9 grudnia 2016 r.
Szerokimi
ulicami Budapesztu jedziemy w kierunku Góry Gellerta. Zawdzięcza
ona swą nazwę biskupowi Gellertowi, świętemu męczennikowi.
Dawniej góra miała złą sławę, jako siedlisko czarownic.
![]() |
Góra Gellerta z kaplicą |
Znajdują się na niej resztki Cytadeli, zwanej drugą Bastylią.
Praktyczni Węgrzy urządzili w jej wnętrzu luksusową restaurację
oraz hotel. Z tarasu na szczycie góry patrzę na przepiękną
panoramę miasta, na ogromną kopułę Zamku i drugą Parlamentu. W
błękitne niebo wznoszą się wieżyce kościołów, a za plecami
mam kolosalny posąg Zwycięstwa, wyobrażający postać kobiecą z
wieńcem laurowym. Jest to również pomnik wdzięczności dla Armii
Czerwonej. Hm...za rok 1956?
![]() |
Pomnik Zwycięstwa. |
Był tu jeszcze jeden monument
przypominający Węgrom "wyzwolenie".Na ogromnym cokole
stał olbrzymi posąg Stalina, trzymającego wyciągniętą rękę
nad miastem, gestem groźnego ostrzeżenia. W czasie rewolucji w 1956
roku, niewdzięczni Węgrzy, niepomni dobrodziejstw swojego patrona,
rzucili się nań hurmem i rozbili posąg na miazgę, nawet pył nie
pozostał ze "słoneczka narodów"!
![]() |
Mieszkańcy Budapesztu niszczą pomnik Stalina. Rok 1956. |
Dunaj,
jak szara wstęga, przecina miasto na dwie połowy, niosąc na falach
białe wodoloty. Z wysokich kominów fabrycznych Csepel, przemysłowej
części stolicy, wykwitają dymy i snują się nad rzeką. Wracamy
autokarem do centrum Budapesztu i zatrzymujemy się na Placu
Bohaterów. Ogromny plac otacza dokoła wspaniała kolumnada. Na
środku Pomnik Tysiąclecia, przedstawiający wodzów madziarskich,
którzy podbili Wyżynę Panońską. Pomnik wieńczy strzelista
kolumna z geniuszem na szczycie. Fronton kolumnady zamykają
naturalnej wielkości rzeźby rozhukanych koni, ciągnących rzymskie
kwadrygi. Przed placem wielki gmach Muzeum Narodowego, w kształcie
belwederu, z pięknym tympanonem nad wejściem.
Och, zazdroszczę Węgrom tych budowli, na jakie
wielka i o wiele bogatsza Polska nigdy nie potrafiła się zdobyć.
Pani pilotka znowu pokrzykuje na nas, nakazując nam zajęcie miejsca
w autokarze. Ta kobieta ma ogień w ... pupie! Ciągle nas pogania,
jak srogi kapral oddział niedołęgów. Sama coraz to się ulatnia,
a to z kierowcą, to z węgierskim przewodnikiem. Jednak ja muszę
jeszcze coś obejrzeć. Oto pod kolumnadą odkryłam niemal
naturalnej wielkości posągi królów węgierskich. Przy każdym
posągu tabliczka z krótką biografią.
![]() |
Kolumnada, z posągami królów węgierskich. |
Na marginesie tego wydarzenia, muszę się przyznać, że jechałam na Węgry z tą myślą, że wracam do ojczyzny mych przodków. Wiadomo, "Polak, Węgier, dwa bratanki". Niestety, bardzo prędko wyleczono mnie z naiwnych wyobrażeń. "Bratanki" jakoś nie chcą się do nas przyznawać i prawdę powiedziawszy, bynajmniej nas nie kochają. Wystarczy, że ktoś posłyszy polski język, a uprzejmy uśmiech znika z ich twarzy, zastąpiony kwaśnym grymasem. Dla turystów z Europy zachodniej, Węgrzy są bardzo mili i gościnni, ale nas traktują jak zło konieczne, niechętnie, a nawet czasami wrogo. Nasłuchaliśmy się tutaj wielu przykrych uwag, często niesprawiedliwych. Poza tym, nie ma tu żadnego zrozumienia dla zachodzących w naszym kraju przemian. Węgrzy i Czesi nazywają nas leniami, umiejącymi jedynie strajkować i pokpiwają sobie z naszych pustych sklepowych półek, podczas gdy polscy robotnicy, obowiązani wytwarzać dochód narodowy, zajmują się pyskówką na wiecach.
Być może, jest to skutek politycznej propagandy
antypolskiej, ale nie całkiem, bo w zupełnie prywatnych rozmowach,
Węgrzy i Czesi wypowiadają się o nas bardzo zjadliwie. To mnie
zastanawia, bo zakładając, że Czesi mają podstawy, by nie darzyć
nas sympatią za rok 1938 i 1968, o tyle Węgrzy, powinni być nam
wdzięczni za pomoc i serce, okazane im w czasie rewolucji w 1956
roku.
Wtedy Polacy z narażeniem życia nieśli pomoc walczącym Węgrom, oddawali krew i przyjmowali osierocone węgierskie dzieci. Ale dziś już się tutaj o tym nie pamięta. Znowu wsiadamy do autokaru i jedziemy do Placu Bema, na którym stoi pomnik generała. Witaj Bem Apo1, rodacy cię pozdrawiają!
Pomnik stoi wciśnięty w kąt małego skwerku, jakoś wstydliwie i skromnie. Jest brudny i zaniedbany, a pod pomnikiem nie ma nawet jednego kwiatka!
![]() |
Budapeszt i radzieckie czołgi w 1956 r. |
Wtedy Polacy z narażeniem życia nieśli pomoc walczącym Węgrom, oddawali krew i przyjmowali osierocone węgierskie dzieci. Ale dziś już się tutaj o tym nie pamięta. Znowu wsiadamy do autokaru i jedziemy do Placu Bema, na którym stoi pomnik generała. Witaj Bem Apo1, rodacy cię pozdrawiają!
Pomnik stoi wciśnięty w kąt małego skwerku, jakoś wstydliwie i skromnie. Jest brudny i zaniedbany, a pod pomnikiem nie ma nawet jednego kwiatka!
![]() |
Pomnik gen. Józefa Bema. |
Obok placyku elegancka kawiarnia, oczywiście prywatna, bo w
Budapeszcie jest 11 tysięcy sklepów prywatnych, w tym hotele,
winiarnie, restauracje i wiele innych branż. Na tarasie kawiarni,
przy stolikach ukrytych w cieniu palm i krzewów różanych, siedzą
rozparci wygodnie bogaci turyści z Zachodu, a obok nich skromnie
ubrani młodzi ludzie, zapewne studenci, bo słodycze są na Węgrzech
tanie i każdy może sobie pozwolić na jakiś smakołyk. Koło mojej
ławki przystanął sprzedawca lodów i owoców, ma przed sobą cały
sklepik na kółkach. Bardzo różni się od naszych niechlujnych
lodziarzy. Jego wózek lśni niklem i bielą, a sam sprzedawca ubrany
jest w białe ubranie i kolorową czapeczkę.
Natychmiast otoczyły
go dzieciaki, a lodziarz nakłada im do kartonowych kubków duże
porcje lodów z czekoladą. Ach, mam szaloną ochotę na loda, ale
rozsądek podpowiada mi, że należy oszczędzać każdy forint, poza
tym kłopoty z krtanią nie minęły i dalej łykam antybiotyki. W
końcu nie wytrzymuję i kupuję dużą torbę fioletowych winogron,
aż ciężkich od słodkiego soku. Sprzedawca popycha swój wózek i
znika za rogiem ulicy.
![]() |
Vaci Utca Budapeszt. |
Moją ławkę odgradza od
sąsiedniej, wysoka drewniana drabinka, z rozpiętymi na niej pnącymi
różami. Wielkie kremowe kwiaty mają odurzający zapach, a z małej
fontanny w kształcie lwiej paszczy, spływają do granitowej misy
strumienie wody. Tak przyjemnie siedzieć tutaj, o niczym nie myśleć
i tylko obserwować płynący ulicą potok aut i przechodniów. Czuję
dla Węgrów wielki podziw i szacunek za ogromny wysiłek, na jaki
potrafił się zdobyć ten mały naród. Ze skrajnej nędzy po roku
1956, stworzyli ogromną bazę turystyczną, atrakcyjną dla turystów
zachodnich, rozwinęli handel i usługi prywatne i dziś mogą nam
imponować rozmachem i bogactwem kapitału zagranicznego. My
niestety, nie umiemy zdobyć się na taki wysiłek. Nie szanujemy
pieniędzy państwowych, marnujemy miliony. Co miesiąc spisuję na
straty rdzewiejące na deszczu zagraniczne maszyny i urządzenia,
kupione za dewizy i zupełnie nie wykorzystane. Za te wyrzucone do
błota pieniądze, można by zainwestować w budowę bazy
turystycznej, czyniąc Polskę krajem, do którego warto przyjeżdżać.
Mamy więcej atrakcji turystycznych niż Węgrzy, wystarczy je tylko
zareklamować i postarać się, aby turysta miał gdzie przenocować
i co zjeść. Ale Polska nigdy nie miała szczęścia do mądrych,
przewidujących rządzących. Dziś czujemy się w Europie żebrakami,
i tak jesteśmy przez cudzoziemców postrzegani.
![]() |
Vaci Utca.Tłumy i tysiące sklepów. |
- Ale mi nogi w dupę wlazły!
- To po co tyle łazisz? -
Przecież chciałeś coś kupić, co nie? Jak się chce kupować, to
trzeba pochodzić. Fajne ciuchy kupiliśmy. Ha, ha, ha... - zaśmiewa się "Amerykanka" - Mariola
pęknie, jak purchawka, kiedy włożę ten różowy kostium. Słuchaj,
widziałeś to futro z lisa? Nawet niedrogie, może weźmiemy? A ten
kołnierz z karakułów będzie dla Patrycji.
Mężczyzna głośno smarka i ciężko oddycha, zmęczony upałem.
- Nie
wiem, czy wystarczy nam forsy. Kupiłem dziesięć zegarków
elektronicznych.
-
Po co aż tyle?
- Bo
Artur mówił, że opyli od ręki!
-
Wiesz, kotku, ja to bym jeszcze chciała ten pierścionek z kamieniem
księżycowym! - wzdycha romantycznie "Amerykanka" z
Babich Dołów, lub z Pikutkowa.
- Czyś
ty zwariowała? - zdenerwował się facet. - Jak to wszystko
przewieziemy, nie wiesz?
-
Włożysz w karoserię! - radzi "Amerykanka".
- Myślisz, głupia, że tam nie szukają? Mariusza tak przetrzepali, że nawet gacie kazali mu zdjąć i chłop
z gołym tyłkiem przed celniczkami paradował!
- Bo z
niego frajer! - śmieje się "Amerykanka". - Kto mu kazał
towar w fotele chować?
- E, co
ty tam wiesz. Nie miał chłop szczęścia i tyle! - wzdycha ciężko
mężczyzna.
![]() |
Vaci Utca zawsze pełna turystów. |
- Kotku,
trzeba kupić czerwonego szampana. Przyda się na imieniny Oliwii.
-
Jakiej oliwy? Rzepakowej, czy z pierwszego tłoczenia? Też dali
dziewusze głupie imię. Za moich czasów miałaby na imię Mańka i
koniec.
-
Bo takie są teraz modne. Nie znasz się na tym, co jest trendy!
Trzeba wziąć ze dwadzieścia butelek.
- Dobra.
Słuchaj, stara, ile wydałaś forintów?
"Amerykanka" przelicza półgłosem
pieniądze i wydaje okrzyk przerażenia.
-
Cholera, wydałam osiemnaście tysięcy z ogonkiem!
Mężczyzna
bardzo brzydko obraża własną matkę.
- Na
głowę upadłaś? Na co aż tyle wydałaś?
- Jak to na co? A kto
kupił siedem złotych łańcuszków? Przecież dałam ci pieniądze,
co nie? No, nie jest tak źle, kotku. Mohery sprzedam po dwa...nie,
po trzy tysiące od sztuki, to się wrócą pieniądze za łańcuszki.
Futro zostawię sobie, czapę z lisa też.
-
Gówno sobie zostawisz! - stanowczo przerywa jej "kotek".-
Samanta sprzeda futro doktorowej. Jeeezu, kto tak te dziewuchy
ponazywał? Mogła się wabić Małgośka albo Zuzia, też ładnie.
-
Ona? Nic jej nie dawaj, bo znowu cię suka ocygani.
-
Spokojna czaszka. Ostatnio orżnąłem ją na sto dolców, he,he,he!
-
A przedtem ona ciebie! - upiera się "Amerykanka".
-
Zamknij się! To handlowe ryzyko i tyle. - oznajmia spokojnie
"kotek".
![]() |
Wystawy sklepowe na Vaci Utca. |
-
Anżeliko, córeczko, aleś się zgrzała! - woła troskliwa mama. -
Myślałam, że poszłaś zwiedzić Zamek.
- E, kto by tam chodził, same starocie! Mama,
tam w sklepie na rogu są takie fajne czarne majtki z koronki . Kup
mi ze trzy pary.
-
To daleko? - pyta zrezygnowanym tonem matka.
-
Nie. O, tutaj! Widzisz ten złoty szyld?
- Po jaką cholerę
potrzebne ci koronkowe majtki? Komu chcesz się w nich pokazywać? -
pyta podejrzliwie ojciec rodziny.
Dziewczyna śmieje
się zalotnie.
- Może znajdzie się
ktoś... A co, starą panną mam zostać?
- Anżelika ma rozum. -
stwierdza mama i z westchnieniem podnosi się z ławki.
-
Moja matka była Aniela, a nie żadna Anżelika z durnowatego filmu. Może markiza? - mruczy ponuro
ojciec, mierząc córkę krzywym okiem. - Pogłupiały te babska. To
nie po katolicku.
-
To co, kotku, pójdziemy?
Nareszcie odchodzą! Odprowadzam ich
wzrokiem. Nie ma co, dobrana rodzinka. Jak tu się potem dziwić, że
Węgrzy i Czesi nas lekceważą, a ekspedientki w sklepach obsługują
nas z nieukrywaną niechęcią. Boże, przecież nie wszyscy Polacy
to geszefciarze. Część z nas znalazła się tutaj z konieczności,
bo w kraju kupienie czegokolwiek graniczy z cudem. Czasami wolę nie
przyznawać się głośno, że jestem Polką. Mam przy sobie notes i
spisuję na gorąco ten interesujący dialog rodaków.
![]() |
Restauracja "Karpatia". |
![]() |
Restauracja "Karpatia" |
![]() |
Towarzyszy nam dyskretna muzyka. |
Okazuje się, że tutaj wcale nie jest drogo. Obiad z zakąskami
kosztuje około 50 forintów. Kawa 5 forintów i to znakomita kawa,
nie nasza rodzima lura! Pokazuję menu panom, którzy na Węgrzech
już bywali. Szybko przeliczają wysokość forinta w stosunku do
naszej złotówki i wtedy okazuje się, że ktoś solidnie zarabia na
naszym wyżywieniu. Obliczamy, że dziennie okrada nas na około 60
forintów, a może nawet więcej. Mnożąc to przez ilość osób,
wychodzi wcale pokaźna sumka! Na własny koszt zamawiam sobie dużą moccę, do tego porcję bitej
śmietany z czekoladą i bakaliami oraz biszkoptem. Niech tam, raz
się żyje!
Po obiedzie pilotka informuje nas, że możemy popłynąc
statkiem po Dunaju. Jedziemy na bulwary, gdzie znajduje się przystań
statków spacerowych. Na wprost portu budynek Parlamentu. Ogromna
złota kopuła błyszczy w słońcu. Bardzo chciałabym zwiedzić ten
wspaniały gmach, ale pilotka powiada, że to niemożliwe, bo
organizatorzy tego w programie nie przewidzieli. A to ciekawe - o ile
wiem, to ona ustala program zwiedzania. Jestem zła, ale nie
wszczynam dyskusji, bo wiem, że nikt by mnie nie poparł. Naszych
rodaków zabytki nie obchodzą, wolą Bazar Moskwa. Jechał ich sęk!
Postanawiam w najbliższym czasie urwać się i zwiedzić coś na
własną rękę.
![]() |
Gmach Parlamentu. |
![]() |
Port na Dunaju i statek turystyczny. |
Nic podobnego! Budowę na ogromną skalę rozpoczęto dopiero pod
koniec XIX wieku. Gmach ma 268 m długości i 118 m szerokości.
Wysokość kopuły wynosi 96 m. Budynek posiada 10 wewnętrznych
dziedzińców i 29 klatek schodowych. Parlament jest siedzibą
Zgromadzenia Narodowego i Urzędu Premiera. Gmach szczególnie
pięknie prezentuje się nocą, oświetlony kolorowymi reflektorami,
sprawia wrażenie pałacu z bajki.
![]() |
Żegluga rzeczna na Dunaju. |
![]() |
Rejs po Dunaju statkiem. |
Podejrzewam, że cudzoziemcy mają także i o nas, kobietach, niepochlebne zdanie, bo jesteśmy dosyć ordynarnie zaczepiane. Jakiś facet o ciemnej karnacji, coś do mnie mówi, wyciągając przy tym plik banknotów. To nie jest Europejczyk, bo nie rozumiem jego języka. Z oburzeniem pukam się palcem w czoło i mam wielką ochotę pokazać mu, zapamiętany z amerykańskich filmów, wymowny znak: środkowy palec! Ale boję się awantury i prędko schodzę pod pokład do kawiarni. Jestem bardzo przemarznięta i szczękam zębami, dopiero w pobliżu ciepłej maszynowni odrobinę się rozgrzewam. W kawiarni zamawiam kawę, ale zapominam dodać, że proszę o dużą. Otrzymuję małą filiżankę z naparsteczkiem kawy, dosłownie na jeden łyk.
Przybijamy do brzegu i ponad godzinę czekamy na autokar z plotką i
węgierskim cicerone. Nawiasem mówiąc, Węgier napracuje się u nas
tyle, ile kot napłakał, ale kto wie, może dolicza do rachunku
także przepracowane nocki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz