Zamek książęcy Kliczków. fot. You Tube |
Nasze mieszkanie nareszcie ma już normalny
wygląd, bo pokoje są umeblowane. Biedny Tata musi się sam o
wszystko starać, bez żadnej pomocy z naszej strony, bo co Mama i ja
możemy mu pomóc? Szuka mebli w opuszczonych mieszkaniach, ale są
to przeważnie stare, zużyte graty, gdyż najlepsze szabrownicy już
wywieźli do Centralnej Polski. Mama często popłakuje, wspominając
swoje poznańskie mieszkanie, ze ślicznymi meblami ze Swarzędza,
jakie dostała w posagu od dziadków. Teraz nie mieliśmy nic
własnego, wszystko było poniemieckie, prócz rzeczy osobistych i
pościeli. Jednak pewnego dnia trafiła się Ojcu okazja. Jechał
samochodem z jakiejś komisji poborowej i przejeżdżał koło zamku
w Kliczkowie. Kazał kierowcy podjechać bliżej i dostrzegł kilku
żołnierzy radzieckich, wynoszących z zamku jakieś sprzęty, które
rzucali z rozmachem do swego samochodu ciężarowego. Ojciec wysiadł z auta i
zaintrygowany spytał ich, co robią? Odpowiedzieli, że brakuje im
mebli i dowódca kazał się o jakieś sprzęty postarać. To byli
prości żołnierze, nie zdający sobie sprawy z wartości
poniewieranych zabytków.
Ojciec
pokiwał głową nad ich naiwnością i zaproponował im dwa litry
samogonu, jakim został obdarowany po komisji, w zamian za kilka
mebli. Żołnierze bez namysłu wyrazili zgodę i jeszcze pomogli Ojcu
ładować meble do samochodu. Tymi zabytkowymi sprzętami
urządziliśmy pokoje. Szczególnie cenne były meble w gabinecie
Ojca. Piękne biurko z mahoniu i artystycznie rzeźbione serwantki,
oraz kanapa i komplet foteli do niskiego, mahoniowego stołu, z epoki Biedermeier. Z sufitu zwisał
kryształowy żyrandol. Było też kilka alabastrowych rzeźb i dobre
obrazy. Lecz najwspanialsze były ogromne rogi jelenie z XVIII wieku,
które Ojciec, namiętny myśliwy, porozwieszał po całym
mieszkaniu.
Bardzo piękna była szafa w sypialni, wielka, trzydrzwiowa
z kaukaskiego dębu, mająca lustrzane wnętrze. Ja nie musiałam już
spać z Mamą, bo miałam swoją kanapkę, którą bardzo lubiłam.
Na marginesie dodam, że nie cieszyliśmy się długo tymi meblami.
Kiedy Ojciec zwolnił się z wojska na skutek intryg, a Mama
śmiertelnie zachorowała, i koniecznie potrzeba było pieniędzy, te
antyczne meble kupił jakiś pan z Warszawy i wywiózł je do
stolicy. Nie potrafiliśmy się wzbogacić na tym Dzikim Zachodzie.
Wiosna 1946 roku przyszła dziwnie wcześnie, po
mroźnej i śnieżnej zimie. Już w marcu biegałam po trawnikach w
samych szortach, opalona jak cyganka. W ogrodzie kwitły fiołki i
tulipany, a drzewa są w delikatnej, seledynowej zieleni. Miasto ma o
wiele ładniejszy wygląd, niż owego październikowego dnia, kiedy
zmęczone i rozgoryczone wysiadłyśmy z pociągu. Drzewa okryte
liśćmi, maskują częściowo gruzy. A może po prostu,
przyzwyczaiłyśmy się już do tych ruin?Zaczynamy przyjmować gości na popołudniowej herbatce. Często przychodzi pani A. Z córką Alą - nawet się polubiłyśmy.
To były twarde,
prawdziwie pionierskie lata. Życie pełne trosk i bezpardonowej
walki z lawinowo piętrzącymi się zadaniami, często
przerastającymi siły jednego pokolenia. Powoli przybywało nas
Polaków w mieście i w okolicy. Codziennie na dworzec wjeżdżały
długie transporty, przywożąc osadników z kresów wschodnich,
Polaków z Francji i Anglii. Przybywali zesłańcy z Kazachstanu i
Sybiru, bezprawnie i brutalnie wywiezieni z rodzinnej ziemi.
Obciążeni strasznymi wspomnieniami, często pozostawiali tam
daleko, groby najbliższych i tutaj od nowa budowali swą
egzystencję. Zaludniały się miasteczka i wsie, na puste dotąd
pola nareszcie wyszły pługi orząc ziemię, a polscy chłopi
siali zboże na nowy, własny chleb.
Żona porucznika A, z córką Alą. |
Jadą osadnicy foto. Google Arts & Culture. |
-
Wynoście się stąd!
Dawna siedziba UB. Dziś Młodzieżowy Dom Kultury. foto. Polska ORG. |
-
Mamusiu, Murzyni przyjechali!
Miasto otaczały gęste lasy, a w nich toczyła
się często zajadła walka wojska i milicji z partyzantami Werwolfu,
oraz bandami napadającymi na polskie wsie i transporty z żywnością.
Pewnego razu, zorganizowano wielką obławę na bandytów, w której
udział wzięli również oficerowie RKU i nasi żołnierze. Chłopcy
dla kawału, ubrali na głowy niemieckie hełmy, jakich mnóstwo
poniewierało się po starych magazynach. Tak wystrojeni, pojechali
autami do Nowej Soli, bo tamtejszy urząd miasta wzywał pomocy. W
miasteczku, na widok pędzących aut pełnych żołnierzy w
niemieckich hełmach, wybuchła panika. Mieszkańcy byli przekonani,
że to Werwolf uderzył na miasto. Auta zatrzymały się przed
Urzędem Bezpieczeństwa, lecz budynek wydawał się zupełnie pusty.
Ojciec, biorący udział w tej akcji, opowiadał nam potem ze
śmiechem, że po długich poszukiwaniach, znaleziono UB-owców,
leżących pod biurkami, pochowanych w szafach, na strychu i w
piwnicy. Trzęśli się ze strachu w obawie, że Niemcy postawią ich
pod ścianą i rozstrzelają. Żołnierze i milicjanci, bynajmniej
nie kochający się z UB-owcami, pokładali się ze śmiechu,
wyciągając ich z kryjówek.
Zaopatrzenie w żywność ciągle szwankowało. W
mieście brakowało mięsa, bo bydło i trzoda chlewna pozostawiona
przez Niemców, poszły pod nóż i trafiły do kotła wygłodzonej
armii radzieckiej. Dla osadników nie pozostało prawie nic. Dopóki
nie nadeszło lato i nowe zbiory, nie mieliśmy wcale owoców i
jarzyn. Chleb, mąka, cukier i smalec wydzielane były na kartki. Na
szczęście Ojciec, rozmiłowany w myślistwie często polował,
przynosząc do domu zająca, kuropatwy, a czasem nawet bażanta, z
którego Mama, znająca doskonale sztukę kulinarną, przyrządzała
wykwintny rosół. Ta pasja polowanie, o mało nie skończyła się
dla Ojca tragicznie.
foto.Nadleśnictwo Łomża. Ambona myśliwska. |
Zarośla rozchyliły się, a Ojciec oniemiał i w
ostatniej chwili zdjął palec z cyngla. Zamiast oczekiwanych dzików,
z gąszczu wyszli ludzie. Byli w maskujących panterkach, uzbrojeni w
pistolety maszynowe i ciągnęli za sobą mały wózek z ciężkim
karabinem maszynowym. Obaj panowie skulili się na ambonie, bojąc
się nawet głośniej odetchnąć. To był oddział Werwolfu,
osławionych „Wilkołaków”,w liczbie około trzydziestu ludzi.
Co gorsza, mieli z sobą psy, duże groźne wilczury. Na szczęście
dla pechowych myśliwych, wiatr wiał od strony Niemców i psy i nie
zwęszyły myśliwych, zajęte świeżymi tropami zwierzyny. Niemcy
przez jakiś czas kręcili się w pobliżu ambony, a kiedy nareszcie
poszli sobie, była już ciemna noc i nie podobna było łazić po
ciemku, narażając się na spotkanie z nieprzyjacielem. Obaj
niefortunni myśliwi całą noc przeleżeli plackiem na ambonie,
dziękując Bogu, że wcześniej niż Niemcy, nie wyszedł dzik, do
którego by strzelili. Ten strzał kosztowałby ich życie.
Z ręki Werwolfu ginęło wielu ludzi. Opowiadano
sobie o bestialskim okrucieństwie, z jakim mścili się na
niewinnych osadnikach. Partyzantka niemiecka napadała na transporty
samochodowe i kolejowe, a latem podpalała lasy otaczające kręgiem
Bolesławiec. Dziś zwala się winę na stacjonujące tu wojska
radzieckie, ale to nieprawda. Po zdekonspirowaniu miejscowego
Werwolfu, w czasie przesłuchania, przywódcy przyznali się do tych
zbrodni. Nie przypominam sobie tego zbyt dokładnie, lecz był zdaje
się rok 1947 i bardzo upalne lato, suche i gorące. Wtedy Werwolf
podpalił okoliczne lasy. Przeżyliśmy wówczas prawdziwe piekło,
miasto tonęło w dymach, a upał i gorąco z palących się lasów,
był nie do zniesienia. Dusiliśmy się, a władze miasta
zastanawiały się nad ewakuacją mieszkańców.
foto. Niezależna. |
Aby przystąpić do odbudowy, następnym zadaniem
była akcja odgruzowania miasta, Rozpoczęto od Rynku. Od ulicy
Prusa, aż do miejsca, gdzie obecnie stoją wieżowce przy Zygmunta
Augusta i Parkowej,ciągnęły się wąskie tory, po których
pchaliśmy żelazne wagoniki pełne gruzu. Nie uszkodzone cegły
układano w stosy, aby posłużyły przy odbudowie. W odgruzowaniu
brali udział wszyscy. Wojsko, milicja. gospodynie domowe, urzędnicy,
młodzież, nawet dzieci. Gruz wysypywaliśmy do wielkich dołów, na
miejscu dzisiejszych wieżowców. Pracowaliśmy bez rękawic
ochronnych i wracając do domu, miałam często dłonie poranione do
krwi. Żelazne wózki z gruzem były niesamowicie ciężkie, ale od
tej pracy nie można się było wykręcić, to był obywatelski
obowiązek. Zresztą każdy chciał mieszkać w normalnym mieście, a
nie na kupie gruzów.
Własność: Miejska Biblioteka Publiczna. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz