11 grudnia 2016 r.
Wracam
z Zamku do hotelu „Silvanus” i w recepcji dowiaduję się, że
hotelowy mikrobus zawiezie mnie do przystanku autobusowego pod Górą
Zamkową. Czekam na autobus do Esztergom niecałe dziesięć minut.
![]() |
Miasteczko Visegrad. |
Autobus jest
czysty i elegancki, a uśmiechnięty kierowca, (ojej, nie za dużo
tego dobrego?) obiecuje wysadzić mnie przy ABC, gdzie zamierzam
zrobić zakupy przed wyjazdem.
Kupuję
wyłącznie artykuły trudno dostępne w kraju. Rajstopy dla siebie,
skarpetki dla Ojca, oliwę, makarony, szynkę w puszce, kawę,
czekoladę i papierosy - dużo papierosów. Wiem, że to głupota,
wyrzucać pieniądze na papierosy i puszczać je dosłownie z dymem,
ale mam bardzo nerwową i wyczerpującą pracę, a czasy są takie
ciężkie i ponure, iż należy mieć choć złudną namiastkę
uspokojenia. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że papieros nie
uspokaja, bo kiedy go nie ma, wpadam w szał i gorączkowo
przeszukuję kieszenie i szuflady. Toteż powiedziałam sobie, że po
powrocie do kraju postaram się zerwać z tym kłopotliwym nałogiem.
Słowa dotrzymałam i bez żadnych większych trudności, pewnego
dnia rzuciłam papierosy i nigdy do palenia nie wróciłam!

Przy stoisku gastronomicznym w ABC,
ogarnia mnie zazdrość. Gospodynie węgierskie nie muszą, jak my,
Polki, stać godzinami przy garach. Wszystko mogą kupić gotowe do
spożycia, nawet ziemniaki są już obrane! Wielki wybór potraw
mięsnych, rybnych, jarzyn i mącznych. Co dusza zapragnie. Przypominam
sobie, że nie mam dziś obiadu. Kupuję więc kilka maślanych
bułeczek, białych i chrupiących, o jakich nawet nie śniło się
panu ministrowi Krasińskiemu, obiecującemu nam świeże pieczywo.
Obiecanki cacanki!... Do bułeczek biorę trzy gorące paróweczki z
musztardą, kilka plasterków soczystej szynki oraz salami i parę
przepysznych ciastek. Węgrzy mają znakomite ciastka. Sprzedawczyni
nie stoi jak malowana lala, lecz doradza i zachęca mnie do kupienia
jeszcze kubka bitej śmietany z czekoladą. W barze wypijam mocną
kawę, a jedzenie zabieram ze sobą, zapakowane w ładne pudełeczko,
przewiązane kolorowym sznureczkiem. Obładowana zakupami jak
dromader, chodzę po ślicznej Starówce, przyglądam się warownemu
zamkowi biskupiemu i raz jeszcze wstępuję do bazyliki na paciorek.
Muszę się jednak spieszyć, bo chcę jeszcze pojechać do
Budapesztu, a jak się uda, to do Szentendre.
![]() |
Esztergom. Widok Katedry i murów obronnych. |
Wracam do Visegräd. Hotelowy mikrobus wiezie mnie do "Silvanusa". W pokoju
zjadam swój "obiad" i przebieram się w strojniejszą i
lżejszą suknię, bo dzień jest bardzo ciepły, niemal upalny. Ale
znając kaprysy tutejszej pogody, narzucam na ramiona żakiecik, bo
powrócę do hotelu dopiero wieczorem. W recepcji dowiaduję się, że
autobus do Budapesztu mam dopiero za półtorej godziny. Jaka
szkoda... Muszę tak długo czekać, a już minęła dwunasta. Jestem
ostatni dzień na Węgrzech i koniecznie chciałabym coś jeszcze
zwiedzić, bo tyle tu pięknych rzeczy do obejrzenia.. Zrezygnowana siadam
przed hotelem na ławce i smętnie przypatruję się stojącym na parkingu samochodom. "Takim to dobrze!"... - wzdycham.
Podejrzewam,
że na Górze Zamkowej mają swoją siedzibę dobre wróżki, bo któraś
wysłuchała moich westchnień. Niespodziewanie podchodzi do mnie
starszy, elegancki pan i odzywa się po angielsku pytając, gdzie
chcę jechać? Nie znam dobrze języka angielskiego, więc pytam,
czy rozumie po niemiecku? Tak. Wobec tego tłumaczę mu, że bardzo
bym chciała zwiedzić Szentendre, ale chyba nie starczy mi czasu,
gdyż najpierw mam autobus do Budapesztu. Pan mówi, że sam chętnie
zwiedzi to piękne miasteczko i może zabrać mnie swoim samochodem.
Przyglądam się mu uważnie i poznaję pana, który zawsze w jadalni
spoglądał w moją stronę, ku uciesze koleżanek.
Nie jestem awanturnicą i nigdy nie wsiadam do
aut nieznanych mi osób. Lecz w tej sytuacji jest to dla mnie jedyna
szansa zobaczenia Szentendre. Dochodzę do przekonania, że po drodze nie
grozi mi alternatywa: "cnotka albo piechotka", bo
pojedziemy wzdłuż bardzo ruchliwego bulwaru nad rzeką. Mężczyzna
ma zresztą poczciwą twarz i uśmiecha się zachęcająco, widząc
moje zakłopotanie. A zresztą, raz kozie śmierć, jadę!
![]() |
Bulwary nad Dunajem. |
Mój nowy
znajomy zaraz mi się przedstawia: Sven Johanson, z Malmö,
jest inżynierem i pracuje w jakimś wielkim zakładzie przemysłowym.
Z kolei ja mówię, jak się nazywam i po tej wymianie uprzejmości,
wsiadamy do srebrzystego Volvo. Po drodze rozmawiamy o węgierskich
zabytkach i cieszę się, że trafiłam na bratnią dusze, bo pan
Sven także interesuje się historią i zabytkami Jest tutaj już dwa
tygodnie służbowo i zna najpiękniejsze zakątki tego uroczego
kraju. Dziś wieczorem wraca do Szwecji, a ja jutro do Polski. Szkoda,
- myślę sobie w duchu. Szwed opowiada mi o krajach w jakich bywał:
w Niemczech, we Włoszech, Francji, Grecji, Egipcie, w Emiratach
Arabskich.
Śmieję się i mówię, że Egipt to moje marzenie, lecz
na razie mogę go obejrzeć na obrazku. Wzdycham z zazdrością. Szwecja w czasie II wojny
światowej, była neutralna i nie została barbarzyńsko zniszczona
jak Polska. Dlatego dziś może pozwolić sobie na wysoki standard
życia obywateli. Niegdyś bardzo uboga, w XVII wieku, Szwecja
wzbogaciła się skarbami wywiezionymi z bogatej Polski w czasie
Potopu. Setki wielkich łodzi i statki, płynęły do Szwecji, wioząc
złupione w Rzeczypospolitej bogactwa i nasze narodowe pamiątki.
Nikt nie upomniał się o zwrot ukradzionych skarbów.
![]() |
Szentendre. Uliczka brukowana kocimi łbami. |
Nareszcie
przyjeżdżamy do Szentendre, śliczne stare miasteczko oddalone o 20 km od Budapesztu, i na pierwszy ogień bierzemy Muzeum
Etnograficzne. Zwiedzamy zupełnie unikalną drewnianą zabudowę
dawnej wsi węgierskiej, z charakterystycznymi drewnianymi
wieżyczkami, zdobionymi rzeźbionymi galeryjkami.
Chaty z
podcieniami i spiczastymi dachami, nieco przypominają chałupy
zakopiańskie. Jest to budownictwo komitatu (powiatu) Szabolos,
bardzo piękne i zdrowe, nie tak szablonowe jak nasze mrówkowce.
Tutaj każdy dom jest niepowtarzalny, zresztą całe Szentendre jest
prześliczne. Idziemy wąskimi uliczkami wznoszącymi się od brzegu
Dunaju w górę. Małe domki z epoki renesansu z bogato rzeźbionymi
portalami, są starannie zakonserwowane, czego niestety nie można
powiedzieć o zabytkach Krakowa.
![]() |
Szentendre. Dawna wieś węgierska. |
Serce
mnie bolało, kiedy podczas zwiedzania Krakowa, patrzyłam na
rozsypujące się średniowieczne kamieniczki na ulicach Kanoniczej,
Poselskiej, Senatorskiej czy Grodzkiej. Na Wawel podparty belkami i
bazylikę Mariacką z wybitym witrażem. Uważam, że jest to również
wina Kościoła. Ostateczne chyba stać biskupa, żeby zafundować
świątyni Mariackiej porządny witraż. Za kilka lat nie
konserwowane kamieniczki się zawalą i wszystko, co potem postawimy
na tym miejscu, będzie jedynie kopią zabytku.
Szentendre
zostało założone przez kupców greckich, a królowie obdarzali
miasto przywilejami. Dzisiaj jest to ulubiona siedziba bohemy
węgierskiej - miasto artystów. Tu również znajduje się muzeum
słynnego malarza impresjonisty, niestety zamknięte. Trudno, nie
obejrzymy obrazów. Krążymy urokliwymi uliczkami, odkrywając
ciągle coś nowego i ciekawego. O, jak to dobrze, że udało mi się
tutaj przyjechać, zabiorę z sobą jeszcze jedno przyjemne
wspomnienie.
Urocze Szentendre. |
- Wobec tego, jedziemy do Budapesztu Fröken
Elisabeth. - powiada.
Fröken,
to chyba po szwedzku pani lub panna i nawet nie wiem, czy tak się
pisze. Wsiadam do samochodu tak pechowo, że mocno uderzam się w
kostkę.
-
Psiakrew! - warczę, masując uderzone miejsce.
- To
pani Polka?- pyta mnie Szwed w moim ojczystym języku.
- To
pan mówi po polsku? - odzywam się po chwili, ogromnie zaskoczona.
Okazuje
się, że pan Sven ma ojca Szweda, ale jego matka jest Polką i w
domu mówiło się częściowo po polsku. Zabawnie wymawia niektóre
wyrazy, lecz zupełnie zrozumiale.
- A ja
pani miał za Niemka, bo nazwisko nie polskie. - tłumaczy.
Śmiejemy
się serdecznie z nieporozumienia i od tej chwili już nie muszę
łamać sobie języka, gdyż pan Sven, w przeciwieństwie do mnie,
mówił bardzo biegle po niemiecku.
![]() |
Węgierskie drogi. |
-
Gdzie my jechać? - odzywa się pan Sven.
-Do
rzymskich wykopalisk.-odpowiadam zdecydowanie.
Szwed uśmiecha się wyrozumiale widząc mój entuzjazm i opowiada mi o swojej wycieczce do Pompejów i Herculanum. Och, ale mu zazdroszczę! Byłam we Włoszech z Ojcem,, ale na Pompeje zabrakło nam pieniedzy.
Szwed uśmiecha się wyrozumiale widząc mój entuzjazm i opowiada mi o swojej wycieczce do Pompejów i Herculanum. Och, ale mu zazdroszczę! Byłam we Włoszech z Ojcem,, ale na Pompeje zabrakło nam pieniedzy.
Na
wprost Góry Gellerta znajdują się resztki amfiteatru rzymskiego,
przy bardzo ruchliwej ulicy. To zetknięcie się starożytności z
nowoczesną cywilizacją jest oszałamiające. Z nabożnym skupieniem
dotykam palcami kamiennej ławy. Przeleżała w ziemi, bagatela,
półtora tysiąca lat! Ciekawa jestem, kto na niej siedział i na co
patrzył. Niestety, nie mogę swoim zwyczajem usiąść i przenieść
się wyobraźnią w czasy starożytne, bo Węgrzy prowadzą tu jakieś
roboty archeologiczne i musimy odjechać.
Przez Margit hid jedziemy w
stronę Zamku. Raz jeszcze, przy wspaniałej pogodzie, mogę
podziwiać ten ogromny gmach i śliczną Starówkę. Włóczymy się
wolno, od domu do domu, nikt nas nie pogania, niczego nam nie każe.
Uri utca była niegdyś ulicą magnatów i bogatego patrycjatu
miejskiego. Zachwycają nas szczególnie kamienne loże dla woźniców,
oczekujących niegdyś na swoich panów. Nigdzie się z czymś takim
nie zetknęłam.
Budapeszt Margit hid. |
Mozaiki
na dachu kościoła św. Macieja, mienią się barwami tęczy w
oślepiającym blasku słońca. Najwspanialszy rozwój Budapesztu,
miał miejsce za czasów panowania króla Macieja Korwina w XV wieku.
Wtedy cała Starówka pokryta była majolikami, podobnymi do tych
dzisiejszych, na kościele. Ale cesarzowa Maria Teresa, rozkazała
wyburzyć część Starówki, z resztkami pięknego zamku króla
Korwina. Obecnie archeolodzy odkopują ruiny i starannie
zabezpieczają przed zniszczeniem. Nie możemy zwiedzić całego
zamku, wchodzimy tylko na dziedziniec. Komnaty otworzą dopiero po
południu, lecz my nie mamy czasu, żeby czekać.
![]() |
Restauracje i kawiarnie na Uri utca. |
-
Wejdziemy?
Błyskawicznie
przeliczam w myślach pieniądze i stwierdzam z ulgą, że po
zakupach pozostało mi jeszcze około 400 forintów. Powinno
wystarczyć, jedzenie chyba tutaj aż tyle nie kosztuje. Idziemy!
Nie, czegoś takiego wcale się nie spodziewałam. Mój ulubiony
krakowski "Wierzynek"wysiada! Od progu jestem wprost
oczarowana i nie wiem na co patrzeć. Niepowtarzalna atmosfera
lokalu, feeria kolorów, bogactwo wystroju wnętrz - każda sala w
innym stylu regionalnym, w innych kolorach i wzorach. W oczach się
mieni od przebogatego wzornictwa. Restauracja usytuowana jest w
piwnicach, gdzie niegdyś Turcy więzili węgierskich patriotów.
Dziś także trudno stąd wyjść, po znakomitych winach podawanych
do potraw.
![]() |
Restauracja w piwnicach Starówki |
W
jednej z komnat restauracji, urządzonej na wzór spiżarni, po
prostu mnie zatyka. Ślinka mi cieknie na widok zawieszonych pod
sufitem wędzonych szynek, boczków, wianków cebuli i czosnku,
salami i kabanosów oraz pęków pachnących ziół. Oj, czego tam
nie ma! Nie są to bynajmniej atrapy, wszystkie wędliny są
prawdziwe i świeżo wędzone. Ładna kelnerka w bogatym stroju
ludowym, z uśmiechem zaprasza nas do stolika, podaje kartę dań i
win. Wybór wielki i zastanawiam się niezdecydowanie, co mam wybrać.
Spoglądam na ceny, nawet wcale nie wygórowane.
![]() |
Na
drugie danie dostajemy:"Siedmiogrodzki talerz drewniany"!
To się naprawdę je z wielkim apetytem. Na bajecznie kolorowym
drewnianym talerzu, znajdują się trzy porcje mięsa, każde inaczej
przyprawione. Duże porcje, jak dla żarłoka.
Do tego chrupiące frytki i kilka rodzajów sałatek z surowych warzyw. Dla dekoracji, w talerz wbity jest mały ostry nóż! Mięso rozpływa się w ustach, jeden kawałek szpikowany jest wędzonym boczkiem, inny nadziewany czerwoną papryką. Do mięsa podano czerwone wino "Egri bikaver". Na deser kawa czarna jak piekło i aromatyczna oraz tort czekoladowy z bitą śmietaną. Ojej, czy ja nie zdurnieję od tych przysmaków? Czy potrafię się przestawić do życia w naszej siermiężnej ojczyźnie?
Do tego chrupiące frytki i kilka rodzajów sałatek z surowych warzyw. Dla dekoracji, w talerz wbity jest mały ostry nóż! Mięso rozpływa się w ustach, jeden kawałek szpikowany jest wędzonym boczkiem, inny nadziewany czerwoną papryką. Do mięsa podano czerwone wino "Egri bikaver". Na deser kawa czarna jak piekło i aromatyczna oraz tort czekoladowy z bitą śmietaną. Ojej, czy ja nie zdurnieję od tych przysmaków? Czy potrafię się przestawić do życia w naszej siermiężnej ojczyźnie?
![]() |
Zupa rybna. |
Przepraszam
i wychodzę do toalety poprawić makijaż. Odruchowo rzucam okiem na
zegarek i stwierdzam z przerażeniem, że już 19- ta, i trzeba
koniecznie wrócić do hotelu. Po powrocie do stolika proszę pana
Svena, aby zawołał kelnerkę, bo chcę zapłacić. Okazuje się, że
rachunek już zapłacony. Nie zgadzam się i próbuję zwrócić moją
połowę kosztów.
- Ja prosić, ja płacić! - śmieje się Szwed i
prowadzi mnie do wyjścia. Wsiadając do auta, raz jeszcze oglądam
się na uroczy lokal. Nigdy nie zapomnę chwil tak przyjemnie tu
spędzonych. Robimy pożegnalną rundę dokoła najpiękniejszych
zabytków, patrząc po raz ostatni na Zamek, Górę Gellerta,
Parlament i pędzimy szerokimi, oświetlonymi kolorowo ulicami w
kierunku Visegräd.
Z piersi wyrywa mi się rzewne westchnienie: Viszontlätäsra
Budapeszt...
Po
drodze pan Sven opowiada mi, że wielu jego szwedzkich kolegów,
pożeniło się z Polkami i bardzo sobie żony chwalą, bo Polki są
gospodarne, dobre matki, a polska kuchnia bardzo smaczna. Szwedki nie
lubią wiele czasu poświęcać domowi i rodzinie, racząc małżonków
gotowymi daniami i zupami z puszek, jak w Ameryce.
- A
pani Ela umi gotować pigos? To taka dobra rzecz z kapusta. Umi?
-
Naturalnie, że umiem. Najlepszy jest bigos myśliwski. Jadł pan
kiedyś?
- Nie.
Mama gotować taki zup z buraki. Na święta. Jak to się mówi?
-
Barszcz czerwony.
- Aha.
Trudna mowa. Ja lubi pierogy. A co jeszcze gotować w Polska?
Robię krótki wykład kulinarny, wymieniając
popularne potrawy i tłumaczę jak należy je przyrządzać. Pan
Sven jest smakoszem, lubi dobrze zjeść i zna się na kuchni.
Rzeczowo omawia potrawy, jakie jadł za granicą. Od spraw
kulinarnych przechodzimy do osobistych zwierzeń. Szwed opowiada mi,
że od siedmiu lat jest po rozwodzie, a ex żona wyjechała do
Włoch i tam po raz drugi wyszła za mąż. Pokazuje mi kolorowe
zdjęcie swego domu, w którym sam mieszka na przedmieściu Malmö.
Dom jest śliczny, stoi w brzozowym lasku należącym do pana Svena.
"Boże, jak to ludzie pięknie mieszkają"... - wzdycham
cicho. W domku mogłyby zamieszkać swobodnie trzy rodziny, bo ma
dziesięć pokoi i cztery łazienki!
![]() |
Szwecja Malmo. |
Szwed
notuje nazwy miejscowości i obiecuje, że na pewno znajdzie czas, by
zwiedzić ojczyznę swej matki. Niespodziewanie proponuje, żebyśmy
do siebie pisali i wręcza mi swoją wizytówkę z adresem i
telefonem. Prosi o mój adres. Nie lubię, no wprost nie cierpię,
rozdawania zdjęć, adresów i telefonów. Zgodnie z tą zasadą
uroczyście obiecuję, że pierwsza do niego napiszę i wtedy podam
adres i numer telefonu, żeby mógł do mnie zadzwonić. Przez chwilę
się sprzeczamy, bo Szwed nalega, ale w końcu musi ustąpić. Patrzy
na mnie kątem oka i z rezygnacją potrząsa głową mrucząc, że
Polki są bardzo uparte.
- Jak
mój mama! - wzdycha.
Śmieję się z jego żałosnej miny i zapewniam,
że jestem osobą słowną i danego przyrzeczenia dotrzymam.
Obiecuję, że natychmiast po powrocie, wyślę mu album z
najpiękniejszymi widokami Polski. Dojeżdżamy do Visegräd,
przed nami hotel oświetlony kolorowymi lampami.
Rozchodzimy się do
swoich pokoi. Na szczęście, naszych wycieczkowiczów jeszcze nie
ma. Zaparzam kawę - dziś czwartego szatana - i zasiadam do biurka,
żeby na gorąco spisać wrażenia. Ktoś puka do drzwi i przerywa mi
pisanie. To pan Sven przyszedł się pożegnać, za nim boy taszczy
piękne skórzane walizy.
![]() |
Visegrad. Hotel "Silvanus" wieczorem. |
- No, Fröken
Ela, dać mi adres! - nalega z uśmiechem.
-
Napiszę z Polski, słowo! - przyrzekam, unosząc uroczyście dwa palce do góry.
- Fe,
jaka uparta. To ja czekać, a potem jadę do Polski. Gut?
- Gut.
Bon voyage! Dziękuję za piękny, ciekawy dzień.
- Nie,
to ja denkuje i czekać...
Całuje
mnie w rękę "po polski" i wychodzi. Bardzo miły i
sympatyczny człowiek, jaka szkoda, że tak późno się poznaliśmy.
Wychodzę na balkon i macham mu na pożegnanie. Za moment srebrne
Volvo znika za zakrętem serpentyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz