o które mu się Ministerstwo Zdrowia za karę postara.  Dziś wysłuchałam całego przemówienia pana Niedzielskiego, ministra zdrowia. Ku memu przerażeniu, zapowiedział narodową kwarantanne. Nie rozumiem dlaczego kwarantanna jest narodowa, podobnie jak i Stadion w W-wie. Naród jest już tak ogłupiały, że zaczyna niczego nie rozumieć. A może jest odwrotnie, i to ministrowie i pan premier niczego nie rozumieją i nie potrafią sobie z pandemią poradzić? Ludzi umiera coraz więcej i nie tylko na Covid 19, lecz na współistniejące choroby. gdyż od wiosny nie mogli praktycznie dostać się  przed oblicze lekarza, a porady telefoniczne niczego nie załatwiały. Więc umierali, gdyż nikt nie zainteresował się faktem, że są ciężko chorzy na serce, ciśnienie, raka, po wylewie i na wiele innych chorób. Ważny był Covid 19 i nic więcej się nie liczyło. Jak nie miał wirusa, był zdrowy jak byk i nie musiał chodzić do lekarza.

 Tak więc mamy kwarantannę narodową. zapowiedzianą przez szanownego ministra zdrowia. Rząd boi się powiedzieć głośno, że za przykładem sąsiednich państw robi nam lock down.  Dlaczego, bo w wypadku lock downu, musiałby się  liczyć z gigantycznymi odszkodowaniami. Przy kwarantannie narodowej już nie. Poczekajcie, to jeszcze nie wszystko! Pan minister zamknął na fest hotele, żeby ludziska nie robili sobie żartów ze służbowych wyjazdów z rodzinami w najpiękniejsze zakątki Polski. O, już nic z tych rzeczy! Rząd to obserwował i postanowił temu zaradzić, wprowadzając zamknięcie hoteli, przy jednoczesnym zamknięciu stoków narciarskich. Och, wyobrażam sobie rozpacz pana prezydenta Dudy, który odtąd będzie mógł zjeżdżać jedynie pupą po poduszce. Jak można tak skrzywdzić głowę państwa?

 

Hotele zamknięte, galerie zamknięte, teatry i kina zamknięte. Na Sylwestra godzina policyjna i siedżta ludziska w chałupie, bo dostaniecie po dupie, a przynajmniej mandat. Ale w Boże Narodzenie można sobie jeźdźić i nawet odwiedzać rodzinę. Ciekawe, wirus pewnie obiecał rządowi, że w rocznicę Bożego Narodzenie, odpocznie sobie, gdzieś w jakimś przytulnym szpitalu, może nawet Narodowym, bo pusty. W święta szczególnych zaostrzeń nie ma. Tak więc Polacy tłumnie zbiorą się przy rodzinnych stołach, zalewając robaka i pandemię, potem tłumnie pójdą sobie do kościoła na Pasterkę, nie bojąc się żadnego wirusa, bo śpi. Następnie pijani wsiądą do aut i zaczną rozbijać się po drogach, czcząc uroczyście i na gazie dzień narodzin Pańskich.  Zaiste, dziwne ma ministerstwo zdrowia wyobrażenie o sposobie spędzania świąt przez naród.

 


Ale to jeszcze nie wszystko, bo po krótkim czasie pojawił się w telewizji vice rzecznik PIS  oznajmił wszem wobec i zdumionemu narodowi, że zaszła pomyłka, bo tak naprawdę. to pan minister Niedzielski pomylił się używając słowa "narodowa kwarantanna". czyli gadał jak dziad do obrazu, gdyż narodowej kwarantanny nie będzie! To co będzie? - spytał zdumiony naród. No, będą jakieś tam obostrzenia, ale o żadnej kwarantannie nie ma mowy. Pan minister  nieco się zapędził, a reszta zdań była, jak zwykle u nas, wyjęta z kontekstu! Świętujcie sobie kochani ludzie, bo w Sylwestra już nie zaszalejecie, jak w Zakopanem w 2019 r.

 I raczej nie pytajcie władz, czym się różni zgromadzenie w Wigilię, od zgromadzenia w noc Sylwestrową? Wy nie wiecie, władze też nie wiedzą, ale na wszelki wypadek zabraniają, "Bo strzeżonego Pan Bóg strzeże." - jak powiada stare i mądre przysłowie. Co ciekawsze, władze zapewniając Polaków o skuteczności szczepionki i jej całkowitym bezpieczeństwie, jednocześnie tworzą Fundusz, na wypadek późniejszych roszczeń przy powikłaniach poszczepiennych. 

 No więc jak jest z tym bezpieczeństwem? Holandia, państwo dbałe o zdrowie swoich obywateli, wstrzymała szczepienia do czasu, aż naukowcy holenderscy przebadają szczepionkę pod względem działań ubocznych. O, to jest rząd i państwo, któremu ludzie mogą zawierzyć z ufnością swoje zdrowie. Niestety, my Polacy, jesteśmy w gorszym położeniu, bo nie możemy wierzyć ani w skuteczność szczepionki, ani w prawdomówność rządu. Według przepowiedni pana ministra Niedzielskiego, po świętach, może czeka nas trzecia fala koronawirusa, przy której okaże się, że służba zdrowia padła! Wesołych Świąt!

niedziela, 6 grudnia 2020

A TO POLSKA WŁAŚNIE!

 

                             na zdjęciu: uroczystość 29-lecia Radia Maryja.

W XVII wieku słynny filozof niderlandzki, jeden z czołowych humanistów renesansu, Erazm z Rotterdamu powiedział: „ Pomiędzy wszystkimi państwami Europy, to Rzeczypospolita zbliża się do ideału!”

Czterysta lat później, takie słowa uznano by za kpinę.

Nie tylko nie zbliżamy się do ideału, ale jesteśmy bardzo blisko czarnej dziury, do której wkrótce wpadniemy, jeśli się nic tutaj nie zmieni. Konia z rzędem temu, kto pośród wszystkich rządów państw europejskich wskaże taki, który z rozmysłem i egoizmem szkodzi własnemu narodowi. Takim właśnie rządem jest tak zwane Prawo i Sprawiedliwość, choć działalność partii stała się absolutnym zaprzeczeniem jej nazwy.

W czasie niedawnej awantury sejmowej, wicepremier, przedstawiciel tego rządu, oraz prezes partii PiS Kaczyński, wrzeszczał z wściekłością z trybuny sejmowej do opozycyjnych posłów: ”Jak będzie praworządność, to wy pójdziecie siedzieć”!


 

Coś absolutnie niesłychanego w państwie prawa.

Tym samym Kaczyński przyznawał rację posłom skandującym „praworządność”, że takiej w Polsce nie ma i za jego rządów nie będzie. A chodzi też o niebagatelną rzecz: o przyznanie Polsce z Unii Europejskiej ogromnych pieniędzy na walkę z pandemią. Pod jednym warunkiem: w państwie musi obowiązywać praworządność! Tego PiS strawić nie może. Doskonale wie, że w państwie prawo i Konstytucja łamane są przez rząd na każdym kroku, ale udaje głupka i wszczyna awantury, a nawet grozi vetem Unii Europejskiej, byle tylko udowodnić, że Polska rządzona przez PiS jest państwem demokratycznym, praworządnym, w którym normy prawne są starannie przestrzegane.

Wszyscy politycy zagraniczni, oraz posłowie Unii wiedzą, że jest to wierutne kłamstwo, które PiS pragnie wmówić Parlamentowi Europejskiemu, głosami swoich posłów, na nieszczęście ograniczonych i nie potrafiących przekonać UE, że mylą się twierdząc, iż białe jest białe, a czarne jest czarne. PiS wie lepiej, że nie mają racji i nie ustąpi. Rządy polski i węgierski stanęły przeciwko całej Unii Europejskiej, narażając się na bojkot. Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że na skutek głupoty i przewrotności rządu PiS, nie chcącego przyznać, że Polska nie jest państwem prawa, co grozi nam, iż tych pieniędzy nie dostaniemy. A to już byłaby sytuacja katastrofalna. Zadłużenie Polski wynosi ponad bilion złotych. Mamy pandemię kosztującą kraj ogromne pieniądze. 

 Gospodarka, wbrew zapewnieniom premiera Morawieckiego – ksywa „Kłamczuszek”, działa na zwolnionych obrotach. W czasie pandemii zamykane są kolejne zakłady pracy, a pracownicy zwalniani. Ostatnio zamykają stocznię w Szczecinie, pozostawiając setki ludzi bez środków do życia. Nikt nie informuje społeczeństwa, na co wydano ogromne ilości złota, cichcem pobranego z banków Wielkiej Brytanii.

PiS obsadza wszystkie stanowiska ministerialne swoim ludźmi, w większości bez odpowiednich kwalifikacji – jak przykładowo, minister Szkolnictwa Czarnek, który zamierza zamienić szkoły i wyższe uczelnie w szkółki niedzielne uczące Pisma świętego. Sądy i prokuratury obsadzane są ludźmi z PiSu, sędziowie praworządni zwalniani z pracy. Trybunał Konstytucyjny, nie mający z konstytucją nic wspólnego, jest rządzony przez umieszczoną tam przez PiS panią prezes, w rewanżu za smaczne obiadki, smakujące panu Kaczyńskiemu, oraz najbardziej kontrowersyjnych posłów, takich jak Krystyna Pawłowicz i Piotrowicz. Tenże Trybunał wydał ustawę, zaostrzającą prawa antyaborcyjne.

 


Ustawa wywołała gwałtowny sprzeciw społeczeństwa i tysiące ludzi, głównie kobiet, wyszło na ulice polskich miast i miasteczek a nawet wsi, wyrażając swój sprzeciw. W odpowiedzi na protesty, sam Kaczyński wystąpił w telewizji, wzywając do obrony kościołów rzekomo znieważanych i zagrożonych, do obrony wiary katolickiej. Na jego apel momentalnie pojawili się dziwni osobnicy, atakujący bezpardonowo manifestujących. Przeciwko idącym pokojowo kobietom, wysłano setki policjantów tak wyposażonych, jakby mieli oni zwalczać oddziały terrorystyczne. Na ulicach rozegrały się sceny przywodzące na myśl ponure wydarzenia z przeszłości. Kobiety były bite, gazowane, wciągane siłą do radiowozów i aresztowane. Bez konkretnej przyczyny aresztowane są osoby niechętne władzom PiS, jak ostatnio mecenas Giertych, czy nieletni chłopcy biorący udział w manifestacjach i przetrzymywani bezprawnie w aresztach.


 

Policja pobiła wicemarszałka Sejmu Czarzastego. a posłankę panią Nowicką oślepiła gazem. Władze tłumaczyły, że osoby te zachowywały się awanturniczo, a nawet naruszały nietykalność cielesną policjantów, którzy musieli się bronić! Kuriozalne tłumaczenie bezprawia.

Prawdopodobnie marzeniem Kaczyńskiego jest wyprowadzenie Polski z Unii i stworzenie z niej państwa, w którym PiS mógłby bezkarnie rządzić przez długie lata.

Podatnicy polscy swoimi pieniędzmi, jakie mogłyby być użyte na cele społeczne, muszą utrzymywać wojska amerykańskie sprowadzone do Polski przez PiS, pod pozorem zagrożenia ze strony Rosji. Zwiększa to zagrożenie Polski i narusza pokojowe współistnienie państw europejskich. Rząd Holandii pragnie postawić Polskę przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej, za łamanie praworządności. Stajemy się pośmiewiskiem Europy, a nawet świata.


 

W łonie samego PiS-u toczy się zajadła walka o władzę, pomiędzy skompromitowanym kolejnymi kłamstwami Morawieckim, a ministrem Sprawiedliwości Ziobro, pragnącym ugryźć większy kęs władzy dla siebie. Kaczyński się starzeje, powoli traci władzę nad swoją partią, w której członkowie skaczą sobie do gardła.

                                      Minister Ziobro w Radiu Maryja. 

    Na uroczystości urodzinowe 29 rocznicy powstania Radia Maryja, stawili się niemal wszyscy ministrowie rządu PiS, jednak bez prezesa i premiera, świętując działalność sekty, do której powstania przyczynił się również papież JPII, wspierając Rydzyka. Licznie zgromadzeni w Toruniu goście, nie przestrzegali zasad bezpieczeństwa, nie nosząc maseczek i stojąc blisko siebie. Przemówienia wygłosili min. Błaszczyk i Ziobro, wynosząc pod niebiosa założyciela tej sekty Rydzyka. W normalnym, demokratycznym państwie podobne wydarzenie nie mogłoby mieć miejsca. Gratulacyjny list przysłał również nieuchwytny prezydent Duda, który raczej nie lubi się ostatnio pokazywać. Zapewne opłakuje przegranego w wyborach prezydenta USA Trumpa.A może zastanawia się głęboko na jakim stoku najlepiej szusować.  Większych problemów przecież nie ma, bo rządzi pan prezes Kaczyński.

Jesteśmy obywatelami państwa stojącego na kaczych nogach i świętującego działalność najbardziej radykalnego i antyeuropejskiego ośrodka, podobno krzewiącego chrześcijańskie idee.

Jakże bardzo Rzeczpospolita oddaliła się od XVII- wiecznego ideału.

Z naszą pomocą!

czwartek, 12 listopada 2020

Na Święto Niepodległości.

 


Postanowiłam ten dzień przeleżeć, ponieważ naprawdę paskudnie się czuję. Ale gdy włączyłam telewizor i zobaczyłam Dudę pod pomnikiem Marszałka, momentalnie wyskoczyłam z posłania. Pomyślałam sobie, co by się działo, jakby tak Piłsudski zszedł z cokołu i spytał: - „Co, fagasie, zrobiłeś z Polską i jej niepodległością? Dlaczego obcy żołdacy znowu depczą polską ziemię?”

 


Naturalnie, pomnik nie przemówi do Dudy, a Piłsudski nie zobaczy, co się stało z Polską. Dziś, ktoś w telewizji zadał pytanie: Jak to możliwe, że ludzie wychowani w trzech wrogich sobie zaborach, potrafili wywalczyć niepodległą Polskę? Mądre pytanie, lecz byli to ludzie z inną od naszej mentalnością, dla których patriotyzm nie był wyświechtanym frazesem, ale powinnością, punktem honoru. W czasie zaborów, polskie kobiety uczyły swoje dzieci razem z modlitwą polskości, śpiewając pieśni patriotyczne, opowiadając legendy o królach i rycerzach. Kolejne powstania zbrojne przygotowywały Polskę do tego listopadowego dnia w którym ogłoszono światu, że jest ona krajem wolnym, niepodległym i suwerennym. Dziadek Tadeusz, syn powstańca styczniowego z 1863 r, uczył mnie pieśni powstańczej: „Hej, strzelcy wraz, nad nami Orzeł Biały, a przeciw nam, śmiertelny stoi wróg.” Tę pieśń szczególnie upodobał sobie marszałek Piłsudski, również syn powstańca styczniowego. Pewnie w dzieciństwie śpiewała mu ją matka, Maria z Billewiczów Piłsudska. Urodziła dwóch synów, z których jeden stał się zesłańcem-naukowcem, podziwianym przez ludzi Dalekiego Wschodu, a drugi marszałkiem Polski i jej wyzwolicielem.

 Potrzeba było długich lat ciężkich zmagań z przeciwnościami losu, by sięgnąć po niepodległość kraju, którego nie było na mapach świata. Łzy, krew i pot zraszały twarze walczących żołnierzy w szarych mundurach legionowych. Znosili głód, brud, wszy i bolące rany, znosili nieufność rodaków, lecz mimo tego, bili się dzielnie bo przewodził im Dziadek – tak w legionach nazywano Józefa Piłsudskiego. Wierzyli, że Polska odzyska niepodległość, że zmartwychwstanie – to było aksjomatem.


 Zdjęcia legionistów pochodzą z Muzeum Przypkowskich w Jędrzejowie.

Wybuch I wojny światowej, który dla kilku mocarstw stał się kresem ich potęgi i katastrofą dziejową, dla nas był jutrzenką zwiastującą wolność. Po raz pierwszy od prawie dwóch wieków, trzy państwa zaborcze „skłóciły się”, wydając sobie wojnę. Znalazł się też człowiek opatrznościowy, dla którego słowo „wolna ojczyzna” nie było pustym dźwiękiem. Tym człowiekiem był Józef Piłsudski, socjalista, wydawca pisma PPS „ROBOTNIK”. Carski zesłaniec polityczny, więzień X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej. Największą swobodą cieszył się wówczas Kraków w zaborze Austro-Węgierskim, tam też Piłsudski utworzył Kompanię Kadrową, swoich Strzelców, zaczątek Wojska Polskiego, z którymi w sierpniu 1914 roku, wkroczył na ziemie zaboru rosyjskiego. Bto pierwszy krok do odzyskania niepodległości.

 

                    Przemarsz Pierwszej Kadrowej w kierunku Kielc.

Przypominam sobie, że w domu Dziadków, w albumach były fotografie mężczyzn w czapkach maciejówkach i szarych, prostych mundurach strzeleckich. Przestawiały także delikatne kobiety w strojach z epoki. Ale w owym czasie takie filigranowe z pozoru kobiety, potrafiły rzucić bombę w powóz, w którym jechał carski dygnitarz.


Ta fotografia była kartką na Wielkanoc 1916 r. Otrzymał ją mój Dziadek Tadeusz. Na zdjęciu od lewej: wuj Franciszek, póżniejszy generał, w środku  ulubiony żołnierz Piłsudskiego Lis-Kula i trzeci nieznany. Dama, to wg przekazów rodzinnych, pierwsza żona Marszałka Maria z Koplewskich. (zdjęcia ze zbiorów rodzinnych)

Nie zamierzam tutaj opisywać historycznych wydarzeń i ludzi, którzy tę historię tworzyli. Pragnę powrócić do wspomnień z lat dziecinnych. W czasie okupacji w niedzielne popołudnia przychodzili do domu Dziadków, starsi panowie w nienagannych getrach na przedwojennych zniszczonych lakierkach. Przy herbacie ze skórek jabłek, toczyła się ożywiona rozmowa i wspomnienia. Dopiero potem dowiedziałam się, że ci panowie nieco staromodni, o nazwiskach herbowej polskiej szlachty, byli żołnierzami Pierwszej Kadrowej, walczącymi w bitwach pod Rokitną w czerwcu 1915 r, i pod Kostiuchnówką w lipcu 1916 r. Walczyli także w okopach, będąc ułanami, a nie piechotą.


Na pierwszym planie: po prawej Babcia Pelagia, po lewej jej siostra babcia Marynia, między nimi ciocia Wisia, profesor UJ, obok ciocia Zosia, siostra Ojca. U góry: po lewej Dziadek Tadeusz i  szwagier babci,  wuj Edward, sędzia sądu krakowskiego. zdjęcia ze zbiorów rodzinnych.

W schowku podwójnej ściany szafy jednego z panów, starannie ukryty, spoczywał order na skromnej ciemnoniebieskiej wstążce z czarnymi pasami. Virtuti Militari. Była to pamiątka z bitwy pod Komarowem 31 sierpnia 1920 r. Wtedy polska kawaleria szalonym atakiem, godnym tego spod Somosierry, powstrzymała idącą na Warszawę armię Budionnego i zmieniła losy wojny. Obaj panowie byli szwagrami mojej babci Pelagii.


                                    W. Kossak  Bitwa pod Komarowem.

Często przychodziły także siostry babci. Zwróciłam uwagę, że najstarsza siostra, nazywana przez domowników babcią Marynią, ma bardzo szorstkie, twarde ręce. Nie śmiałam wtedy o to zapytać, dopiero po latach dowiedziałam się, że babcia Marynia, będąc młodą dziewczyną, znakomicie powoziła czwórką ognistych koni, zaprzężonych do wozu, w którym pod stertą siana leżała ukryta broń, którą babcia wiozła dla tworzących się polskich oddziałów. Tę historię opisałam w mojej powieści „Kochankowie Burzy”.

Smutne to dzisiejsze święto, ciche i naznaczone piętnem pandemii, bez defilad i marszów. Dlatego też my, współcześni Polacy, w tym ważnym dla Polski dniu, wspomnijmy serdecznie o tych, którzy oddali swoją krew i polegli, abyśmy dziś mogli żyć w wolnej Polsce!

Ten artykuł kosztował mnie wiele nerwów, bo niechcący wpakowałam gdzieś palec i całą treść sobie wymazałam tak dokładnie, że nie do odzyskania. Musiałam rozpocząć pisać od nowa. Jak się ma pecha, to nawet w drewnianym kościele spadnie nam cegła na głowę.


P.S. Niestety, nie było wcale ciche i bez marszów. Dopiero wysławszy ten artykuł do internetu, włączyłam telewizor i z osłupieniem oglądałam straszną zadymę, jaką Warszawie, pomimo zakazów urządzili Narodowcy i ich zwolennicy. Było wielu rannych policjantów, a banda była uzbrojona i posiadała narkotyki. Nie wiem, jakim cudem, bandyci z ugrupowań faszystowskich mają prawo do organizowania pochodów z okazji świąt narodowych. Przecież absolutnie nic ich nie łączy z rokiem 1918, a świadectwo jakie wystawiają Polsce jest oburzające. Powinni siedzieć, a nie maszerować! Uważam, że za wszystkie straty wyrządzone w czasie nielegalnego przemarszu, należy obciążyć organizatorów, to znaczy Narodowców w osobie Bąkiewicza i jego watahy. Nie umiemy cieszyć się niepodległością, to nie urządzajmy więcej marszów na jej cześć.