Ostatnio
byłam we Wrocławiu i wróciłam do domu bardzo wkurzona, stojącymi
w parkach i na skwerkach tablicami ku czci Żołnierzy Wyklętych.
Przyszło mi na myśl wydarzenie z dawnych lat, związane z tą nazwą
.
Rok
1945 i koniec II wojny światowej, przyniósł państwom zachodnim
pokój, ale nam, Polakom, zamiast poczucia dobrze spełnionego
obowiązku i spokoju, dał zmianę ustroju z
kapitalistycznego na socjalistyczny. Współcześni historycy polscy,
szczególnie z IPN-u, przekonują, że cały naród był przeciwny
zmianie ustroju, protestował i buntował się, przeciwko
wprowadzanym zmianom ustrojowym.
To
twierdzenie jest może wiarygodne dla ludzi urodzonych w latach
1970-tych, 80-tych i 90-tych, czy 2000, ale nie dla osób, które
były świadkami tych przemian. Przedwojenna Polska, podnosząca się
po 126 latach niewoli, pomimo spektakularnych sukcesów gospodarczych i przemysłowych, była państwem na dorobku i duża część
społeczeństwa żyła w biedzie, a czasem w skrajnej nędzy.
Brakowało pracy, żywność i towary przemysłowe były drogie, a
wieś z wielkimi majątkami i dziedzicami, tkwiła jeszcze w XIX
wieku. Miliony Polaków żyły na skraju ubóstwa. Wrześniowa klęska
i straszne lata okupacji, zmieniły orientację polityczną wielu
Polaków. Ludzie nie życzyli sobie powrotu przedwojennych czasów.
Toteż
w 1945 r. reformy nowego ustroju, przynoszące tym najbiedniejszym;
pracę, darmową naukę, opiekę lekarską, porządne mieszkania,
oraz ziemię małorolnym i bezrolnym chłopom, były przez dużą
część społeczeństwa przyjęte, jeśli nie z entuzjazmem, to z
dużym zadowoleniem. Dawały dorosłym i ich dzieciom szansę na
lepsze, godniejsze życie, otwierając im drogę do miast i na wyższe uczelnie.
Oczywiście,
nie wszystkie klasy społeczeństwo polskiego zgadzały się na
zmianę ustroju. Arystokracja i ziemiaństwo polskie, wyrzucane z
rodowych siedzib, pozbawiane majątków, więzione i prześladowane,
nienawidziły socjalistycznego państwa. Dwory zamieniano na ośrodki zdrowia i szkoły.
Inteligencja polska także w
większości nie akceptowała nowej władzy i nie godziła się na
obecność na terenie Polski wojsk radzieckich, uważają, że fakt
ten wskazuje iż Polska nie jest państwem suwerennym, lecz uległym
Kremlowi.
Młodzi
ludzie, będący w czasie wojny w szeregach Armii Krajowej, również
nie odnajdywali się w nowej rzeczywistości stalinowskiego terroru.
Byli więzieni i torturowani, a nawet skazywani na śmierć i
traceni. Okupacyjna konieczność konspiracji, skłaniała niektórych
do walki z nową władzą z bronią w ręku, choć już w styczniu
1945 roku generał Okulicki, wydanym rozkazem rozwiązał Armię
Krajową. Młodzi ludzie nie zdawali sobie sprawy z faktu, iż byli
ofiarami komeraży politycznych, okłamywani i przekonywani, że III
wojna światowa lada dzień wybuchnie przynosząc Polsce prawdziwą
wolność. Wierzyli w to, pozwalając sobą manipulować, pomimo
jawnej zdrady sprzymierzeńców, którzy oddali Polskę w ręce
zwycięskiego Stalina. Byli i tacy, co szli do lasu, przystając do
oddziałów pseudopartyzanckich, band, rabujących i mordujących
ludność w małych miasteczkach i wsiach, rzekomo w celu ukarania
ich za członkostwo w partii, popieranie reformy rolnej, wstąpienia
do milicji. O ile zamach na UB-owca, torturującego patriotów, miał
jakiś sens, o tyle zabicie chłopa i jego rodziny, za przyjęcie
ziemi od państwa, czy zwykłego milicjanta, nie mającego nic
wspólnego z polityką, było zwykłą zbrodnią.
Podłością
i nikczemnością, było nakłanianie młodych ludzi, do wstępowania
do tajnych organizacji paramilitarnych. Szukano takich ludzi w
sferach inteligenckich i na uniwersytetach, wmawiając im, iż tylko
oni mogą poderwać naród do walki z komunistycznym okupantem
Polski. Zwykle byli to naiwni i ideowi młodzi mężczyźni, którzy
uwierzyli w tą agitację. Nie zdawali sobie sprawy, że w
przeciwieństwie do czasów wojny, społeczeństwo umęczone
sześcioletnią okupacją, pragnie spokoju i stabilizacji. Nie
rozumieli, że tym razem naród ich nie poprze. Kraj jest w odbudowie i społeczeństwo zajęte jest problemami dnia dzisiejszego. Będą osamotnieni
walczyć z wiatrakami, do tragicznego końca.
Warszawiacy odbudowują swoje miasto. |
Nasz
bliski krewny Marek, wychowany w krakowskiej, bardzo zamożnej
profesorskiej rodzinie, wybitnie uzdolniony matematycznie, nagle
zaczął interesować się polityką. Rodzice byli temu przeciwni,
obawiając się, że zaniedba studia. Zresztą w czasie
stalinowskiego terroru, zajmowanie się polityką było ryzykowne i
niebezpieczne. Ale Marek zlekceważył ostrzeżenia rodziców i
zaczął znikać na całe dnie z domu, spotykając się potajemnie z
jakimiś osobami, o których nie chciał mówić.
Twierdził
tylko, że studenci są przeciwni komunistycznemu reżimowi, ale mają
nadzieję, że wkrótce wybuchnie wojna Stanów Zjednoczonych
Ameryki, ze Związkiem Radzieckim, i wymiecie komunistów z Polski.
Wtedy rząd emigracyjny z Londynu wróci do kraju i nastaną
demokratyczne rządy.
-
Musimy zrobić wszystko, żeby zniszczyć tę czerwona komunistyczną
zarazę. - dowodził Marek z zapałem.
W
1948 r. Jesienią Mama miała w klinice we Wrocławiu ciężką
operację trepanacji czaszki, i co pewien czas jeździła do
Wrocławia na badania. Tego dnia byłyśmy w klinice dłużej i
dopiero późnym styczniowym popołudniem, udałyśmy się do
mieszkającej na Sępolnie cioci. Tramwaj stanął na przystanku i
wysiadłyśmy. Przytulone do siebie, trzymając się za ręce,
szłyśmy piękną ulicą willową po chrupiącym pod nogami śniegu.
Było już widać willę, gdzie mieszkała ciotka. Stały przed nią
trzy wysokie świerki kanadyjskie. Byłam zmęczona i głodna, a mama
z pewnością źle się czuła po męczącym badaniu.. Obie
cieszyłyśmy się już z góry na szklankę gorącej herbaty.
-
Stójcie! - razem z głosem, oślepił nas ostry błysk światła z
dużej latarki.
Stanęłyśmy
osłupiałe ze zdumienia. Dopiero teraz w cieniu drzew ogrodowych
eleganckich willi, dostrzegłyśmy stojące samochody i przyczajonych
ludzi. Podeszło do nas dwóch mężczyzn po cywilnemu, świecąc nam
w oczy latarkami.
-
Pokażcie dokumenty, obywatelko. - powiedział jeden z nich.
-
Nie wiem, komu mam je pokazać. - odparła odważnie Mama, mocno
ściskając mi rękę.
-
Urząd Bezpieczeństwa! - usłyszałyśmy w odpowiedzi. - Dokumenty.
Co o tej porze robicie? Mieszkacie tu?
Mama
wyjaśniła, że przyjechała do kliniki na badanie, a teraz idziemy
do krewnej, żeby przenocować. Czułam, jak drży jej ręka i
wiedziałam dlaczego. Wtedy nawet dzieci wiedziały, co znaczyło
słowo: Urząd Bezpieczeństwa Publicznego - owiane straszną sławą
UB! Zastanawiałyśmy się, co UB-wcy robią na tej cichej, willowej
uliczce, zamieszkanej przez sławy naukowe.
-
Gdzie mieszka wasza krewna? - zadał następne pytanie jeden z
UB-owców.
-
O, w tamtej willi. - mama wskazała ręką dom ciotki.
Zauważyłyśmy,
że obaj mężczyźni wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
-
Chcecie tam zanocować?
-
Tak, bo jutro muszę zrobić w klinice zdjęcie głowy. - odparła Mama. - Możemy już iść?
Mężczyźni
ponownie wymienili spojrzenia, a jeden z nich skinął głową.
-
Idźcie.
Pośpiesznie
ruszyłyśmy przed siebie, wstrzymując się, żeby nie biegnąć.
Dopadłyśmy zadyszane furtki i zatrzasnęłyśmy ją za sobą. No,
nareszcie! Mama nacisnęła guzik dzwonka i przestępując z nogi na
nogę, czekałyśmy, aż ciocia nam otworzy. Długo to trwało, zanim
usłyszałyśmy zgrzyt przekręcanej zasuwki i drzwi się uchyliły.
Stała w nich śmiertelne blada ciotka i na nasz widok chwyciła się
za głowę.
-
Rany boskie! - jęknęła. - Po co przyjechałyście?
Stałyśmy
osłupiałe tak dziwnym przyjęciem. Ciotka uchyliła szerzej drzwi,
wpuszczając nas do hallu. Za nią stał barczysty mężczyzna po
cywilnemu.
-
Nie stójcie na progu. Wejdźcie, a wy, zgaście światło! - polecił
rozkazującym tonem.
Zauważyłyśmy,
że wszystkie drzwi do pokojów były otwarte, ale światła w nich
pogaszone. Ciotka zaprowadziła nas do kuchni, gdzie paliła się słaba żarówka. Mama, nie zdejmując
płaszcza usiadła na krześle i załamała ręce.
-
Co tu się dzieje? - spytała szeptem.
Ciotka
położyła palec na ustach.
-
Dom jest otoczony, Szukają Marka!
Mama
o mało nie zemdlała z przerażenia.
-
Jezus Maria, u ciebie?
-
Bo z Krakowa donieśli, że jedzie do Wrocławia.
-
Dlaczego go szukają? - wyszeptała mama, oglądając się na mnie ze
strachem.
-
Podobno zastrzelił milicjanta, - ciotka przyłożyła usta do ucha
mamy. - Dwóch jest w mieszkaniu, więc nic nie mówcie, bo
podsłuchują.
-
A gdzie Wandzia? - spytała Mama o córkę cioci, już normalnym
tonem.
-
W Zakopanem, na wczasach. Oczywiście o niczym nie wie. Oni już tak
trzy godziny czekają na niego. Mają dokładne wiadomości o naszej
rodzinie. W Rzeszowie także byli u dziadków. Dam wam coś zjeść i
zaraz się połóżcie do łóżka. Oni nie pozwalają nam rozmawiać.
To
była długa noc. Żadna z nas nie spała i czekałyśmy, kiedy do drzwi
ktoś zadzwoni i wtedy zacznie się piekło. UB-owcy także całą
noc nie spali, każąc sobie parzyć prawdziwą kawę i paląc
smrodliwe papierosy. Rano z ulicy zniknęły auta i tylko w ogródku
i w domu czyhali jeszcze UB-owcy, mając nadzieję, że Marek jednak
się zjawi. Ale nie przyjechał, podobno ktoś go ostrzegł i wysiadł
na trasie, wracając do Krakowa.
Tam został aresztowany!
Nam
nie pozwolono wyjść z domu przez dwa dni. Ojciec szalał z
niepokoju, telefonując do ciotki i dopytując się, dlaczego nie
wracamy. Mama odpowiadała, że musi robić w klinice dodatkowe
badania. Dopiero po trzech dniach i zrobieniu Mamie zdjęć rentgenowskich głowy,
mogłyśmy wrócić do domu. Ta straszna noc na długo pozostała w
mojej pamięci. Proces Marka i jego kolegów był utajniony.
Prokurator zażądał kary śmierci przez powieszenie. Marek i drugi
spiskowiec zostali straceni, jeden dostał dożywocie. Rodzinie nie
pozwolono pożegnać się z Markiem.
-
Bandyci nie zasługują na łaskę. - oświadczył funkcjonariusz
UB, zrozpaczonej matce.
Niecały
tydzień po opisywanych wypadkach, aresztowano w Rzeszowie, siostrę
ojca, łączniczkę AK, pod zarzutem obrazy towarzysza Stalina i
kontaktów z nielegalnym podziemiem. W czasie rewizji, UB-owcy,
zdarli ze ściany nasze drzewo genealogiczne i podeptali je, razem z
fotografiami rodzinnymi pradziadka, powstańca styczniowego. Tak dla
ostrzeżenia, żeby się nam odechciało jaśniepańskich wygłupów!
Dama w powstańczej żałobie. |
Ciotka zniknęła, jak kamień w wodę. Biedna babcia niemal na
kolanach błagała w Urzędzie Bezpieczeństwa o jakąś informację
o córce. Niczego się nie dowiedziała. Ciotka wyszła dopiero po
dwóch latach z Fordonu, prosto do szpitala dla nerwowo chorych.
Miała połamane palce dłoni, a z zawodu była pianistką! Nigdy nie
zwierzyła się nikomu z tego, co wycierpiała.
Patrząc na tablice poświęcone Żołnierzom Wyklętym,
pomyślałam z gniewem, że gdyby nie kłamliwa propaganda
polityczna, zachęcająca polską młodzież do uczestniczenia w
nielegalnych organizacjach, Marek byłby pewnie słynnym naukowcem,
przynoszącym zaszczyt swojej ojczyźnie. Nie ma nawet grobu.
Współczuję Twojej rodzinie, a co ma powiedzieć rodzina milicjanta, którego zastrzelił?
OdpowiedzUsuńPatrząc dzisiejszym chłodnym okiem można powiedzieć bardzo skrotowo, że walka szła o to, kto komu palce będzie łamać. Gdyby opcja Marka zwyciężyła łamałaby palce tym, co sięgnęli po ziemię dworską. Wojna ma swoje wilcze oblicze...
OdpowiedzUsuńAle najważniejsze: dobry tekst:)
OdpowiedzUsuń