piątek, 17 kwietnia 2020

OCZAMI DZIECKA. WSPOMNIENIA OSADNICZKI ROK 1945-1947. CZEŚĆ DWUNASTA.



Ruiny, gruzy i.... skarby? fot. A. Skorupa.

W pierwszych latach po wojnie, na terenie całych Ziemiach Odzyskanych, wybuchła istna epidemia poszukiwania skarbów, rzekomo ukrytych przez Niemców. Owszem, zdarzało się, że od czasu do czasu, ktoś znajdował przypadkiem ukryte jakieś drobne błyskotki. Ludzka wyobraźnia zaraz mnożyła te „skarby”, zamieniając je w co najmniej, klejnoty koronne! Ludzie dosłownie dostawali bzika i demolowali własne mieszkania, rozbijając ściany, przekuwając piwnice i przekopując ogrody, w chęci łatwego wzbogacenia się. Dla mnie ta mania szukania skarbów, omal nie skończyło się tragicznie.
  Od dziecka cierpiałam na przerost wyobraźni, co nie zawsze kończyło się dla mnie pozytywnie. Będąc dzieckiem wychowującym się pomiędzy dorosłymi, często nudziłam się jak mops i wtedy puszczałam wodzę fantazji. 

Przypadkiem raz usłyszałam, że jakaś pani znalazła w piwnicy skrzynkę z biżuterią o dużej wartości. Przetrawiwszy tę doniosłą informację, postanowiłam sama zająć się poszukiwaniem skarbów, bo wiedziałam z doświadczenia, że w tej sprawie na rodziców liczyć nie mogę. Jakoś nie byli tym zainteresowani. Dziwne, co? 
Najpierw zaczęłam ostukiwać ściany w naszym mieszkaniu, poszukując ukrytego w nich schowka. Mama i Tata przyglądali się moim poczynaniom z lekkim osłupieniem i pobłażliwym uśmiechem. Wszak dzieci mają bujną fantazję, z której po latach wyrastają. No, nie zawsze!.... Machnęłam ręką na to, wyobrażając sobie miny rodziców, kiedy ujrzą znaleziony przeze mnie skarb! Doszłam do wniosku, że nasze mieszkanie nie kryje żadnych tajemnych schowków. Wobec tego, postanowiłam szukać w innych miejscach.
Pewnej letniej niedzieli, wybieraliśmy się z wizytą do znajomych. Mama wystroiła mnie w białą tiulową sukienkę i poleciła, żebym przez chwilę pobawiła się na podwórku do czasu, aż Ojciec się przebierze. Wyszłam na podwórze i spojrzałam na ruinę sąsiedniego domu, która intrygowała mnie od pewnego czasu. Kamienica runęła pod uderzeniem pocisku, czy bomby, aż gruzy wysypały się na podwórze, ale dziwnym trafem piwnice ocalały. 
foto. Marcin Oliva Soto
 Po zasypanych cegłami schodkach, zeszłam do ciemnego podziemia i znalazłam się w długim, mrocznym korytarzu. W stęchłym mroku, rozświetlonym małą szczeliną w pękniętym suficie. Rozglądnęłam się uważnie, od czasu do czasu pukając w ściany kawałkiem cegły, aby sprawdzić, czy nie trafię na próżnię. Nic nie znalazłam i zawiedziona dotarłam do końca korytarza. Nagle pod nogami usłyszałam głuchy odgłos. Podniecona, zaczęłam gorączkowo odrzucać gruz i kawałki muru, nie zważając, że moja śnieżna sukienka stała się naraz dziwnie szara. Uklękłam na posadzce, grzebiąc zawzięcie i wkopując się coraz głębiej. Ręce krwawiły mi, poranione o ostre krawędzie cegieł i potłuczone szkło. Oberwałam falbankę u sukni, a wielka kokarda przekrzywiła mi się na jedno oko i przeszkadzała w pracy. Zerwałam ją z głowy i odrzuciłam zdecydowanym ruchem. Teraz już byłam pewna, że jestem na dobrym tropie! Co znaczyła podarta suknia i kokarda, w porównaniu ze skarbem, który za moment znajdzie się w moich rękach.
W wyobraźni widziałam już siebie, niosącą w strzępkach tiulowej sukienki wspaniałe klejnoty: brylantowe naszyjniki, złote pierścienie i bransolety usiane drogimi kamieniami. Widziałam Mamę, załamującą ręce na mój widok, a potem zdumioną i olśnioną widokiem znalezionych skarbów. Były to tak piękne marzenia, że nie mogłam się już doczekać tej cudownej chwili. Pod odrzuconym gruzem ukazał się okrągły stalowy właz, zamykający wejście do lochu, w którym uciekający Niemcy z pewnością ukryli kosztowności. Złapałam stalowe ucho i szarpnęłam, zaledwie drgnęło...Oj, ciężko! Poranione ręce bolały mnie bardzo, więc zawinęłam ucho w skraj sukienki i z całej siły pociągnęłam, stojąc w szerokim rozkroku i zgięta jak scyzoryk. Ciężki właz z hukiem odleciał, a ja z rozpędu wpadłam w okrągły otwór! W ostatniej chwili wpiłam się palcami w obudowę włazu i zawisłam nad otchłanią.
foto Fokus.pl
 Na moment strach sparaliżował mnie całkiem i wisiałam nieruchomo, wszczepiona kurczowo w stalowy pierścień włazu. Czułam, że ciężar ciała ciągnie mnie w głąb studni i że pogrążam się w gęstej, obrzydliwie cuchnącej mazi. Zaczęłam rozpaczliwie szukać nogami jakiejś szczeliny, aby wetknąć tam stopę i podnieść się do góry. Ale moje wierzgające nogi ciągle trafiały na gładką i oślizłą ścianę. Palce omdlewały mi od dźwigania ciężaru ciała, sprawiając okropny ból. Zdawało mi się, że lada chwila krew tryśnie mi spod paznokci. Z otworu studni wydobywał się ohydny smród, zatykając mi oddech i odbierając prawie przytomność. Obawiałam się, że za kilka sekund palce odmówią mi posłuszeństwa i runę w cuchnącą głębię studni. Zrobiło mi się słabo, żołądek podchodził mi pod gardło, a przeraźliwy strach dosłownie mnie paraliżował. Modliłam się tylko, jak jeszcze nigdy w życiu. Czując nadchodzącą śmierć, zaczęłam się miotać i naraz moja prawa stopa natrafiła na wąską szczelinę w ścianie studni. Zebrałam resztę sił i wsunąwszy w nią koniec sandałka, jak sprężyna rzuciłam się w górę. Wpół żywa i niemal uduszona upadłam na cementową posadzkę i nie miałam siły, żeby się podnieść. Byłam w okropnym stanie, miałam straszne zawroty głowy, męczyły mnie wymioty, a ramiona i palce bolały jak powyrywane. Spod paznokci sączyła się krew. Leżałam długo dysząc jak astmatyk i nie miałam nawet siły żeby cieszyć się, iż uniknęłam okropnej śmierci.
Dopiero po jakimś czasie podniosłam się i wolno, jak zgrzybiała staruszka, krok za krokiem, powlokłam się po schodkach i wyszłam na podwórze. Oślepiło mnie jaskrawe światło słońca, wsparta o mur z rozkoszą wdychałam świeże powietrze, pachnące kwiatami. Każda żyłka trzęsła się we mnie ze strachu i strasznego przeżycia. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że niemal cudem uniknęłam śmierci. Pościerane do krwi ręce i nogi nieznośnie piekły, a serce waliło tak mocno, że chwilami nie mogłam złapać tchu. Z oddali usłyszałam nawołujący mnie głos Mamy, ale nie miałam siły żeby odpowiedzieć. Szukająca mnie na podwórzu Mama, nareszcie mnie dostrzegła i z przerażenia chwyciła się za głowę.
- Jezus Maria, Ela, jak ty wyglądasz?
Jej głośny okrzyk przywołał Ojca i kilku żołnierzy, opalających się w ogrodzie. Otoczyli mnie kołem, wpatrując się we mnie z otwartymi ustami. Zrobiłam niewinną minę i nieznacznie zaczęłam się otrzepywać z oblepiającej mnie mazi.
foto.www.obwb.ca
 - Gdzie ty się podziewałaś? Szukam ciebie od godziny! Boże, jak ty wyglądasz! - lamentowała Mama, przezornie trzymając się z dala ode mnie. - Co ty robiłaś?
- Szukałam skarbów. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Nasi chłopcy, jak na komendę, ryknęli śmiechem i zaczęli tarzać się po trawie, piszcząc z uciechy. Rodzice patrzyli na mnie z niedowierzaniem, a potem także się roześmieli. Obserwowałam ich twarze i urażona okazywaną wesołością, nic z tego nie rozumiałam.
- Szukałaś skarbów i je znalazłaś, bo cała jesteś nimi oblepiona! - rechotali żołnierze, nie przestając się śmiać i ocierając łzy płynące im z oczu.
Spojrzałam po sobie i omal nie padłam ze wstydu. Do połowy ciała unurzana byłam w... Ach, szkoda gadać! To świństwo ściekało mi po sukni, chlupało w butach, oblepiało nogi. Cuchnęłam jak skunks! Pierwsza opanowała się Mama i trzymając się ode mnie z daleka, poleciła mi zrzucić całą podartą odzież. Dwaj żołnierze przynieśli dużą cynową wannę i Mama, zmieniając co chwilę wodę, prała mnie co najmniej pół godziny! Jednocześnie prawiła mi kazanie, od którego wolałabym kilka mocnych klapsów. Nikt jednak nie pytał mnie co wolę, więc musiałam w pokorze wysłuchać wielu przykrych słów. Potem wysmarowała mnie dokładnie spirytusem i maściami przeciwgrzybicznymi.
foto. Archiwum Allegro.
 Kiedy przyciśnięta do muru wyznałam, co się wydarzyło, natychmiast przestano się ze mnie śmiać, a Mama omal nie zemdlała, wyobraziwszy sobie, jaką potworną śmiercią mogłam zginąć. Ojciec ochłonąwszy z wrażenia, kazał zasypać piwnicę gruzami, i zagroził, że osobiście sprawi mi lanie oficerskim pasem, jeżeli nadal będę postępowała bez zastanowienia i narażała się na niebezpieczeństwo. Przez dłuższy czas, Mama w obawie o moje życie, nie puszczała mnie na krok od siebie, wiedząc z doświadczenia, że kocham szukać guza. 
                     Rok 1946. Oficerowie RKU i Mama stoi za nimi.Porucznik A. porucznik K. porucznik D.
Żołnierze dokuczali mi niemiłosiernie, ale ta straszna przygoda oduczyła mnie raz na zawsze od pasji poszukiwania skarbów. Przez wiele lat nawiedzały mnie we śnie koszmary, że wiszę nad niezgłębioną studnią, a potem w nią wpadam. Czasy pionierskie przyniosły mi jeszcze dużo przygód, mniej lub bardziej niebezpiecznych, lecz to już osobny rozdział mego życia i do tej historii nie należy.

2 komentarze:

  1. Witam Pani Elu. Super opowiadanie, trochę grozy, trochę humoru, ale najważniejsze, ze wszystko dobrze się skończyło. Bardzo ciekawie opisuje Pani swoje przygody w powojennym Bolesławcu. Przypomiała mi Pani, jak mój Tato chciał w piwnicy przebić się do innych piwnic/ budynków już nie było, tylko gdzie nie gdzie gruzy. Czego szukał? Pewnie tego samego co Pani. Ale nic z tego nie wyszło, tylko w piwnicy dziura w fundamentach została aż do rozbiórki budynku. Z przyjemnością przeczytałem kolejna Pani ciekawą pracę. Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję.To naprawdę była wtedy epidemia na tle skarbów. Ale ona wcale nie minęła. Wystarczy wspomnieć o poszukiwaniach "złotego pociągu", oraz niemieckiego złota podobno gdzieś ukrytego.

    OdpowiedzUsuń