czwartek, 4 lutego 2021

ROK 1944 - IMIENINY Taty.

 



Stałam przed lustrem i podziwiałam swoją nową sukienkę, granatową, w drobniutkie białe groszki. Miała koronkowy biały kołnierzy i koronkowe mankieciki przy krótkich rękawkach. To była letnia sukienka, ale dziewiętnasty marca tego roku był bardzo ciepły, prawie upalny, więc mama pozwoliła mi ubrać tę sukienkę na imieniny Taty, a także białe skarpetki i sandałki. Na dworze było tak ciepło, że Ojciec z Dziadziem Tadziem wynieśli do ogrodu krzesła i stół, aby przyjęcie odbyło się na świeżym powietrzu. Wprawdzie drzewa w ogrodzie jeszcze nie miały liści, ale już otaczała je seledynowa mgiełka.

Z tajnych audycji radiowych BBC wiedzieliśmy, że Niemcom źle się dzieje i powoli przegrywają wojnę. Ta nadzieja budziła u wszystkich szaloną radość. Późnym wieczorem, Dziadek wyciągał ze skrytki w szafie radioodbiornik i wtedy rozlegał się rytmiczny, znajomy sygnał: Bum. Bum. Bum. Bum! rozgłośni polskiej w BBC. To dzięki radiu dowiedzieliśmy się o klęsce Niemiec w Afryce w 1943 r, gdzie marszałek Rommel, przegrał bitwę pod El Alamein z gen. Montgomerym, a na Sycylii wylądowali alianci, aby jeszcze tego samego roku postawić nogę we Włoszech. Tymczasem Armia Czerwona znajdowała się już na stepach Ukrainy, staczając ciężkie walki w pobliżu dawnych polskich miast Buczacza i Kamieńca Podolskiego.

Miałam wtedy pięć lat i rodzice nie pozwalali mi słuchać radia, wysyłając mnie wcześniej do łóżka. Zresztą nawet nie zrozumiałabym tych wiadomości, wiedziałam jednak, że dorośli cieszyli się, iż Niemcy dostają wszędzie w kość i koniec wojny zbliża się szybko do naszych granic. Tego również nie pojmowałam, gdyż od pieluch, żyłam w czasie terroru okupacji niemieckiej, i nie wiedziałam co oznacza koniec wojny i pokój. Mama tłumaczyła mi zawile, że odzyskamy wolność i Niemców już wtedy w mieście nie będzie. O, to rozumiałam doskonale i cieszyła mnie świadomość, że nie trzeba się będzie bać gestapo, bo tę straszną nazwę znało w tym czasie każde polskie dziecko.

Z powodu wojennych niepowodzeń Niemców, ludzie zaczęli swobodniej oddychać, a Tata postanowił urządzić na Józefa, w swoje imieniny, przyjęcie dla sąsiadów i kolegów z pracy. Po brawurowej ucieczce z niewoli w Norymberdze i ukrywaniu się przez dwa lata, Tata znalazł pracę na kolei. Miał tam wspaniałe pole do obserwacji niemieckich transportów wojskowych, a także do robienia z kolegami AK-cami akcji sabotażowych. Ojciec ze swoim przyjacielem, panem Kostkiem, także przedwojennym wojskowym, wchodzili cichaczem na platformy z czołgami i ciężkim przedmiotem rozbijali celowniki w czołgach, które stawały się nieużyteczne. Meldunki o niemieckich transportach idących na wschód i ze wschodu na zachód z rannymi żołnierzami, przekazywane były do dowódcy okręgu AK i dalej, aż do Warszawy.

 

Rozbawieni kolejarze 1943 r. Miedzy nimi jest pan Kostek.

W dzień imienin, już od samego rana w kuchni panował gorączkowy ruch. Krążyłam po domu, pociągając nosem i oblizywałam się, czując apetyczne zapachy. Ciasta już były upieczone, ciocie robiły sałatkę jarzynową, a Mama z Babcią gotowały bigos i piekły dużą kurę przyniesioną poprzedniego dnia ze wsi przez Hanię, przedwojenną służącą dziadków, razem ze śmietaną, serem i masłem. Pracując u dziadków, Hania miała dobrze i nie zapomniała w tym w czasie okupacyjnej biedy, przynosząc nam wiejskie przysmaki. Koledzy ojca, kolejarze, dostarczyli pachnące czosnkiem kiełbasy z nielegalnego uboju, a były to znakomite wyroby, bo miasto słynęło dawniej z wędlin w całej Polsce.

W ogrodzie, na stole przykrytym białą serwetą, stały butelki bimbru, a także wina i koniaku, ukradzione przez kolejarzy z niemieckiego transportu. Z tego transportu pochodziły także dwie puszki sardynek i butelki dobrego ciemnego piwa. Ja dostałam nawet tabliczkę czekolady i jedną pomarańczę, z którymi obnosiłam się przez całe rano, nie ośmielając się skosztować tych pyszności. Po południu panie zastawiły stół i zaczęli schodzić się goście. Z domu wyniesiono patefon i po ogrodzie rozlegał się głos pana Fogga, śpiewającego: „Jesienne róże” i „Już nigdy”. Przystojny pan Poldek, tańczył z Mamą, a Ojciec rozmawiał na osobności ze swoim przyjacielem panem Kostkiem. Mówili coś ściszonymi głosami, ale zdążyłam usłyszeć, jak pan Kostek powiedział do Ojca:

- Józek, żebyś ty wiedział, jaki ja jestem szczęśliwy!

Zapamiętałam jego słowa. Dopiero po wielu latach, będąc już dorosłą kobietą, dowiedziałam się od Ojca, że tego dnia pan Kostek był po miłosnej nocy ze swoją ukochaną. Zanim zasiedliśmy do stołu, do ogrodu wpadła Pani Józia, nasza praczka, zalana łzami radości. Opowiedziała nam, że jej jedyny syn, wywieziony na roboty do Niemiec, gdzieś aż pod francuską granicę, zdołał uciec od bauera i przez Francję i Hiszpanię, dostał się do Wielkiej Brytanii i wstąpił do polskiej armii. Pani Józia właśnie dostała od niego kartkę z Czerwonego Krzyża. Opowiadając nam o tym, śmiała się i płakała z radości. Ponieważ tego dnia była również solenizantką, Mama zaprosiła ją do stołu.

Wszyscy komentowali głośno przygody dzielnego chłopaka, a ja przysiadłam się do kiełbasy, bardzo rzadko pojawiającej się na naszym stole. Skosztowałam wszystkiego po trochu i solidnie najedzona biegałam po ogrodzie, oglądając pączki na krzewach forsycji i wschodzące wczesnowiosenne kwiaty. Przychodzili się coraz to nowi goście, sąsiedzi i koledzy Ojca. Zrobiło się bardzo wesoło. Tata poprosił mnie do tańca, pan Poldek zakładał coraz to nowe płyty, a przy muzyce, po zielonym już trawniku tańczyły pary.

Zachciało mi się siusiu, więc pobiegłam do łazienki w domu, a potem wyszłam na balkon wznoszący się nad ogrodem. Z wysokości pierwszego piętra, przypatrywałam się rozbawionemu towarzystwu, słuchałam wznoszonych toastów i śpiewów „Sto lat” dla solenizanta. Było tak wesoło, tak beztrosko, jakby nie było okupacji i czającego się w pobliżu niebezpieczeństwa. Obraz tych bawiących się wesoło ludzi, po prostu wrył mi się w pamięć na zawsze. Kiedy przymknę oczy, widzę siebie, taką dumną, w granatowej sukience, zerkającą boczkiem na pana Poldka, który bardzo mi się wtedy podobał. Wydawałam się sobie zupełnie dorosłą osobą i byłam oburzona, że rodzina nie traktowała mnie poważnie.

Ja z Mamą na promie na Wisłoku.
 Wstawieni goście zaczęli śpiewać piosenki wojskowe i modne wtedy „Serce w plecaku”. Tę piosenkę dobrze znałam, bo śpiewali ją nasi znajomi z AK, dwaj bracia, grając na harmonii w letnie wieczory, kiedy siedzieliśmy na brzegu rzeki. Zeszłam z balkonu do ogrodu, Tata poczęstował mnie odrobiną wina, a Mama stanowczo zapędziła mnie do łóżka, choć było jeszcze jasno. Płakałam, nie chciałam iść spać, ale z Mamą dyskusji nie było. Za chwilę znalazłam się w swoim pokoju, w łóżku pod kołdrą. Jeszcze się targowałam, jeszcze na siłę otwierałam powieki, słysząc dochodzące z ogrodu śpiewy i muzykę, ale powoli zapadałam z spokojny sen.

Nazajutrz zbudziłam się późno, a raczej obudził mnie Tata, wołając:

- Wstawaj, pikusiu, dostaniesz na śniadanie kiełbaskę!

Na myśl o smacznej wędlinie, wyskoczyłam z łóżka i w koszuli nocnej pobiegłam do kuchni. Ojciec tego dnia miał dopiero wieczorem dyżur na kolei i siedział w jadalni, jedząc śniadanie. Ucałowałam go, mając nadzieje, że pojedziemy na rowerze na dalszy spacer. To były wspaniałe chwile swobody spędzone razem z Ojcem. Ale zanim otworzyłam usta, weszła Mama i kazała mi iść ubrać się i zejść na śniadanie. Dziś już nie pamiętam, co dalej robiłam; chyba nie udało mi się namówić Taty na spacer, bo był w domu i dyskutował o czymś z Dziadkiem.

Siedziałam przy stole coś sobie rysując, kiedy nagle gwałtownie otworzyły się drzwi i do pokoju wpadł pan Poldek. Był śmiertelnie blady i cały się trząsł ze zdenerwowania.

- Kostek aresztowany! - krzyknął do Ojca. - Dziś w nocy przyszli po niego. Wsypa!

Ojciec zmienił się na twarzy. Widziałam, jak zacisnął z całej siły szczęki, aż zbielały mu policzki. Popatrzył na Dziadka, także wstrząśniętego tą wiadomością.

- Musisz się ukryć. - powiedział Dziadek do Taty, podsuwając krzesło panu Poldkowi.

Ojciec zastanawiał się przez chwilę, a potem potrząsnął głową.

- Nie mogę. - powiedział zmienionym głosem. - Tym samym przyznałbym się do winy. Zresztą trzeba się dowiedzieć, za co Kostek został aresztowany. Pójdę do pana Simonsena i poproszę, żeby się dowiedział, o co Kostek został oskarżony.

- Słuchaj, - odezwał się pan Poldek, ochłonąwszy nieco ze zdenerwowania. - Obawiam się, że to poważna sprawa, bo razem z Kostkiem gestapo aresztowało kilku innych chłopców. Siedzą w Zamku.

- Tym bardziej trzeba się koniecznie dowiedzieć, czy możliwy jest jakiś ratunek dla Kostka. Idę do Simonsena.

Pan Simonsen, Austriak, bardzo dobry człowiek, był dyspozytorem na kolei. Ojca bardzo lubił i można mu było zaufać. Ojciec natychmiast poszedł się przebrać i wyszli z panem Poldkiem, odprowadzani płaczem Mamy i Babci. To była prawdziwa tragedia, bo pan Kostek był w tym samym oddziale AK, co Ojciec i wiedział, że Tata jest przedwojennym oficerem i jego dowódcą. Życie Ojca zależało od tego, co pan Kostek zezna na przesłuchaniu.

Byłam przerażona, bo jako dziecko wojny, wiedziałam co znaczyło aresztowanie człowieka przez gestapo. Przez kilka następnych dni w domu panowała złowroga, napięta atmosfera, Ojca prawie nie widywałam. Mogłam się tylko domyślać, że dzieje się coś bardzo niedobrego.

O całej tragedii dowiedziałam się ze szczegółami wiele lat później.

W oddziele AK dobrze zakonspirowanym na kolei, służyli w większości przedwojenni podoficerowie i żołnierze. Znali się i mogli sobie wzajemnie zaufać. Akcje przeprowadzano według zasad konspiracji i wiedzieli o niej tylko ci, którzy brali w niej udział. W czasie jednej z akcji, poległ AK-owiec i na jego miejsce przyjęto młodego chłopca, poleconego przez kogoś z konspiracji. Ze względu na zbliżającą się akcję sabotażu transportu niemieckiego, włączono nowo przyjętego chłopaka do oddziału. To była fatalna decyzja.

Zaraz po akcji, chłopak poszedł do jakiejś oberży, upił się i zaczął chwalić się do kolegów, że jest AK-owcem i brał udział w akcji. Jednym z gości w lokalu był niemiecki agent. Natychmiast zadzwonił do gestapo. Zjawili się błyskawicznie i chłopak został aresztowany. W czasie przesłuchania na Zamku, nie wytrzymał bicia i zaczął sypać. Powiedział o panu Kostku, ale na szczęście o Ojcu nie wiedział, bo Ojciec nie brał udziału w tej akcji. Wszyscy, o których chłopak wiedział, zostali aresztowani, a między nimi i pan Kostek.

Jeszcze w dniu aresztowana przyjaciela, Ojciec poszedł do pana Simonsena i powiedział mu o uwięzieniu pana Kostka. Okazało się, że dyspozytor już wiedział o tym i był bardzo niespokojny o jego los. Na prośbę Ojca, po długim namyśle, zgodził się zatelefonować do znajomego gestapowca i dowiedzieć się, o co pan Kostek został oskarżony. Ojciec był obecny przy tej rozmowie. Simonsen był zdenerwowany i po prostu bał się, a jednak zadzwonił do gestapo. Rozmawiał bardzo krótko. Nagle zbladł i odłożył słuchawkę. Ojciec zauważył, że drżała mu ręka. Spojrzał Ojcu w oczy i powiedział szeptem:

- Her Erban, niech się pan tą sprawą nie interesuje. Nic więcej nie mogę zrobić.

Rozpaczliwe próby uratowania pana Kostka, nie zdały się na nic. Niemcy byli przekupni i czasami udawało się jakiegoś więźnia wykupić. Za pana Kostka ofiarowano gestapowcom milion złotych, olbrzymią sumę na owe czasy. Pieniędzy nie przyjęto, więźniów nie wypuszczono, poddając ich torturom. Przypominam sobie, że w tamte dni chodziłyśmy z Mamą Aleją Kasztanową, biegnącą równolegle do murów Zamku i patrzyłyśmy w małe, zakratowane okienka cel, zastanawiając się w której siedzi pan Kostek? 

Aleja Pod Kasztanami.
 


Ojciec strasznie przeżywał aresztowanie przyjaciela. Nie ukrywał się, choć każdej chwili groziło mu aresztowanie. Mama płakała i modliła się, błagając Boga o ratunek dla tych nieszczęsnych więźniów. Na intencję uwięzionych odprawiano nabożeństwa błagalne, ale Bóg był głuchy na nasze prośby. Przez pracujących na Zamku strażników, wiedziano, że więźniów poddano strasznym torturom, szczególnie pana Kostka, bo ten przeklęty gówniarz, wskazał go jako dowódcę akcji. Jednak pomimo bicia i łamania kości, pan Kostek nikogo nie wydał. Był prawdziwym bohaterem.

Po jakimś czasie z Zamku nadeszła wiadomość, że więźniowie zostaną rozstrzelani i jeszcze tej samej nocy pogrzebani na cmentarzu. Wprowadzono więźniów do długiego korytarza, i ustawiono rzędem przy ścianie. Strzelano im kolejno w głowę, a ten biedak stojący na ostatku musiał czekać na swoją kolej… Trupy wrzucono do ciężarowego samochodu i zawieziono na cmentarz na Pobitnem. Z jadącego samochodu spływała krew na jezdnię. O świcie spędzeni ludzie musieli zmywać tę krew z ulicy.

Zwłoki rozstrzelanych, Niemcy wrzucili do głębokiego dołu i zasypali ziemią. Jednak nie wiedzieli, że mieli świadków zbrodni. Gryps wysłany z Zamku, powiadomił rodziny rozstrzelanych. Młoda kobieta w ciąży, wraz z matką, ukryła się na cmentarzu i zobaczyła, jak Niemcy wrzucają ciało zabitego męża do dołu. Wydała okrzyk, ale matka zakryła jej usta ręką i uchroniła od śmierci. Kobieta potem poroniła i do końca życia była psychicznie chora.

 


Grób rozstrzelanych długi czas pilnowany był przez Niemców, dopiero jesienią kiedy miasto zostało wyzwolone przez Armię Czerwoną, ludzie pokryli mogiłę kwiatami, a potem na tym miejscu stanął piękny grobowiec. Chodziliśmy tam całą rodziną, modlić się i dziękować panu Kostkowi za życie Ojca.

Pomimo upływu lat pamiętam tamten dzień i widzę jego twarz, gdy rozpromieniony i wzruszony zwierzał się Ojcu, że jest taki szczęśliwy….. Od tamtego dnia, Ojciec nigdy więcej nie wyprawiał swoich imienin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz