28.07.2014
r.
..... Miał osiem lat i pseudonim " Lew". Stary karabin
jeszcze sprzed I-wszej wojny światowej, był wyższy od niego.
Dźwigał go z trudem, ale nie pozwalał nikomu dotknąć broni,
gotów skoczyć każdemu do gardła z pazurami. Dowódca baonu
patrzył na niego z ironicznym politowaniem.
- -Rysiu, gówniarzy do wojska nie bierzemy. Zmykaj do domu.
- - Ja nie mam domu. - odpowiedział chłopiec ponuro.
- - Zjeżdżaj, bo matka się pewnie o ciebie martwi. Lanie ci sprawi.
- - Ja nie mam matki ...- wyszeptał „Lew”, z trudem powstrzymując niemęskie łzy.
- - Skąd ty jesteś? - zagadnął oficer, przypatrując się mu ze współczuciem.
- Z Woli! - mruknął mały i pięścią wytarł spływającą
po policzku łzę. - Pan mnie przyjmie, panie poruczniku. Ja dobrze
strzelam. Przed wojną tata był w Bractwie Kurkowym, nauczył mnie.
To co, panie poruczniku, weźmie mnie pan? - patrzył na oficera z
lękiem i nadzieją.
Młody porucznik podrapał się po jasnej czuprynie. Słyszał,
co się wydarzyło na Woli, Z dala ciągle widoczne były czarne dymy
pożarów i słychać było strzały. Rozumiał, co czuje to
dziecko.
- No dobra! Zjeżdżaj do kuchni i pomóż łączniczce Ani,
obierać kartofle. Tylko bez żadnych wygłupów, jasne?
Odmaszerować!
- Taaa jest! Ale panie poruczniku, ja nie jestem Rysiek, tylko
„Lew”. - zaznaczył chłopak i pognał w podskokach do
łączniczki, targając na plecach ciężki karabin.
Był jednym z wielu sierocych dzieci, błąkających się po
mieście, po stracie obojga rodziców. Rzeczywiście, znakomicie
strzelał i położył trupem kilkunastu Niemców. Jego nienawiść
do nich i chęć zemsty były straszne.
Poległ kilka dni potem, trafiony odłamkiem granatu, który
urwał mu prawą rękę do łokcia. - Rysiu, wszystko będzie
dobrze. Zaraz przyjdzie doktor. - pocieszał go kolega.
- Ja nie jestem żaden Rysio, tylko „Lew”! - wyszeptał
chłopiec ostatkiem sił.
Zanim nadeszła pomoc, zmarł z upływu krwi. Jego karabin
odziedziczył jeden z żołnierzy, nie posiadający żadnej broni.
Miała na imię Basia. Była jasną blondynką o niebieskich
oczach i ślicznej twarzy. Właśnie ukończyła siedemnaście lat.
Wszyscy chłopcy z sąsiednich oddziałów w niej się kochali,
podziwiając nogi dziewczyny. Najpiękniejsze nogi w całej
Warszawie! Była łączniczką i dzień w dzień goniła po gruzach i
ostrzeliwanych przez snajperów ulicach, przenosząc rozkazy, pichcąc
coś na zmajstrowanym przez chłopców piecyku i flirtując z
kolegami. Zawsze roześmiana, biegała z rozwianymi przez wiatr
jasnymi włosami.
Zgięła, trafiona rykoszetem odłamka bomby, który oberwał jej
obie piękne nogi. Nie wiedziała o tym, zamroczona bólem i utratą
krwi. Przed śmiercią, powiedziała do koleżanki:
- Wiesz, Olu, tak bym chciała jeszcze zatańczyć tango. - to
były jej ostatnie słowa.
Chłopak z wysokim czołem myśliciela, miał 20 lat, a w głowie
wszystkie mądrości matematyczne i całą tablicę Mendelejewa. Być
może, po latach stałby się twórcą pierwszej polskiej rakiety
kosmicznej. Może uwieńczeniem jego prac naukowych byłaby Nagroda
Nobla, za wybitne osiągnięcia matematyczne i techniczne, do czego
miał niesamowitą wprost smykałkę. Koledzy śmieli się z niego,
że potrafi w pamięci mnożyć, dzielić i pierwiastkować duże
liczby. Nazywali go polskim Einsteinem!
Los bywa złośliwy. Kula snajpera trafiła go w środek czoła
kiedy biegł do ataku, zamieniając jego genialną czaszkę w krwawą
masę mózgu i kości.
On, ona, ono.... Tyle istnień, tyle zdolności i wspaniałej
młodzieńczej zadziorności! Tyle zapału, poświęcenia, odwagi,
miłości do ojczyzny i swojego ukochanego miasta. Ich młode ciała,
płytko pogrzebane na warszawskich podwórkach, lub rozkładające
się w gruzach, czy w ohydnych kanałach, były świadectwem, jak
bardzo lubimy wysyłać na stracenie swoje dzieci. Najcenniejszy
potencjał narodu – polską młodzież! Wielkich poetów,
znakomitych już w czasach młodości, posyłano na śmierć, choć
powinni być chronieni, z dala od działań wojennych, jako ci,
którzy muszą za wszelką cenę przetrwać!
A oni szli do powstania z radością, z entuzjazmem, że
nareszcie pomszczą lata męki, straszliwych upokorzeń, głodu i
śmierci. Że nareszcie zmierzą się ze swymi katami z bronią w
ręku i zażądają od nich zapłaty za pięć lat grozy i
niewyobrażalnych cierpień. Nie mieli broni. Zaledwie kilku miało
karabiny, niektórzy pistolety, lub sporządzone w kraju steny. Były
jeszcze butelki z benzyną. Ale przepełniała ich nienawiść i wola
walki. Nie posiadali artylerii, czołgów i samolotów, ale dla nich
to nie miało żadnego znaczenia. Pragnęli się bić, pragnęli
zemsty!
Kiedy ogłoszono „GODZINĘ W”, każdy z tych młodych ludzi,
uważał za swój obowiązek, stawić się w oddziale i walczyć.
Niemal każdy z nich święcie wierzył w zwycięstwo powstania.
Przecież walka miała trwać tylko trzy dni! Rosjanie stali już za
Wisłą i na Pradze. Niemcy na kilka dni przed wybuchem powstania, z
pośpiechem wynosili się z miasta.
Warszawa była niemal wolna!
1 sierpnia o godzinie 17, wybiła godzina wolności i rozpoczęła
się największa tragedia nowoczesnej Europy. Bo ci cudowni młodzi
ludzie, te śliczne roześmiane dziewczyny i dzielni mieszkańcy
stolicy, nie zdawali sobie sprawy, że są ofiarami matactw
politycznych. Obecnie, z perspektywy czasu, kiedy mamy dostęp do
tajnych dokumentów, znamy lepiej motywy, jakie kierowały
politykami, którzy posłali te wspaniałe dzieci na śmierć! Rzecz
nie dotyczy rządu polskiego na emigracji. Oni mieli najmniej do
powiedzenia, musieli słuchać i wykonywać rozkazy, wydawane im
przez sojuszników, Anglię i Stany Zjednoczone.
Premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill, nienawidził
komunizmu i choć zgadzał się na sojusz ze Stalinem, za wszystkich
sił pragnął powstrzymać idącą jak burza naprzód Armię
Czerwoną. Wprawdzie prezydent USA Roosevelt, na konferencji w
Teheranie, lekką rączką oddał Stalinowi całą wschodnią Europę,
odbierając Polsce ziemie kresowe, lecz również nie życzył sobie,
żeby wojska rosyjskie weszły do Berlina, przed armiami
sprzymierzonych. W 1944 roku rozpoczął się morderczy wyścig –
kto prędzej dopadnie Berlina, ten będzie dyktował warunki
Związkowi Radzieckiemu.
Stalin także to rozumiał i dlatego pchał swoje wojska na
zachód, nie żałując krwi żołnierzy i gigantycznych ofiar.
Postanowił, że w Berlinie będzie pierwszy! W sierpniu opanował
już dużą część Polski i stanął nad Wisłą. We władzach
niemieckich okupujących stolicę wybuchła panika. Niemcy ponieśli
na zachodzie duże straty i zaczęły się przegrupowania armii, o
których dowództwo AK nie miało pojęcia. Początkowo wojska
niemieckie zaczęły wycofywać się z Warszawy, wywożąc dokumenty
i sprzęt zrabowany w polskich domach. Jednak cofające się z
zachodu armie niemieckie, wstrzymały tę paniczną ucieczkę.
Niemcy nie bali się Amerykanów i Brytyjczyków, ale szalenie
obawiali się Rosjan wiedząc, że ci nie będą ich oszczędzać i
zapłacą za konający z głodu Leningrad i Stalingrad, za potworne
zbrodnie popełnione w Rosji przez hitlerowskich oprawców. Hitler
rozkazał za wszelką cenę powstrzymać ofensywę radziecką. Do
Warszawy zostały skierowane znakomicie wyposażone w broń pancerną,
dywizje osławione zbrodniczymi działaniami na terenie Europy,
jednostki generałów Reinefartha i Dirlewangera, oraz oddziały SS i
Wehrmachtu, pod dowództwem generała von dem Bach Zaleskiego. Wobec
takiej potęgi i zmasowanego użycia broni maszynowej, najcięższych
dział, pociągu pancernego, czołgów i lotnictwa, które w sposób
bestialski rozprawiały się z powstańcami i ludnością cywilną,
już w pierwszych dniach, powstanie zostało zepchnięte do
defensywy. Stalin nie kwapił się z pomocą wiedząc, że powstanie
skierowane jest przeciwko niemu! Z satysfakcją obserwował ginące
miasto.
O przewadze sił niemieckich, wywiad brytyjski informował swego
premiera, a ośrodki informatyczne powiadamiały prezydenta
Roosevelta, lecz jeden i drugi polityk nie zamierzał rozczulać się
nad nieszczęsną Polską. Premier Churchill w rozmowie w cztery oczy
z prezydentem rządu polskiego na emigracji, wyraził nadzieję, że
wybuch powstania w Warszawie, powstrzyma rozpędzoną Armię Czerwoną
do czasu, aż alianci osiągną przewagę na zachodnich frontach i
znacznie zbliżą się do Berlina. We wrześniu, będziemy również
obchodzić 70-lecie przegranej bitwy pod Arnhem, gdzie największa w
dziejach wojen bitwa desantu powietrznego, miała otworzyć
zachodnim armiom sprzymierzonym drogę do Berlina. Nie otworzyła.
Rząd polski na emigracji ustosunkował się początkowo
niechętnie do egoistycznych planów Churchilla, „lecz pan każe,
sługa musi”. Byliśmy u aliantów na łaskawym chlebie. Dowództwo
AK także przyglądało się temu pomysłowi podejrzliwie,
przekazując do Londynu informacje, że nie posiadamy dobrego
uzbrojenia i nigdy powstania nie wygramy. Mimo to, władze
emigracyjne zdecydowały, że powstanie wybuchnie! Kilka razy
zmieniano terminy, aż w końcu podjęto decyzję, że powstanie
wybuchnie 1 sierpnia o godzinie 17. Rozkazy wydano w ostatniej
chwili i dlatego wiele oddziałów nie zdążyło przybyć na miejsca
koncentracji. Rozpoczęła się walka, w której od początku nie
mieliśmy żadnych szans na zwycięstwo.
Mówiąc bardziej obrazowo, alianci zachodni postanowili ciałami
naszych dzieci, zatrzymać pochód Armii Czerwonej do Europy
Zachodniej. Ongiś, w XVII wieku, hetman wielki koronny Stanisław
Żółkiewski, w bitwie pod Cecorą, wyrzekł historyczne słowa: „
Ja swym tułowiem nieprzyjacielowi do ojczyzny drogę zawalę!”
Hetman poległ, ale Turcy dalej już się nie posunęli i
Rzeczpospolita ocalała.
Tym razem było odwrotnie. Choć mieszkańcy miasta i żołnierze
AK walczyli z największym poświęceniem i odwagą przeszło dwa
miesiące, zamiast trzech dni, powstanie zakończyło się klęską i
niewyobrażalną wprost masakrą ludności cywilnej. W samej tylko
dzielnicy Wola, Niemcy wymordowali z sadystycznym okrucieństwem
ponad 40 tysięcy ludzi w ciągu zaledwie kilka dni. Działy się
tam sceny tak straszliwe, jakich nie podobna opisać. Mordowano na
zimno mężczyzn, starych i młodych, bez różnicy wieku. Młode i
stare kobiety, małe dzieci. Pod ścianę szli mieszkańcy całych
kamienic, ulica za ulicą, następnie domy podpalano, a zwłoki
pomordowanych wrzucano do ognia i palono, aby ukryć rozmiary
zbrodni. Dziś znajduje się tam kopiec z prochów ofiar.
Piękna stolica Polski, zamieniła się w morze gruzów, płonęła
jak stos ofiarny. Ginęły bezpowrotnie najwspanialsze dzieła
sztuki, gromadzone przez wieki. Adolf Hitler oznajmił, że Warszawa
musi zniknąć z powierzchni ziemi, i to mu się udało zrealizować.
Dziś, gdy z powagą i czcią powracamy do tych dni „krwi i
chwały”, wspominając bohaterstwo polskiej młodzieży i męstwo
całego społeczeństwa, powinniśmy się raz jeszcze zastanowić,
czy warto było dla celów egoistycznej polityki zachodnich
sojuszników, poświęcać życie setek tysięcy ludzi i miasto,
które umarło? Bo Warszawy już nie ma. Znikło na zawsze wielkie
miasto, zwane przed wojną Paryżem Północy. Dzisiejsza Warszawa
może jest piękna, lecz już inna, jakby obca. A zbrodniarzy
wojennych nie spotkała po wojnie zasłużona kara. Kat Warszawy
generał Reinefarth, został burmistrzem pewnego miasta niemieckiego,
gdzie nikt nie chciał wierzyć, że ma przed sobą ludobójcę.
Innych zbrodniarzy także nie dosięgła ręka sprawiedliwości.
Stany Zjednoczone i Anglia, przygarnęły czule oficerów SS,
osławionych zbrodniczymi wyczynami, wykorzystując ich doświadczenie
wojskowe do własnych celów, m. in. budowy bomby atomowej. Dzisiaj
bogate Niemcy są naszym dobrym sąsiadem i jakoś nie wypada
przypominać im o popełnionych zbrodniach, bo mogłoby im być
przykro....
W pamiętny dzień 1 sierpnia, oddajmy hołd cudownej
warszawskiej młodzieży, która swoim życiem i śmiercią złożyła
największą ofiarę w imię niepodległości Ojczyzny.
Hej, chłopcy bagnet na broń!
Słowa tej
piosenki, ułożyła dziewczyna. Poetka Krystyna Krahelska, której
postać posłużyła rzeźbiarce do stworzenia słynnego posągu
Syrenki Warszawskiej. Krystyna, żołnierz AK, poległa w pierwszych
dniach powstania.