piątek, 28 grudnia 2018

ŚWIĘTA MINĘŁY, ALE KŁOPOTY ZOSTAŁY!



Melduję posłusznie, że świąt nie urządzałam, więc nie jestem przejedzona, (obżarta) i raczej w formie. Pragnę się podzielić moimi wrażeniami, bo ciężko mi się robi na sercu, kiedy patrzę w znękane i przygaszone oblicze naszej jedynej głowy Państwa. Biedak. Siłą stłumiłam wybuch płaczu, kiedy podpisywał ten cholerny dokument, wymuszony przez Unię.
Z tej Unii też kawał drania! Udawała słodki pyszczek, robiła do nas czułe minki, ale jak tylko nasz katolicki, mądrze wybrany rząd, próbował zreformować sądy, zaraz pokazała zęby. I wtedy wylazł wilk z owczej skóry!
Nasz prezydent, wybitny znawca prawa uznał, że Sąd Najwyższy jest już stary, zramolały i najlepiej poczuje się na emeryturze, razem ze swoją prezeską! Ale nie, zamiast zastosować się do zarządzenia sejmu i pana prezesa, jak gdyby nigdy nic przyłazili do roboty. Co gorsza, podnieśli raban, że im się krzywda dzieje, więc naturalnie zaraz wtrąciła się Unia ze swoim paskudnym TSUE, która tylko czyha na to, aby nam dołożyć. W związku z tym, pan prezydent musiał podpisać ustawę, przywracającą do pracy tych starych pryków, którzy i tak przychodzili do roboty, żeby zrobić na złość rządowi i panu prezydentowi osobiście, łamiąc prawo i gwałcąc Konstytucję!
Sędziowie SN wracają do pracy.
Teraz nasza umiłowana głowa Państwa polskiego, czuje się rozczarowana, niepocieszona i bardzo przygnębiona. Zauważyłam, że nawet krzyczeć już przestała, tylko pojękuje. Bo niestety, okazało się, że znaczące postaci polskiego wymiaru sprawiedliwości, swoim zachowaniem naruszają przepisy prawne, przepisy konstytucyjne, lekceważą przepisy ustawowo obowiązujące. W związku z czym mamy anarchię, wywołaną przez przedstawicieli sprawiedliwości. A wszystko przez to, że nie chciało się im siedzieć w chałupie!
Szlochałam z żalu, kiedy nasz biedny męczennik żalił się, że musi przyjąć werdykt Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, bo nieszczęsna gwałcona Polska, nie ma już gdzie się od niego odwołać. Ale to nie znaczy, że pan prezydent z tym werdyktem się zgadza! Nie, nie i jeszcze raz nie! Ale podpisać musiał. A w związku z orzeczeniem obrzydliwej TSUE, do SN już wracają sędziowie splamieni w czasach komunizmu!
Zgroza zatyka mi gardło! To przecież potworność, bo nie dosyć, że te znaczące postaci wymiaru sprawiedliwości nie słuchały zarządzeń władz, to jeszcze przywlokły z sobą czarne widmo czasów sprawiedliwie minionych! Jak to człowiek nie wie z kim ma do czynienia. Niby to sędzia, niby sprawiedliwość, a w środku komuch, przytajony lewak! Z pewnością nie chodzą do kościoła, nie słuchają Radia Maryja, nie szanują uwielbianego przez naród ojczulka Rydzyka, ale pod togą sędziowską noszą „Kapitał” Marksa! 

I jak tu wierzyć w polski wymiar sprawiedliwości? Nic dziwnego, że pan prezydent nie może spać i stracił apetyt tak dalece, że nawet w święta pił tylko wodę…. z paroma procentami. Aby uspokoić udręczoną duszę, pewnie w najbliższym czasie wybierze się na narty. No bo co ma biedaczyna robić?

Muszę przyznać, że pan premier Morawiecki wlazł mi na odcisk. Wybrał się do Poznania, na 100-letnią rocznicę wybuchu Powstania Wielkopolskiego i swoim zwyczajem gadał wiele, nie zawsze mądrze, machając rękami i sobie przypisując powstańcze sukcesy. Obawiam się, że wkrótce się okaże, że to pan premier „sam adin”, wygrał II wojnę światową. Ponieważ jestem wnuczką powstańca wielkopolskiego, więc mnie jego gadulstwo wkur… i te de! W jednej sprawie przyznałam premierowi rację kiedy oznajmił, że poznaniacy nie zmienili się od tamtych bojowych czasów. Słusznie, bo gdzie jak gdzie, ale w Poznaniu PiS przegrywa na całej linii z kretesem!

Swoim zwyczajem, na Pasterce polscy biskupi uczynili z ambon trybuny polityczne. W Warszawie wierni dowiedzieli się od kardynała Nycza, że dziecko nie jest własnością rodziców, lecz darem od Boga. Wprawdzie czasem kłopotliwym i wrzeszczącym, ale zawsze darem, który rodzic winien szanować.    Jednak od czasu do czasu, nie zaszkodzi tego daru przetrzepać, bo :    „ Duch święty dziateczki rózeczką bić radzi. Rózeczka nie szkodzi, do nieba prowadzi!” Amen.
Na Wybrzeżu arcybiskup Sławoj, ujął się na znieważanym i zniesławianym duchowieństwem, które we dnie i w nocy pełni swoją posługę, nie licząc na datki. Była to aluzja dotyczącą prałata Jankowskiego, w sprawie którego prezydent Gdańska zwrócił się do duszpasterza Głodzia, prosząc o informacje. No to je otrzymał! Swoją drogą, imię arcybiskupa znanego z krasomówstwa i sympatii do dyrektora Rydzyka, dziwnie mi się kojarzy z przedwojennym wynalazkiem, tak zwanymi „sławojkami” Starsze pokolenie wie o co mi chodzi, młodzież wiedzieć nie musi.

Przed samymi świętami, nasz drogi pan prezes, ojciec dobrotliwy narodu, nawiedził radio oraz telewizję, składając narodowi świąteczne życzenia. Nie wiem, czy się nie przejęzyczył, ale wyraźnie usłyszałam, że życzył dobrze „wszystkim Polakom”! Jak to wszystkim? Miał na myśli swój pisowsko-rydzykowski elektorat, czy też: „zdradzieckie mordy, kanalie, komuchów, gorszy sort, lewaków i wnuków ubeckich?” E, z pewnością się przesłyszałam!

Z najnowszych czasów wielka nowina! Pan wicepremier Gliński otrzymał wspaniały tytuł: „Człowieka Wolności” Bardzo słusznie i trafnie. Pan Gliński znany jest z tego, że jak pan prezes powie, że Wolno! to on posłusznie wykonuje to, co pan prezes każe.
Polakom ponownie objawił się zapomniany już trochę pan Macierewicz twierdząc, że wybuch był, tylko go nikt nie słyszał. Ładunek wybuchowy zamontowany został w czasie remontu w Samarze, pół roku przed Smoleńskiem. W tej Samarze widać mieli jasnowidza, który przewidział, że za pół roku Kaczyński poleci do Smoleńska, wyładowawszy samolot do granic wytrzymałości najwyższymi polskimi vipami! Stan umysłu pana Macierewicza prosi się o lekarza!

Ale najlepszą wiadomość chowałam niemal na koniec. O mało nie zleciałam z fotela, usłyszawszy z ust byłego prezydenta i laureata Nagrody Nobla, że  lubi on Rosję i pragnąłby, aby nasze stosunki były bardziej przyjazne. Wyraził chęć odwiedzenia tego kraju oraz stwierdził, że ceni prezydenta Putina, który jest człowiekiem inteligentnym!
No, prawicy jakby kto im nasypał pokrzyw w gacie. Pewien pisuar, akurat mający gadkę w TVN24, już zaczął insynuować, że w czasie swego pobytu w Moskwie, Wałęsa pewnie coś podpisał. Wiadomo, Bolek, agent ubecki! Ze świętym oburzeniem oznajmił, iż Wałęsa popełnia wprost zdradę stanu w chwili, gdy w USA odbywają się rozmowy na temat usytuowania w Polsce stałej bazy  im. D. Trumpa!  Pomysł na stałe bazy USA w Polsce, poddał Trumpowi prezydent Duda. Sam tego nie wymyślił, bo się na strategii nie wyznaje, tylko ktoś musiał mu ten pomysł podsunąć. Kto, nie wiadomo, za to wiadomo w jakim celu. Wracając do wypowiedzi Wałęsy, temat ten zaczęły wałkować  stacje telewizyjne, państwowe i prywatne, wieszając na Wałęsie  wszystkie psy, jakie mieli pod ręką. Słyszałam opinię, że  ma starczą demencję i nie wie co gada. Pewna pani, w stacji, którą nawet lubię zasugerowała, że były prezydent musiał wziąć za tę wypowiedź kupę kasy, oczywiście od Putina!

Bohater tej skandalicznej wypowiedzi zachowuje olimpijski spokój i podśmiewa się pod wąsem.
Zaczęłam się zastanawiać, rozważając jego wypowiedź "za i przeciw" Wyszło mi, że jednak Wałęsa ma dobrze w głowie. Po pierwsze, nikomu jeszcze dobrosąsiedzkie stosunki nie wyszły na złe. Po wtóre, gdyby Polska nawiązała przyjazny kontakt z Rosją, to po jaką cholerę potrzebne by nam były amerykańskie bazy i amerykańskie wojsko, które tu siedzi, je, pije, nic nie robi i kosztuje nas Polaków miliony dolarów!
 Z doświadczenia wiem, że wyrażenie się dobrze o Rosji i o Putinie, to dla obecnego rządu i części społeczeństwa, brzmi jak bluźnierstwo i bezczeszczenie świętości naraz. Prawica pod dyktandem USA, śpiewa tak, jak jej zagrają w Waszyngtonie, a część stacji telewizyjnych jest subsydiowana, lub jest własnością amerykańską, więc tak się to ma do wolności mediów i demokracji, jak pięść do nosa, albo dupa do trąby. 
Pamiętam, że w czasach słusznie minionych, Polacy lubili swoich sąsiadów ze Wschodu, bo umieli oni tęgo wypić, żarcie było u nich dobre i prawdziwie słowiańska gościnność. Już widzę te gromy lecące na moją skołataną głowę i rzewne wypominanie, a to Katynia, a to Sybiru i innych grzechów. Ale moi drodzy, od tego czasu minęło siedemdziesiąt lat! To była inna Rosja i inni Rosjanie. 

Dzięki mądrości niektórych polskich polityków, umieliśmy nawiązać przyjazne stosunki z Niemcami, pomimo potwornych krzywd, jakie wyrządzili narodowi polskiemu. Więc dlaczego takie wzburzenie po słowach Wałęsy? Wolimy mieć bazy USA i być może wojnę, czy przyjaznego sąsiada  i ogromny rynek zbytu? Ale dopóki rządzi PiS, nie rozwiążemy tego problemu.
 A poza tym życie w naszym umiłowanym kraju jest piękne i przyjemne. Z radością zmierzamy do Sylwestra i Nowego Roku. Wprawdzie sześć bezdomnych osób spaliło się w Warszawie, szukając noclegu w drewnianej altance, ale kto by się przejmował takim drobiazgiem! Nikt z bardzo katolickich ministrów, nie pofatygował się na miejsce tragedii. W Sylwestra pan Kurski uraczy nas piekielnym łomotem, nazywanym inaczej Koncertem Sylwestrowym, bo nikt w  żadnej telewizji nie ma czasu i ochoty przygotować dobrego programu, „Znachor” i „Trędowata” już były emitowane w święta! Czas, kiedy zaśmiewaliśmy się w Sylwestra ze wspaniałych telewizyjnych kabaretów, minął dawno i bezpowrotnie. Obecnie ludziska postoją sobie kilka godzin na deszczu, słuchając  występów naszych domorosłych  "kwiczołów",a na koniec roku, zamiast ognistego mazura z "Halki"  lub "Strasznego Dworu", usłyszymy jakiś amerykański kawałek, to co? Żyjemy przecież w Europie.
 Trudno, przeżyliśmy najazd szwedzki, przeżyjemy i pana Kurskiego, o ile wcześniej prezes nie wyleje go na zbitą twarz. Tym optymistycznym akcentem kończę moje dywagacje na temat. A moim kochanym Czytelnikom, życzę pomyślnego, szczęśliwego i zdrowego Nowego Roku 2019! Do siego roku!

piątek, 21 grudnia 2018

O CZYM MARZĄ POLACY!

To ja, we własnej osobie w czasie pobytu na wsi.
W moim domu rodzinnym nikomu nie wolno było przeklinać. Kiedy ktoś powiedział:”psiakrew”, babcia mierzyła nieboraka spojrzeniem iście prokuratorskim i pytała groźnie:
- A u spowiedzi byłaś (łeś)? - i biedaczysko cały dzień miał przechlapane.
Biję się w piersi z pokorą i przyznaję, że ja byłam czarną owcą w rodzinie! Naturalnie często bezwiednie, bowiem bardzo lubiłam powtarzać słowa usłyszane na podwórku. Toteż nic dziwnego, że pewnego dnia wkroczyłam do kuchni i spytałam władczym tonem:
- Cholera! Jest już w końcu to żarcie, czy nie?
Miałam wtedy wszystkiego trzy latka z groszami, więc mi się upiekło. Ciotka chwyciła mnie za rękę i wyprowadziła z kuchni, usuwając mnie tym sposobem, sprzed oczu babci. Za to biedna niewinna mama, usłyszała od babci kilka cierpkich słów, na temat mego „podwórzowego wychowania”. Skończyło się na tym, że zabroniono mi samej wychodzić na podwórze i bawić się z dziećmi sąsiadów, nie zawsze dobrze wychowanymi. Wkrótce potem stałam się przyczyną skandalu, o jakim mówioną w całym mieście. No, może trochę mniej; powiedzmy w całej parafii.
Nie lubiłam niedzielnych nabożeństw, w których uczestniczyła cała rodzina. Zwykle był tłok, więc mama brała mnie na ręce. Z tej wysokości, oglądałam sobie pobożne obrazy i bardzo się nudziłam. Tym razem, zdenerwowała mnie gra organisty, który nie wiadomo dlaczego, wygrywał na organach tylko pobożne kawałki. Kiedy zapadła chwila ciszy przed Podniesieniem, odwróciłam się w stronę chóru, i zawołałam gromkim głosem:
- Dupa! Cholera! Zagrajcie mi „Zasiali górale”! - był to bowiem w tym czasie mój ulubiony kawałek.
Wolę nie wspominać, co się potem działo. Niestety, nawet mój niewinny młodociany wiek nie uratował mnie od solidnego lania. Odebrano mi wszystkie przyjemności, łącznie z kupnem ciastka z kremem! Przez długi czas uważana byłam za zakałę rodziny i nawet dziadzio, odrywając na moment oczy od czytanej książki, przyglądał mi się podejrzliwie. Opinię czarnej owcy, ugruntowałam już sobie w nieco starszym wieku. Będąc na zabawie tanecznej z rodzicami, zauważyłam z niesmakiem, że orkiestra trochę w „stanie wskazującym”, potwornie fałszuje. Kiedy skończyli się produkować, bez namysłu wlazłam na krzesło i głośno ich skrytykowałam, wołając:
- Ja pieję takie rzępolenie!
W tym miejscu spuszczę zasłonę na to, jak mnie potraktowano. Miałam już siedem lat i zostałam ukarana stosowanie do mego występku. Przez długie lata wystrzegałam się brzydkich wyrazów i to tak dalece, że znaczenie słowa: „kurwa mać”, poznałam mając lat osiemnaście! Wspominam moje dziecinne lata tylko dlatego, że teraz na starość klnę często i głośno.

No bo jak tu nie przeklinać, widząc zbolałego pana prezydenta siedzącego przy biurku i podpisującego ustawę, kasującą ustawę, którą poprzednio sam podpisywał, a nawet był częściowo jej autorem. Patrząc na jego blade, znękane oblicze i drżącą rękę trzymającą długopis, - chyba ten od Trumpa? - byłam bliska zalania się łzami współczucia. Nie podobna znosić spokojnie anarchię elity naszego sądownictwa, która uważając się za bezkarną, bezczelnie przychodziła do pracy? Chociaż ustawa podpisana przez pana prezydenta im tego zabraniała! Wprawdzie zarządzenie wydane przez Unię znosiło to, co uchwalił polski sejm, a pan prezydent podpisał, ale zawsze należało stosować się do zarządzeń naszego dobrego rządu, sprawującego władzę, a nie do jakiejś Unii.
Jak to możliwe, żeby sędziowie SN, zamiast zmieniać wnukom pieluchy i kopać w ogródku, przychodzili, jak gdyby nic do pracy, lekceważąc zakazy wydane im przez sejm i pana prezydenta? Widać jak na dłoni, że zanarchizowane elity sędziowskie uważają się za bezkarne i stojące ponad prawem. Toteż biedny pan prezydent strasznie cierpiał, zmuszony podpisać ustawę, znoszącą poprzednio podpisaną ustawę i tym samym, zezwalając starym, upartym prykom z SN nadal pełnić swoje obowiązki. To oburzające, że wtrąca się do nas jakieś TSUE, z której dla nas nic nie wynika. Jakaś Unia,wyimaginowana wspólnota, w której nawet porządnej żarówki 70 Vat kupić nie można. Lepiej nich zostawią nas w spokoju i pozwolą naprawiać Polskę, pozostawioną w gruzach przez Tuska i jego ciemną ferajnę! Zresztą także pan premier Morawiecki, zauważył trafnie, że pomoc Unii wystarczy nam do naprawy chodników i tyle.

A przecież każdy dobry Polak wie, że pan premier nigdy nie mija się z prawdą!
Starsza pani Romaszewska, która służy panu prezydentowi za doradcę, oświadczyła z mocą, że pan prezydent znaczniej mniej łamał Konstytucję, niż opozycja łamała. Starowinka ma początki starczej demencji, bo w przeciwnym razie wiedziałaby, że prezydentowi łamać Konstytucji nie wolno!! Ale kto by się czepiał słówek poczciwej kobieciny? Starość nie radość. Prezydent trzyma ją z dobroci serca, udając, ze słucha jej rad.

Na domiar złego, totalna opozycja stara się usilnie, żeby przeszkodzić uwielbianemu przez naród rządowi PiS-u, uczynić Polaków szczęśliwymi. Na ostatniej konwencji partii, sam pan prezes stwierdził z radością, że PiS, była, jest i będzie partią wymarzoną przez cały naród! Partią czystą, bez żadnych afer i przestępstw finansowych, jak się to zdarzało tej pełzającej opozycyjnej PO! Wszystkie afery KNF i Skoków oraz inne, to tylko i wyłącznie wina PO, bo ta partia rządząc ukochaną ojczyzną, nie przestrzegała prawa i nie nadzorowała banków! A teraz prokuratorzy czepiają się byle czego… Na szczęście pan minister Sprawiedliwości i Prokurator Generalny, ukróci ich samowolę! Żyjemy przecież w państwie prawa i sprawiedliwości.
Zakończył się już nareszcie Szczyt Klimatyczny w Katowicach. Pogadano, ble,ble,ble, a lodowce topią się, jak się topiły. Pan prezydent z właściwą sobie otwartością, na początku zjazdu uświadomił zebranym klimatologom, że Polska na węglu stoi i kwita! A komu się to nie podoba, może nam podskoczyć! Sam miał niewątpliwą przyjemność uścisnąć krzepką dłoń Arnolda Schwarzeneggera! Niewielki sukces, ale zawsze…

Ale to wszystko małe piwo w porównaniu do wydarzeń, jakie działy się w pobliżu domu pana wiceministra Zielińskiego – tego od policji i donosów. Jakaś posłanka z opozycji, osoba z pewnością niezrównoważona opisywała, jak to policjanci pełnią straż przy rezydencji pana Zielińskiego. No i co ją to obchodzi? Może oni to lubią? Stoją, pogadają, zapalą papierosa, kupią sobie hod doga i już. A ona zaraz całą aferę wywala. Ale pan Zieliński z miejsca odparł te kłamliwe zarzuty, przedstawiając fakty tak wstrząsające, że zakrawają na horror!
Ujawnił, że w pobliżu jego domu znaleziona ludzką głowę! Wyobraźcie to sobie! Pan wiceminister nie uściślił, gdzie znaleziono tę głowę. W ogródku, pod altanką, czy jeszcze bliżej, pod oknem sypialni pana Zielińskiego? Więc nic dziwnego, że policja strzeże czujnie snu swego wielkiego przyjaciela i szefa. W tym przypadku zarzuty upierdliwej kobiety nie miały żadnego sensu.
Ale totalnej opozycji to nie wystarczało. Musieli, no po prostu musieli, gdzieś grzebać i wygrzebali – naturalnie kłamliwe twierdzenie, że z tą ściętą głową to strachy na Lachy. Owszem znaleziono czaszkę ludzką, ale było to przed dwudziestu laty, w czasie kiedy pan Zieliński nie był panem Zielińskim, tylko zwykłym obywatelem. Co więcej, czaszka leżała w odległości kilku kilometrów od obecnej rezydencji pana wiceministra.

Oj ludzie, byle się czegoś czepić! A kto mógł zaręczyć, że jakiemuś totalnemu lewakowi, albo innym zdradzieckim mordom, nie przyjdzie do głowy, uciąć komuś łepetynę i podrzucić pod okno pana wiceministra? No. kto zaręczy, że nic takiego się nie stanie? Więc wierni policjanci strzegą domostwa wiceministra i nikt nie ma prawa wściubiać w to nosa. Jasne?
Polski parlament poniesie wkrótce ogromną stratę, gdyż pani Krystyna Pawłowicz, znana z wybitnej elokwencji oraz barwnych skojarzeń oznajmiła, że rezygnuje z polityki, na rzecz cichego, spokojnego życia. Złośliwcy mówią, że żarcia! Ale Polacy są załamami tą wypowiedzią. Podobnie zniknął z ekranów telewizorów nasz wielki, niedoceniony minister Antoni Macierewicz. Nawet Misia nie widać!  Za to helikoptery Caracale, zakupili Węgrzy! Mają widać złego ministra Obrony Narodowej, bo po co im  helikoptery?


Jedyne, co Polaków jeszcze trzyma przy życiu, to niepewność, czy podniosą nam cenę energii elektrycznej, czy nie. Pan premier i pan prezes zapewniają obywateli, że nie podniosą. Ale pan minister jaśnie oświecony elektrycznością, wcale nie jest tego pewien, bo podobno koncerny i spółki energetyczne zamierzają podnieść cenę aż o 70 procent zakładom produkcyjnym. A to i tak odbije się cenowo na kieszeni zwykłego Kowalskiego. Czas pokaże, kto miał rację: rząd, czy koncerny energetyczne!
Jak to się człowiek może mylić. Totalna opozycja paskudnie oskarżała partię rządzącą o nienawiść do Unii Europejskiej, a nawet wyjście z tejże Unii na zieloną łączkę. Ale to nieprawda. Ostatnia konwencja PiS-u przekonała wątpiących Polaków, że opozycja totalna kłamie! Wzruszył nas widok sali przybranej flagami Unii i kolejnych mówców, zachwalających tę wspólnotę, jako jedyne miejsce godne naszej ojczyzny. Polska sercem Europy! Sam pan prezes osobiście zapewniał, że czuje się Europejczykiem. Widać po nim tę europejską kulturę i szarm.

Doprawdy, nie mamy się czym martwić. Polska jest bezpieczna, zasobna i prędko zmierza do świąt. Od rana do wieczora słuchać w radiu i w telewizji oraz w internecie, słowo święta w najróżniejszych odmianach. 

To mnie osobiście doprowadza do białej gorączki, więc chociaż obiecywałam sobie, że przed świętami powstrzymam się od przekleństw, jednak nie dotrzymam przyrzeczenia. Jak prędko mijają dni na słodkich marzeniach o dalszych rządach PiS-u! Kurwa mać!
Wesołych Świat!

wtorek, 18 grudnia 2018

żYCZENIA ŚWIĄTECZNE.




WSZYSTKIM  KOCHANYM PRZYJACIOŁOM Z  INTERNETU,  ORAZ MOIM NAJMILSZYM  CZYTELNIKOM,  TĄ  DROGĄ  PRZESYŁAM  ŻYCZENIA POGODNYCH,  RODZINNYCH  I BARDZO PRZYJEMNYCH ŚWIĄT,  ORAZ  SZCZĘŚLIWEGO  NOWEGO  ROKU  2019.

       BĄDŹCIE WESELI I BAWCIE SIĘ DOBRZE! DO  SIEGO ROKU!

czwartek, 13 grudnia 2018

13 grudnia 1981 r.



Miałam paskudnego pecha. Właśnie 13 grudnia leżałam w łóżku, powalona szczególnie silnym i okropnie bolesnym atakiem rwy kulszowej, czyli lumbago. Byłam dosłownie sparaliżowana i nie mogłam się samodzielnie poruszać, korzystając z pomocy Ojca, któremu zwaliło się na głowę całe gospodarstwo, wraz ze mną. To była chyba niedziela, bo długo spałam, po przecierpianej nocy. Ojciec w drugim pokoju włączył telewizor, gdyż zamierzał wysłuchać wiadomości. Po chwili wszedł do mojej sypialni z bardzo poważnym wyrazem twarzy.
- Wiesz, dziecko, - powiedział siadając ciężko na fotelu. - dzieje się coś złego. Właśnie generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny!
Zgłupiałam, bo nie miałam pojęcia o co chodzi.
- Jak to, - wyjąkałam przerażona - mamy wojnę?
- Nie wojnę, lecz stan wojenny. To nie to samo. Chodzi o ograniczenie swobód obywatelskich, zebrań, manifestacji i tak dalej. Większość urzędów i zakładów pracy, a także szpitale, są już zmilitaryzowane pod kontrolą wojska, . Solidarność zawieszona.
Ojciec przez dłuższy czas tłumaczył mi, co nas czeka i co wolno, a czego nie wolno. Wychodziło na to, że niczego nam nie wolno! Byłam bardzo chora, ale wiadomości były tak niepokojące, że przy pomocy Ojca zwlokłam się z łóżka i pokuśtykałam do drugiego pokoju, gdzie był telewizor. Do końca życia nie zapomnę twarzy generała i otaczającej go scenografii polowego studia. Prezenterzy telewizyjni ubrani w mundury, wyglądali przygnębiająco i ponuro. Pamiętam, że miał być tego dnia jakiś przyjemny film, ale de facto programu nie było, jedynie co jakiś czas emitowano ogłoszenie o stanie wojennym. Dopiero wieczorem nadano polski film wojenny: „Czerwona jarzębina” i koniec programu!
 Byliśmy przerażeni. Ja należałam do Solidarności i Ojciec obawiał się, żeby nie stało mi się coś złego. Na szczęście byłam zbyt małą płotką, aby władze mną się zajmowały. Przez pierwsze dni telefony nie działały. Poczta i telekomunikacja były pod nadzorem wojska. Potem można było zatelefonować, lecz zdawaliśmy sobie sprawę, że aparat jest na podsłuchu, bo często samoczynnie się wyłączał. Stan mego zdrowia bardzo się pogorszył i wezwany lekarz wystawił mi skierowanie do szpitala. 
Nie mogłam się sama ubrać, nie mówiąc już o chodzeniu. Żeby dostać karetkę pogotowia, która odwiozłaby mnie do szpitala, Ojciec musiał dzwonić do Komitetu PZPR i prosić o zezwolenie na sanitarkę, bo wszystkie środki transportu, także sanitarnego, były już zmilitaryzowane.
Karetka przyjechała po zmroku. Przy pomocy Ojca ubrałam się i spakowałam. Czułam się okropnie, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, bo wydawało mi się, że zanim wrócę do domu, wybuchnie wojna i więcej Ojca nie zobaczę. Żegnałam się z Nim, kryjąc łzy rozpaczy i przeklinając moją chorobę. Dwaj sanitariusze znieśli mnie po schodach i wsadzili do sanitarki. Ruszyliśmy przez zasypane śniegiem i ścięte mrozem ulice. Tego roku zima była prawdziwie ostra. Co jakiś czas mijaliśmy na rogach ulic palące się koksowniki, przy których ogrzewali się żołnierze uzbrojeni, jak na froncie. Ten widok nie przyniósł mi pociechy i już całkowicie załamana znalazłam się pod szpitalem. Wniesiono mnie do poczekalni, gdzie musiałam niemal godzinę czekać na lekarza. Zdziwiła mnie cisza panująca w szpitalu. Nie słychać było głosów personelu i chorych, korytarze były puste. 
 Doktor był znajomy, bo leczył mnie na nerwicę. Przeczytawszy skierowanie, potrząsnął głową.
- Nie mogę pani przyjąć. - powiedział ściszonym głosem. - Jesteśmy zmilitaryzowani i jeszcze dziś wypisałem do domu wszystkich lżej chorych. Zostali tylko ci w najcięższym stanie. Przepiszę pani zastrzyki, dobre tabletki, dam zlecenie na zabiegi iniekcyjne w domu, ale do szpitala nie przyjmę. - pochylił mi się do ucha i szepnął: - Niech pani wraca do domu, bo każdej chwili może dojść do wybuchu zbrojnego, a wtedy musimy mieć miejsca dla rannych! 
 Z jednej strony byłam wstrząśnięta wiadomościami, ale z drugiej strony miałam ochotę doktora uściskać. Wracałam do domu! Sanitariusze wnieśli mnie do karetki i ruszyliśmy pełnym gazem przez ponure miasto . Ojciec nie wierzył własnym oczom, kiedy zadzwoniłam do drzwi. Widziałam, że o mało nie płakał z radości. Ja także nie posiadałam się ze szczęścia, że nie muszę w tym niebezpiecznym czasie przebywać w szpitalu, z dala od domu.

Służba zdrowia pracowała normalnie, codziennie przychodziła pielęgniarka i dawała mi zastrzyki. Siostrzyczka była dopiero po szkole i pierwszego dnia wpakowała mi igłę niemal prosto w nerw kulszowy. Myślałam, że skonam! Jestem wytrzymała na ból, ale wtedy o mało głośno nie zawyłam. Pielęgniarka była taka zmieszana, że zrobiło mi się jej żal i udałam, że wszystko jest OK. Z radia Wolna Europa, płynęły coraz bardziej wstrząsające wiadomości. Już w lecie wiedzieliśmy, że przy granicy polsko-niemieckiej i czeskiej, zbierają się wojska Układu Warszawskiego. Każdej chwili spodziewaliśmy się, że zacznie się coś dziać. Rosjan nie trzeba było wzywać, siedzieli w Legnicy!

Z Wolnej Europy dowiedzieliśmy się o aresztowaniach przywódców Solidarności, z Lechem Wałęsą na czele. Wtedy byliśmy przekonani, że był to zamach na swobody obywatelskie i przeklinaliśmy WRON-ę, (o ile dobrze pamiętam: Wojskową Radę Ocalenia Narodowego) a także potępialiśmy tych, którzy opowiadali się za wprowadzeniem stanu wojennego. 

Święta Bożego Narodzenia były tego roku bardzo ubogie, bo w sklepach brakowało nawet podstawowych towarów. Ludzie byli ogromnie przygnębieni. Prezydent USA Reagan,uważał za właściwe zastosowanie wobec Polski sankcji, które  oczywiście uderzyły w prostych obywateli. Między innymi w właścicieli ferm kurzych!  Rząd miał się dobrze.
 Od tego czasu minęło 37 lat. Wygasły emocje, a ówcześni przywódcy nowego, demokratycznego związku zawodowego, który miał nam przynieść same korzyści, okazali się zupełnie inni, niż wtedy przypuszczaliśmy, nazywając ich bohaterami i męczennikami za ideę. Niestety, nie wszyscy byli bohaterami, a wielu z nich okazało się zwykłymi karierowiczami, sięgającymi po władzę. Z perspektywy przeszło trzech dekad, zastanawiałam się często, czy generał Jaruzelski słusznie wprowadził stan wojenny? Wtedy, jako członkini Solidarności uważałam, że nie. Ale obecnie, obserwując zmiany jakie zaszły w polityce i w politykach, wywodzących się przecież właśnie z Solidarności, zmieniłam zdanie.


Bo nie czarujmy się! Pod koniec października i na początku grudnia 1983 roku, w kraju zapanowała nieomal anarchia, i ani rząd, ani same NSZZ Solidarność, nie były już w stanie tego opanować. Niemal każdy zakład pracy uważał za punkt honoru, żeby zastrajkować. To wtedy na wszystkich płotach i słupach wisiały biało-czerwone chorągwie i tak nam one wówczas spowszedniały, że dziś już mało kto wywiesza chorągwie w święto narodowe. W sklepach zabrakło nawet przysłowiowego octu i za każdym towarem stały gigantyczne kolejki.
Nie było towaru? 


A skąd miał znaleźć się w sklepach, kiedy zakłady strajkowały? Rolnicy należący do Rolniczej Solidarności, także przestali zasilać rynek w produkty. Mało było mleka, przetworów mlecznych, masła i jaj. O mięsie nawet nie wspominam, gdyż był to artykuł deficytowy. Braki w zaopatrzeniu, spowodowały nagły wzrost spekulacji. Sama widziałam ludzi, jeszcze przed wprowadzeniem kartek, kupujących po kilka worków mąki, kilogramy cukru, dziesiątki konserw i innych towarów spożywczych. Na własny użytek? Nie, na sprzedaż po paskarskich cenach!
Nie było czym handlować, bo zakłady produkcyjne stały. Nie było sprzedaży, więc nie rósł dochód narodowy i groziła nam kompletna zapaść. Sytuacja polityczna była napięta do maksimum. Sojusznicy patrzyli na nas zezem, obawiając się, że Polacy znowu staną się przyczyną wybuchu trzeciej wojny światowej. A w takim przypadku, Ameryka nie obrzuciłaby nas pomarańczami, ale uraczyła bombą atomową, znając nasze tajemnice wojskowe, sprzedane USA przez pewnego zapobiegliwego oficera LWP, którego teraz kreuje się na bohatera narodowego. Mam na myśli osławionego Kuklińskiego, którego władze PiS-u wyniosły do rangi generała. Dziś w Krakowie stawiają mu pomniki!!!
 Nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy z rozpaczliwej sytuacji, ale dziś uważam, że powinniśmy wówczas modlić się za tych, którzy opanowali ten straszliwy chaos. Ktoś powie mi, o ofiarach stanu wojennego. Zabijano ludzi! To prawda, było to częścią tragedii narodowej, a także być może, nie zrozumienia intencji tych, którzy próbowali nie dopuścić do wybuchu zbrojnego, zakończonego straszliwą masakrą milionów Polaków. Nasza historia zawsze zroszona jest krwią niewinnych ludzi, lecz dziś możemy być dumni z faktu, iż udało się nam bezkrwawo zakończyć dramatyczny konflikt i nie dopuścić do wybuchu bratobójczej wojny domowej, lub nowego kataklizmu dziejowego. W tym wypadku, słowa uznania należą się także i tym, którzy władzę niemal bezkrwawo oddali.

A propos ofiar. Od listopada po dzień dzisiejszy zamarzło z zimna na ulicach polskich miast ponad 80 osób bezdomnych. Cokolwiek powie się o  PRL-u, tam nie było bezdomnych i nikt z zimna i z głodu nie umierał. To także jest prawdą o tamtych czasach.

poniedziałek, 10 grudnia 2018

I JESZCZE ŚMIESZNIEJ MOŻE BYĆ!




Naprawdę, mam już po same uszy tych idiotycznych reklam telewizyjnych, ze świątecznymi choinkami i kretyńskimi facetami w czerwonych kubraczkach, brodą z waty i czapce z barankiem. Słuchając muzyczki amerykańskich piosenek zapominamy, że mamy własne przepiękne kolędy, które można podłożyć pod te głupawe reklamy. Wszystko wzięliśmy hurtem od Amerykanów, dla których istnieje tylko zewnętrzna forma świąt Bożego Narodzenia, bez wnikania w ich prawdziwy sens i treść. Pod tym względem jestem konserwatystką i chcę mieć święta od 24 grudnia, a nie powiedzmy, od 10 listopada!
Nie wiem dlaczego, lecz za zwyczaj prezenterzy mówiący o zmarłym dostojniku, zawsze gadają jakieś głupstwa. Pamiętam, że kiedy umarł Bierut, spiker sławiący w radiu jego zasługi zaręczał, iż fedrujący tego dnia górnicy, widzieli ducha zgasłego wodza narodu, jak dodawał im sił do pracy! 
Tylko patrzeć, a mógłby być wyniesiony na ołtarze, razem z Matką Boską Marksistowską! Amen.
Z okazji pogrzebu Busha, prezydenta USA, usłyszałam w TVN-ie opowiastkę o tym, jak to Amerykanie do złudzenia przypominają starożytnych Rzymian, a nawet sami siebie uważają za kontynuatorów rzymskich tradycji. Mówiąca o tym prezenterka tak się zapędziła, że wpatrując się w obraz Amerykanów żegnających zmarłego, zawołała z emfazą:
- O, gdyby nie te współczesne ubiory, można by ich wszystkich wziąć za rzymskich senatorów, z patrycjuszowskich rodów!

Amerykanie rzeczywiście pod pewnym względem przypominają starożytnych Rzymian. Oni także powiększali swoje imperium, zdobywając ogniem i mieczem ziemie należące do innych ludów. Z tym, że Rzymianie nie zamykali mieszkańców zdobytych ziem do rezerwatów! Poza tym w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w starożytnym Rzymie, większość głów państwa nie umierała własną śmiercią, lecz ginęła na skutek zamachu.
Amerykanie lubią chwalić się patrycjuszowskim pochodzeniem swoich elit, co jest nie tylko śmieszne ale i dowodzące, że nie rozumieją, co to słowo oznacza. Była kolonia angielska bardzo zazdrości dawnym panom ich arystokratycznych korzeni, i na siłę próbuje stworzyć podobne elity u siebie. Niestety, brakuje im drobiazgu – paru tysięcy lat angielskiej kultury, oraz starożytnych herbów rodowych, których nie zastąpią miliony dolarów, zarobionych przez dziadzia kongresmena, handlującego wódką w czasie prohibicji!

Miałam ochotę na oglądnięcie filmu w porze obiadowej. Przeniosłam więc sobie posiłek na stolik naprzeciw telewizora i spożywałam z apetytem zupę, śledząc akcję filmu. Za długo się tym nie cieszyłam, bo na ekranie telewizora ukazała się śliczna dziewczyna i fikając koziołki, z uśmiechem oznajmiła, że teraz jest świeża i swobodna, gdyż opaski nie przeciekają. Na dowód tego pokapano opaskę higieniczną jakimś ciemnym płynem. Przełknęłam ślinę i prędko opuściłam uniesioną już łyżkę z zupą. Po chwili ktoś zaczął reklamować samochody, więc odetchnęłam i ponownie zaczęłam się pożywiać. Ale dosyć krótko, bo na ekranie telewizora jakaś miła starsza pani zwierzyła się mi, jak było jej ciężko, kiedy cierpiała na nietrzymanie moczu, za to teraz ma lek i już może żyć normalnie. Następny obraz przedstawiał młodą panią, która na odmianę reklamowała majtki dla tych osób, którym jednak lek nie pomógł i nadal mocz popuszczają! 
Oj, niedobrze mi! Zupę wylałam, straciłam apetyt na drugie danie i przysięgłam sobie uroczyście, nigdy więcej nie jeść, oglądając program telewizyjny. Doszłam do wniosku, że tego rodzaju reklamy powinno się publikować jedynie w aptekach!
Przełączyłam program na kanał polityczny, w nadziei, że mają tam inną reklamę. Faktycznie, reklamy były o innej tematyce, a kiedy się skończyły, ujrzałam na ekranie męską i stanowczą twarz ministra Ziobro. Omawiał jakąś sprawę kryminalną, z której wynikało, że przestępcy słusznie pobili człowieka, który próbował zapobiec ogromnej aferze finansowej. Początkowo myślałam, że się przesłyszałam, ale pan minister z mocą podkreślił swoje słowa.

W tym momencie wszyscy szefowie gangów w Polsce, z radością zatarli dłonie.
- Panowie, od dziś mamy prawo lać w mordę każdego popaprańca, które spróbuje przeszkodzić nam w złodziejstwie. Sam pan minister nas pochwalił!
Ponieważ wydawało mi się, że coś pokręciłam, przełączyłam na jakiś film amerykański – bowiem innych w telewizorze prawie nie ma! Trafiłam na obraz, kiedy policjant, bohater pozytywny, brał łomot od bohatera negatywnego, jakiegoś mięśniaka. Po chwili bohater pozytywny leżał znokautowany na ziemi. Według mojej oceny, powinien był być natychmiast przewieziony w stanie ciężkim karetką na sygnale, i wyjść ze szpitala po półrocznej kuracji. Ale znowu się pomyliłam, bo facet wstał z podłogi i tak dołożył temu negatywowi, że biedak powiększył grono aniołków.
Wyłączyłam telewizor, syta wrażeń i szczęśliwa, że nie mamy jakiegoś narodowego święta. O, wtedy pan prezes Kurski uraczyłby nas nieśmiertelnym „Znachorem”, albo mutatis mutandis,1 „Trędowatą”, lub kiczem nad kiczami,”Bitwą Warszawską” na święto wojska. W zależności od humoru pana Kurskiego, mogliby być jeszcze :„Trzej muszkieterowie.”
Na miejscu pana prezesa Kaczyńskiego, wylałabym na zbitą twarz pana prezesa Kurskiego, za zawalenie programu w święto 100-lecia Niepodległości. W każdej z publicznych telewizji,  w to wielkie święto, program  był tak nędzny, zapchany filmidłami z USA, że szkoda było psuć sobie oczu. Kto jest już znudzony serialami pani Łebkowskiej „M - jak miłość” i „Korona królów”, największą szmirą wszech czasów, której nie należy pokazywać młodzieży, powinien czekać z niecierpliwością na nowy kicz, przepraszam, chciałam powiedzieć „nowy hit” p.t. „Pilsudski” z panem Szycem w roli głównej! Głupiej już być nie może. Po pierwsze, nie lubię tego aktora, który moim zdaniem niezasłużenie nosi nazwę amanta. Po drugie, pan Szyc tak się nadaje do roli Marszałka, jak ja na Mao Tse Tunga!
Borys Szyc w roli Piłsudskiego!
 Jedynym aktorem, który jak nikt potrafił wcielić się w postać Piłsudskiego, był mój ulubiony aktor pan Janusz Zakrzeński. Zginał biedak, jak tylu innych wspaniałych ludzi, w katastrofie smoleńskiej.
Znudzona i zniesmaczona ponownie wróciłam w telewizorze na kanał polityczny. Ujrzałam tam prezesa Kaczyńskiego, uwielbianego przez Polaków mówcę, który z właściwą sobie prawdomównością, uświadomił narodowi, że obrazy Konstytucji dopuszczali się członkowie opozycji, w sposób obrzydliwy i niedopuszczalny, obnosząc się na koszulkach i czymś tam jeszcze, z napisem Konstytucja! Nawet stojąc przy trumnie wielkiego przyjaciela Polaków!
Pan prezes z oburzeniem zawiesił głos, po czym stwierdził, że jest dobrze, coraz lepiej, a będzie jeszcze gorzej! Liczne, zebrane na sali grono słuchaczy, obdarzyło mówcę gromkimi oklaskami. Okrzyków: - Wodzu, prowadź! - nie było.
W jakiejś książce dokumentalnej przeczytałam kiedyś, że pewna wielka angielska dama, żona ministra czy kogoś takiego, nie lubiła seksu. Spytano ją, co robi w chwili, gdy szanowny małżonek spełnia na niej obowiązek małżeński? Dama odpowiedziała z powagą: 
 - Kładę się na wznak, zamykam oczy i myślę o Anglii!
Zapewne tak też czynią nasi wielcy politycy.
Nie wypada mi domyślać się, co z tego wychodzi. Tyle, że jeszcze śmieszniej być może!

1Mutatis mutandis – dokonawszy niezbędnych zmian.



środa, 5 grudnia 2018

KOŃ BY SIĘ UŚMIAŁ!


Znalezione obrazy dla zapytania zdjęcie zadymionego Śląska
Widok centrum Katowic.
Mam tak dużo tematów do pisania, że wcale nie wiem od czego zacząć. Może jednak od najbardziej aktualnych wydarzeń. Pamiętam, że gdy niegdyś wracałam z Zakopanego i spałam w pociągu jak niewinne dziecię, zawsze budziło mnie paskudne uczucie duszności. Z doświadczenia już wiedziałam, że jesteśmy na Śląsku!
Obecnie w Katowicach mamy COP24 czyli Szczyt Klimatyczny ONZ!

Szczyt dotyczący klimatu na naszym globie, odbywa się w jednym z najbardziej dotkniętych smogiem miast Polski, która także przoduje w rankingach na smolucha powietrza. Na szczęście Szczytu nie „zaszczyciły” głowy najważniejszych państw, więc nie będziemy musieli opłacać im kuracji, po przebytym zapaleniu oskrzeli, czy płuc. Gorzej z innymi gośćmi uczestniczącymi w Szczycie, bo już uskarżają się na złe samopoczucie. Najbardziej chyba pan prezydent Botswany, który na własnej skórze przekonał się, jak wyszkoleni są kierowcy Vipów. Podejrzewam rzecz straszną. Być może panu prezydentowi tak się spodobały okopcone kominy i domy miasta, także czarne, że postanowił przybyć do naszego kraju w charakterze imigranta. Podzielił się tą myślą z kierowcą samochodu, co tak przeraziło tego biedaka, że stracił panowanie nad wozem i dachował. Pan prezydent Botswany rozmyślił się jednak. Nie przyjedzie, ale wyjedzie i to z pośpiechem.


 Władze miasta, doskonale wiedząc w jakim klimacie żyjemy, powinny uczciwie obdarzyć wszystkich uczestników COP24 maskami tlenowymi. Zostałyby przyjęte z wdzięcznością! Ale udaliśmy, że Katowice, centrum górnictwa węglowego, to po prostu ogród botaniczny, zielony i pachnący kwiatkami. A komu się tam nie spodoba, może śmiało wyjechać! Najzabawniejsze było wystąpienie naszego jedynego, ukochanego przez naród pana prezydenta, który oświadczył, że jak wszystkie „mocarstwa”, popieramy walkę o czysty klimat na ziemi, ale Polska jest państwem o dużych złożach węgla i musimy go wykorzystać, nie psując tym atmosfery!!!
O matko! Powiedzcie mi, dobrzy ludzie, jak można nie psuć atmosfery, jednocześnie emitując z milionów kominów dym spalanego węgla i innych świństw? To zakrawa na cud, o jaki pewnie modli się ojciec Rydzyk z zresztą dobranego towarzystwa. Ponadto pan prezydent zatroskany o losy górników, przy okazji ich święta zapewnił, że dopóki on jest prezydentem, nie pozwoli komukolwiek zamordować polskiego górnictwa! Nie wiadomo, kogo pan prezydent posądza o tak niecny zamysł, ale dokoła powiało grozą.

W rewanżu, za wspieranie przez rząd opcji węglowej, uczestnicy Szczytu obdarzyli Polskę antynagrodą i dali nam „Skamielinę Dnia”! To chyba będzie jedyna rzecz, jaką dostaniemy w zamian za żywienie i utrzymanie 30 tysięcy gości z zagranicy, bo skutek tego Szczytu będzie raczej żaden. Czyli „dymią kominy” i tak dalej. Rząd wspierając górnictwo węglowe postanowił pozbyć się wiatraków powietrznych, po prostu je likwidując. Po cholerę mają się niepotrzebnie kręcić, szkodząc ludziom oraz zwierzętom! Znana z elokwencji i głębokiej wiedzy, minister edukacji pani Anna Zalewska, podobno wyraziła się, że zna przypadek, kiedy z winy wiatraków krowa zdechła na zawał!

Jadąc przez Niemcy, zawsze widziałam tysiące wiatraków obracających się wolno na horyzoncie. Ale my, Polacy, nie musimy bliźniaczo naśladować Niemców. Mamy swój rozum i dbamy o zdrowia ludzi i domowego bydełka. Precz z wiatrakami z Polski! Będziemy nadal korzystać z obfitości naszych rodzimych złóż węglowych, wysyłając w atmosferę i do naszych płuc: dwutlenek węgla CO2, tlenek węgla CO, dwutlenek siarki SO2, chlorowodór HCl, fluorowodór HF, tlenek azotu NOx. Wygląda to imponująco i korzyść będzie dwojaka: wzbogacą się zakłady pogrzebowe, a ZUS nie będzie musiał wypłacać chorobowego, lub świadczenia emerytalnego.
Pan prezydent Duda, bardzo cieszył się ze Szczytu, gdyż mógł na nim wygłosić przemowę, będącą antytezą Szczytu, a także uścisnąć się, z mocno już podstarzałym słynnym austriacko - amerykańskim mięśniakiem Arnoldem Schwarzeneggerem. Arnold chwalił się na Szczycie swoimi elektrycznymi samochodami, które nie zatruwają powietrza. A pan prezydent Duda pewnie także się pochwalił podkreślając, jak wspaniale nasi górnicy fedrują węgiel, którym potem palimy w piecach, dorzucając do niego, co  ktoś tam ma pod ręką. Pan Schwarzenegger przyjechał do Katowic, gdyż zajmuje się polityką i ekologią, Ale nie tylko, gdyż jest również gorącym wielbicielem epoki zwanej 1000-letnią III Rzeszą! Nie wiem, czy ktoś poinformował o tym fakcie prezydenta Polski?

Ale ogólnie biorąc, jest bardzo wesoło. Piosenkarka z Orlego Gniazda spod znaku nazi, nawoływała do zamordowania Donalda Tuska, tak tylko z patriotycznego obowiązku.
 Za to nasz rząd zameldował się niemal w komplecie w Toruniu, na urodzinach Radia Maryja. Ze zdumieniem dowiedziałam się wtedy, że nie kocham mojej ojczyzny i nie jestem tak dobrą Polką, jak uczestnicy tej polityczno-religijnej chucpy. Naturalnie, najpierw była uroczysta msza i zbieranie setek złotych do koszyczka. Pan Piotrowicz żarliwie modlił się odmawiając różaniec. 

Potem przemówił pan premier Morawiecki, we własnej osobie i tonem podniosłym, niemal wniebowziętym, wezwał na pomoc Matkę Boską, aby wspierała naród, a nawet tych, którzy nie kochają tak Polski, jak członkowie Rodziny Radia Maryja. Matka Boska Nieustającej Pomocy, zapewne ma nieustającą cierpliwość, bowiem wysłuchała tego wezwania bez komentarza, zamiast natychmiast pokarać premiera utratą głosu za bluźnierstwo i dzielenie Polaków na dwie grupy: tych lepszych od Rydzyka i całej reszty bandy gorszego sortu.

Na urodzinach nie było pana prezydenta, ale żeby nikt nie posądził go o lekceważenie tak wzniosłej uroczystości, przysłał list z wyrazami poparcia dla wiekopomnej działalności tegoż Radia i jego założyciela, tłumacząc swą nieobecność nawałem pracy w związku ze Szczytem. Prócz członków rządu, byli biskupi, prezesi spółek państwowych, a także ogromny tłum gapiów, który podrygiwał przy pobożnej muzyczce. Nareszcie nadeszła oczekiwana przez wszystkich chwila: panie i panowie ministrowie i wicepremierzy, chwyciwszy się za rączki z uwielbianym ojczulkiem Rydzykiem w niepokalanie białej szacie, odtańczyli coś w rodzaju tańca wojennego Siuksów, pokrzykując: - Abba, Abba! Niestety nie znam indiańskiego i nie wiem co to znaczy. Potem, w zaciszu komnat pewnie także nucili: - O, rudy, rudy rydz, jaka piękna sztuka. Rudy, rudy rydz, a ja rydzyka szukam!

Nie trzeba go szukać, sam się znajdzie! Tego już nie nagrywano.
Nie tańczył tylko pan prezes! Z tej prostej przyczyny, że go na urodzinach nie było. Co gorsza, nie przysłał nawet listu z gratulacjami. Strasznie podpadł ojczulkowi, a to z tej przyczyny, że nie słucha poleceń przesyłanych mu z Torunia i za Chiny ludowe nie chce przyjąć z powrotem ex ministra Macierewicza i ex premier Szydło, ulubieńców ojczulka! Ten stary uparciuch powiedział nie i koniec! Wobec tego ojczulek Rydzyk zaszantażował prezesa i obiecał stworzyć nową partię, która zwycięsko będzie konkurować z PiS-em. Na razie obaj się na siebie boczą, ale Rydzyk wie, że bez milionów od prezesa długo nie przetrwa, a prezes Kaczyński rozumie, że bez wsparcia Radia Maryja, PiS polegnie w następnych wyborach!

No, koń by się uśmiał z tych perypetii! Ten koń, z którym zrobił sobie zdjęcie nasz umiłowany pan prezydent.