Tymczasem
14 stycznia na Zamku w Warszawie, w największej tajemnicy,
przygotowywano narodowi śmiertelny cios – brankę! Nad stolicą
Królestwa Polskiego zapadła ponura noc styczniowa i miasto wolno
układało się do snu. W oknach kamienic, dworków i pałaców
kolejno gasły światła, ulice opustoszały. Tylko patrole kozackie
regularnie przemierzały ulice, a kopyta ich małych, kudłatych koni
ślizgały się po kostce drewnianego bruku. Stalowe podkowy
zgrzytały po kamiennych chodnikach. Czasami spóźniony przechodzień
śpieszył do domu, przyświecając sobie płonącą latarką, bez
której nie wolno się było poruszać po zapadnięciu zmroku. Z
czarnego nieba zaczął padać drobny śnieg, pokrywając dachy i
ulice szybko topniejącą warstwą bieli. Kończył się dzień 14
stycznia 1863 roku.
Jakby na przekór usypiającemu miastu, Zamek królewski czuwał,
tętnił życiem, gorzał światłami. Na dziedziniec zajeżdżały
galopem karety eskortowane przez oddziały wojska i żandarmerii
konnej. Wysiadali z nich generałowie i cywilni dygnitarze państwa.
Przed Zamkiem rozlegały się ostre komendy dowódców wart, gdy
nadjeżdżał nowy, szczelnie zamknięty powóz. Haftowane złotem
mundury dostojników wojskowych, ocierały się o służbowe uniformy
cywilnych dygnitarzy. W wielkiej sali audiencjonalnej Zamku, świeciły
się wszystkie kryształowe żyrandole, a ich światło odbijało się
w ogromnych taflach luster, podkreślając przepych wnętrza.
Marmury, złocone meble, wielkie malowidła ścienne i wspaniałe
arrasy. W bocznych gabinetach i antyszambrach1,
kłębił się tłum najwyższych dostojników Królestwa. Przybył
margrabia Wielopolski wraz ze swoim synem, prezydentem Warszawy.
Przyjechali dowódcy pułków, policji i żandarmerii. Obecny był
sam wielki książę namiestnik Konstanty i jego małżonka wielka
księżna Aleksandra. Była blada, zdenerwowana i nie odstępowała
męża na krok, trzymając się go kurczowo. Jasne oczy wielkiego
księcia rzucały niepewne spojrzenia, mimo iż starał się zachować
spokój. Około północy, na jego rozkaz nadano do Petersburga
zaszyfrowaną depeszę, w której Konstanty zawiadamiał cesarskiego
brata: "Dziś wieczór zostanie przeprowadzony pobór rekruta w
Warszawie."
Na
miasto, uprzednio podzielone na dwanaście cyrkułów, wyszły
patrole, składające się z dwóch policjantów i trzech żołnierzy
uzbrojonych w karabiny, lecz bez amunicji! Tak rozkazał namiestnik.
Policjanci walili do bram domów, a kiedy stróż otwierał drzwi,
wpadali do sieni jak burza. Ciężkie żołnierskie buciory dudniły
po schodach, patrole wdzierały się do mieszkań i zanim zaspani i
zaskoczeni ludzie zdołali się ubrać, policjanci wyciągali siłą
mężczyzn z domów. W całym mieście rozległy się przeraźliwe
krzyki, kobiety w obronie synów, braci i mężów, rzucały się z
pazurami na napastników. Każdego schwytanego mężczyznę
prowadzono do cyrkułu, nie żałując im po drodze razów. Stamtąd,
uzbrojeni w broń palną konwojenci, wiedli ich do Cytadeli.
Na
Zamku, książę namiestnik i jego świta, oczekiwali z napięciem i
strachem, że lada moment rozlegną się salwy karabinowe, wybuchy
bomb i w stolicy lud porwie się, w obronie swoich dzieci. W miarę
upływu czasu napięcie wzrastało. Co chwilę do sali wpadali
kurierzy, przynosząc raporty o sytuacji w mieście. Ale w Warszawie
panował spokój, zakłócany jedynie tupotem żołnierskich butów i
krzykami bezbronnych ludzi, siłą wyprowadzanych z ciepłych
mieszkań na ulicę. Poza tym, nic więcej się nie działo.
Na
Zamku zapanowała szalona radość. Władze carskie nabrały
przeświadczenia, że społeczeństwo polskie absolutnie nie jest
zdolne do oporu. Wielki książę uniesiony entuzjazmem, nadał do
cara następną depeszę:”Sukces przeszedł oczekiwania. Teraz
możemy krzyknąć z głębi wdzięcznego serca - Wielik russkij
Bog!”
Tej
nocy udało się złowić przeszło trzy tysiące mężczyzn i nie
był to bynajmniej koniec branki, bo na terenie całego kraju pobór
miał się dopiero rozpocząć. Warszawa była całkowicie zaskoczona
i otępiała z rozpaczy. W obronie porywanych mężczyzn nie padł
ani jeden strzał!
Rano
na ulicę wyległy tłumy bezradnych mieszkańców, ciągnąc pod
stoki Cytadeli. Gromady łkających kobiet, usiłowały bezskutecznie
dotrzeć do swoich ukochanych. Brutalnie odpędzane kolbami, bite,
uparcie wracały, głośno wołając uprowadzonych. Gazety rządowe
podkreślały szczególnie humanitarne metody przeprowadzenia branki.
Tymczasem rodziny z przerażeniem obserwowały bestialskie
okrucieństwo, z jakim wywlekano półnagich chłopców z mieszkań.
W ciągu kilku następnych dni, przeprowadzano w mieście istne
polowania i łapanki, zatrzymując mężczyzn na ulicach, na moście
wiślanym, wyciągając ich z dorożek, z restauracji i kawiarń.
Rodziny ukrywały krewnych, nie zważając na grożące surowe kary.
Ale policja miała dokładne informacje i zaglądała do każdej
skrytki, rewidując strychy, piwnice, komórki, rozwalając kolbami
zamknięte drzwi mieszkań. Rozpoczęły się ucieczki i pogonie za
uciekinierami. Krzyki i strzały rozlegały się na ulicach i po
domach. Margrabia Wielopolski tryumfował, zbierając zasłużone
pochwały, jakich nie szczędził mu wielki książę Konstanty.
Biali doszli do wniosku, że Komitet Centralny skompromitował się
ostatecznie w oczach społeczeństwa. Jednak nikt nie podejrzewał,
że branka nastąpi tak prędko, w niesprzyjającej porze roku.
Pogróżki margrabiego, traktowane były przez członków rządu
podziemnego, jako strachy na Lachy i polityczny blef. Nagły cios
kompletnie Czerwonych ogłuszył. Natychmiast zwołano posiedzenie,
jak zwykle na plebanii, przy parafii świętego Aleksandra, w
mieszkaniu księdza Mikoszewskiego. W małym pokoiku, przy stole z
rozłożoną na nim talią kart, usiedli zdruzgotani klęską
ministrowie podziemnego rządu, spoglądając na siebie z desperacją.
Rozpalony piec pozwalał w razie zaskoczenia zniszczyć ważne
dokumenty.
Nastrój
był rozpaczliwy. Złamany nieszczęściem pułkownik Zygmunt
Padlewski, usiłował bronić się przed stawianymi mu zarzutami i
tłumaczył, że nikt nie mógł przewidzieć tego, co się
wydarzyło. Los okazał się dla niego niełaskawy, zaś styczeń był
dla spiskowców miesiącem feralnym. Niemal jednocześnie z
przeprowadzeniem branki, upadł zuchwały plan zdobycia twierdzy
Modlin. Podejrzliwi Rosjanie przewidując atak, usunęli z twierdzy
niepewną załogę, obsadzając Modlin żołnierzami przybyłymi z
głębi imperium. Nazajutrz po brance, do idącego ulicą Agatona
Gillera, podszedł członek Dyrekcji Białych. Był wyraźnie
przygnębiony i smutny.
- A
jednak szkoda, że chociaż kropla krwi nie popłynęła w dniu
branki! - powiedział. - Ta kropla uratowałaby honor Rządu!
Giller oblał się szkarłatnym rumieńcem ze wstydu i upokorzenia.
Doły
organizacji burzyły się, a młodzi spiskowcy przeklinali władze
podziemne za nie dotrzymanie obietnic, i pozostawienie ludzi własnemu
losowi. Nie przyjmowano żadnych wyjaśnień, wprost oskarżając
Rząd o zdradę. W KCN-ie obawiano się, że wzburzeni spiskowcy sami
rozprawią się krwawo z władzami za pomocą sztyletów. W tej
sytuacji, dalsza zwłoka mogła mieć dla konspiracji nieobliczalne
konsekwencje, ujawniając misterną siatkę spisku. Lecz członkowie
Rządu wahali się i dopiero 18 stycznia, po wielu dramatycznych i
burzliwych dyskusjach oraz zajadłych kłótniach, Komitet Centralny
Narodowy postanowił:
"Aby
uchronić przed branką młodzież prowincji, gdzie jeszcze poboru
nie przeprowadzono, lecz wyznaczono termin na dzień 25 stycznia,
powstanie zbrojne wybuchnie w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku."
1
Antyszambry - tu: wielkie przedpokoje w pałacach i zamkach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz