czwartek, 27 lutego 2020

TAKA ZWYKŁA HISTORIA.




Boli mnie palec wskazujący prawej dłoni i ciężko mi pisać. Ale dziś taki ponury, ciemny dzień, prawdziwie jesienny, nie zimowy. Nie ma śniegu, ani mrozu, tylko deszcz bije o szyby, a za oknami coraz mocniej wyje wiatr. Mam podły nastrój i depresję, lecz mimo wszystko siadłam do komputera i piszę tę historię, jaką bardzo dawno temu usłyszałam, a która przypomniała mi się, gdy oglądałam jakiś stary film. Ktoś, przeczytawszy to opowiadanie, powie sobie: - „Owszem, wzruszające, ale to przecież tylko fikcja literacka”. Drogi czytelniku, zapewniam, że to samo życie je napisało i nie ma w nim ani słowa nieprawdy.
Stefania była najmłodszą z czterech córek w rodzinie bogatego przedsiębiorcy, z dumą noszącego jeden z najstarszych herbów szlacheckich. Matka miała korzenie arystokratyczne, była kobietą zimną, bezduszną i znudzoną. Nie zajmowała się rodziną, a córek zdecydowanie nie lubiła.
Stary Rynek w Poznaniu. foto. Poznań Wyborcza pl.
 Dzieci, bo było jeszcze trzech braci, wychowywały służące, lub najstarsza siostra. Ojciec zajęty interesami nie miał wielkiego wpływu na wychowanie potomstwa. Dawał pieniądze na utrzymanie domu na odpowiednim poziomie, a z rodziną spotykał się zwykle przy niedzielnym obiedzie. Więcej zainteresowania okazywał synom. Chodzili do najlepszych szkół i studiowali. Jako ludzie dorośli, zrealizowali marzenie ojca. Jeden został wziętym lekarzem, drugi dyrektorem dużego zakładu przemysłowego, trzeci oficerem WP. Ale to stało się już wiele lat później.
Stefania od dziecka miała wyjątkowy charakter. Była niezwykle dobra, kochającą i nie mająca w sobie ani odrobiny zawiści, czy złości. 
Nie mam zdjęcia Stefanii, ale może podobnie wyglądała. Na fotografii Maria hr. z Grocholskich Sobańska.
Bywały takie momenty, że w pokoju rodziców wybuchały nocą głośne awantury, gdy okazywało się, że znowu nie ma pieniędzy na utrzymanie domu, choć ojciec dał niedawno matce sporą kwotę. Nie wiadomo, gdzie matka pieniądze  traciła, lecz  zawsze ich brakowało. Na tym tle wybuchały awantury, czasami kończące się rękoczynami, kiedy ojciec tracił cierpliwość. Biedna Stefania nie umiała obojętnie słuchać wrzasków rodziców i udawać, że jest głucha. Wyskakiwała z łóżka i w nocnej koszulce wpadała do sypialni rodziców, czepiając się ich kolan i błagając z płaczem, aby pocałowali się na zgodę. Rozwścieczona matka sprawiała jej lanie, a ojciec pouczał córkę, żeby nie wtrącała się do spraw ludzi dorosłych, bo jest jeszcze mała i głupia! Rodzeństwo wyśmiewało się z niej, nazywając ją „świętą Stefanią”, ale ona nie mogła patrzeć spokojnie kiedy komuś działa się krzywda.
Suknia balowa z początków XX w.
Mijały lata, dziewczęta dorosły, zaczęły bywać w towarzystwie, rodzice rozglądali się za przyszłymi zięciami. Stefania miała siedemnaście lat i nadal była czułą, dobrą dziewczyną. Pewnego dnia w karnawale, panny mierzyły suknie przyniesione właśnie przez szwaczkę, tak wówczas nazywano krawcową. Mizdrzyły się przed lustrem, śmiejąc się i dokazując. 
Suknia kobieca z początków XX w.
Tylko Stefania nie chciała zmierzyć nowej sukni. Powiedziała, że z pewnością jest dobrze uszyta i nie potrzeba nic poprawiać. Siostry nalegały tłumacząc, że musi zmierzyć, bo przed balem może się okazać, że coś trzeba jednak poprawić. Ale dziewczyna odmawiała włożenia sukni. Jedna z sióstr podbiegła do niej i żartem zerwała z niej noszoną luźną sukienkę. Skamieniała z wrażenia zauważywszy, że smukła figura Stefanii bardzo się zmieniła.
- Ty się spodziewasz! - krzyknęła, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
Stefania nie odpowiedziała, zakrywając się tylko zerwaną sukienką. Dwie pozostałe siostry wstrząśnięte niespodziewanym odkryciem, tuliły się do siebie przerażone. Matka usłyszawszy głośny okrzyk córki, weszła do pokoju.
 - Co tu tak głośno? Dlaczego nie mierzycie sukien? Szwaczka nie będzie tu siedziała w nieskończoność. - powiedziała ostro, mierząc córki surowym spojrzeniem. - Stefania, co tak stoisz? Rusz się!
Nagle starsza siostra palnęła bez zastanowienia:
- Mamo, ona będzie miała dziecko! Ma już brzuch!
Matka jednym ruchem wyrwała suknię z rąk Stefanii i zobaczyła jej zmienioną figurę. Najpierw zaniemówiła, a potem chwyciła córkę za ramiona i zaczęła nią potrząsać.
- Ty, wstrętna dziewucho, z kim zgrzeszyłaś? Ty przeklęta! Gadaj mi zaraz? - krzyknęła, a potem w porywie wściekłości, chwyciła wieszak i zaczęła bezlitośnie bić córkę, nie patrząc gdzie bije.
Stefania zasłaniała twarz dłońmi, ale nie krzyczała i nie próbowała się tłumaczyć. Siostry rzuciły się jej z pomocą,zasłaniając Stefanię i próbując matce wyrwać wieszak. Ale matka przestała ją bić dopiero wtedy, kiedy złamała wieszak i opadła z sił. Wybiegła z pokoju i posłała służącego po ojca. Siostry starały się dowiedzieć, z kim Stefania się spotykała, lecz ona milczała. To wszystko było bardzo dziwne, gdyż Stefania była pobożna, nie lubiła flirtów, z nikim się nie spotykała i siostry śmiały się z niej mówiąc, że chyba zostanie zakonnicą.
foto. Dziedzictwo Suwalszczyzny.
Ojciec dowiedziawszy się o tym skandalu wpadł w jeszcze większą wściekłość. Takie wydarzenie w porządnej rodzinie nie mogło mieć miejsca. Hamując gniew, spytał Stefanię, kto jest ojcem jej dziecka, zamierzając zmusić uwodziciela do małżeństwa z córką. Dziewczyna jednak dalej milczała, tylko kilka łez spłynęło po jej bladych policzkach. Ojciec zdenerwowany i wyprowadzony z równowagi, wziął skórzany pas i chwyciwszy córkę za długi warkocz, zaczął ją bić.
- Mów suko, z kim będziesz miała tego bękarta? Słyszysz? Bo cię zabiję! Taki wstyd! Boże, czego się doczekałem na stare lata. Taka hańba! Gadaj, dziewko, kto ciebie uwiódł? Połamię draniowi kości, zastrzelę łotra, ale najpierw zatłukę ciebie.
Jednak bita niemiłosiernie dziewczyna, choć krwawiła i słaniała się na nogach, nie powiedziała ani słowa. Siostry rzuciły się do ojca, błagając go żeby przestał bić. Ale on oprzytomniał w momencie, kiedy Stefania zemdlała i leżała na podłodze cała zakrwawiona, jak martwa. Matka wylała na nią szklankę wody i otrzeźwiła, kilkoma mocnymi policzkami. Ojciec zauważywszy, że dziewczyna patrzy na niego, spytał nie wypuszczając pasa z ręki.
- Powiesz z kim się łajdaczyłaś?
Dziewczyna dalej milczała jak zaklęta, tylko coraz żałośniej płakała. Ojciec obserwował ją przez chwilę, a potem rzekł dziwnie spokojnym tonem:
- Mam już tylko trzy córki. Nie waż się nigdy więcej przychodzić do tego domu. Dla ciebie mieszkają tu obcy ludzie! Nie masz już sióstr, ani braci. A teraz precz, ty przeklęta wywłoko! Ty zakało rodziny. Wynoś się z mego domu!
Chwycił zbitą do krwi córkę za kark i wyrzucił jak zbitego psa na ulicę. Matka cisnęła za nią jakiś płaszcz. Stefania usłyszała jeszcze głośny płacz sióstr i drzwi rodzinnego domu zatrzasnęły się z hukiem. Została sama na ulicy w mroźną, zimową noc. Nie wiedziała, co ma z sobą zrobić i gdzie ma pójść. Zdawała sobie sprawę, że cała rodzina solidarnie się jej wyprze i wszystkie drzwi zamkną się przed nią. Zbolała i zziębnięta, podniosła się z progu i poszła przed siebie, nie mając pojęcia dokąd i po co idzie.
 W pobliżu domu był kościół, Stefania była głęboko wierząca, więc pierwsze kroki skierowała w tamtą stronę. Właśnie odprawiało się wieczorne nabożeństwo i kościół pełen był ludzi. Dziewczyna nie ośmieliła się wejść do środka, lecz przycupnęła w pobliżu drzwi wejściowych, tuląc się do ściany. Słyszała grające organy i ludzi śpiewających kolędę. Zaczęła się modlić, prosząc Boga o pomoc. Nabożeństwo się skończyło i ludzie zaczęli wychodzić z kościoła. Wśród nich było starsze małżeństwo, a pani widząc skuloną pod ścianą dziewczynę, sięgnęła do torebki, wyjmując drobna monetę. Pochylając się, spostrzegła, że młoda dziewczyna z pewnością nie jest żebraczką. Jej płaszcz miał kołnierz z drogiego futra, a wyglądająca pod niego sukienka, też nie była łachmanem.
- Co ty tu robisz, dziecko? - spytała zdumiona. - Noc, zimno. Dlaczego nie idziesz do domu?
- Nie mam domu. - odpowiedziała szeptem dziewczyna.
- Ale to niemożliwe. - zawołała starsza pani. - Przecież gdzieś musisz mieszkać.
- Już nie. - Stefania żałośnie zapłakała. - Popełniłam grzech śmiertelny i tatuś wyrzucił mnie z domu.
- Co zrobiłaś? - wtrącił się starszy pan. - Chyba nikogo nie zabiłaś.
- Nie, ale będę miała dzieciątko. - wyszeptała dziewczyna i opuściła wstydliwie głowę. - Przyniosłam wstyd rodzinie.
- Nie możesz wrócić do domu?- odezwała się wzruszona starsza pani.
- Rodzice się mnie wyrzekli. Ale to ja jestem winna, nie oni.
Starsza pani popatrzyła na męża, a on po namyśle skinął głową.
- Nie możesz tutaj siedzieć, bo zamarzniesz. Chodź, pójdziesz z nami.
Stefania próbowała protestować, ale starsi państwo stanowczo nalegali, więc poszła z nimi, dziękując w duchu Opatrzności za opiekę. Miała ogromne szczęście i los był dla niej łaskawy, bo ludzie którzy zabrali ją do swego domu, zaopiekowali się nią troskliwie. Byli samotni, dzieci nie mieli, nad czym bardzo ubolewali, więc uznali, że los zesłał im córkę. Starsza pani dyskretnie próbowała się dowiedzieć, kim są rodzice dziewczyny i kto jest ojcem jej dziecka. Stefania powiedziała jak się nazywa i gdzie mieszkała, ale błagała swoich opiekunów, żeby nie próbowali nawet przemówić rodzicom do rozumu, bo oni wyrzekli się jej na zawsze. Nigdy jednak nawet słowem nie wspomniała, kto ją uwiódł. Starsi państwo byli ludźmi zamożnymi, mieszkali we własnej kamienicy, zajmując duże mieszkanie. Mieli kucharkę i służącą, ale Stefania nie chcąc darmo jeść chleba swoich opiekunów, zajmowała się domem wyręczając służącą, chodziła z kucharką po zakupy, a nawet pomagała w kuchni, umiejąc dobrze gotować.
 Mijały tygodnie i miesiące i nadszedł czas porodu. Był bardzo ciężki, akuszerka nie dała sobie rady i dopiero lekarz sprowadził na świat dziewczynkę. Stefania po porodzie ciężko chorowała i wolno przychodziła do zdrowia. Ale nie musiała martwić się o dziecko, bo starsi państwo dosłownie oszaleli z radości, przelewając na dziewczynkę całą miłość do nienarodzonych dzieci. Na chrzcie otrzymała imię Anny, po starszej pani, traktującej dziecko jak ukochaną wnuczkę. 
foto. Ciekawostki historyczne.
Czas biegł nieubłaganie, mała Ania miała już trzy latka i była prześlicznym, grzecznym dzieckiem, radością matki i starszych państwa, którzy stroili ją i rozpieszczali, a także zapowiedzieli Stefanii, że kiedyś Ania odziedziczy po nich cały majątek. To były chyba najpiękniejsze lata w krótkim życiu Stefanii. Była szczęśliwa, żyjąc w domu swych opiekunów bez trosk i mogła cieszyć się swoją ukochaną córeczką, do której była namiętnie przywiązana. W 1918 roku, jeszcze w czasie walk na froncie, wybuchła pandemia grypy, zwanej później „hiszpanką”. Była to choroba niezwykle groźna i zabijała, przeważnie młodych i dzieci. Zmarło na nią więcej ludzi, niż żołnierzy poległych na wojnie. Umierały całe rodziny, lekarze, pielęgniarki, księża, w końcu zabrakło miejsc na cmentarzach. Na szczęście w Polsce grypa trwała krótko, bo tylko od września 1918 r. do stycznia 1919 r. Ale i tak jej ofiarami stało się tysiące ludzi.
Mała Ania zachorowała pewnej jesiennej nocy i po dwóch dniach cierpień odeszła. Stefania była bliska obłędu, krzyczała nieludzkim głosem całymi godzinami, przeklinając Boga i swój los. Starszych państwa także ogarnęła rozpacz, tym bardziej, że zaraz po małej zachorowała starsza pani i nazajutrz już nie żyła. Na pogrzebie, przy dużej czarnej trumnie, stała mała, biała trumienka dziewczynki, cała zasypana kwiatami.
Pogrzeb ludzi zmarłych na "hiszpankę".
 Tej nocy po pogrzebie, Stefania uciekła z domu i poszła na cmentarz, aby umrzeć na grobie córeczki. Rano, idący przez cmentarz grabarz, znalazł ją nieprzytomną, leżącą na płycie grobowca. W tych czasach grabarze mieszkali na cmentarzu i jego dzieci bawiły się pomiędzy mogiłami. Grabarz zabrał nieprzytomną dziewczynę i zaniósł ją do domu. Żona radziła mu, żeby chorą wyrzucił, bo pewnie ma „hiszpankę”, ale on się nie zgodził, bo wiedział, że grypa inaczej się objawia. Stefania leżała w ciasnej komórce ponad dwa miesiące. Miała zapalenie opon mózgowych, ale jakimś cudem wróciła do zdrowia, choć wcale nie była leczona. Wstała ze swego legowiska bardzo słaba, ale zupełnie odmieniona. Cicha, obojętna na wszystko, co się dokoła niej działo, sprawiała wrażenie, jakby nie pamiętała niczego z przeszłości. Nigdy więcej nie poszła do mieszkania swoich opiekunów, zresztą nie było po co, bo i starszy pan zmarł wkrótce po żonie, a całym majątkiem zarządzali już krewni.
 Wyzdrowiawszy, Stefania zaczęła pracować u grabarza za darmo, pragnąc mu się zrewanżować za ratunek w chorobie. Kosiła trawę, sadziła kwiaty na grobach, a także, pomagała w domu, ucząc dzieci grabarza pisać i czytać. Czasami chodziła do kaplicy, aby pomóc ułożyć zmarłego do trumny, czy zapalić świece. 
 Pewnej nocy grabarz zauważył, że zapomniano zgasić w kaplicy gromnice, stojące w pobliżu trumny. Mogły spowodować pożar. Kazał więc Stefanii iść do kaplicy i gromnice pogasić. Poszła. Nie lękała się umarłych, bo już niczego się nie bała.Trumna była otwarta i leżał w niej porucznik niemiecki, który zastrzelił się z rozpaczy, kiedy zerwała z nim narzeczona.  Stefania pochyliła się nad nim i zobaczyła, że jest bardzo młody i piękny. Ranę na głowie miał zakrytą bandażem, spod którego wymykała się ciemne gęste włosy. Stefania delikatnie, jakby obawiając się go obudzić, położyła mu dłoń na czole i powiedziała głośno.
- Och, ty dzieciaku. Taki jesteś śliczny i taki głupi!
Pogładziła zmarłego po lodowatym policzku, zgasiła świece i wyszła.
U grabarza pracowała ciężko ponad rok. W tym czasie siostry powychodziły za mąż i odeszły z domu, spod tyrańskiej władzy rodziców. Najstarsza Maria, kobieta bardzo piękna, ale chora na gruźlicę, wyszła za mąż za oficera KOP-u, służącego na granicy z Niemcami, koło Międzychodu, w przepięknej okolicy, nad Wartą. Strażnicę graniczną otaczały wielkie, gęste lasy. Maria, chorowita i delikatna, nie mogła sobie poradzić z dużym domem i małą córką. Miała bardzo dobrego męża, lecz go nie kochała, zmuszona przez rodziców do poślubienia go, kiedy wdała się w romans ze znanym malarzem, który jednak nie miał zamiaru zmienić dla niej swego kawalerskiego stanu. Po wielkiej miłości, pozostał Marii, tylko jej piękny portret wiszący w saloniku.
Szwadron Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP)
 Czując się bardzo samotna, Maria z trudem odszukała siostrę i zaprosiła ją do siebie. Stefania wychowana w mieście, nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Wspaniałe lasy zachęcały do wycieczek i spacerów, pobliska rzeka do kąpieli w letnie popołudnia. Stefania odżyła po głodowym wikcie u grabarza i powróciła jej niebanalna uroda. Serdecznie zajęła się siostrą i domem. Lubiła wojskową atmosferę strażnicy i zaprzyjaźniła się ze szwagrem, który prędko poznał się na jej dobrym, czułym charakterze. W domu Marii często przebywali oficerowie KOP-u, koledzy jej męża z wojny w 1920 roku.
Koszary Baonu KOP.
 Pewnego razu przyjechał tam kapitan W. przyjaciel męża Marii. Był wojennym bohaterem odznaczonym za waleczność aż dwoma orderami Virtuti Militari! Miał Krzyż Złoty IV klasy i Krzyż Srebrny V klasy. Państwo polskie dawało kawalerom Virtuti Militari dożywotnią pensję w wysokości 300 złotych miesięcznie. Kapitan W. otrzymywał prócz oficerskich poborów, dodatkowo aż 600 złotych, co wówczas stanowiło znaczną kwotę. Kapitan W. herbu Korab, pochodził z bardzo dobrej rodziny o ziemiańskich, czyli szlacheckich korzeniach. Jego rodzice mieli duży majątek w pobliżu Lwowa.
Krzyż Złoty Orderu Virtuti Milotari
 To była miłość od pierwszego spojrzenia. Kapitan W. zakochał się w Stefanii bez pamięci, a ona w nim. Lecz kiedy po kilku miesiącach znajomości oświadczył się jej, Stefania krótko lecz stanowczo odmówiła. A kiedy nalegał, opowiedziała mu swoje ponure dzieje stwierdzając, że jest niegodna, aby zostać żoną tak zasłużonego bohatera. Pewna była, że kapitan dowiedziawszy się o jej przeszłości, odwróci się od niej z pogardą. Ale błędnie go oceniła, bowiem kapitan nie tylko nie zmienił zdania, ale wzruszony do głębi duszy powiedział, że wie, iż bierze za żonę anioła. Ślub młodej pary odbył się w majątku rodzinnym pana młodego. Stefania początkowo bardzo się obawiała, że rodzina męża jej nie zaakceptuje, ale się myliła. Nie można jej  było   nie kochać.
Kapitan W. służył w KOP-ie na Polesiu w pobliżu granicy ze Związkiem Radzieckim. Młoda mężatka stworzyła w modrzewiowym dworku, prawdziwy dom, bardzo  ciepły i gościnny. Małżeństwo miało kilkoro dzieci i było zgodną, kochającą się rodziną. Ponieważ rodzice już nie żyli, Stefania nawiązała kontakt z całą rodziną, zapraszają ją do siebie. Piorun uderzył 17 września 1939 r., kiedy na ziemie wschodnie Rzeczypospolitej wkroczyła Armia Czerwona. 
17 września 1939 r.
Już w lecie, mąż Stefanii odesłał ją i dzieci, do rodziny w Poznaniu sądząc, że tam Niemcy nie dojdą. Pomimo oporu Stefanii, nie chcącej rozstawać się z mężem, kapitan zmusił żonę, żeby wyjechała. Rozpoczęła się wojna i bohaterska walka polskiej marynarki wojennej na błotach pińskich. Kapitan W. broniąc strażnicy, poległ śmiercią żołnierza. Stefania nigdy już nie wróciła do swego modrzewiowego dworku, gdzie była taka szczęśliwa u boku ukochanego. Pozostała na stałe w Poznaniu i szczęśliwie przeżyła wojnę. Pomimo rozpaczy po śmierci męża, potrafiła stworzyć swoim dzieciom dobry, radosny dom. Nigdy jednak nie powiedziała nikomu, kto był ojcem Ani. Tę tajemnicę zabrała z sobą do grobu.
Mama spotkała ją, będąc w Poznaniu u rodziny w latach sześćdziesiątych. Stefania była już staruszką o srebrnych włosach i słodkim uśmiechu.
- Pokaż mi zdjęcie swojego dzieciaczka. - poprosiła.
Mama wyjęła moją fotografię.
- O, masz taką śliczną córeczkę. - pochwaliła starsza pani.
- W przyszłym roku przyjadę do Poznania i przywiozę ją z sobą.
- Ja chyba już tego nie doczekam, moje dziecko.
- Ależ cioteczko, proszę tak nie mówić. Ciocia jest nam wszystkim potrzebna! - zawołała przestraszona Mama.
Niestety, Stefania, siostra matki Mamy, niecały rok po tej rozmowie zmarła. Usnęła na wieki we śnie, cicho i spokojnie, tak jak żyła. Opłakiwało ją bardzo wielu ludzi, ale potem zwyczajnie zapomniano o jej dziejach. Cóż, to była przecież  taka zwykła historia.

2 komentarze:

  1. Smutne, ale świetnie się czyta. Pochwała dobrych cech charakteru kobiety, które życie nie było łatwe. Nie do zrozumienia dla mnie jest to, że rodzice jej wyrzekli się...to były straszne czasy, wstyd przed innymi ludźmi zdyskwalifikował ich jako rodziców. To "taka zwykła historia" powiedziała autorka, ale dla mnie to wstrętna historia tamtych czasów, i na jej tle wspaniała dziewczyna, kobieta...Życie nie jest bajką, w żadnej epoce !

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za te piękne i mądre słowa.

    OdpowiedzUsuń