piątek, 27 grudnia 2013

Kochamy bogatych, bo oni kochają ubogich?

20.12.2013 r.
           
            Od jakiegoś czasu nasza telewizja, ta państwowa i ta prywatna, zamieniły się w instytucję żebraczą. Niemal co wieczór w głównym wydaniu dziennika, pokazuje się nam jakąś rodzinę, potrzebującą na gwałt pomocy, czy śmiertelnie chorego, dla którego NFOZ nie ma pieniędzy na leki. Prezenter z dramatyczną miną powiadamia telewidzów, że oto znowu ktoś potrzebuje naszej pomocy. Naturalnie, taki apel nie pozostaje bez echa. Polacy są ludźmi hojnymi,  mającymi miękkie serca. I chwała nam za to!
            Inna rzecz, że odpowiadając na apele TVP, odwalamy robotę za nasze ukochane władze, które zwalają cały ciężar pomocy charytatywnej na społeczeństwo, również nie śmierdzące groszem w tych ciężkich czasach. Wbrew hasłu sympatycznego księdza, kochającego bogatych, to nie oni pomagają w większości wypadków potrzebującym, lecz ci średnio zamożni rodacy, którzy może na własnej skórze przekonali się kiedyś, co to znaczy niedostatek. Z jednej strony, apeluje się do społeczeństwa, o tak zwaną „szlachetna paczkę”, dla tych najbardziej potrzebujących. Z drugiej, telewizja pokazuje nam obrazy zamożnych ludzi, kupujących świąteczne prezenty za kilkaset, a nawet kilka tysięcy złotych i informuje nas radośnie, ile w tym roku przeciętny Polak wyda pieniędzy na święta. A nie są to bagatelne kwoty. Widzimy w telewizji ogromne supermarkety pełne kupujących, dobrze ubranych i zadowolonych z życia. Można pomyśleć, że to nie Polska, borykająca się z kryzysem, lecz Szwajcaria, czy jakieś państwo skandynawskie, znane z dobrobytu.           Jakoś żadnemu z reporterów TVP nie wpadnie do głowy, żeby spytać przeciętnego przechodnia z ulicy, czy będzie miał z czego urządzić wigilię i żyć po świętach, bo wiadomo: - święta, święta..... i po świętach! Trudno o szalone zakupy, kiedy ma się emeryturę w wysokości 800 zł brutto, a takich ludzi w Polsce jest bardzo wielu.      
            Opowiadano mi niegdyś o przedwojennych balach charytatywnych, na których kwestujące damy, miały na sobie toalety i biżuterię, wielokrotnie przewyższającą wartością zebrane na balu datki! Widzę, że wracamy do tych niechlubnych czasów. Z roku na rok rośnie liczba najuboższych, bezrobotnych i biednych, głodnych dzieci, które wychowuje ulica. Powiększa się szara strefa i  przestępczość, szczególnie wśród nieletnich. Państwo nie robi dla nich nic, albo prawie nic. Opieka Społeczna z każdym rokiem ma mniej pieniędzy i coraz większe wymagania, wsparte rozrastającą się do potwornych rozmiarów biurokracją.
            Wyrastałam w państwie o rzekomo totalitarnym systemie. Ale nigdy nie widziałam wtedy ubogich. To słowo było mi nieznane i brzmiało wprost obraźliwie. W tych czasach wszyscy mieli prace, bo była ona konstytucyjnym obowiązkiem, a nie łaską właściciela zakładu, mogącego każdej chwili wylać pracownika na zbity pysk, lub zamknąć zakład, bo tak mu się podoba! Żeby zwolnić nałogowego pijaka i nieroba w PRL-u, dyrektor musiał stoczyć bitwę z przewodniczącym Rady Zakładowej i członkami CRZZ-u, broniącymi pracownika jak lwy. Nikt nie mieszkał na i ulicy i na ogródkach działkowych, bo jeżeli pracownik nie miał mieszkania, zawsze był hotel robotniczy, a w zakładowej stołówce ciepły posiłek. Dostęp do lekarzy był łatwy, a leki tanie, lub bezpłatne. To państwo troszczyło się skutecznie o gorzej sytuowanych, nie zwalając tego obowiązku na społeczeństwo.

            No, ale za to obecnie żyjemy w wolnej Polsce i mamy wielu bardzo bogatych ludzi, którzy kochają ubogich, takich, którzy śpią pod mostami, lub umierają z zimna i głodu na ulicy! Wzruszające, prawda?

Jak to było w stanie wojennym.

13.12.2013 r.
      
            Miałam paskudnego pecha. Właśnie 13 grudnia leżałam w łóżku, powalona szczególnie silnym i okropnie bolesnym atakiem rwy kulszowej, czyli lumbago. Byłam dosłownie sparaliżowana i nie mogłam się samodzielnie poruszać, korzystając z pomocy Ojca, któremu zwaliło się na głowę całe gospodarstwo, wraz ze mną. To była chyba niedziela, bo długo spałam, po przecierpianej nocy. Ojciec w drugim pokoju włączył telewizor, gdyż zamierzał wysłuchać wiadomości. Po chwili wszedł do mojej sypialni z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
            - Wiesz, dziecko, - powiedział siadając ciężko na fotelu. - dzieje się coś złego. Właśnie generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny!                                                                                                        
            Zgłupiałam, bo nie miałam pojęcia o co chodzi.
            - Jak to, - wyjąkałam przerażona - mamy wojnę?
            - Nie wojnę, lecz stan wojenny. To nie to samo. Chodzi o ograniczenie swobód obywatelskich, zebrań, manifestacji i tak dalej. Większość urzędów i zakładów pracy, a także szpitale, są już pod kontrolą wojska, zmilitaryzowane. Solidarność zawieszona.
            Ojciec przez dłuższy czas tłumaczył mi, co nas czeka i co wolno, a czego nie wolno. Wychodziło na to, że niczego nam nie wolno! Byłam bardzo chora, ale wiadomości było tak niepokojące, że przy pomocy Ojca zwlokłam się z łóżka i pokuśtykałam do drugiego  pokoju, gdzie był telewizor. Do końca życia nie zapomnę twarzy generała i otaczającej go scenografii polowego studia. Prezenterzy telewizyjni ubrani w mundury, wyglądali przygnębiająco i ponuro. Pamiętam, że miał być tego dnia jakiś przyjemny film, ale de facto programu nie było, jedynie co jakiś czas emitowano ogłoszenie o stanie wojennym. Dopiero wieczorem nadano polski film wojenny: „Czerwona jarzębina” i koniec programu!
            Byliśmy przerażeni. Ja należałam do Solidarności i Ojciec obawiał się, żeby nie stało mi się coś złego. Na szczęście byłam zbyt małą płotką, aby władze mną się zajmowały. Przez pierwsze dni telefony nie działały. Poczta i telekomunikacja były pod nadzorem wojska. Potem można było zatelefonować, lecz zdawaliśmy sobie sprawę, że aparat jest na podsłuchu, bo często samoczynnie się wyłączał. Stan mego zdrowia bardzo się pogorszył i wezwany lekarz wystawił mi skierowanie do szpitala. Nie mogłam się sama ubrać, nie mówiąc już o chodzeniu. Żeby dostać karetkę pogotowia, która odwiozłaby mnie do szpitala na Tysiąclecia, Ojciec musiał dzwonić do Komitetu PZPR i prosić o zezwolenie na sanitarkę, bo wszystkie środki transportu, także sanitarnego, były już zmilitaryzowane.
            Karetka przyjechała po zmroku. Przy pomocy Ojca ubrałam się i spakowałam. Czułam się okropnie, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, bo wydawało mi się, że zanim wrócę do domu, wybuchnie wojna i więcej Ojca nie zobaczę. Żegnałam się z Nim, kryjąc łzy rozpaczy i przeklinając moją chorobę. Dwaj sanitariusze znieśli mnie po schodach i wsadzili do sanitarki. Ruszyliśmy przez  zasypane śniegiem i ścięte mrozem ulice. Tego roku zima była prawdziwie ostra. Co jakiś czas mijaliśmy na rogach ulic palące się koksowniki, przy których ogrzewali się żołnierze uzbrojeni, jak na froncie. Ten widok nie przyniósł mi pociechy i już całkowicie załamana znalazłam się pod szpitalem. Wniesiono mnie do poczekalni, gdzie musiałam niemal godzinę czekać na lekarza. Zdziwiła mnie cisza panująca w szpitalu. Nie słychać było głosów personelu i chorych, korytarze były puste. Doktor był znajomy, bo leczył mnie na nerwicę. Przeczytawszy skierowanie, potrząsnął głową.
            - Nie mogę pani przyjąć. - powiedział ściszonym głosem. - Jesteśmy zmilitaryzowani i jeszcze dziś wypisałem do domu wszystkich lżej chorych. Zostali tylko ci w najcięższym stanie. Przepiszę pani zastrzyki, dobre tabletki, dam zlecenie na zabiegi iniekcyjne w domu, ale do szpitala nie przyjmę. - pochylił mi się do ucha i szepnął: - Niech pani wraca do domu, bo każdej chwili może dojść do wybuchu zbrojnego, a wtedy musimy mieć miejsca dla rannych!                                     Z jednej strony byłam wstrząśnięta wiadomościami, ale z drugiej strony miałam ochotę doktora uściskać. Wracałam do domu! Sanitariusze wnieśli mnie do karetki i ruszyliśmy przez  ponure miasto pełnym gazem. Ojciec nie wierzył własnym oczom, kiedy zadzwoniłam do drzwi. Widziałam, że o mało nie płakał z radości. Ja także nie posiadałam się ze szczęścia, że nie muszę w tym niebezpiecznym czasie przebywać w szpitalu, z dala od domu.
            Służba zdrowia pracowała normalnie, codziennie przychodziła pielęgniarka i dawała mi zastrzyki. Siostrzyczka była dopiero po szkole i pierwszego dnia wpakowała mi igłę niemal prosto w nerw kulszowy. Myślałam, że skonam! Jestem wytrzymała na ból, ale wtedy o mało głośno nie zawyłam. Pielęgniarka była taka zmieszana, że zrobiło mi się jej żal i udałam, że wszystko jest OK.           Z radia Wolna Europa, płynęły coraz bardziej wstrząsające wiadomości. Już w lecie wiedzieliśmy, że przy granicy polsko-niemieckiej i czeskiej, zbierają się wojska. Każdej chwili spodziewaliśmy się, że zacznie się coś dziać. A Rosjan nie trzeba było wzywać, siedzieli w Legnicy!
            Z Wolnej Europy dowiedzieliśmy się o aresztowaniach przywódców Solidarności, z Lechem Wałęsą na czele. Wtedy byliśmy przekonani, że był to zamach na swobody obywatelskie i przeklinaliśmy WRON-ę, (o ile dobrze pamiętam: Wojskową Radę Ocalenia Narodowego) a także potępialiśmy tych, którzy opowiadali się za wprowadzeniem stanu wojennego. Święta Bożego Narodzenia były tego roku bardzo ubogie, bo w sklepach brakowało nawet podstawowych towarów. Ludzie byli ogromnie przygnębieni. Prezydent USA Reagan, zastosował wobec Polski sankcje, które uderzyły nie w rząd, lecz w prostych obywateli. Między innymi  w właścicieli ferm kurzych!
            Od tego czasu minęło 30 lat. Wygasły emocje, a ówcześni przywódcy nowego, demokratycznego związku zawodowego, który miał nam przynieść same korzyści, okazali się zupełnie inni, niż wtedy przypuszczaliśmy, mając ich za bohaterów i męczenników za ideę. Niestety, nie byli bohaterami, a wielu z nich okazało się zwykłymi karierowiczami, sięgającymi po władzę. Z perspektywy upływu trzech dekad, zastanawiałam się często, czy generał Jaruzelski słusznie wprowadził stan wojenny? Wtedy, jako członkini Solidarności uważałam, że nie. Ale obecnie, obserwując zmiany jakie zaszły w polityce i w politykach, wywodzących się przecież właśnie z Solidarności, zmieniłam zdanie.
            Bo nie czarujmy się, pod koniec października i na początku grudnia 1983 roku, w kraju zapanowała nieomal anarchia, i ani rząd, ani same NSZZ Solidarność, nie były już w stanie tego opanować. Niemal każdy zakład pracy uważał za punkt honoru, żeby zastrajkować. To wtedy na wszystkich płotach i słupach wisiały biało-czerwone chorągwie i tak nam one wówczas  spowszedniały, że dziś już mało kto wywiesza chorągwie w święta narodowe. W sklepach zabrakło nawet przysłowiowego octu i za każdym towarem stały gigantyczne kolejki.
            Nie było towaru?  A skąd miał znaleźć się w sklepach, kiedy zakłady strajkowały? Rolnicy należący do Rolniczej Solidarności, także przestali zasilać rynek w produkty. Mało było mleka, przetworów mlecznych, masła i jaj. O mięsie nawet nie wspominam, gdyż był to artykuł deficytowy. Braki w zaopatrzeniu, spowodowały nagły wzrost spekulacji. Sama widziałam ludzi, jeszcze przed wprowadzeniem kartek, kupujących po kilka worków mąki, kilogramy cukru, dziesiątki konserw i innych towarów spożywczych. Na własny użytek? Nie, na sprzedaż po paskarskich cenach!
            Nie było czym handlować, bo zakłady produkcyjne stały. Nie było sprzedaży, więc nie rósł dochód narodowy i groziła nam kompletna zapaść. Sytuacja polityczna była napięta do maksimum. Sojusznicy patrzyli na nas zezem, obawiając się, że Polacy znowu staną się przyczyną wybuchu trzeciej wojny światowej. A w takim przypadku, Ameryka nie obrzuciłaby nas pomarańczami, ale uraczyła bombą atomową, znając nasze tajemnice wojskowe, sprzedane USA przez pewnego zapobiegliwego oficera LWP, którego teraz kreuje się na bohatera narodowego. 

              Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy z rozpaczliwej sytuacji, ale dziś uważam, że powinniśmy wówczas modlić się za tych, którzy opanowali ten straszliwy chaos. Ktoś powie mi, a ofiary stanu wojennego? Zabijano ludzi! To prawda, było to częścią tragedii narodowej, a także być może, nie zrozumienia intencji tych, którzy próbowali nie dopuścić do wybuchu zbrojnego, zakończonego straszliwą masakrą milionów Polaków. Nasza historia zawsze zroszona jest krwią niewinnych ludzi, lecz dziś możemy być dumni z faktu, iż udało się nam bezkrwawo zakończyć dramatyczny konflikt i nie dopuścić do wybuchu bratobójczej wojny domowej, lub nowego kataklizmu dziejowego. W tym wypadku, słowa uznania należą się także i tym, którzy władzę  niemal bezkrwawo oddali.

piątek, 13 grudnia 2013

Dalsze prezenty świąteczne.

9.12.2013 r.
            
            Jestem naprawdę wzruszona. Chyba z pomocą świętego Mikołaja, mamy nową partię polityczną, jakby ich było za mało. Ta ostatnia, dopiero co wykluta z jajka, nazywa się „Polska Razem” i założona została przez pana Gowina, który zaręczał niedawno, że o założeniu żadnej nowej partii nie myśli. Ale wiadomo, naszym politykom nie należy wierzyć, kiedy mówią, że mówią! ”Polska Razem”, wbrew swojej nazwie, jeszcze bardziej podzieli już i tak okropnie skłócony Sejm, co nam, zwykłym zjadaczom chleba, nie wyjdzie na dobre, bo posłowie zamiast myśleć o społeczeństwie, będą się jeszcze zajadlej żreć między sobą.
            Jak widzimy, nazwa jest stanowczo nieudana, ale wątpię, żeby panu Gowinowi cokolwiek się udało. On jest jakiś taki niewydarzony, co nie? O wiele bardzie trafna jest nazwa nowej partii pana Palikota „Twój Ruch”. Biorąc pod uwagę predylekcje niektórych członków tej partii, nazwa jest jak najbardziej adekwatna!
            Ciekawa jestem, czy ktokolwiek wie, ile mamy ojczyzn? Nie, nie, proszę nie stukać się palcem w czoło! Nie jestem idiotką i nie zadaję bezsensownych pytań. Raczej zupełnie bez sensu jest to, na co patrzymy bez  komentarzy. Otóż w niedzielę oglądałam wybory Miss Polski, a za kilka miesięcy oglądnę sobie wybory Miss Polonia! To ile mamy w końcu tych ojczyzn?
            Na własne oczy stwierdziłam, że obie te imprezy są zupełnie bezpłciowe, jak pokaz modelek byle jakiej firmy. Bo jeżeli są to wybory polskiej królowej piękności, to niechże widzimy jakieś akcenty narodowe. Barwy biało-czerwone, polską muzykę lub tańce. Oglądałam wybory Miss Rosji, Francji czy Niemiec, nie mówiąc już o Ameryce. Dziewczęta na wybiegu nosiły stroje narodowe, mówiły o piękności swojej ojczyzny, zachwalając ją turystom, wszędzie widziało się barwy państwowe.
            Ale nie u nas. My już niemal nie mamy polskich piosenek, bo wszyscy śpiewają po angielsku. Zauważyła to również z goryczą znana piosenkarka pani Kayah. W edycji „Tylko taniec” w Polsacie, widzowie oglądali niemal wyłącznie tańce afroamerykańskie, jakby to był Harlem, nie Rzeczpospolita Polska. Nikomu nie wpadło do głowy, żeby zademonstrować wspaniałe tańce polskie, a przecież dobrze wykonany mazur, jest o wiele ładniejszy od murzyńskich łamańców.         Przed wojną, w najwytworniejszych lokalach, czy na wielkich imprezach państwowych, pierwszą pozycją był zawsze taniec polski, wykonywany przez najlepszych tancerzy. Tak, ale wtedy to była Polska, ojczyzna dobrych Polaków, o której w dzisiejszych czasach możemy tylko pomarzyć.
            À propos Ukrainy, dziś usłyszałam, że nawet aktorzy z Hollywoodu solidaryzują się z opozycją  oświadczając, że Ameryka patrzy na Ukrainę. Co do tego, nie mam wątpliwości, że patrzy! Nawet przedstawicielka Kongresu, czy też Senatu, zjechała do Kijowa z wizytą i rozdaje  kanapki policjantom! Jaki to ślicznie wygląda!  Ludzie nadal stoją na Majdanie i grzeją się przy piecykach. Dobrze, niech się przyzwyczajają, bo kiedy dostaną się do Unii, bez pracy i pieniędzy, większość czasu spędzać będą na ulicach.            

            Ale już w Europie!

Nowy prezent od świętego Mikołaja.

6.12.2013 r.
            
            Okna mi nie wyleciały i jakoś tę groźną noc przeżyłam, słuchając z przerażeniem trzeszczenia ram i drżenia budynku. W TVP podano, że pod wpływem wichury, zawalił się komin  bolesławieckiej elektrociepłowni. No, czy nie mówiłam, że święty Mikołaj jest wkurzony? W piątek  ciągle wieje silna wichura i są zawieje śnieżne. Jednak najlepszym prezentem od Mikołaja jest w TVP II powtórka, zgadnijcie czego? „Stawki większej niż życie!” Nie widziałam tego serialu już kilka tygodni i strasznie się za nim stęskniłam.... Cholera !! Znam już na pamięć miny aktorów, wszystkie kwestie z serialu, którego serdecznie nienawidzę, łącznie z „Czterema pancernymi i psem”... Nie, psa lubię nadal! Nie znoszę za to „Czterdziestolatka” z „Janosikiem”na czele. To chyba kpiny  TVP z widzów, którzy uczciwie płacą abonament. Tylko za co płacą? W końcu może  się nam ta zabawa w powtórki znudzić i zaczniemy się zastanawiać, na co wydajemy nasze ciężko zarobione pieniądze.
            Biorąc pod uwagę program prześwietnej telewizji, państwowej i prywatnej, zachodzę w głowę, dlaczego my Polacy, mieszkając w środku Europy i należąc do Unii Europejskiej, zmuszeni jesteśmy od rana do wieczora oglądać wyłącznie filmy amerykańskie? Takie groszowe gnioty, które nam wpychają, a z których krew kapie, jak z niewielkiej rzeźni z ubojem rytualnym. Dlaczego ja, jakby nie było mieszkanka Europy, nie mam prawa obejrzeć kinematografii francuskiej, angielskiej, rosyjskiej, czy skandynawskiej. Nie mówiąc już o filmach czeskich, lub węgierskich, niegdyś bardzo u nas popularnych. Za jakie grzechy skazani jesteśmy na tę amerykańską szmirę i wieczne powtórki? Niegdyś widywaliśmy naprawdę znakomite filmy amerykańskie, ale to było dawno i może nieprawda. Na przykład dzisiejsze horrory, w gruncie rzeczy obrzydliwe, nie umywają się nawet do oglądanego przeze mnie w kinie, przed wielu laty, angielskiego dreszczowca. Był tam tylko jeden truposz, ale tak wspaniale pokazany, że ja, osoba dorosła, przez kilka nocy obawiałam się spać sama. No, no, tylko bez niestosownych domysłów!

            Nie widząc zmian w naszej rodzimej telewizji, powinniśmy w końcu wziąć się w kupę i wspólnie głośno zawołać:
                                               MY  CHCEMY  DO  EUROOOPY!          
            Czego sobie i wszystkim rodakom życzę. Amen.

Ryczący święty Mikołaj i histeria w polityce. Sądzą nas!

5.12.2013 r.
            
            W tym roku chyba za dużo nagrzeszyliśmy, bo święty Mikołaj zapowiada się w nocy wręcz koszmarnie i zamiast prezentów, może przynieść nam wiele nieszczęść. Boję się! Nie żartuję, cholernie się boję, bo zapadła noc, a w telewizji coraz groźniejsze ostrzeżenia. Na moim 10 piętrze  wiatr już zaczyna wyć, jak stado potępieńców. Najwięcej się obawiam, żeby wichura nie wysadziła mi okien, bo ma wiać z prędkością ponad 100 km. Podobno ten wicher o romantycznym imieniu Ksawery, albo bardziej elegancko Xavier, to najpotężniejszy huragan, jaki ma nas dotknąć. Za oknami już gwizd i huk, jakby morze szalało, a na Wybrzeżu fale morskie mają przekraczać wysokość 7 metrów! Tsunami! Obawiam się, że matka natura zaczyna mścić się na nas, za nasze ekologiczne zbrodnie. Oby nas ta klęska ominęła, ale zdaję sobie sprawę, że to tylko moje pobożne życzenia.
            W polityce także zapanował nielichy huragan i histeria w sprawie Ukrainy i jej wstąpienia do Unii Europejskiej. Zastanawiam się, po co my się w to mieszamy? Z miłości do Unii, czy USA? Od czasu, jak Putin wytarł nosa Obamie, bo miał lepszy sposób na Syrię, niż amerykańskie „demokratyczne” bombardowanie tego kraju, Ameryka pogniewała się na Rosję, a my za  przykładem naszego suwerenem zza oceanu, robimy wszystko, żeby nieszczęsnej Rosji dokopać i oderwać od niej Ukrainę. Namiętnie kochamy wszystkich Ukraińców, jakbyśmy w lipcu nie obchodzili 70 rocznicy mordu Polaków na Wołyniu i nie tylko tam. Chyba cierpimy na amnezję zapominając, że do dnia dzisiejszego na Ukrainie stawiane są pomniki poświęcone Stepanowi Banderze i komandyrowi Romanowi Szuchewiczowi, ludobójcom, mordercom tysięcy Polaków, których krew nigdy nie została pomszczona! Kombatanci spod znaku „tryzuba” nadal idą w pochodach ulicami ukraińskich miast. Ukrainiec obraził pana prezydenta Komorowskiego, a polska delegacja przyjmowana była niemal wrogo! Nie łudźmy się naiwnie, że nawet po wejściu do Unii, coś się w tym kraju zmieni na lepsze. Nie wiem, czy to ma jakikolwiek sens, bo przecież znaczna część Ukrainy oderwała się jeszcze w XVII wieku od Rzeczypospolitej i przystała do Rosji, bliższa jej religią, językiem i obyczajem.
            Obecne zabiegi rządu polskiego, o wydarcie Ukrainy Rosji, przypominają nieco rozpaczliwą walkę egzorcysty z diabłem, o duszę wielkiego grzesznika. Oj, bardzo wielkiego! Julię Tymoszenko przedstawia się światu, jako niewinnie prześladowaną męczennicę, tymczasem jeszcze kilka lat wstecz, nasze gazety opisywały ją jako swoistą „kniaginiuszkę”, żyjącą w luksusie, wydającą miliony dolarów na huczne przyjęcia, podczas gdy naród cierpiał biedę. Teraz jest ona ofiarą zemsty politycznej i męczennicą, bo w więzieniu nie podają szampana, a w łazience brak złotych kurków. Horror! Wzruszona do łez Unia, na wyprzódki z Polską, pragnie uszczęśliwić Ukrainę, ukazując jej świetlaną drogę do Europy!
             No i mamy! Janukowicz zamiast przytulić się do Unii Europejskiej i na kolanach przyjąć to, co mu z łaski ofiaruje, postanowił  skorzystać z lepszej oferty prezydenta Rosji i mówiąc obrazowo, wypiął się na Unię, czego mu opozycja wraz z  Polską wybaczyć nie może. Do Kijowa ciągną istne pielgrzymki naszych vipów, z panem prezesem na czele – no, jakżeby inaczej? Może obieca on Ukraińcom te 3 miliony mieszkań, jakie obiecywał nam w czasie swej kadencji. Na Majdanie, opozycja próbuje prezydentowi Janukowiczowi zrobić kuku, a mnie majdan kojarzy się z „Ogniem i mieczem”, gdzie Kozacy na Siczy wykańczali kolejno swoich atamanów.
            Janukowicz nie jest głupi, bo wie, że ze strony Unii były obietnice, ale groszem zbytnio nie sypali. „Słowa, słowa, słowa.” - jak powiadał największy psycholog  wszech czasów pan William Shakespeare. Rosja zlicytowała Unię, postanawiając nie wystawiać Ukrainie horrendalnego rachunku za gaz, a to już wielka sprawa, dotycząca  bytu całego narodu. W końcu Janukowicz,  ( tylko w przenośni)  pokazał Unii środkowy palec uniesionej ręki i pojechał do Chin, nie bacząc na oczekujących go w Kijowie ministrów wszystkich możliwych unijnych resortów. W Pekinie załatwił sobie kontrakty na 7 miliardów dolarów, lub euro, bo tego nie wiem, i ma całą Unią wraz z nami w dużym poważaniu. Unia, a szczególnie Polska, zachowuje się jak kwoka, która wysiedziała jastrzębia, i próbuje  nadal kusić Ukrainę obietnicą wielkich pieniędzy i wszelkiej pomyślności. Politycy prześcigają się w słodkich słówkach. Celebryci ukraińscy pchają się za ciosem prawym sierpowym do władzy, a zwykli ludzie biorą w skórę. Reasumując, lepiej nie mieszać się do polityki, bo ci, których się w wyborach wybiera, zwykle są już zupełnie inni od tych, których naiwnie wybieraliśmy, wierząc w propagandowe slogany! 
            Zrobiło się bardzo śmiesznie.
            Unia, Unią, ale gdyby Ukraina zdecydowała się wejść do niej, zaraz potem zgłosiliby się do Kijowa mili panowie z NATO, wraz z całym swoim sprzętem i przyjaciółmi zza oceanu. Na  Dzikich Polach stanęłyby wyrzutnie rakiet, oczywiście skierowanych na Iran! a wtedy Ukraina miałaby duże nieprzyjemności ze strony wielkiego sąsiada. Oj,  by się działo!
            A mówiąc już bez żartów, w tych dniach Polska jest sądzona przez sąd unijny za torturowanie na naszym terytorium więźniów, przywiezionych do nas przez Amerykanów. A to już  jest hańba, pogwałcenie demokratycznych praw człowieka i skandal, o którym nasze władze wolą dyskretnie milczeć, przez całe lata zamiatając tę brudną i ponurą aferę pod dywan. Jednak nie ulega wątpliwości, że było tak naprawdę, i choć Amerykanie próbują nam wmówić, że byli to paskudni przestępcy i terroryści,  my nie musimy im wierzyć. W Guantanamo, o czym już było głośno, siedzi mnóstwo zupełnie niewinnych ludzi, których się nieludzko torturuje. Podobno Obama zamierzał zamknąć to więzienie, ale jakoś się rozmyślił. Faktem jest, że w naszym kraju, który na sztandarach nosi napis:„Za naszą i waszą wolność” torturowano okrutnie ludzi, którzy nic złego nam nie zrobili. Mało tego, Amerykanie narazili nasz kraj na zemstę i ataki terrorystyczne.
            Nigdy, w całej  naszej historii, nie wydarzyła się tak ohydna sprawa, za którą Polska jest sądzona. Mało tego, podobno Amerykanie wskazali osoby, które im na to zezwoliły, dekonspirując swoich sprzymierzeńców. Przypomina to okres wojny w Wietnamie, kiedy ewakuujący się z Sajgonu dyplomaci amerykańscy pozostawili, niechcący-naumyślnie, listy z nazwiskami ich wietnamskich agentów. Po wkroczeniu Wietkongu, wszyscy ci ludzie zostali straceni. Ameryka  kieruje się swoją racją stanu zimno i bezwzględnie, a nie rzewnymi sentymentami, jak polscy politycy z Bożej łaski, z panem Sikorskim na czele.
            Nie rozumiem, dlaczego cholerni Jankesi przywlekli tutaj tych więźniów? Zabrakło im ziemi, czy woleli brudną robotę odwalić u nas, narażając nas na zemstę? Ale mając gorących wielbicieli USA, w osobach naszego rządu, szczególnie PiS-u -  i przykro to mówić -  w samych Polakach, trudno im się dziwić. Tylko, że za wyrządzoną wielką krzywdę tym torturowanym u nas ludziom,  społeczeństwo polskie zapłaci z własnej kieszeni.
            Mówiąc szczerze, mam już powyżej uszu szumu na Ukrainie, komisji pana Macierewicza i jego amerykańskich speców od katastrof, którym PiS wierzy, jak w Biblię. Po jakiego diabła,  ciągle  biegają do Ameryki, skarżąc się na rząd i w ogóle na wszystko i wypłakując się Jankesom w marynarki? Wielkie mocarstwa nie lubią słabych i skamlących. A tak nawiasem mówiąc, to pan prezes mógłby się postarać u siebie o jakieś ładniejsze kobitki, takie bardziej seksowne! Ale cicho sza, bo wielki brat podsłuchuje! 
            Jednak teraz  najważniejszy jest Ksawery, oby nas raczył ominąć!  Dobranoc.