sobota, 22 lutego 2020

Bonjour Monsieur Chopin!

.

Ależ nie, wcale nie tak po francusku, tylko - Dzień dobry, mój kochany panie Fryderyku.
Pozdrawiam Cię w dniu Twoich 210 urodzin. Kiedy przed laty przybyłam do Paryża, pierwsze kroki skierowałam na cmentarz Père Lachaise. Pragnęłam odwiedzić Twój grób i złożyć na nim bukiecik fiołków, Twoich ulubionych kwiatów, które specjalnie dla Ciebie przywiozłam z Polski. Na miejscu doznałam uczucia rozczarowania i gniewu. Grób był zaniedbany, w o wiele gorszym stanie, niż grobowiec słynnej paryskiej pieśniarki Edith Piaf. 
Grób F. Chopina (niedawno został zdewastowany
 Przechadzając się cmentarnymi ścieżkami, odczytywałam na płytach nagrobków znane na całym świecie nazwiska kompozytorów, poetów, pisarzy, oraz wiele nazwisk polskiej arystokracji, a między nimi na kaplicy grobowej, nazwisko pięknej Marii z Łączyńskich, szambelanowej hrabiny Walewskiej, marszałkowej Ornano. Tak, tak, piękna Marysia zrobiła olśniewającą karierę. Ze skromnej szlachcianki i „polskiej żony” cesarza Napoleona I, stała się małżonką marszałka Francji hrabiego Ornano. Ciało marszałkowej przewieziono do kraju i złożono na wieczny spoczynek w krypcie kościółka w Kiernozi, ale wspaniały grobowiec ma właśnie w Paryżu. Szczątków Marii nigdy nie odnaleziono w Kiernozi.
Hrabina Maria Walewska, marszałkowa Ornano.
Jej nazwisko z pewnością nie jest Ci Fryderyku obce, bo przecież Twój ojciec, pan Mikołaj Chopin, syn lotaryńskich chłopów, przybywszy jako siedemnastoletni chłopiec do nieznanej Polski, był guwernerem młodziutkiej Marii i uczył ją języka francuskiego, którym po latach wyznała miłość cesarzowi Francji. Wprawdzie sąsiedzi państwa Łączyńskich, nieco krzywili się na ich nowego nauczyciela. Chopin? A pfe, to przecież po francusku znaczy kufel! Strasznie gminnie i pospolicie. Doprawdy, komuś się nie podoba? Liszt, po węgiersku znaczy mąka, jednak z tej mąki powstał wyborny chleb! Zresztą pan Mikołaj wkrótce dowiódł, że stał się prawym obywatelem nowej ojczyzny, walcząc w czasie Insurekcji Kościuszkowskiej, w której dosłużył się rangi kapitana. Nową posadę znalazł w majątku hrabiego Fryderyka Skarbka w Żelazowej Woli, gdzie Ty, Fryderyku, się urodziłeś 22 lutego 1810 roku, lub 1 marca tego roku. Rzecz dotąd nie rozstrzygnięta! 
 
Przyszedłeś na świat w małej, nikomu nie znanej mazowieckiej wiosce nad rzeczką Utratą, w skromnym polskim dworku z urzekającym pejzażem. Dziś miejscowości związanej nierozerwalnie z Twoim nazwiskiem.Jarosław Iwaszkiewicz napisał o Tobie:”Żaden wielki kompozytor nie udzielił tyle czaru przedmiotom, których dotykał. Wszystko, co odnosi się do Chopina, co towarzyszyło jego życiu ma specjalną aurą”. Czy wiesz, Fryderyku, że Twój brat cioteczny, syn siostry Twojej matki, pułkownik Dionizy Czachowski, stanie się w przyszłości najsłynniejszym dowódcą Powstania Styczniowego? Nowego tragicznego zrywu narodowego, a jego bohaterska i męczeńska śmierć, posłuży za motyw najznakomitszym polskim pisarzom? Był on dowódcą mego pradziadka w powstaniu.
płk. Dionizy Czachowski.
Byłeś bardzo delikatnym chłopcem, o wielkich marzących oczach i prześlicznych ciemnoblond włosach, ukochanym beniaminkiem całej rodziny. Lecz pomimo słabego zdrowia, miałeś ogromne poczucie humoru, co widać z Twoich przezabawnych listów, pisanych z Szafarni, majątku państwa Dziewanowskich, rodziców kolegi Dominika, u których bawiłeś latem 1824 roku. Tam z pewnością zapoznałeś się z pamiątkami rodowymi, a może nawet widziałeś portret Jana Dziewanowskiego, kapitana szwoleżerów gwardii cesarskiej, bohatera spod Somosierry. Znasz tę piosenkę? 
   A wtem Napoleon na Polaków skinął,
   Skoczył Kozietulski, barwny szyk swój zwinął.
   Ruszyła konnica, polskie szwoleżery,
   Zdobywają szturmem wąwóz Somosierry.

To była szaleńcza szarża, tak typowa dla polskiego żołnierza.”Szczyty Somosierry zakołysały się, szeregi Hiszpanów zachwiały, okrzyk przerażenia dobył się z ich piersi. U ich stóp, na krańcu niezdobytego wąwozu ukazały się białe płaszcze szwoleżerów.(-) Armaty zagwożdżone, z zalanymi krwią zapalnikami, zasłane trupami zwycięzców i zwyciężonych – umilkły.... Okrzyk:”Niech żyje cesarz!” - huczał. Piął się po skałach, a jęczał....” Tak pisał o tym wielkim tryumfie oręża polskiego Wacław Gąsiorowski, piewca epoki napoleońskiej. Ale kto dziś czyta jego barwne powieści? Wielka szkoda. Kapitan Jan Dziewanowski śmiertelnie ranny, na polu bitwy mianowany przez cesarza pułkownikiem, obsypany deszczem złota, zmarł kilka dni potem. Ciała poległych spoczęły w obcej, hiszpańskiej ziemi, zroszonej polską krwią. Polegli bohaterowie marzyli, że ofiarą z życia, wywalczą niepodległą ojczyznę... Ale to były tylko marzenia. Tak jak pod Monte Cassino!
Polityka nie zajmuje się marzeniami jednostek.

Nazajutrz po bitwie, przed pułkiem szwoleżerów stanął cesarz Napoleon i zdjął przed bohaterami kapelusz - Honneur aux braves des braves! - powiedział. „Cześć dzielnym nad dzielnymi”. Było to zaszczytem niesłychanym w dziejach armii. Przelana w wojnach napoleońskich krew Polaków, niewiele pomogła rozdartej zaborami ojczyźnie, ale pozostała pamięć o bohaterach. Żyje ona w Twoich wspaniałych, patetycznych polonezach, bardziej polskich, niż Mazurek Dąbrowskiego. Wyobrażam sobie, jaką musiałeś mieć tremę, będąc ośmioletnim chłopcem, kiedy po raz pierwszy wystąpiłeś z koncertem w Pałacu Radziwiłłowskim, zorganizowanym na cele dobroczynne przez hrabinę Zofię z książąt Czartoryskich Zamoyską. Zagrałeś wtedy koncert fortepianowy g-mol czeskiego kompozytora Jiroveca. Z pewnością drżałeś z podniecenia i strachu, że coś może Ci się nie udać. Obciągałeś na sobie nerwowo aksamitne ubranko, przestępując z nóżki na nóżkę. Na szczęście wszystko wypadło znakomicie, a wytworne towarzystwo warszawskie wielokrotnie Ciebie oklaskiwało. Natychmiast stałeś się sławny, okrzyknięto Cię polskim małym Mozartem, cudownym dzieckiem, wielkie damy zapraszały Ciebie do swoich wspaniałych salonów. Bywałeś często proszony do Belwederu, siedziby cesarzewicza, wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza Romanowa, wodza naczelnego Wojska Polskiego.

Konstanty był tyranem i despotą, znienawidzonym przez społeczeństwo warszawskie, ale lubił muzykę i był wdzięcznym słuchaczem Twojej gry. Po koncercie, małżonka wielkiego księcia, Joanna z hrabiów Grudzińskich Księżna Łowicka, zapraszała Ciebie do saloniku i częstowała gorącą czekoladą i bezami z kremem pistacjowym. Bawiłeś się z nieślubnym synem wielkiego księcia, Pawłem i z małą hrabianką Terenią Nesselrode, z którą łączyła Cię przyjaźń do lat młodzieńczych. Być może nawet kochałeś się w niej, dopóki w kościele Panien Wizytek, podówczas akademickim, nie poznałeś panny Konstancji Gładkowskiej, śpiewaczki chóru Konserwatorium Warszawskiego. Twoje genialne improwizacje na organach uświetniały nabożeństwa w świątyni. Pisałeś do kolegi Jana Białobłockiego:” Ha, Mości Panie Dobrodzieju, co ze mnie za głowa! Pierwsza osoba w całym liceum po ks. proboszczu!”
Słowicze fioritury koloraturowe panny Gładkowskiej, można odnaleźć w Twoim genialnym koncercie fortepianowym f-mol, w części II „Larghetto”. A Twoje „Larghetto” stało się leitmotiv-em w mojej książce: ”Kochankowie Burzy”, opowieści o wielkiej miłości w czasie grozy - Powstaniu Styczniowym. Zachwyciłeś się panną Konstancją, śpiewającą w Teatrze Narodowym, (dziś już nie istniejącym) i jej wzruszającą arią z „ Pani jeziora” „Oh quante lacrime per te versai”(Ileż łez wylałam przez ciebie). Podobał Ci się również strój panny: ”biało, z różami na głowie, do twarzy prześlicznie ubranej”... Potem dwa koncerty fortepianowe e-mol i f-mol, zakończyły Twój pobyt na ojczystej ziemi. 
Konstancja Gładkowska.
Był rok 1830. W pewną ciemną i posępną noc listopadową, kilku młodych podchorążych biegło przez puste ulice Warszawy krzycząc: - Do broni bracia, do broni! Wybucha powstanie zwane potem Listopadowym. A Ty jesteś w Wiedniu! Z kraju dochodzą straszliwe wieści o bitwach i zbrodniach Moskali. Tam w kraju pozostawiłeś swoją rodzinę, matkę, ojca, siostry, ukochane miasto.... Co się z nimi stanie, gdy do Warszawy wkroczą armie Dybicza? Słuchasz tych wieści i w okropnej rozpaczy „piorunujesz” na fortepianie. Zawsze ogromnie się wzruszam, gdy czytam o Twojej smutnej, samotnej Wigilii, pierwszej z dala od domu i cudownych tradycji rodzinnych. Poszedłeś wieczorem do kościoła św. Stefana, świątynia była jeszcze pusta. Stanąłeś pod kolumną i wpatrywałeś się w ołtarz, mając pod przymkniętymi powiekami twarze rodziców i sióstr. Nie byłeś skory do uzewnętrzniania swych uczuć, więc z pewnością nie płakałeś. 

Ale po powrocie do domu usiadłeś przy fortepianie i spod Twoich smukłych palców, popłynęły burzliwe dźwięki scherza b-mol z rzewnym motywem polskiej kolędy „Lulajże Jezuniu”. Nikt Ciebie nie widział, więc mogłeś zapłakać i szepnąć: – Mamo, mamusiu...
Marzyłeś żeby wziąć udział w walce. Ale Fryderyku, czy udźwignąłbyś karabin Twoimi cudownymi dłońmi, jak z figury Matki Boskiej z ołtarza Wita Stwosza? Byłam na Place Vendôme nr 12, w Twoim mieszkaniu i widziałam odlew Twoich rąk. Są jak klejnoty, istne dzieła sztuki. Ty walczyłeś bezkrwawo, stwarzając genialne, nieprzemijające kompozycje. Twoja muzyka jest - jak powiedział Schumann - "armatami ukrytymi w kwiatach" – niebezpieczna! Lękali się jej zaborcy i okupanci hitlerowscy, grożąc za nią śmiercią. W mrocznych latach wojny i okupacji, Twoją muzyką ludzie dodawali sobie otuchy. Czerpali z niej poczucie tożsamości narodowej.

Odlew dłoni Fryderyka Chopina.
Wybacz mi, Fryderyku, ale nie znoszę madame Amantyny Lucylli Aurory Dudevant! Pisząca pod pseudonimem George Sand. Pani baronowa, wnuczka przekupki, prawnuczka hrabiny Königsmarck, po której odziedziczyła imię i bardzo wątpliwą moralność, oraz elektora saskiego i króla polskiego Augusta Mocnego Wettina! Boże, była taka zarozumiała ze swojej sławy literackiej. Dzisiaj jej powieścideł nikt już nie czyta, są zapomniane, zaś Twoja muzyka, Fryderyku, rozbrzmiewa na całym świecie. Charles Baudelaire, znany poeta ocenił George Sand srogo: - Ona jest głupia (-) Jej idee moralne mają głębokość sądu i uczuć stróżek i utrzymanek!”
Nie znoszę kobiet, które same narzucają się mężczyznom. To poniżające, prawda? Ale to babsko zagięło na Ciebie parol. Po tylu kochankach zapragnęła delikatnego, genialnego chłopca, bo Ty byłeś bardzo zamknięty w sobie i chłodny. Wcale Ci się nie podobała, bo lubiłeś kobiety subtelne. Kilka razy obejrzałam film państwa Antczaków: „Chopin, pragnienie miłości”. Niestety, byłeś tam nieprawdziwy, zbyt jurny nawet wulgarny. W rzeczywistości miałeś wstręt do fizycznego zbliżenia. Nie lubiłeś, kiedy ktoś Ciebie dotykał. Do końca życia wstydziłeś się przed rodziną swego związku z tą kobietą. 
George Sand.
No tak, ale panna hrabianka Wodzińska Ciebie nie chciała, głupia gęś! Związałeś jej listy wstążeczką i napisałeś: ”Moja bieda”. Tak ogromnie tęskniłeś za utraconą ojczyzną, przetwarzając swój żal w muzykę prześlicznych, genialnych mazurków, w których odzywa się prosta, chłopska piosenka, jaką słyszałeś na polskiej wsi. Konając, uprosiłeś siostrę Ludwikę, żeby zabrała Twoje serce do ukochanej Warszawy, bo ciała przewieźć nie mogła. Spoczywasz tak daleko od swojej ojczyzny, na paryskim cmentarzu i nie zawsze ludzie wiedzą, że byłeś Polakiem. Na cmentarzu jacyś cudzoziemcy zachwycali się genialnym Francuzem! Kiedy oznajmiłam, że byłeś Polakiem, nie uwierzyli. - To dlaczego leży w Paryżu, a nie w Polsce? - zadali mi rozsądne pytanie. Nie odpowiedziałam.

Ostatnia fotografia Fryderyka Chopina
Sprowadzamy szczątki tylu znanych, zasłużonych ludzi, ale nikt nie wystąpił z propozycją, żeby Twoje ciało przywrócić Polsce. Jesteś jedyną osobą, godną spocząć na Wawelu, pośród królów i Wieszczów, równy im majestatem i większy geniuszem. Ale jak dotąd, nikt nie pomyślał, żeby Twoje szczątki spoczęły w ojczyźnie. A Ty ciągle czekasz z nadzieją.....
Mój ukochany Panie Fryderyku, w dniu Twoich urodzin życzę Ci, żebyś powrócił na „Ojczyzny łono”, w chwale i sławie spoczął na wawelskim wzgórzu. Au revoir, Panie Fryderyku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz