środa, 28 sierpnia 2019

TEGO DNIA PRZYSZŁA ŚMIERĆ!


Warszawa 1939 r.  foto. Nasze Miasto.pl
Jestem osobą upartą i postanowiłam się nie urodzić!
Moja biedna Mama przez trzy lata starała się o moje urodzenie, ale bez skutku. Dopiero w 1938 roku zdecydowałam, że może przyjemnie będzie nawiedzić ten świat w lipcu 1939 roku. Tego lata nie tylko natura była burzliwa i wyładowywała się w gwałtownych nawałnicach, ale i od zachodu zaczęły dochodzić pomruki zbliżającego się huraganu. Jednak nie wszyscy ludzie zdawali sobie sprawę z sytuacji, a Mama uszczęśliwiona nadzieją na moje urodzenie, urządzała mój pokój dziecinny, biegając z siostrami po poznańskich sklepach i magazynach, kupując mebelki i zabawki.
Ojciec nie bardzo się do tego przykładał, bo będąc oficerem, miał krzyż pański w pracy, gdyż do kancelarii Cytadeli poznańskiej, z Warszawy szły sprzeczne informacje.Ogłosić mobilizację, nie ogłaszać mobilizacji. Nasi sprzymierzeńcy radzili, by nie drażnić  pana Hitlera!!
 Już 23 marca 1939 roku, po zajęciu przez hitlerowskie Niemcy litewskiej Kłajpedy, w Polsce ogłoszono tajną częściową mobilizację. Rząd litewski zwrócił się wtedy z błaganiem o pomoc do Francji, Wielkiej Brytanii i Polski, ale bez rezultatu. Po zawarciu przez Związek Radziecki i Niemcy Paktu Ribbentrop-Mołotow, w Berlinie, Paryżu i Londynie trwały gorączkowe rozmowy dyplomatyczne. Sojusznicy próbowali skłonić Polskę do ustępstw w sprawie Gdańska i Pomorza, aby nie dopuścić do konfliktu zbrojnego. Napięcie wzrastało, a ludzie zastanawiali się głośno: - Będzie ta wojna, czy jej nie będzie? Może Hitler ustąpi?
Warszawa 1939 r. foto. Wyborcza.pl
W Polsce tego lata pogoda była przepiękna, zbiory rekordowe i na ulicach miast pełno było kwiatów i owoców. 21 lipca Mama dostała bóle porodowe i Ojciec odwiózł ją do kliniki wojskowej, gdzie już czekał na nią pułkownik prof. W. który opiekował się Mamą w czasie ciąży. Lecz ja przewrotnie uznałam, że jednak nie chcę przyjść na ten świat i nie urodziłam się w przewidywanym terminie. Mama powróciła do domu i czekała aż ja raczę się zdecydować. Jednak ja, może przeczuwając co się wydarzy, zwlekałam z tą decyzją.
Ostatni przed wojną mecz piłkarski Polska-Węgry. foto. Dzieje.pl
 Biedna Mama była kłębkiem nerwów, martwiąc się swoim zdrowiem i coraz poważniejszą sytuacją polityczną. Jednak jak większość ówczesnych Polaków, miała nadzieję, że wojny nie będzie, a jeśli nawet, to sprawimy Niemcom baty i raz dwa wojna się zakończy. Propaganda rządowa trąbiła, głosząc z entuzjazmem, jak wspaniale uzbrojona jest polska armia. Że guzika nie damy, że nasze samoloty w razie napaści zbombardują Berlin, a czołgi wjadą aż do Prus! Ludzie w to wierzyli, widząc afisze z marszałkiem Rydzem Śmigłym, na tle zbrojnego wojska i eskadr bombowców.
 Tak minął lipiec i sierpień zbliżał się ku końcowi, kiedy ja na przekór wszystkiemu postanowiłam zawitać na ten świat! 20 sierpnia Mama znowu poczuła bóle, ale początkowo sądziła, że to niedyspozycja żołądkowa po zjedzeniu śliwek. To była niedziela i Mama pomyślała, że dziecko urodzone w niedzielę, będzie miało szczęście w życiu. Pomyliła się niestety.
W klinice wojskowej panowała panika. Pielęgniarki zamiast zajmować się rodzącą, pozostawiły Mamę w sali porodowej, a same wieszały się na telefonach wydzwaniając do domów. Lekarze każdej chwili oczekiwali mobilizacji i zajęci byli załatwianiem swoich spraw. Poród okazał się bardzo ciężki i biedna Mama pozostawiona bez pomocy, cierpiała męki przez całą noc. Nad ranem bóle ustały, a Mama była półżywa z wyczerpania. Dopiero rano w poniedziałek 21 sierpnia, do sali wpadł lekarz i zobaczywszy Mamę w takim stanie, zrobił pielęgniarkom awanturę, przywołując je do porządku. Mama dostała zastrzyki na wznowienie bólów, masaże i poród się zaczął. Ale trochę zbyt późno, bo kiedy przybył wezwany pułkownik prof. W. Mama była wpół żywa. Profesor, wspaniały lekarz i cudowny człowiek, cieszący się każdym dzieckiem przychodzącym na świat, zobaczywszy, w jakim stanie jest Mama, wpadł w szał i prawdziwie po wojskowemu ustawił pielęgniarki i lekarzy. Ale ja urodziłam się martwa i dopiero mocny klaps lekarza, przywołał mnie siłą na ten najpiękniejszy ze światów.
Polki.pl
 Mama opowiadała mi, że dostała na obiad bulion i pomidory nadziewane ryżem i mięsem, ale nic jeść nie mogła. Leżąc sama w separatce, słyszała nocą przez szeroko otwarte okna, pijackie krzyki i śpiewy. W Poznaniu otwarto więzienia i wypuszczono więźniów na wolność w przewidywaniu wybuchu wojny. Ojciec nie wiedział, że ma córkę, bo już nie wychodził z Cytadeli, która zamieniła się w twierdzę. Dopiero dziadzio Michał, ojciec Mamy, powiadomił go telefonicznie o moim urodzeniu. Rodzina chciała zabrać Mamę do siebie, lecz ona się nie zgodziła i postanowiła wrócić z dzieckiem na Cytadelę. Była bardzo chora i do domu przywiozła ją karetka szpitalna.
 Tymczasem 24 sierpnia prezydent Rzeczypospolitej Polski Ignacy Mościcki zarządził mobilizację powszechną, która objęła 75 % Wojska Polskiego. 1 dniem mobilizacji był 31 sierpnia 1939 r.
A więc wojna! Przed ogłoszeniami zaczęły zbierać się tłumy ludzi, zdenerwowanych i przerażonych. Niektórzy mieli jeszcze nadzieję, że może nasi sojusznicy nie dopuszczą do agresji Hitlera. Zaczęło się bieganie po sklepach po zakupy żywności, po maski przeciwgazowe i zaklejanie szyb w oknach paskami papierów,    chroniąc je przed wypadaniem w czasie bombardowania. W dużych miastach kopano rowy przeciwlotnicze. W kościołach na ołtarzach wystawiono monstrancje, a ludzie modlili się żarliwie, błagając Boga o pokój.
foto.Polityka.
 Ojciec dostał rozkaz stawienia się w swoim byłym pułku w Jarosławiu. Mama zdecydowała się jechać z nim do rodziny Ojca w Rzeszowie. Sądzono, że wojna tam nie dotrze. Była bardzo chora, więc zniesiono ją na rękach do powozu, który dał Ojcu dowódca major Korasiewicz. Dwa piękne siwe konie, które miały mnie zawieźć do chrztu, teraz wiozły mnie na dworzec kolejowy, w moją pierwszą w życiu podróż. Pociąg, którym jechaliśmy, był ostatnim pociągiem, jaki nadszedł z Gdyni, przed wybuchem wojny.
Do Rzeszowa dojechaliśmy 31 sierpnia, w dzień mobilizacji. Mama była tak osłabiona podróżą, że wychodząc z wagonu zemdlała i upuściła mnie. W ostatniej chwili pochwycił mnie jakiś oficer, ratując przed śmiercią pod kołami wagonu. Ojciec zdążył tylko odwieźć Mamę do domu dziadków i pożegnać siostry, bo rodzice przebywali jeszcze w swoich dobrach na kresach.
 Pociągi na wschód były tak zawalone tłumami pasażerów, że Ojciec musiał do Jarosławia jechać na dachu wagonu. Wspominał potem, że patrzył w czyste granatowe niebo usiane gwiazdami i myślał, co przyniesie mu los. W Jarosławiu nikt się specjalnie wojną nie przejmował, Wprost przeciwnie, oficerowie wyszli na dziedziniec koszar, aby przypatrywać się lecącym wysoko samolotom. Byli zachwyceni, że mamy tak świetne lotnictwo. Ojciec, który w Poznaniu szkolił się na Ławicy, latając samolotami ostrzegł, że to raczej nie są polskie samoloty. Dowódca oburzył się na Ojca, nazywając jego słowa defetyzmem. Nagle samoloty obniżyły lot i za moment na koszary spadły pierwsze bomby, siejąc śmierć. Na Ojca zwalił się tułów oficera, któremu odłamek bomby uciął głowę! Wybuchła panika!
 
Stukasy bombardują Wieluń!
Nikt nie wiedział, że o 4,40 rano, niemieckie samoloty zbombardowały Wieluń, na pięć minut przed ostrzelaniem placówki na Westerplatte. Zginęło wtedy 1200 osób, a miasto zostało zniszczone w 90 procentach. Tego dnia, 1 września 1939 rok, przyszła śmierć i rozpoczął się Armagedon II wojny światowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz