wtorek, 22 grudnia 2020

Wspomnienie rodzinnej wigilii.

 

    Patrzę przez szyby balkonu na szary, ponury świat. Drzewa wznoszą ku niebu czarne bezlistne konary. Wieje silny wiatr, ale z ciemnych chmur nie spadnie ani jeden płatek śniegu, a jedynie krople jesiennego deszczu. Pojutrze wigilia i święta Bożego Narodzenia. W telewizji prześcigają się w reklamach świątecznych, na tle amerykańskich kolęd. Mam po dziurki w nosie, głupawych „Dzwoneczków” i hawajskiej kolędy, niegdyś śpiewanej przez Binga Crosby. Nie cieszy mnie melodia „Pada śnieg”, którą można śpiewać przy każdej innej okazji, ani strasznie ograne „White Christmas” z filmu „Świąteczna gospoda”.

Kraj mający niewiele tradycji, narzuca nam, mającym tysiącletnią kulturę, swoje tanie, komercyjne zwyczaje. Bo w Stanach Zjednoczonych Boże Narodzenie to przede wszystkim wielkie żarcie, indyk i sałatka jarzynowa, oraz placek z jabłkami, choinka i prezenty, w oświetlonym jaskrawo domu. No i kolędy przy których się tańczy!

 Na dłuższą metę to wszystko jest nie do zniesienia, pandemia, maseczki i zakazy. Tego nie wolno, tamtego nie wolno. Z każdym dniem robi się coraz bardziej ponuro i smutnie. A przed nami święta, które mają być radosne. Właściwie najczęściej zapominamy już dlaczego ma być wesoło. A przecież nie obchodzimy imienin wujka, tylko narodzenie Dziecka – a kiedy jakieś dziecko się rodzi, to musi być wesoło, bo to wielkie szczęście, że przyszedł na świat nowy człowiek.

 Po szybach pływają krople deszczu rzucane przez porywisty wiatr. Za oknem zapada wczesny jesienny zmierzch – bo to przecież nie jest zima, tylko ponura, ciepła jesienna aura, grypowa i nie mająca ani cienia podobieństwa do prawdziwego polskiego grudnia. Aby nie wpaść w równie przygnębiający nastrój, siadam do komputera i wracam myślą do wspomnień o rodzinnych świętach.

Całą okupację w domu dziadków przebiedowaliśmy, żyjąc z dnia na dzień. Nasz dom mający dwanaście pokoi, pełen był krewnych i gości, którzy uciekli z kresów wschodnich i na czas wojny osiedlili się u dziadków. Na szczęście zaraz po zakończeniu wojny wyjechali i zostaliśmy nareszcie sami. Rzeszów został wyzwolony we wrześniu 1944 r. więc święta Bożego Narodzenia przypadały w czasie wojny, toczącej się jeszcze w Europie i na świecie.

Babcia Pela, oświadczyła, że po tylu latach głodówki, święta muszą być syte. Mówiąc to, popatrzyła znacząco na dziadzia Tadeusza. Skrzywił się, jak po occie, ale zdjął ze ściany oryginalny obraz Fałata, przedstawiający polowanie i postanowił go sprzedać. W czasie swej młodości, dziadek uczęszczał do Akademii Krakowskiej i z różnych okazji otrzymywał w prezencie obrazy od słynnych kolegów. W okresie okupacji, sprzedawaliśmy niektóre z nich, żeby przeżyć. Tym razem padło na Fałata.

Na dobre interesy zawsze jest czas. Wiedzieli o tym ówcześni handlarze, robiąc kokosowe interesy i zbijając fortunę. Jeden z takich handlarzy, upatrzył sobie naszego Fałata i dawał bardzo dobrą cenę. Naturalnie każdy wiedział, że gdy skończy się wojna, on sprzeda obraz za wielokrotnie wyższą cenę. Mniejsza z tym, dziadzio otrzymał pieniądze, a babcia postanowiła urządzić święta z prawdziwego zdarzenia. W domu zaczął się ruch. Ponieważ wtedy wszystkiego brakowało, rodzina stawała na głowie, żeby zdobić coś do jedzenia. Wszystkie ciocie zajęte były gruntownym sprzątaniem, bo służącej już nie mieliśmy.

 Tymczasem grudzień był mroźny. Już w połowie listopada, akurat na moje imieniny, zaczął padać śnieg, pokrywając ogród białym puchem. Kiedy w dzień zaświeciło słońce, trzeba było mrużyć oczy przed oślepiającym blaskiem. Lubiłam wychodzić do ogrodu i przechadzać się pomiędzy krzakami róż, owiniętymi w słomiane chochoły. Drzewa w śnieżnej szacie, wyglądały tak pięknie i malowniczo. Razem z kuzynką Danusią, bawiłyśmy się świetnie lepiąc bałwana, lub obrzucając się śnieżkami. Z niecierpliwością oczekiwałyśmy nadejścia świąt.

W Adwencie nie wolno nam było głośno krzyczeć, czy się wygłupiać, pod groźbą klapsa. Wieczorami zbieraliśmy się w saloniku, babcia siadała przy fortepianie i grała pieśni adwentowe, które chórem wszyscy śpiewaliśmy. Z tamtych czasów pamiętam starodawną pieśń: „ Rorate coeli desuper, et nubes pluant justum.” Niebiosa, rosę spuście nam z góry.” A także: Spuście nam na ziemskie niwy, Zbawcę niebios obłoki”. W Adwencie, nie grano żadnych innych utworów, prócz tych pobożnych, częściej chodziło się do kościoła na nauki adwentowe.

Nareszcie nadchodziły święta. Kolejarze, koledzy Ojca, przytaskali wielką choinkę, która stanęła w salonie, a cały dom zapachniał lasem. Z kuchni unosiły się jakieś cudowne zapachy, zupełnie nam nie znane z czasów okupacji. Razem z Danusią, podawałyśmy kolorowe bombki, wyjęte w wielkich pudeł przechowywanych na strychu, srebrne łańcuchy, robione przez długie wieczory przez wszystkie ciocie i Mamę. Wtedy, większość ozdób choinkowych robiono ręcznie, kupowało się tylko bombki. Kiedy na szczycie drzewka Ojciec zawiesił Gwiazdę, choinka była ubrana. Jeszcze tylko na gałązkach mocowano świeczki, a babcia zawieszała małe pierniczki i cukierki.

 Wigilia nadeszła pochmurna, a z niskich ciemnych obłoków padały wielkie płatki śniegu. Od wczesnego rana na kuchennej blasze, stały garnki, rondelki, patelnie, a unoszące się z nich zapachy, doprowadzały mnie i Danusię do rozpaczy. W wigilię obowiązywał post! Mama dała nam po kromce chleba z masłem i wyprawiła na dwór, ale nie chciało nam się bawić, bo byłyśmy głodne. Chodziłyśmy po ogrodzie, opowiadając sobie, ile zjemy uszek. Nie mogłyśmy się już doczekać, kiedy zapadnie zmrok. Wróciłyśmy do domu i poszłyśmy do jadalni. Wielki rozsuwany stół nakryty był białą adamaszkową serwetą, a babcia ustawiała na nim swoją najlepszą porcelanę i srebrne sztućce, rozrzucając po obrusie małe gałązeczki choinki.

Nie wyobrażała sobie, że ta piękna, stara porcelana, zostanie rozbita na drobne kawałki, a srebro stołowe ukradzione przez UB-owców, w czasie aresztowania cioci Stasi. Nasza jadalnia była stylowa, wysokie krzesła z poręczami, otaczały wielki okrągły stół, nad nim wisiał kryształowy żyrandol. W amfiladzie, szklane rozsuwane drzwi do salonu, były szeroko otwarte i widać było przez nie choinkę, całą błyszczącą od ozdób. Ciocia Mania już zapalała na niej świeczki. Na stole stały półmiski z karpiem w galarecie, z dwoma rodzajami śledzi, w oliwie i w śmietanie, z jabłkiem i cebulką, a także sałatki. Na środku duży czteroramienny srebrny świecznik z płonącymi białymi świecami, a pod nim na kryształowym spodeczku białe opłatki. Tradycyjne, postawiono jedno nakrycie więcej i jedno krzesło było nie zajęte. Cztery srebrne świeczniki także zostały potem ukradzione przez UB-owców.

 Cała rodzina, starannie ubrana, zgromadziła się przy stole. Dziadzio w czarnym przedwojennym smokingu, wziął jeden opłatek, podszedł do babci i ucałowawszy jej rękę, podzielił się z nią opłatkiem, składając życzenia. Potem kolejno podchodził do każdego i składając życzenia, dzielił się opłatkiem. Swoje córki i Mamę całował w rękę, na czole Ojca złożył pocałunek i mocno go uścisnął. Mnie i Danusię wziął na ręce i ucałował, życząc nam, żebyśmy zdrowo rosły. To była tak wzruszająca chwila, że wryła mi się w pamięć do końca życia. Po łamaniu się opłatkiem, dziadziu i babcia usiedli, a Mama i ciocie przyniosły wazę z czerwonym barszczem na smaku grzybowym, uszka i pieczonego karpia. Stół był zastawiony półmiskami z ruskimi pierogami, pierogami z grzybami i kapustą, karpiem po żydowsku, kluskami z makiem, sałatkami z majonezem domowym, oraz pasztecikami z grzybów w kruchym cieście. Z alkoholu pito tylko domową nalewkę na wiśniach.

 Czekałyśmy z Danusią na słodycze. Mama wystąpiła ze swoim słynnym sernikiem wiedeńskim. Nawet w kawiarni Sachera we Wiedniu, sernik nie był tak smaczny, jak ten mamy. Był tort maślany i kruchy placek z owocami z naszego ogrodu. Po wigilii przeszliśmy do salonu, a ciocia Stasia usiadła do fortepianu. Rozległy się dźwięki ulubionej kolędy dziadzia. „ Bóg się rodzi, moc truchleje.” Dopiero po wigilijnej wieczerzy można było śpiewać kolędy, nie wcześniej. Taki był polski zwyczaj, zawsze przestrzegany. Cała rodzina śpiewała kolejno wszystkie znane kolędy. Potem ciocia zagrała Scherzo h-mol Chopina z kolędą „Lulajże Jezuniu”.

 Grając, nieznacznie ocierała łzy, myśląc o swoim mężu. We wrześniu 1939 r, wuja Tadeusza, inżyniera kolei lwowskiej, aresztowało we Lwowie NKWD i ślad po nim zaginął. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, co się z nim stało.

Ciocia Mania wzdychała cicho, wspominając swego narzeczonego, poległego w 1939 r w czasie bombardowania. Babcia przypominała, że w Boże Narodzenie 1938 - 1939, obchodzone na kresach w naszym Olesinku, zjechało ponad pięćdziesiąt osób z rodziny, jakby przeczuwając, że to już ostatnie takie święta przed wybuchem wojny.

Siedzimy, słuchając muzyki i zajadając się słodkościami. Dziadek wstaje z fotela i powiada, że czas na Pasterkę. Ubieramy się bardzo ciepło, bo noc jest mroźna i wychodzimy z domu. Lodowate powietrze aż zatyka i muszę podnieść kołnierz mego futerka, żeby się nie przeziębić. Mama bierze mnie za rękę i podtrzymuje, kiedy wpadam do zasp śnieżnych koło domu. W wigilię nie ma dorożek, musimy iść piechotą do kościoła, a to kawałek drogi.

 

Tradycyjne w niedziele i w każde święta idziemy do Ojców Bernardynów, z obrazem cudownej Matki Boskiej. To przepiękna świątynia i klasztor, wzniesiony w XVII w. przez ród Ligęzów. Jak zwykle w kościele tłok, ale dziadek znajduje miejsce dla siebie i babci. Ciocia Stasia idzie na chór i siada do organów. Gra na niedzielnych nabożeństwach i w czasie świąt, na intencję powrotu męża.

 Stoję przy ławce i przypatruję się wspaniałemu ołtarzowi z figurą Matki Boskiej Rzeszowskiej. Za chwilę rozpocznie się Pasterka i do kościoła przychodzi coraz więcej ludzi. Odzywają się organy i z zakrystii wychodzą zakonnicy, by odprawić nabożeństwo. Wszędzie światła, wszędzie gałązki choinki, a w pobliżu ołtarza Szopka. W czasie Poniesienia ludzi padają na kolana i głośno modlą się za walczących na wszystkich frontach Polaków, synów, braci, mężów, błagając Boga, aby pozwolił im przeżyć i wrócić do domów. Modlimy się za więźniów w obozach koncentracyjnych, bo zostaną oni wyzwoleni dopiero za kilka miesięcy. Modlimy się wreszcie za poległych i pomordowanych w czasie okupacji. Organy grają: „ Podnieś rękę Boże Dziecię, błogosław ojczyznę miłą”… a ludzie śpiewając głośno płaczą.

 Nie wiem dlaczego, ale to był ostatni fragment z wigilii 1944 roku, zapamiętany przeze mnie. Już nigdy potem nie spędzaliśmy świąt w domu dziadków, a następne święta Bożego Narodzenia obchodziliśmy skromnie w strasznie zrujnowanym Bolesławcu, z dala od najbliższych krewnych.

2 komentarze:

  1. Witam goraco i z calego mego serca dziekuje za te mile wspomnienia czasow, ktore juz takie jak opisujesz nie wroca. mamy niby to Swieta Bozego Narodzenia, a po prawdzie ludu naszego zatracenia. Jako dziecko obchodzilo sie te swieta skromnie, lecz rodzinnie. Obecnie mamy suto zastawione stoly, a pustke w sercach, tesknote,i samotnosc. Nie o takich czlowiek marzyl i snil. Tak, siedze sobie w mym domku z moimi pieskami i wspomnieniami, jak dlugo jeszcze? Nie wiem, jak Bog pozwoli, gdyby nie internet to zadnego kontaktu by sie z rodzina w obecnym czasie nie mialo. Przeszlam moja droge krzyzowa przez ostatni okres, obecnie jest wszystko OK. Tyle o sobie, i moim dlugim milczeniu. Cieszy mnie to, ze dalej jestes aktywna tu na blogu, i w zyciu codziennym mam nadzieje, ze jestes w dobrej kondycji zdrowotnej inaczej by ie bylo tak pieknie i serdecznie opisanych Swiat Bozego Narodzenia. Zycze z calego serca duzo zdrowia w nadchodzacym roku 2021, oby byl troche lepszy jak obecny. Postaram sie byc troche wiecej prezent na blogu Twoim. Czyta sie go z wielka ciekawoscia " co dalej" Zycze ta droga mile spedzonych reszte Swiat i duzo serdecznych i milych chwil w pozegnaniu starego jak i powitaniu Nowego Roku z wielka niewiadoma, gdyz ten co odchodzi, nie ma juz tajemnic przed nami prawda? Jeszcze raz wszystko co najlepsze zyczy Malgosia ze Slaska.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, ale przez dłuższy czas nie zaglądałam do komentarzy i Twój post przegapiłam. dziękuję za miłe słowa i życzenia. Wzajemnie życzę wszystkiego najlepszego w Nowym Roku 2021. Wszystkie święta obecnie spędzam sama. Ja niestety nie czuję się dobrze, bo mam kłopoty z sercem, a trafienie obecnie do lekarza, graniczy z cudem. Jedynie prywatnie można liczyć na lekarską poradę. Mimo wszystko staram się trzymać, bo pragnę wydać moją drugą książkę, a z tym zawsze są kłopoty. Pięknie pozdrawiam i zapraszam na mój blog.

    OdpowiedzUsuń