1.07.2014 r.
Pamiętny i smutny
dzień! Straszna data w historii polskiej. Pamiętny dzień, gdy na
skutek matactw politycznych, umarło wielkie, milionowe miasto i
poległo lub zginęło, całe pokolenie młodych ludzi, którzy
staliby się nową siłą napędową rozwoju ojczyzny, po powojennych
zniszczeniach. Dlatego, słuchając komentarzy poświęconych
dzisiejszej dacie, co raz to podskakiwałam na fotelu, siłą woli
powstrzymując się od słów niecenzuralnych, pod adresem
niektórych dzisiejszych historyków. Między innymi pana Daviesa,
który mówił o powstaniu z punktu widzenia Anglika, podkreślając
wielką wolę pomocy rządu brytyjskiego dla walczącej Warszawy.
Oczywista bzdura! Ani premier Churchill, ani prezydent USA, nie
przejmowali się tragedią stolicy Polski, którą sami spowodowali.
Gdyż emigracyjny rząd polski w Londynie, nie mógł podejmować
samodzielnych decyzji, bez wiedzy i zgody premiera Churchilla.
Jedynym krokiem
rządów sił sprzymierzonych, było wyrobienie w Genewie walczącej
Armii Krajowej, statutu Wojska Polskiego, związanego z armiami
sprzymierzonych. Tyle nam to pomogło, ile nieboszczykowi woda
święcona, bowiem Niemcy nie liczyli się z prawami międzynarodowymi
i traktowali powstańców jak bandytów, mordując ich po kapitulacji
powstania i wywożąc do obozów koncentracyjnych, zamiast do
jenieckich.
Dzisiejsi
komentatorzy oburzają się na Stalina, że patrzył obojętnie na
rzeź polskich patriotów w płonącej Warszawie. A jaki naiwny
dureń mógł liczyć na pomoc Stalina, który doskonale wiedział,
że powstanie skierowane jest przeciwko niemu? Toteż pretensje po
latach powinniśmy mieć nie do Stalina, lecz do aliantów, którzy z
jednej strony zawierali z nim pakty, oddając mu z góry całą
wschodnią Europę, a z drugiej, próbując powstrzymać maszerującą
w kierunku Berlina Armię Czerwoną, kosztem ginącej stolicy Polski.
Pan Davies
rozwodził się szeroko, wspominając, jak to premier Churchill
denerwował się, że nie może udzielić pomocy walczącej i ginącej
stolicy. Tymczasem w angielskich obozach wojskowych stacjonowało
wówczas setki znakomicie wyszkolonych i doskonale uzbrojonych
polskich komandosów, którzy wprost modlili się, żeby ich zrzucono
do Warszawy! Dowódca polskich spadochroniarzy generał Sosabowski,
próbował wszelkimi dostępnymi środkami uzyskać zgodę władz
brytyjskich na przelot do Warszawy. Polscy komandosi z rozpaczą
słuchali, jak radiostacja powstańcza wzywała na ratunek swoich
chłopców. Ale rząd brytyjski nie zgodził się na posłanie
spadochroniarzy do Polski. Obmyślił im zgubną akcję pod Arnhem,
gdzie wielu z nich poległo. Bitwa pod Arnhem odbyła się we
wrześniu, wtedy jeszcze Warszawa walczyła i czekała z nadzieją na
pomoc. Daremnie!
Było nieco zrzutów
broni, amunicji i żywności, lecz była to kropla w morzu potrzeb.
Zresztą walki uliczne uniemożliwiały dokładne usytuowanie
stanowisk polskich i najczęściej całe zrzuty trafiały w
niemieckie ręce, ku wielkiej radości tych ostatnich. Potem
strzelali do powstańców ze zdobycznej broni i obżerali się
żywnością przeznaczoną dla ludności Warszawy. Historycy mają
również pretensje do Stalina, że nie pozwolił lądować alianckim
samolotom na terenach zajętych przez wojska radzieckie. Ciekawe,
dlaczego miał się na to zgodzić wiedząc, że powstańcy prowadzą
walkę o niepodległość ojczyzny, wolnej od radzieckiej dominacji?
Niestety, doświadczenia wyniesione z ostatniej wojny niczego nas
nauczyły, i znowu liczymy w razie czego, na pomoc Opatrzności i
państw Europy Zachodniej.
Jednak najwięcej
wkurzyły mnie oskarżenia, iż w tym nędznym, szarym PRL-u, nie
wolno było wspominać o powstaniu i powstańcach. To nieprawda!
Owszem, w czasach stalinowskiego terroru nazywano AK-ców „zaplutymi
karłami reakcji”! Ale to tylko do październikowego przewrotu w
1956 roku. Po tym okresie, nie tylko mówiło się o powstaniu, ale
wydawano książki o bohaterach Szarych Szeregów niezapomnianego
Aleksandra Kamińskiego ”Kamienie na szaniec” „Parasol i
Zośka”, „Wspomnienia żołnierzy Parasola i Zośki” oraz wiele
innych książek. Były naturalnie nieco tendencyjne, ale czy teraz
zawsze mówi się i pisze prawdę?
Najwspanialsze
filmy o powstaniu nakręcono właśnie w PRL-u. Pamiętam wzruszający
spektakl telewizyjny o pani Romockiej, matce dwóch poległych synów
– Andrzeja, pseudonim „Morro” i jego młodszego brata Janka
„Bonawentury”. Nie jestem pewna, czy matkę grała pani Maja
Komorowska, czy pani Teresa Budzisz-Krzyżanowska, w każdym razie to
było tak bardzo poruszające widowisko, że wiele osób płakało.
Spektakl oparty był na artykułach pani Barbary Wachowicz, o której
teraz w TVP cisza.
Wielu wyższych
oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, między innymi
generał Anders, przeciwnych było powstaniu, nazywając go zbrodnią.
Wielka szkoda, że te opinie nie trafiają do przekonania dzisiejszym
władzom polskim, kreującym powstanie jako polityczną konieczność.
Godzina W jest i zawsze będzie symbolem walki z okupantem i
niewyobrażalnego bohaterstwa społeczeństwa polskiego, ale też
powinna być przestrogą na przyszłość, przed podejmowaniem
lekkomyślnych decyzji, które kosztowały życie setek tysięcy
niewinnych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz