Ruiny, gruzy i.... skarby? fot. A. Skorupa. |
W
pierwszych latach po wojnie, na terenie całych Ziemiach Odzyskanych,
wybuchła istna epidemia poszukiwania skarbów, rzekomo ukrytych
przez Niemców. Owszem, zdarzało się, że od czasu do czasu, ktoś
znajdował przypadkiem ukryte jakieś drobne błyskotki. Ludzka
wyobraźnia zaraz mnożyła te „skarby”, zamieniając je w co
najmniej, klejnoty koronne! Ludzie dosłownie dostawali bzika i
demolowali własne mieszkania, rozbijając ściany, przekuwając
piwnice i przekopując ogrody, w chęci łatwego wzbogacenia się.
Dla mnie ta mania szukania skarbów, omal nie skończyło się tragicznie.
Od dziecka cierpiałam na przerost wyobraźni, co nie zawsze kończyło się dla mnie pozytywnie. Będąc dzieckiem wychowującym się pomiędzy dorosłymi, często nudziłam się jak mops i wtedy puszczałam wodzę fantazji.
Przypadkiem raz
usłyszałam, że jakaś pani znalazła w piwnicy skrzynkę z
biżuterią o dużej wartości. Przetrawiwszy tę doniosłą
informację, postanowiłam sama zająć się poszukiwaniem skarbów,
bo wiedziałam z doświadczenia, że w tej sprawie na rodziców
liczyć nie mogę. Jakoś nie byli tym zainteresowani. Dziwne, co?
Najpierw zaczęłam ostukiwać ściany w naszym mieszkaniu,
poszukując ukrytego w nich schowka. Mama i Tata przyglądali się
moim poczynaniom z lekkim osłupieniem i pobłażliwym uśmiechem.
Wszak dzieci mają bujną fantazję, z której po latach wyrastają.
No, nie zawsze!.... Machnęłam ręką na to, wyobrażając sobie
miny rodziców, kiedy ujrzą znaleziony przeze mnie skarb! Doszłam
do wniosku, że nasze mieszkanie nie kryje żadnych tajemnych
schowków. Wobec tego, postanowiłam szukać w innych miejscach.
Pewnej
letniej niedzieli, wybieraliśmy się z wizytą do znajomych. Mama
wystroiła mnie w białą tiulową sukienkę i poleciła, żebym
przez chwilę pobawiła się na podwórku do czasu, aż Ojciec się
przebierze. Wyszłam na podwórze i spojrzałam na ruinę sąsiedniego
domu, która intrygowała mnie od pewnego czasu. Kamienica runęła
pod uderzeniem pocisku, czy bomby, aż gruzy wysypały się na
podwórze, ale dziwnym trafem piwnice ocalały.
foto. Marcin Oliva Soto |
Po zasypanych cegłami
schodkach, zeszłam do ciemnego podziemia i znalazłam się w długim,
mrocznym korytarzu. W stęchłym mroku, rozświetlonym małą
szczeliną w pękniętym suficie. Rozglądnęłam się uważnie, od
czasu do czasu pukając w ściany kawałkiem cegły, aby sprawdzić,
czy nie trafię na próżnię. Nic nie znalazłam i zawiedziona
dotarłam do końca korytarza. Nagle pod nogami usłyszałam głuchy
odgłos. Podniecona, zaczęłam gorączkowo odrzucać gruz i kawałki
muru, nie zważając, że moja śnieżna sukienka stała się naraz
dziwnie szara. Uklękłam na posadzce, grzebiąc zawzięcie i
wkopując się coraz głębiej. Ręce krwawiły mi, poranione o ostre
krawędzie cegieł i potłuczone szkło. Oberwałam falbankę u
sukni, a wielka kokarda przekrzywiła mi się na jedno oko i
przeszkadzała w pracy. Zerwałam ją z głowy i odrzuciłam
zdecydowanym ruchem. Teraz już byłam pewna, że jestem na dobrym
tropie! Co znaczyła podarta suknia i kokarda, w porównaniu ze
skarbem, który za moment znajdzie się w moich rękach.
W
wyobraźni widziałam już siebie, niosącą w strzępkach tiulowej
sukienki wspaniałe klejnoty: brylantowe naszyjniki, złote
pierścienie i bransolety usiane drogimi kamieniami. Widziałam Mamę,
załamującą ręce na mój widok, a potem zdumioną i olśnioną
widokiem znalezionych skarbów. Były to tak piękne marzenia, że
nie mogłam się już doczekać tej cudownej chwili. Pod odrzuconym
gruzem ukazał się okrągły stalowy właz, zamykający wejście do
lochu, w którym uciekający Niemcy z pewnością ukryli kosztowności. Złapałam
stalowe ucho i szarpnęłam, zaledwie drgnęło...Oj, ciężko!
Poranione ręce bolały mnie bardzo, więc zawinęłam ucho w skraj
sukienki i z całej siły pociągnęłam, stojąc w szerokim rozkroku
i zgięta jak scyzoryk. Ciężki właz z hukiem odleciał, a ja z
rozpędu wpadłam w okrągły otwór! W ostatniej chwili wpiłam się
palcami w obudowę włazu i zawisłam nad otchłanią.
foto Fokus.pl |
Na
moment strach sparaliżował mnie całkiem i wisiałam nieruchomo,
wszczepiona kurczowo w stalowy pierścień włazu. Czułam, że
ciężar ciała ciągnie mnie w głąb studni i że pogrążam się w
gęstej, obrzydliwie cuchnącej mazi. Zaczęłam rozpaczliwie szukać
nogami jakiejś szczeliny, aby wetknąć tam stopę i podnieść się
do góry. Ale moje wierzgające nogi ciągle trafiały na gładką i
oślizłą ścianę. Palce omdlewały mi od dźwigania ciężaru
ciała, sprawiając okropny ból. Zdawało mi się, że lada chwila
krew tryśnie mi spod paznokci. Z otworu studni wydobywał się
ohydny smród, zatykając mi oddech i odbierając prawie przytomność.
Obawiałam się, że za kilka sekund palce odmówią mi posłuszeństwa
i runę w cuchnącą głębię studni. Zrobiło mi się słabo,
żołądek podchodził mi pod gardło, a przeraźliwy strach
dosłownie mnie paraliżował. Modliłam się tylko, jak jeszcze
nigdy w życiu. Czując nadchodzącą śmierć,
zaczęłam się miotać i naraz moja prawa stopa natrafiła na wąską
szczelinę w ścianie studni. Zebrałam resztę sił i wsunąwszy w
nią koniec sandałka, jak sprężyna rzuciłam się w górę. Wpół
żywa i niemal uduszona upadłam na cementową posadzkę i nie miałam
siły, żeby się podnieść. Byłam w okropnym stanie, miałam
straszne zawroty głowy, męczyły mnie wymioty, a ramiona i palce
bolały jak powyrywane. Spod paznokci sączyła się krew. Leżałam
długo dysząc jak astmatyk i nie miałam nawet siły żeby cieszyć się,
iż uniknęłam okropnej śmierci.
Dopiero
po jakimś czasie podniosłam się i wolno, jak zgrzybiała
staruszka, krok za krokiem, powlokłam się po schodkach i wyszłam
na podwórze. Oślepiło mnie jaskrawe światło słońca, wsparta o mur z rozkoszą wdychałam świeże powietrze, pachnące
kwiatami. Każda żyłka trzęsła się we mnie ze strachu i strasznego przeżycia. Zdawałam sobie doskonale sprawę, że niemal cudem uniknęłam śmierci. Pościerane do krwi ręce i nogi
nieznośnie piekły, a serce waliło tak mocno, że chwilami nie
mogłam złapać tchu. Z oddali usłyszałam nawołujący mnie głos
Mamy, ale nie miałam siły żeby odpowiedzieć. Szukająca mnie na
podwórzu Mama, nareszcie mnie dostrzegła i z przerażenia chwyciła
się za głowę.
-
Jezus Maria, Ela, jak ty wyglądasz?
Jej
głośny okrzyk przywołał Ojca i kilku żołnierzy, opalających
się w ogrodzie. Otoczyli mnie kołem, wpatrując się we mnie z
otwartymi ustami. Zrobiłam niewinną minę i nieznacznie zaczęłam
się otrzepywać z oblepiającej mnie mazi.
foto.www.obwb.ca |
-
Gdzie ty się podziewałaś? Szukam ciebie od godziny! Boże, jak ty
wyglądasz! - lamentowała Mama, przezornie trzymając się z dala
ode mnie. - Co ty robiłaś?
-
Szukałam skarbów. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Nasi chłopcy,
jak na komendę, ryknęli śmiechem i zaczęli tarzać się po trawie,
piszcząc z uciechy. Rodzice patrzyli na mnie z niedowierzaniem, a
potem także się roześmieli. Obserwowałam ich twarze i urażona
okazywaną wesołością, nic z tego nie rozumiałam.
-
Szukałaś skarbów i je znalazłaś, bo cała jesteś nimi
oblepiona! - rechotali żołnierze, nie przestając się śmiać i
ocierając łzy płynące im z oczu.
Spojrzałam
po sobie i omal nie padłam ze wstydu. Do połowy ciała unurzana
byłam w... Ach, szkoda gadać! To świństwo ściekało mi po sukni,
chlupało w butach, oblepiało nogi. Cuchnęłam jak skunks!
Pierwsza opanowała się Mama i trzymając się ode mnie z daleka,
poleciła mi zrzucić całą podartą odzież. Dwaj żołnierze
przynieśli dużą cynową wannę i Mama, zmieniając co chwilę
wodę, prała mnie co najmniej pół godziny! Jednocześnie prawiła
mi kazanie, od którego wolałabym kilka mocnych klapsów. Nikt
jednak nie pytał mnie co wolę, więc musiałam w pokorze wysłuchać
wielu przykrych słów. Potem wysmarowała mnie dokładnie spirytusem
i maściami przeciwgrzybicznymi.
foto. Archiwum Allegro. |
Kiedy
przyciśnięta do muru wyznałam, co się wydarzyło, natychmiast
przestano się ze mnie śmiać, a Mama omal nie zemdlała,
wyobraziwszy sobie, jaką potworną śmiercią mogłam zginąć.
Ojciec ochłonąwszy z wrażenia, kazał zasypać piwnicę gruzami, i zagroził, że osobiście sprawi mi
lanie oficerskim pasem, jeżeli nadal będę postępowała bez
zastanowienia i narażała się na niebezpieczeństwo. Przez dłuższy
czas, Mama w obawie o moje życie, nie puszczała mnie na krok od
siebie, wiedząc z doświadczenia, że kocham szukać guza.
Rok 1946. Oficerowie RKU i Mama stoi za nimi.Porucznik A. porucznik K. porucznik D. |
Żołnierze
dokuczali mi niemiłosiernie, ale ta straszna przygoda oduczyła mnie
raz na zawsze od pasji poszukiwania skarbów. Przez wiele lat
nawiedzały mnie we śnie koszmary, że wiszę nad niezgłębioną
studnią, a potem w nią wpadam. Czasy pionierskie przyniosły mi
jeszcze dużo przygód, mniej lub bardziej niebezpiecznych, lecz to
już osobny rozdział mego życia i do tej historii nie należy.
Witam Pani Elu. Super opowiadanie, trochę grozy, trochę humoru, ale najważniejsze, ze wszystko dobrze się skończyło. Bardzo ciekawie opisuje Pani swoje przygody w powojennym Bolesławcu. Przypomiała mi Pani, jak mój Tato chciał w piwnicy przebić się do innych piwnic/ budynków już nie było, tylko gdzie nie gdzie gruzy. Czego szukał? Pewnie tego samego co Pani. Ale nic z tego nie wyszło, tylko w piwnicy dziura w fundamentach została aż do rozbiórki budynku. Z przyjemnością przeczytałem kolejna Pani ciekawą pracę. Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję.To naprawdę była wtedy epidemia na tle skarbów. Ale ona wcale nie minęła. Wystarczy wspomnieć o poszukiwaniach "złotego pociągu", oraz niemieckiego złota podobno gdzieś ukrytego.
OdpowiedzUsuń