3 maja 2015 r. W 224 rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja.
„Ja swym
tułowiem do ojczyzny nieprzyjacielowi niech drogę zawalę!”
Przypominam sobie z
moich lat dziecinnych, jak ojciec uczył mnie historii naszych kresów
wschodnich, skąd wywodziły się jego korzenie. Z tamtych lat
zapamiętałam fragment wiersza, często deklamowanego przez ojca.
Nie pamiętam, kto był jego autorem i jak się kończył. Utkwiło
mi w pamięci tylko tych kilka zwrotek, jakże malowniczo
przedstawiających nasze dzieje i tę historię, jaką pragnę
opowiedzieć.
Złoci jesień
łan Podola.
Ciągną wojska
tabor, wozy.
Zatętniły lasy, pola,
Stoją rzędem dwa
obozy.
Z jednej
strony sztandar wiary,
Stary
hetman, młodzież dziarska.
Z
drugiej wściekłość, krew, pożary,
I straszliwa czerń
tatarska.
Jutro,
jutro z rannym brzaskiem,
Dzień
gonitwy, dzień rozprawy.
Słońce
dziwnym zaszło blaskiem,
Dzień to
będzie straszny, krwawy.
Na czele armii
polskiej stał mający siedemdziesiąt trzy lata, doświadczony
wieloma zwycięskimi bitwami, hetman i kanclerz wielki koronny
Stanisław Żółkiewski. Przyczyną nowej wojny Rzeczypospolitej z
Turcją, były najazdy kozaków na ziemie sułtana i wtrącanie się
magnatów kresowych w spraw Mołdawii, uważanej przez Turków za
swoje lenno. Kresowe „królewięta” prowadziły własną politykę
dynastyczną, narażając Rzeczpospolitą Dwojga Narodów na konflikt
z groźnym sąsiadem, który w czasie panowania dynastii Jagiellonów
wiernie dotrzymywał warunków traktatu pokojowego zawartego 28. X.
1528 roku, przez sułtana Sulejmana Wspaniałego serial („Wspaniałe
stulecie”) i króla Zygmunta I Jagiellona.
Spokrewnieni z
hospodarami mołdawskimi książęta kresowi: Wiśniowiecki, Korecki
i inni, wprowadzali na tron Mołdawii własnych kandydatów, wbrew
interesom Turcji. Przed opisywanym konfliktem polsko-tureckim, na
tronie Mołdawii został osadzony przez sułtana Kacper Grazziani.
Nie dotrzymując umowy z Turcją, zaczął porozumiewać się z
Rzecząpospolitą, mając na względzie swoją większą suwerenność.
Wysłane doń poselstwo tureckie okrutnie wymordował. W razie
konfliktu z Turcją obiecywał Żółkiewskiemu pomoc wojskową,
licząc na potęgę militarną królestwa polskiego.
Tymczasem na tronie
padyszacha zasiadł młody i wojowniczy sułtan Osman I i
dowiedziawszy się o zdradzie Grazzianiego, zamordowaniu posłów i
jego listach do Żółkiewskiego, ruszył w stronę granic
Rzeczypospolitej. Dowódcą jego potężnej armii był słynny
wojownik Iskander Pasza. Wojskami tatarskimi dowodził Kantemir,
Krwawy Miecz.
Stanisław Żółkiewski
herbu Lubicz, urodził się w 1547 roku w Turynce, pod Lwowem. Ojcem
jego był również Stanisław Żółkiewski, wojewoda ruski, matką
Zofia z Lipskich z Goraja. Młody Stanisław słynący z urody i
talentów, rozpoczął swoją wielką karierę od obowiązków
sekretarza króla Zygmunta Augusta. Był członkiem delegacji
polskiej, wiozącej do Paryża księciu Henrykowi de Valois,
wiadomość o wyborze na króla polskiego. Jego wielkim mentorem i
nauczycielem był hetman i kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski, po
którym Stanisław po latach odziedziczył godności. Żółkiewskiego
cechowała kryształowa uczciwość i lojalność względem swego
monarchy. Wychowany w szkole króla Stefana Batorego, brał udział w
jego bitwach z Moskwą. Był, jak mawiał Sienkiewicz „regalistą”,
czyli wiernym swemu królowi aż do śmierci.
Żółkiewski stał
się pierwszym Europejczykiem, który zdobył Moskwę, pobiwszy
wojska moskiewskiego cara Wasyla Szujskiego pod Kłuszynem. Jako
wódz, nie miał sobie równych. W bitwie pod Kłuszynem, mając
jedynie 2400 husarii, rozbił w puch 30 tysięczną armię rosyjską,
wspomaganą przez 5 tysięczne wojska szwedzkie! Wkroczywszy do
Moskwy sprawił, że bojarzy wybrali na swego cara królewicza
polskiego Władysława Wazę.
Zwycięzca w wojnach
przeciwko Rosji, Szwecji, Imperium Osmańskiemu, Tatarom, był
człowiekiem wykształconym, pisarzem i pamiętnikarzem. To on
spopularyzował sentencję łacińską:„Jakże słodko i
zaszczytnie jest umrzeć za Ojczyznę”. Ożeniony z Reginą
Herburtówną, miał z nią kilkoro dzieci. To hetman Żółkiewski
założył miasto Żółkiew, które stało się siedzibą jego rodu.
Kiedy w roku 1620
ruszyła na Polskę turecko-tatarska nawała, król Zygmunt III Waza,
marzył o koronie Szwecji, nie troszcząc się zbytnio o
najcenniejszą perłę w swojej koronie – Rzeczpospolitą.
Wprawdzie 14 marca 1620 roku, król powołał pospolite ruszenie, a
następnie wici, ale kto wtedy słuchał króla? Pomimo alarmujących
listów hetmana, król nie wspomógł go wojskiem, a panowie magnaci,
kłócąc się między sobą, nie przysłali hetmanowi żadnej
pomocy. Stał sam naprzeciw ogromnej potęgi, ze swą niewielką
armią składającą się z 2 tysięcy piechoty, 400 husarzy, 1200
Lisowszczyków i 1600 kozaków zaporoskich. Rzeczpospolita tak
potężna, że mogła wystawić nawet milion rycerzy z samej tylko
herbowej szlachty, nie potrafiła obronić się przed niemal
corocznymi najazdami tatarskimi, palącymi ziemie kresów wschodnich
i uprowadzającymi na targowiska Krymu i Stambułu dziesiątki
tysięcy młodych mężczyzn, kobiet i dzieci. Była jak pień
potężnego dębu, przeżartego wewnątrz próchnicą. Nieustanne
kłótnie panów polskich gubiły ojczyznę.
Dziwne i złowrogie
znaki ukazywały się w przededniu wojny. Oto w noc przed wyjazdem
wojsk polskich z Żółkwi, ukazała się na niebie ogromna zorza
polarna. Niebo całe w ogniu, ukazywało jakieś walczące wojska,
chorągwie całe we krwi. Staremu hetmanowi przypomniała się dawna
wróżba usłyszana w Rzeszowie: ”Jeżeli zobaczysz wojska ogniste
na niebie walczące – to koniec twój!” Żegnając się z
ukochaną żoną Reginą, hetman wręczył jej swój testament i
rzekł jej: - Zalecam też miłości waszej moje zwłoki! Pani
hetmanowa Żółkiewska nie płakała, chociaż wiedziała, że mąż
wyrusza na śmiertelny bój. Była żoną i matką Polką, godną
towarzyszką życia hetmana.
Niewielka armia
polska posuwała się znajomym szlakiem ku Dniestrowi. Liczono, że
magnaci ruszą na pomoc hetmanowi, wierzono że Grazziani przyśle
duże posiłki mołdawskie. Ale mijały dnie i tygodnie, a znikąd
pomoc nie przybywała. Gdy ruszono za Dniestr, wchodząc w granice
Mołdawii, potknął się siwy koń hetmana, a kiedy rozwinięto
hetmańską chorągiew, zerwał się potężny wiatr, drzewce złamał
i chorągwią cisnął o ziemię.
Był to zły znak.
Za Dniestrem spotkano
Grazzianiego z odziałem z 500 żołnierzy. To było wielkie nic, ale
hetman nie okazał zawodu. Po dziesięciodniowym pochodzie, stanęli
na polach pod mołdawskim miasteczkiem Cecorą, dawnym obozem
warownym Jana Zamoyskiego. Hetman postanowił, że w tym miejscu
będzie oczekiwał nieprzyjaciela. Z pośpiechem wzmacniano wały,
wyglądając nadejścia wroga. 17 września 1620 roku, pojawiła się
armia tatarska, pod dowództwem straszliwego Kantemira Krwawego
Miecza. Tatarzy rozmieścili swe wojska w półkole obejmujące obóz
polski. Po trzech dniach 20 września 1620 roku, nadeszła armia
turecka, znakomicie uzbrojona i wyposażona w baterie armat. Jazda
turecka, w jasnych zawojach i stalowych pancerzach na przedzie, a za
nią nieprzejrzane szeregi świetnej piechoty tureckiej. Toczyły się
lekkie i ciężkie działa, wielbłądy dźwigały tysiące namiotów.
Las kopij, morze głów. Ziemia drżała pod uderzeniami dziesiątków
tysięcy kopyt końskich. Była to armia potężna, zdyscyplinowana,
karna, pod twardym dowództwem Iskandera Paszy.
Wydawało się, że
to morze płynie naprzeciw samotnemu okopowi polskiemu. Z tego morza
wysunął się kilkunastotysięczny oddział pod dowództwem Chazyra
Paszy na rekonesans i rozpoznanie sił polskich. Hetman skinął na
pana Walentego Rogowicza, dowódcę oddziału słynnych w całej
Europie zachodniej Lisowszczyków. Atak Polaków był tak potężny,
sam Chazyr Pasza o mało nie dostał się do niewoli. Polskie
natarcie wsparł Herman Denhoff dowodzący oddziałem wojsk
cudzoziemskich i rozgromieni Turcy uciekli w panice. Rozpaleni walką
rycerze żądali od hetmana wyprowadzenia wszystkich wojsk do walnej
bitwy. Kniaź Korecki oskarżył nawet wielkiego wojownika o
tchórzostwo. Nie było to pierwsze takie oskarżenie. Stary hetman
musiał niedawno na Sejmie bronić swego honoru. Aby wykorzystać
zapał rycerstwa, rozkazał gotować się do bitwy. Nieprzyjaciel
także gotował się do walki. Wiatr rozwiewał zielone chorągwie
bejlerbeja z Rumelii, który zajął prawe skrzydło. Na lewym stanął
Hussein Pasza z jazdą anatolijską. Dewlej Girej prowadził Tatarów
z Krymu. Kantemir ruszył z ordą Tatarów nogajskich. Sam środek
armii prowadził dowodzący całą jazdą pancerną Iskander Pasza.
Bitwę rozpoczęli Turcy. Rozległ się ogromny okrzyk: - Bissan
illach! ( W imię Boga) ryknęły armaty i wojska ruszyły do ataku.
Polską jazdę
prowadził słynny awanturnik i zabijaka kresowy, książę Samuel
Korecki, pamiętny tureckiej niewoli. Jak wicher stepowy gnali na
wroga. Atak Polaków by straszny i zastępy tureckie rozsypały się
pod ich uderzeniem, jak ziarna piasku. Nad karkami uciekających
Turków i Tatarów rozbłysły błyskawice szabel polskich. Lecz
wojska polskie uniesione zapałem, niebacznie zapędziły się zbyt
daleko od okopów. Iskander Pasza wykorzystał to i przeciął
Polakom drogę, odcinając im odwrót. Walczące wojska polskie miały
za sobą mur pancernej jazdy tureckiej. Hetman rzuciwszy wszystkie
zastępy w bój, nie mógł już przyjść z pomocą otoczonym
oddziałom. Tylko celne salwy armatnie uchroniły polski obóz od
wzięcia go szturmem. Kawaleria polska rozpoczęła krwawy odwrót do
swego obozu. Przebili się zdziesiątkowani, było wielu zabitych i
ciężko rannych, stracono chorągwie i cztery działa. Te straty
przeraziły wszystkich. Od hetmana zażądano odwrotu do Dniestru.
Nikt już nie marzył o zwycięstwie. Słomiany ogień zgasł i
wojsko ogarnęło przygnębienie.
Następnej nocy
zaczęły się ucieczki, kto mógł wymykał się z obozu. Mniejsza o
hańbę, byleby życie ocalić! Grazzianiego w czasie ucieczki
zamordował wołoski chłop, wielu potonęło w bystrej rzece Prut. O
nowym rozpoczęciu bitwy Żółkiewski już nie marzył. W nocy
uciekający magnaci wyprowadzili swoje oddziały. Przy hetmanie
pozostało jedynie 4300 rycerzy.
Mając znakomicie
przygotowany tabor, hetman postanowił odwrót ku Dniestrowi i
granicy Rzeczypospolitej. 2 października nocą, wojska polskie
wyruszyły z obozu. Rozpoczął się odwrót, jakiego od czasów
starożytnych historia nie notowała. Kilkutysięczny oddział
rycerstwa polskiego, strzałami ze strzelb i ogniem armat taboru,
bronił się przed ogromną armią turecko-tatarską, odpierając
bohatersko ataki nieprzyjaciela. Bez nadziei pomocy, bez snu, pokarmu
i wody, szli w szyku bojowym przez stepy Mołdawii ku zbawczej
granicy. Hetman pomimo wieku byłł niestrudzony. Na ulubionym siwym
koniu, w pozłocistej szacie, z buławą w ręku, podtrzymywał swoje
wojsko słowami otuchy, zachęcając ludzi do walki. Po czterodniowym
pochodzie mimo nieustannej walki, Żółkiewski zmienił kierunek
marszu, odstępując od brzegu Prutu i stanął na wypoczynek w
dolinie Wali Girła. Salwy artylerii taboru polskiego odparły
kolejny atak Tatarów Kantemira i Turków. Nadeszła szósta noc
krwawego pochodu. Tabor polski posuwał się wolno, mając wokół
siebie i za sobą nieprzyjaciela. Naraz rycerze dostrzegli jakąś
ognistą chmurę zbliżającą się ku taborowi. To straszny Kantemir
podpalił step w nadziei, że Polacy ulękną się i wpadną w
panikę! Ale tabor polski ciągnął naprzód niewzruszenie i
przeszedł przez ogień!
Minęły kolejne dwie
doby tych nadludzkich wysiłków, a polski tabor ciągle zbliżał
się do polskiej granicy. Nadeszła noc ósma. Nad stepem rozszalała
się burza, a oddział Lisowszczyków wymknął się z taboru, aby
zdobyć dla koni paszę. Kiedy powracali z sianem, straże wzięły
ich za kolejny atak Tatarów. Jasna błyskawica rozświetliła niebo
i w jej blasku, dostrzeżono srebrną wstęgę rzeki. Dniestr! I
wtedy rozpoczęło się piekło. Rycerze rzucili się ku rzece,
rozrywając łańcuchy taboru, wywracając wozy, armaty i biegnąc ku
zbawczej rzece.
W tym momencie
Kantemir uderzył całą siłą w rozbity tabor. Daremnie Żółkiewski
zabiegał drogę uciekinierom prosił, błagał, nikt go już nie
słuchał. W szalonym pędzie przebiegali koło niego konni, wozy,
armaty. Kto mógł, walczył, inni ginęli. Wierni żołnierze
błagali hetmana, by ratował się ucieczką. Lecz on ostrzem szabli
przebił pierś swojego konia. Ciężko ranny syn hetmana Jan,
przysłał mu rączego konia. Hetman rzekł tylko: - Gdzie owce giną,
tam powinien i pasterz paść!... Hetman polny Stanisław
Koniecpolski, zięć hetmana, podał mu swojego ogiera wołając: -
Pogrom – na koń, panie ojcze – ty już tu nic!
Żółkiewski odrzekł
spokojnie: - Zachowaj się do lepszej doli. Ja swym tułowiem do
ojczyzny nieprzyjacielowi drogę zawalę! - z dobytą szablą poszedł
na spotkanie śmierci. Dokoła niego walczyli ci najwierniejsi do
końca. Kniaź Korecki popadł w niewolę, przy hetmanie pozostało
jeszcze trzystu śmiałków, Padali po kolei... ostatni rycerz
Złotopolski legł martwy. Hetman pozostał sam z podtrzymującym go
druhem.
Iskander Pasza nie
odważył się ruszyć za Dniestr. Rano odnaleziono zwłoki hetmana.
Poranione ciało i odrąbana prawa ręka mówiły, że walczył do
końca. Głowę hetmana Iskander posłał do Stambułu w podarunku
sułtanowi. Wbita na pal przed pałacem sułtana, patrzyła pustymi
oczodołami w kierunku Polski. Pani hetmanowa wykupiła z niewoli
syna Jana oraz głowę i zwłoki męża. Hetman został pochowany w
Żółkwi, w krypcie kolegiaty pod wezwaniem Najświętszej Marii
Panny. Kamienny grobowiec ozdobiono łacińskim cytatem z „Eneidy”
Wergiliusza. „ Powstanie kiedyś z kości naszych mściciel.”
Córka hetmana Zofia
Teofila Żółkiewska poślubiła Jana Daniłowicza, wojewodę
ruskiego i była babką przyszłego króla Jana III Sobieskiego.
Legenda głosi, że kiedy małego Jana położono na kamiennej
trumnie pradziada, kamień pękł i z wnętrza grobu rozległ się
głos hetmana: „Z naszych kości powstał mściciel!” 12 września
1683 roku, w bitwie pod Wiedniem, król Jan III Sobieski rozgromił
raz na zawsze potęgę Imperium Otomańskiego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz