7 grudnia 2016 r.
Starówka w Esztergom. |
Po
szerokich schodach zbiegam na Starówkę Esztergom.. Pełno tu
sklepików z pamiątkami i słodyczami. W głębokich piwnicach
mieszczą się winiarnie i kafejki, a przy murze bazyliki znajduję
kantor wymiany walut i nareszcie mogę wymienić czeki na forinty.
Dokoła kantoru mnóstwo turystów. Prócz nas, Polaków, są Czesi,
Niemcy, Włosi, Amerykanie, Anglicy, Japończycy, Grecy, nawet
Australijczycy przytaskali się z antypodów.
Och, mieć ich dużo, bardzo dużo. Nasze marzenia. |
Nic dziwnego – Węgrzy
postawili na turystykę i wygrali. W samym tylko roku 1979 na 10
milionów mieszkańców, przyjechało około 15 milionów turystów,
a co najdziwniejsze, wszyscy są uprzejmie obsłużeni, mają do
dyspozycji hotele i pensjonaty o rozmaitym standardzie, a do kasy
państwa wpływa potok mocnej waluty.
Pani
pilotka proponuje nam zrobienie zakupów w pobliskim ABC. Jest to
sieć ogromnych sklepów, gdzie można nabyć absolutnie wszystko, od
bułki do auta. Wchodzimy do kilkupiętrowego budynku i nagle
doznajemy szoku. Wszyscy, bez wyjątku, wpadamy w obłędny szał
zakupów. Od naszych pustych półek sklepowych, do nagromadzonego
tutaj bogactwa towarów, skok jest zbyt nagły i nasze stargane
nerwy odmawiają nam posłuszeństwa. Wchodzimy z Marysią i panią
Marylą do działu spożywczego. Chryste! – robimy wielkie oczy, a
ślinka napływa nam do ust na widok smakowitych rarytasów
rozłożonych na ladach i w gablotach. Piramidy artystycznie
ułożonych owoców: pomarańcz, cytryn, ananasów, mango, niektórych
owoców nawet wcale nie znamy. W eleganckich piecykach pieką się
jadalne kasztany, pełno różnych orzechów w kolorowych
opakowaniach. W powietrzu unosi się zapach świeżo zmielonej kawy,
czekolady, oraz wanilii. Jakie apetyczne ciasta i torty oblewane
czekoladą i ułożone na eleganckich paterach. Węgrzy słyną ze
znakomitych wypieków, a ich ciasta to niebo w gębie. Na innym
stoisku galanteria czekoladowa. Bloki czekolady twardej, do tarcia,
wielkie bombonierki ozdobione jedwabnymi kokardami, najróżniejsze
gatunki pomadek, u nas już od dawna nie widzianych. Tak, jakby w
Polsce nie było Wedla, czy Goplany i mnóstwa większych i
mniejszych zakładów cukierniczych.
O, właśnie tak! |
Marysia
dostała "chcicy" i kupuje na migi pół kilo wiśni w
czekoladzie. Pani Marylka chwyciła opakowanie orzeszków, również w
czekoladzie, i ma taką minę, jakby obawiała się, że zaraz
ekspedientka zażąda od niej kartek żywnościowych. Ja na razie nic
nie kupuję. Mam mało pieniędzy, nie wiem, czy coś sprzedam i
muszę rozsądnie wydawać forinty, tylko na najpotrzebniejsze
sprawunki. Naraz moje dziewczęta podnoszą krzyk i ciągną mnie za
rękaw do stoiska masarskiego. Oczy wychodzą nam na wierzch, na
widok wiszących na hakach całych tusz wieprzowych, cielęcych,
wołowiny i baraniny. Oblizujemy się, czując zapach dobrze
uwędzonych wędlin: grubych salami, cieniutkich kabanosów w
oryginalnym flaczku, szynek, baleronów, pasztetów i kiełbas. A
wszystko to pachnące, świeże, aż chce się jeść. Osobno
podroby, z których oszczędne panie węgierskie przyrządzają
pikantne potrawy.
Mniam!!! |
Koleżanki
są zdumione, nigdy nie widziały tak zaopatrzonych sklepów. Ale ja
pamiętam z lat dziecinnych, prywatne masarnie w Bolesławcu. W 1945
r. byłyśmy z Mamą w Poznaniu i tam widziałam wielki prywatny
sklep delikatesowy, gdzie nasza rodzina zaopatrywała się w
gatunkowe trunki i inne specjały, na wesele cioci Musi. W samym
Bolesławcu było w 1947 roku sześć prywatnych sklepów
rzeźniczych, ze znakomitymi wyrobami masarskimi. Ekspedientki kroją
wędliny maszynami błyszczącymi niklem. Dziwimy się, że Węgierki
biorą tak mało, po kilka deko wędlin, ale tutaj nikomu nie opłaca
się brać więcej, ponieważ zaopatrzenie jest znakomite. Poza tym,
Węgrzy są oszczędni i wbrew pozorom, nie wiedzie im się za
dobrze.
Chodzimy
z działu do działu, oszołomieni tą obfitością towarów.
Oglądamy półki pełne puszek wytwornych przysmaków: kawioru,
oliwek, sardynek i innych łakoci. Mój Boże, czego tu nie ma? Na
stoisku rybnym, w ogromnych wannach pluskają ryby, rzeczne i
morskie. Mnóstwo różnych filetów, a ile gatunków śledzi!...
Zdumiewające, bo przecież Węgry nie mają morza. Ale mają Dunaj, a rzeka wpływa do Morza Czarnego. Posiadają również znakomity zmysł handlowy. Chodzę z piętra
na piętro, oglądając dywany, futra, kosmetyki, najlepszych
zagranicznych firm (są i polskie), nie wiem co kupić i w końcu
decyduję się na paczkę kawy, orzeszki w czekoladzie i paczkę
papierosów Vega. Przy kasie natrafiam na dużą kolejkę, bo akurat
wycieczka z Niemiec Zachodnich robiła zakupy. O, tak to ja rozumiem!
Wynoszą całe paki towarów, pewni siebie, roześmiani i zasobni,
wsiadają do swoich luksusowych autokarów, obładowani do granic
możliwości. Przegrali wojnę, wygrali dobrobyt!
Wszdzie pełno zagranicznych turystów. |
Jakoś nie widzę naszych, chyba zostałam w
sklepie sama. Oj, niedobrze. Płacę i wyskakuję ze sklepu jak
oparzona. W naszym autobusiku siedzą już wszyscy, oprócz mnie. Na
stopniach wozu stoi pilotka z miną królowej Marii Krwawej. Rozwiera na mnie
jadaczkę, niczym ekonom na głupawego parobka. Dostaje mi się za
to, że wszyscy na mnie czekają, że jestem niezdyscyplinowana itp.
Następnym razem – zapowiada pani pilotka – nikt na mnie czekać
nie będzie. Zostawią mnie i już!
Strasznie się tego boję! Tylko czekam na okazję, aby oderwać
się od naszego towarzystwa i zwiedzić okolicę na własną rękę.
Jednak wiem, że się spóźniłam i uprzejmie przepraszam, grzecznie
obiecując poprawę. Pilotka z obrażoną miną siada koło kierowcy
i upomina go, aby się pośpieszył, bo przez niektóre osoby, nie
zdążymy na obiad. Oczywiście, aluzję zrozumiałam, ale wolę się
nie odzywać i siedzę cicho jak mysz pod miotłą. Wiem, że pilotka
mści się na mnie za króla Stefana i swoją kompromitację przed
Szandorem.
Panorama Dunaju. |
Pogoda psuje się nagle, wieje zimny wiatr niosąc
krople deszczu. W pobliżu Visegrädu,
na zakręcie szosy, z bocznej drogi wypada jak pocisk wojskowa
ciężarówka, prowadzona przez radzieckiego żołnierza i wali
prosto na nas. Tylko opanowaniu i błyskawicznemu refleksowi naszego
kierowcy zawdzięczamy, że nie runęliśmy z bulwaru na dno Dunaju.
Kierowca klnie jak szewc i wygraża pięścią Rosjaninowi, a tamten
w odpowiedzi, przesyła nam wymowny znak : zgiętą w łokciu rękę.
Jest kompletnie pijany i zupełnie bezkarny. W Czechach i na
Węgrzech nie widać tak często żołnierzy radzieckich, jak w
Polsce, ale jednak są w każdym większym mieście.
Kuchania węgierska. |
Na obiad dostajemy jakąś cienką zupkę i znowu ryż z sosem i
kawałkiem mięsa wołowego. Właściwie, kiedy poznamy prawdziwą
kuchnię węgierską, o której tak wiele się nasłuchałam? Znowu
siadamy do autokaru i jedziemy do Budapesztu. Po drodze spotykamy
wspaniałe zaprzęgi konne, eskortowane przez jeźdźców na
ognistych wierzchowcach. To zblazowani turyści z Zachodu. Mieszkają
w pobliskim gospodarstwie hodowlanym i płacą dewizami za malowniczy
prymityw. Powinniśmy się cieszyć, – w kraju żyjemy obecnie w
skrajnie prymitywnych warunkach i nie musimy za to płacić dewizami.
Ale nam dobrze!
Przez secesyjny Länchid
(Most łańcuchowy) i tunel, jedziemy na Górę Zamkową. Samego
Zamku nie zwiedzamy, bo nie ma czasu – tak zadecydowała pilotka.
Potem jadowitym tonem dodaje, że przez niektóre spóźniające się
osoby, czas przeznaczony na zwiedzanie jest krótszy. Tego już
przemilczeć nie mogę i zwracam jej uwagę, iż spóźniłam się
jedynie o pięć minut. Niestety, moje tłumaczenie nie trafia jej do
przekonania. Nadal okazuje mi swoje humory. Wredna małpa, ale
jeszcze jej utrę nosa!
W
galopie przebiegamy Starówkę, mijając potężne mury Podzamcza
oraz sam Zamek, kolosalną budowlę secesyjną z wielką kopułą.
Zamek zbudowany został przez Austriaków w XIX wieku, na
fundamentach pałacu królów węgierskich. Po wąskich uliczkach
mkną białe mikrobusy obwożące zagranicznych turystów. Wpadamy
jak po ogień do katedry, pod wezwaniem św. Macieja,
najpiękniejszego zabytku z epoki gotyku. Mury świątyni mają
ciepłą, jasną barwę, cudownie spatynowaną przez powietrze,
słońce i deszcze, pracujące zgodnie nad ich urodą. Kościół
jest rzeczywiście wspaniały, oko błądzi po niezliczonych
kolorowych majolikach, jakimi włożone są ściany katedry. Wieża
kościoła lekka i koronkowa, przypomina żywo gotyckie tumy we
Francji i w Niemczech. Świątynia jest tak ogromna, że wydaje się
kamiennym lasem, a kolumny, pniami gigantycznych drzew. Nastrój
powagi i tajemniczości potęguje jeszcze mrok zalegający wnętrze.
Kościół św. Macieja. |
Ściany w kolorze czerwono-złotym stwarzają wrażenie wschodniego
przepychu .Nic dziwnego, bo przez długi czas katedra była tureckim
meczetem, jak niemal wszystkie kościoły węgierskie. Stąd to
upodobanie do purpurowego koloru i złotych arabesek. Uwielbiam
zwiedzanie starych kościołów i pragnęłabym obejrzeć dokładnie
całą katedrę, ale pilotka już nas pogania, bo w programie mamy
jeszcze wizytę w muzeum katedralnym. Znowu
pędzimy jakby się paliło. Oj, mam tego dosyć, w ten sposób
niczego dobrze nie obejrzę. Jesteśmy tutaj dopiero pierwszy dzień,
więc po co ten pośpiech? Przed nami jeszcze cztery dni. Nic nie
rozumiem. Jaka szkoda, że nie mam przy sobie przewodnika po
Budapeszcie, tak bardzo chciałabym dowiedzieć się czegoś, o tych
przepięknych zabytkach. Zwracam się do Szandora i proszę o
wyjaśnienie jakiegoś szczegółu. Wtedy okazuje się, że nasz
przewodnik nie ma żadnych kwalifikacji, z zawodu jest ekonomistą w
jakimś biurze projektów i korzystając z urlopu, zaangażował się
w charakterze przewodnika, bo zna miasto, będąc rodowitym
mieszkańcem Budapesztu. Natomiast z historią miasta u niego krucho.
Żartuje, że zaprowadzi mnie do ojca, który ma winiarnię w piwnicy
Starówki i poczęstuje mnie winkiem, a potem już niczego więcej
nie zechcę zwiedzać. Wyjaśniam z uśmiechem, że muszę
zrezygnować z zaproszenia, bo łykam antybiotyki i na alkohol mogę
jedynie sobie popatrzyć.
Wnętrze kościoła św. Macieja. |
Pilotka
przerywa nam rozmowę i woła Szandora do siebie. Chyba jest
zazdrosna . "Nie bój się. – myślę, - Szandor sięga mi do
ramienia, a ja nie lubię kurdupli i nie w głowie mi romanse!"
W muzeum katedralnym, które zwiedzamy w tempie strażaków
biegnących do pożaru, urzeka mnie przepiękna głowa Chrystusa
wyrzeźbiona w alabastrze. Dzięki ciekawemu oświetleniu, Jezus w
cierniowej koronie zdaje się żyć, bo alabaster jest różowawy,
jak ciało człowieka. Jego oczy patrzą na ludzi z jakąś
wszechwiedzącą litością i miłością, jakby widziały wszystkie
grzechy i nędze rodzaju ludzkiego i wszystko przebaczały. Usta
zaciśnięte w bolesnym uśmiechu, zdają się szeptać słowa
błogosławieństw. Długo stoję zadumana, podziwiając geniusz
rzeźbiarza, umiejącego z martwego kamienia wydobyć wyraz takiej
miłości, cichego bólu i pokory. Rzeźbę nazwałam w myślach "
Ecce homo". Oto Człowiek.
Cesarzowa Sissi. |
Nawoływanie pilotki przywołuje mnie do
porządku, muszę iść dalej, ale oglądam się z żalem za siebie.
Jaka szkoda, że mam tak mało czasu. W następnej komnacie znowu
wpadam w zachwyt, gdy w głębokiej niszy odkrywam naturalnej
wielkości, alabastrowy posąg cesarzowej Elżbiety – pięknej
Sissi, nieszczęśliwej żony cesarza Franciszka Józefa. Monarchini
stoi w pozie pełnej gracji, spowita fałdami bogatej krynoliny,
ozdobionej koronkami i trzyma w rękach bukiet róż. Wspaniałe
włosy ma uczesane we francuskie loki, spięte diademem z pereł.
Prześliczna twarz o klasycznych rysach bogini, jest lekko
uśmiechnięta i spogląda na widza zalotnie. Bogate ozdoby sukni,
biżuterię i koronki, wyrzeźbiono z taką precyzją, iż widzi się
miękkość tkaniny i kruchość kwiatów. Znowu to świetne
oświetlenie sprawia, iż odnosi się wrażenie, że za moment
cesarzowa zejdzie z piedestału, lub wyciągnie rękę, ozdobioną
bransoletą z pereł. Jestem oczarowana pięknością Elżbiety,
wprawdzie widziałam jej portrety, ale dopiero tutaj jaśnieje cała
jej uroda. Podobieństwo jest uderzające. Węgrzy kochali Elżbietę,
a ona odwzajemniała tę miłość. Podobno była zakochana w
przystojnym węgierskim arystokracie. "Widzisz – użalam się
nad cesarzową, – byłaś taka piękna, a jednak cała potęga
imperium, nie potrafiła ustrzec ciebie, od ciosu tępym pilnikiem
obłąkanego nihilisty1"
Z przyjemnością zostałabym tutaj dłużej, lecz już musimy
wychodzić. Pilotka powiada, że na Parlament i Górę Gellerta
przyjdzie kolej jutro lub pojutrze. Dziś zwiedzimy jeszcze tylko
Basztę Rybacką.
Sissi w sukni, w jakiej koronowała się w Budapeszcie. |
Idziemy więc na ogromny plac, gdzie stoi posąg króla Stefana,
podobny nieco do pomnika naszego Władysława Jagiełły w Krakowie.
Na wprost posągu jest wieża, może raczej cały ciąg starożytnych
murów, zbudowanych jednak już w XIX wieku. Zagraniczni turyści
stają w zachwycie przed tą budowlą w stylu? No tak, konia z
rzędem temu, kto określi, jaki to styl. Wieże gotyckie, łuki
romańskie, baszty mauretańskie, kolumny greckie, tympanony
rzymskie, a w środku tego bigosu, kawiarnie paryskie, bary
amerykańskie i kosmiczne ceny! Budowla jest raczej pretensjonalna,
coś pomiędzy Neuschwanstein, zamku króla Ludwika Bawarskiego, a
Disneylandem. Ale wszystko razem tak sprytnie wkomponowane w
prawdziwie średniowieczną zabudowę Starówki, że patrzy się na
to cudo z przyjemnością. Obok Baszty supernowoczesny wieżowiec –
luksusowy hotel Hilton, czyli szklany dom, bowiem cały wyłożony
jest szklanymi taflami o barwie bursztynu. W szkle odbijają się
koronkowe blanki Baszty Rybackiej i majoliki katedry. Jest to
najdroższy hotel na Węgrzech, gdzie nocleg kosztuje 2000 forintów.
(50 dolarów).
Hotel Hilton. |
Dla zagranicznych turystów to pestka, ale dla
nas..... W hotelu znajduje się kasyno gry, gdzie zasobni turyści z
Zachodu pozostawiają zawartość swoich portfeli. Z tarasów Baszty
roztacza się wspaniały widok na Starą Budę i Dunaj, a z boku pną
się w górę ogromne gmachy Zamku, będącego kopią wiedeńskiego
Hofburgu. W zabytkowych wnętrzach Starówki znajdują się siedziby
Akt Dawnych, uniwersytet, muzea, winiarnie i Varmuzeum. (muzeum
zamkowe). Boże, tyle cudownych zabytków, a my ciągle wszystko
oglądamy w galopie. Na Baszcie Rybackiej, kolega z pracy robi mi zdjęcia,
ale wątpię czy dobrze wyjdą, bo pogoda pochmurna i coraz więcej
pada. Wyszły dobrze, lecz nie mam skanera i nie mogę ich zeskanować. Chronimy się w autokarze i wracamy do Visegrädu.
Zaraz po przyjeździe biorę gorący prysznic, bo czuję dreszcze.
Schodzimy na kolację. W sali jadalnej gra zespół instrumentów
dawnych, a kelnerzy i kelnerki mają na sobie stroje z XV wieku.
Bardzo efektownie to wygląda. Kierownik sali zaprasza na wieczorny
dansing do sali balowej. Chyba obchodzą jakieś historyczne święto,
ale nikt nie potrafi mi wyjaśnić o co chodzi.
Nie, to naprawdę przestaje być zabawne! Znowu
ryż - tym razem zapiekany z jarzynami. Ktoś tu dostał ryżomanii.
Do picia woda mineralna i soki owocowe. A może tu mają kuchnię
chińską? - zastanawia się Marysia, dłubiąc widelcem w tej papce.
Rozglądamy się po sali, istna wieża Babel, przy każdym stoliku
rozlega się inny język.
Przeważnie Szwedzi, Niemcy z RFN, ale są
i Japończycy, Hiszpanie a nawet Włosi. Niestety, chińszczyzna z ryżem,
tylko dla nas, Polaków. Obserwujemy, jak kelnerzy roznoszą do
innych stolików miedziane kociołki zawieszone na stojaczkach, w
kociołkach słynna "bogracsgulyäs",
czyli zupa gulaszowa. Inni goście rozkoszują się "lukullusz
palacsinta". Są to cieniutkie naleśniki nadziewane migdałami,
orzechami i rodzynkami, polane czekoladą i skropione spirytusem.
Podaje się je płonące, na okrągłych tacach. Boskie jedzenie, ale
nie dla nas biedaków.
Słynny gulasz. |
W błyszczących kubłach z lodem całe baterie trunków. Wina
węgierskie są znakomite, widzimy nalepki z nazwami "Tokay",
"Egri bikaver"(Bycza krew). Ja nie mogę pić alkoholu, ale
naszych panów zalewa zła krew. Pilotka gdzieś się ulotniła razem
z Szandorem, a nasze dziewczyny dowcipkują, że zwiedza piwniczkę
jego tatusia, i pokaże się jutro w stanie żałosnej degrengolady.
Przy sąsiednim stoliku siedzi samotny pan po
pięćdziesiątce, o siwych wypielęgnowanych włosach. Z
towarzystwem przy stoliku zamienia tylko kilka słów i zaraz po
posiłku odchodzi do swego pokoju. Zwróciłam na niego uwagę, bo
mężczyzna przypatruje nam się badawczo. Początkowo sądziłam, że
to jakiś znajomy, lecz nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek go
widziała. Zresztą to najwidoczniej obcokrajowiec, może Niemiec lub
Szwed. Nie mam pojęcia dlaczego ten człowiek gapi się na mnie i
udaję, że tego nie widzę. Ale Marysia i Maryla śmieją się, że
poderwałam nadzianego faceta. Niech im będzie! Wracamy do pokoju.
Moje koleżanki chcą iść na zabawę i namawiają mnie na tańce.
O, nic z tego! Wolę usiąść przy biureczku i na gorąco spisywać
wrażenia dnia.
Zresztą nadal czuję dreszcze i jeżeli nie napiję
się gorącej herbaty, złapię grypę. Mam wprawdzie grzałkę,
przezornie zabraną z domu, ale po tych zażywanych lekarstwach,
czuję niesmak i nie mam wcale apetytu. Koleżanki poszły na
zabawę, a mnie się nic nie chce robić .Dzwonię po pokojówkę i
pytam, czy mogę do numeru dostać herbatę? Rozmawiamy ze sobą
nieco kulawą niemczyzną, bo młoda Węgierka nie rozumie po
polsku.
- Ależ tak, oczywiście. -
pokojówka wychodzi i po chwili przynosi mi na tacy szklankę
aromatycznej herbaty z cytryną. Wypijam ją duszkiem, parząc sobie
usta. Płacę pokojówce parę groszy i widzę, że dziewczyna
przypatruje się mojemu peniuarowi, który mam na sobie.
Rzeczywiście, jest bardzo ładny, seledynowy z kremowymi koronkami,
lekki i powiewny.
- Ach, jaki śliczny
szlafroczek! - mówi pokojówka. - U nas takie rzeczy są bardzo
drogie. A w Polsce też taka drożyzna?
Zgodnie z prawdą mówię, że jeszcze jest
tanio. Za peniuar zapłaciłam tylko 2600 zł.
- Gdyby pani chciała ten szlafroczek sprzedać, dostanie pani co
najmniej sto pięćdziesiąt forintów. Może nawet więcej.
Zaciekawiona
pytam, gdzie w ogóle można tu coś sprzedać? Pokojówka wyjaśnia,
że najlepiej to zrobić na bazarze koło placu Moskwy, wszyscy
turyści tam coś sprzedają. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę, a
kiedy pokojówka wychodzi, siadam i piszę aż do powrotu koleżanek,
raczej skwaszonych, bo potańcówka była nieudana.
1Elżbieta
Wittelsbach (1837-1898) cesarzowa Austro-Węgier. Zamordowana
10.IX.1898, przez włoskiego anarchistę Luigi Luccheni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz