Niniejsza praca otrzymała I-wszą nagrodę w
ogólnopolskim konkursie na wspomnienia osadników. Wspomnienia
publikowane były w tygodniku rzeszowskim "PROFILE",
miesięczniku "KARKONOSZE" oraz czytane w radiu Wrocław.
Słynny
reżyser filmowy Roman Polański powiedział kiedyś, że powinniśmy
utrwalać każde wspomnienie, dotyczące lat wojny i okupacji oraz
wczesnego okresu powojennego, ponieważ jesteśmy ostatnim pokoleniem
pamiętającym tamte czasy. Po II wojnie światowej, na naszych
oczach kształtowała się w szalonym tempie epoka technizacji,
której odzwierciedleniem stała się pogoń za pieniądzem,
globalizacja, komercja, swoboda seksualna, a także upadek wszelkich
autorytetów i hamulców moralnych, brak ideałów.
W naszych czasach, wylęgły się trzy straszliwe
plagi ludzkości, grożące zagładą cywilizowanemu światu; broń
nuklearna, Aids i zniszczenie środowiska naturalnego. Żaden
najgenialniejszy nawet wynalazek XX-go i XXI-go wieku, nie może być
zadośćuczynieniem za zatrutą atmosferę i glebę, oceany i rzeki,
za ginącą nieuchronnie przyrodę, za miliony padłych pszczół,
za wyginięcie rzadkich zwierząt, za dewastację globalnej przyrody,
czystej i nieskalanej, jaką my jeszcze pamiętamy z czasów
młodości.
Należę
do pokolenia bardzo nieszczęśliwego. Wojna pozbawiła nas radosnego
dzieciństwa, nauczyła patrzeć okiem dorosłego człowieka na
rzeczy tak przerażające, jakich żadne dziecko nigdy nie powinno
oglądać. Lata wojny często uczyły strachu i zakłamania, łamały
i paczyły młode charaktery. Zaowocowało to w życiu dorosłym.
Nie należeliśmy do pokolenia, które krwią i
ogromnym wysiłkiem, po 126 latach niewoli, wywalczyło w 1918 i
1920 roku, niepodległość ojczyzny. Nie byliśmy pokoleniem
Kolumbów, którym dane było z bronią w ręku walczyć o wolność
ojczyzny i ginąć "jak kamienie rzucone na szaniec" w Powstaniu Warszawskim. My
byliśmy pokoleniem, wstępującym w życie w okrutnych czasach
stalinowskiego terroru. Pokoleniem bezwzględnie obdzieranym, w
tamtych złowrogich czasach, z wiary i patriotyzmu, nazywanego
złowrogo nacjonalizmem, bez nadziei na lepszą przyszłość.
Odbierano nam złudzenia w nieomylność rzekomych autorytetów i
ekip rządzących, co jakiś czas zwalanych z hukiem z piedestałów.
Moje pokolenie potrafiło jednak dokonać rzeczy
niezwykłej w dziejach Polski. Podniosło ją z gruzów, obudziło z totalnej niemocy po latach wojny i okupacji. Sprawiło,
że Polska zaczęła liczyć się w świecie, że stała się z ubogiego rolniczego państwa, w kraj uprzemysłowiony. A potem, po raz
pierwszy w historii, moje pokolenie bezkrwawo wywalczyło wolną ojczyznę. Ale czy
naprawdę dzisiaj jest ona taka, jaką pragnęliśmy ją widzieć?
Bardzo w to wątpię. Dlatego też, aby oderwać myśli od przykrej
rzeczywistości, uciekam pamięcią w świat wspomnień mego
dzieciństwa, być może czasem smutnego, lecz momentami zabawnego i
miłego. Wspomnienia te są w pewnym sensie historyczne, ponieważ
losy każdej polskiej rodziny, to przecież drobna cząsteczka w
dziejach narodu.
Matka
moja była rodowitą poznanianką, ojciec urodził się w Rzeszowie,
chociaż korzenie rodziny sięgały dawnych Kresów Wschodnich. W
dzieciństwie często zadawano mi dosyć niemądre pytanie:
-
Które miasto lubisz więcej, Rzeszów czy Poznań? - i tymi
pytaniami obrzydzono mi oba te piękne miasta na długie lata.
Moja prawdziwa egzystencja, rozpoczęła się
pewnego ponurego, październikowego dnia 1945 roku, kiedy stanęłam
pierwszy raz na dworcu kolejowym, bezlitośnie zniszczonego
niewielkiego, brzydkiego niemieckiego miasteczka, noszącego obcą
nazwę Bunzlau!
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
W SIEDEMDZIESIĄTĄ PIĄTĄ ROCZNICĘ PRZYBYCIA DO BOLESŁAWCA
We
wtorek wyjeżdżamy! - decyzja o tym zapadła w momencie otrzymania
listu od Ojca, w którym zalecał nam pośpiech. Sąsiedzi mieszkający od pokoleń w jednym
mieście i w tym samym miejscu, emocjonowali się tą nowiną i komentowali z dezaprobatą decyzję
matki, która w tak niespokojnych czasach, odważyła się wyruszać
w daleką drogę, z sześcioletnim dzieckiem, czyli mną!
Rzeszów - targowisko przy Ratuszu. |
Był
początek października 1945 roku.
Ojciec, przedwojenny
oficer Wojska Polskiego, we wrześniu 1944 roku, na polecenie
dowódców AK, zdecydował się wstąpić do służby wojskowej w
rzeszowskim RKU, (Rejonowa Komenda Uzupełnień) i od sierpnia 1945
roku, przebywał na Ziemiach Zachodnich, w jakimś zapadłym
miasteczku Bunzlau, o jakim żaden mieszkaniec Rzeszowa nigdy nic nie
słyszał. Pomimo niepokojących wiadomości krążących o "dzikim
Zachodzie", matka postanowiła podzielić los ojca i tam właśnie
się osiedlić, kiedy zgasła nadzieja powrotu do rodzinnego
Poznania. Naszej spokojnej rodzinie i sąsiadom, nie mieściło się wprost w głowach, żeby
dobrowolnie porzucać wygodny dom, ustabilizowane życie i szukać
gdzieś guza, na zachodnich kresach nowej Rzeczypospolitej. Babcia w
rozpaczy łamała ręce, przepowiadając nam ponuro marny koniec.
Ciocia Marynia codziennie przynosiła z miasta hiobowe wieści, o
napadach, morderstwach, głodzie i gwałtach na kobietach, dzieciach
i kozach.(sic!) Informowała nas o tym ze świętą zgrozą,
namawiając matkę gorąco, by zmieniła decyzję i pozostała.
Ciocia
Stasia przestała wieczorami grać na fortepianie Chopina i tylko
jakimiś burzliwymi etiudami dawała wyraz swemu przygnębieniu.
Dziadzio Tadeusz nie mówił nic, lecz swoim zwyczajem, wetknąwszy
nos w książkę, ciężko wzdychał. Babcia wyczerpawszy wszystkie
argumenty, wołała rozpaczliwie:
-
Tadziu, zrób coś!
Dziadzio
podnosił głowę i odpowiadał z rezygnacją:
-
Przecież widzisz, Pelu, że się martwię. - potem wracał do
przerwanej lektury, hałaśliwie wycierając nos w chusteczkę.
Starsza o pięć lat kuzyneczka
Danusia, obraziła się na mnie uważając, że za bardzo zadzieram
nosa. A mnie nic nie obchodziło, co kto mówi. Byłam nieprzytomna z
podniecenia, ekscytacji i zachowywałam się tak nieznośnie, że
Mama musiała przywoływać mnie do porządku za pomocą kilku
mocnych klapsów.
Cudowne czasy swobody w Gręboszowie. Mleko prosto od krowy i wiejski chleb z masłem. |
Szalałam wprost z radości, że pojadę wojskowym
pociągiem i cieszyłam się nadzieją spotkania długo nie
widzianego Ojca. Mama z właściwym sobie uporem nie zmieniła
powziętej decyzji. Przez kilka dni poprzedzających wyjazd,
chodziłyśmy żegnać się z rodziną, znajomymi i miastem, które
bardzo kochałam. Tutaj przez sześć lat mieszkałam i przeżyłam
koszmar okupacji hitlerowskiej, powracający ciągle w moich złych
snach.
Kościół Farny w Rzeszowie. |
Żegnałyśmy ulubiony kościół Farny, gdzie Ojciec i ja
byliśmy ochrzczeni, oraz cmentarz na Pobitnem, na którym spoczywali
krewni i koledzy Ojca, żołnierze Armii Krajowej, pomordowani
bestialsko przed samym wyzwoleniem. Na ich grobie składamy wiązanki
jesiennych astrów. W tym roku nie zapalimy tu znicza w Dzień
Zaduszny. Odnoszę wrażenie, że odrywamy się od swoich korzeni,
żeby szukać nowego bytu.
Zamek Lubomirskich - foto. Arkadia Firma Archeologiczna. |
Pod murami Zamku Lubomirskich, w parkowej alejce,
wielkie kasztanowce ronią pożółkłe liście. Spoglądam na ponure
zamczysko ze strachem. Ze wspomnień rodzinnych wiem, że tutaj
więziony był mój pradziad Władysław (Lašzlo)
Erban, powstaniec z 1863 roku, żołnierz legendarnego generała
Dionizego Czachowskiego. W czasie okupacji, w tymże Zamku była katownia gestapo. Został tam rozstrzelany przyjaciel mego Ojca,
pan Konstanty Kubień, żołnierz Armii Krajowej. Znosząc bohatersko okrutne tortury, nie wydał nikogo, pozostawiając po sobie pamięć
dzielnego Polaka i najlepszego człowieka. Obecnie Zamek stał się
siedzibą wzbudzającego postrach Urzędu Bezpieczeństwa, a puste
już cele, ponownie zapełniły się więźniami, przeważnie
żołnierzami Armii Krajowej. W maleńkich, zakratowanych okienkach,
mignie czasami czyjaś twarz.
Matka
i rodzina, z ulgą przyjęli do wiadomości fakt, iż Ojciec zniknął
z niebezpiecznego terenu i znajduje się już na drugim krańcu
Polski, blisko granicy. Ze względu na swoją przynależność do AK, obawiał się jakiejś wsypy i aresztowania.
Nadszedł dzień wyjazdu.
Matka
od rana biegała zdenerwowana, upychając do walizek jeszcze jakiś
zapomniany łaszek lub przedmiot, w domu niepotrzebny, lecz tam, na
Zachodzie, z pewnością przydatny. Cała rodzina patrzyła na nas z
niepokojem, zastanawiając się, czy damy sobie radę z piętrzącymi
się tobołami, w których mieścił się cały nasz dobytek.
Miałyśmy jechać nocnym transportem wojskowym, i w RKU, znajdującym się vis-a-vis Zamku, oprócz
suchego prowiantu, wydano Mamie specjalny bilet na przejazd do tego
Bunzlau.
Rzeszów Stare Olszynki. foto.(Moje podróże po Polsce) |
Był
już wieczór, jesienny, chłodny i wietrzny. Wczesna październikowa
noc zakryła znajome drzewa w ogrodzie i płynący w dole Wisłok,
tak bardzo przeze mnie kochany. Byłam senna i mimo woli rozglądałam
się za moim łóżeczkiem i misiem, zawsze śpiącym ze mną.
Niestety, ani łóżeczka, ani misia już nie ma w moim pokoju. Mama oddała
wszystkie moje rzeczy znajomej pani. Możemy zabrać z sobą tylko
niezbędne przedmioty i odzież.
"Dziki
Zachód" wyobrażałam sobie jako nieokreślony bliżej obszar,
zasiedlony wrogimi Niemcami, strzelającymi do nas z wszelkiego
rodzaju broni. W marzeniach przeżywałam już wspaniałe przygody,
kończące się dla mnie zawsze szczęśliwie. Kuzyneczka
Danusia, przypatrywała mi się podejrzliwie, bo nagle stałam się
tajemnicza i zarozumiała, traktując znajome dzieciaki z wyraźną
wyższością i lekceważeniem. Miało to dla mnie niemiłe
konsekwencje, bo zostałam wyśmiana i zignorowana przy zabawie,
jakbym nagle stała się obca. Z wściekłości pobiłam się mocno z
moim dotychczasowym przyjacielem Włodkiem i obrażona, z rozbitym
nosem, nie pożegnałam się z nim wcale.
Zasiedliśmy
do ostatniej w domu kolacji. Oczy kleiły się ze zmęczenia i naraz
poczułam, że jest mi bardzo żal naszego pięknego domu i
spokojnego życia. "Dziki Zachód" już nie wydawał się
taki atrakcyjny. Chciałam się położyć i zasnąć. Dziadek,
widząc moją żałosną minę, poradził Mamie, żeby dolała mi do
herbaty odrobinę araku. Wypiłam napój duszkiem, oblizałam się i
nagle zaczęłam ryczeć, jak cielę prowadzone na rzeź.
- Ja
nie chcę nigdzie jechać! Mamusiu, zostańmy z babcią i dziadziem!
- zawodziłam głośno.
Cała
rodzina zaczęła mnie pocieszać i przytulać, a mnie zrobiło się
bardzo wesoło. Przestałam zalewać się łzami, coś mówiłam i
głupio się śmiałam. Byłam po prostu ululana! O 22 zajechała
przed dom dorożka i Mama, przy pomocy ciotek i sąsiadów, zaczęła
ładować do niej nasze bagaże. Potem rodzina i wszyscy sąsiedzi,
brali nas w ramiona i żegnali się pochlipując. Poczułam zazdrość,
że Danusia za chwile położy się spać do swojego łóżka i
spokojnie zaśnie. A ja? Na myśl o rozstaniu z kuzynką, serce
ścisnęło mi się boleśnie. Razem się wychowałyśmy i pomimo
częstych kłótni, byłyśmy do siebie bardzo przywiązane. Wyrywam
się z objęć ciotek i pobiegłam na balkon, żeby po raz ostatni
spojrzeć na Wisłok i Olszynkę, ale gęsta jesienna mgła
zasłoniła widok. Znajome drzewa w ogrodzie, wieczorem przybrały
widmowe kształty, wyciągając ku mnie konary, jakby czyjeś długie szpony. Nagle stały mi się obce. Wielkie krzaki róż pod oknami, wyglądały jak zgarbione i przyczajone postacie.
Wisłok, taki jaki zapamiętałam foto.(Moje podróże po Polsce) |
Z
dumną miną wsiadłam do dorożki, nie mogąc odżałować, że nie
widzi mnie Włodek. Stara trzęsąca dorożka i dychawiczny koń,
wydawały mi się wówczas wykwintnym środkiem lokomocji, godnym
dzisiejszej luksusowej limuzyny. W drodze na dworzec kolejowy,
towarzyszyły nam trzy ciocie, a reszta rodziny zgromadziła się
przy ogrodowej furtce, żegnając nas płaczem i życzeniami
szczęśliwej podróży. Babcia kreśliła za nami znak krzyża.
Długo oglądałam się za siebie, wpatrując się w światło we
frontowym pokoju. Kiedy nasz dom zniknął zakryty drzewami, rozpłakałam się
z żalu.
Rzeszowski dworzec PKP. |
Na
dworcu kolejowym było prawie pusto, tylko po peronie przechadzały
się patrole wojskowe i milicyjne, z pepeszami przewieszonymi przez
ramię. Dokoła nas wyrosła spora sterta bagaży. Pociąg naturalnie
jest opóźniony i czekamy dzwoniąc zębami, stojąc na peronie w przenikliwym
chłodzie. Z emocji i niewyspania mam dreszcze i
marzę o łóżku. Niestety, nie wiadomo kiedy i gdzie położę się spać. Nie mamy już domu, bo ten znany od zawsze i bardzo
kochany, stanie się za chwilę tylko wspomnieniem. Po dwóch
godzinach, na horyzoncie pojawia się światło, a szyny zaczynają
drgać, w miarę zbliżania się pociągu. Naraz na peronie robi się
tłoczno, nie wiadomo skąd zjawiają się ludzie, obładowani
walizkami, tobołkami i jakimiś bambetlami. Stają wzdłuż peronu,
wychodzą z sali dworca, skaczą przez tory. Na stację wjeżdża
olbrzymi eszelon załadowany wojskiem oraz sprzętem wojskowym. Kilka
wagonów przeznaczono dla żołnierzy rannych w czasie pacyfikacji
Bieszczad. Wagony są naturalnie towarowe. Ludzie z wysiłkiem
dźwigają swoje manatki, chwytają na ręce dzieci i starają się
siłą wcisnąć do zapchanego pociągu. Ale patrole żandarmerii i
MO, bronią im wejścia, gdyż pociąg przeznaczony jest wyłącznie
dla żołnierzy i ich rodzin. Podnosi się straszny wrzask. Podróżni
przechodzą pod wagonami i próbują od tyłu wcisnąć się gdzieś,
do jakiegoś kąta, obojętnie gdzie, byle tylko jechać.
"Rozkosze" podróży w 1945 r. foto.chojna24.pl |
Mama
udręczona i zdenerwowana, kłóci się z nadgorliwym milicjantem, który brutalnie odpycha nas od wagonu. Podtyka mu pod
sam nos przepustki i bilety. Nareszcie zrozumiał i pozwala nam
wsiąść. Teraz następuje serdeczne, lecz krótkie pożegnanie z
rodziną. Ciocie z płaczem wciskają mi do rąk torebki z cukierkami
i paczkę ciastek z cukierni pana Ładosia. Wsiadamy, a ciocie i
jakiś usłużny żołnierz, podają nam bagaże. Oj, coś dużo
tego! Obie z Mamą uginamy się wprost pod ich ciężarem. W brudnym
wagonie jest niemal ciemno i cuchnie dymem taniej machorki,
medykamentami i słodkawym odorem moczu. Na drewnianej skrzynce pali
się wątłym płomykiem świeczka. Jest tłoczno, ale gościnni
żołnierze robią nam miejsce w samym kącie wagonu. Kochana Mama
stara się jak może, aby nieco umilić mi ten prymityw. Rozściela
na podłodze koce, kładzie poduszki i sadza mnie w miękkiej
pościeli. Z termosu nalewa do kubka gorącą kawę, prawdziwą,
zdobytą na czarnym rynku! Powoli robi mi się ciepło i przyjemnie.
Mama siada obok mnie, a na honorowym miejscu stoi mój nocniczek,
elegancko owinięty w kolorowy papier i przewiązany wstążeczką!
foto. DW |
Pociąg
tkwi na stacji już od kilku godzin i nic nie wskazuje na to, że
szybko ruszy. Kiedy wszyscy tracą cierpliwość i klną kolejarzy,
pociąg nagle szarpie i cofa się gwałtownie. Z rozpędu padamy do
tyłu, zaraz potem, przy zgrzycie hamulców, pociąg rwie do przodu.
Oddajemy głęboki pokłon panu maszyniście, waląc głowami o
ścianę. Budynki stacyjne wolno przesuwają się do tyłu i giną w
mroku. Nikną światła miasta. Pociąg nabiera prędkości, koła
rytmicznie wybijają takt na spojeniach szyn. Nocny wiatr porusza
dziurawym kocem, zasłaniającym otwarte okienko.
Mój
znajomy od dzieciństwa świat pozostaje daleko za nami.
Ranni
żołnierze nawiązują z nami rozmowę, wypytując, dokąd jedziemy
i po co? Dziwią się i podziwiają odwagę Mamy. Chyba nie tylko
odwagę, lecz i urodę, bo moja Mama jest bardzo ładna. Któryś z
chłopców, ranny w nogę, wyciąga z kąta harmonię i zaczyna grać:
"Nie szumcie wierzby nam". Smętne dźwięki instrumentu
sprawiają dziwne wrażenie w tym miejscu, pełnym cierpienia. Ranni
podchwytują melodię i półgłosem unisono nucą. Pomimo niewygód
nastrój jest przyjazny, a ludzie sobie życzliwi. Przecież dopiero
pięć miesięcy minęło od zakończenia najstraszliwszej wojny w
dziejach ludzkości. Ciągle jeszcze nie możemy zapomnieć koszmaru okupacji. Nieskończenie długich lat udręki i czasu,
kiedy to wbrew opinii jaką o sobie mamy, Polak Polakowi starał się
być bratem. Dla tych biednych, rannych żołnierzy, wojna już się
skończyła. Zresztą każdy z podróżnych ma nadzieję na ułożenie
sobie nowej, lepszej przyszłości. W większości, ludzie jadą, tak
jak i my, na Zachód, na tak zwane Ziemie Odzyskane.
Walki w Bieszczadach Akcja "Wisła" foto. Wyborcza.pl |
Wielu żołnierzy jest bardzo ciężko rannych. W
Bieszczadach toczy się jeszcze krwawa i okrutna wojna z bandami UPA
i resztkami hitlerowskich oddziałów SS, kryjących się w gęstych
borach i górach. W tamtejszych lasach znajdują także schronienie
żołnierze z WiN 1
, NSZ2
i inni, dla których nowa władza jest nie do zaakceptowania. Ojciec, będący jakiś czas szefem Komisji
Poborowej w Krośnie, mobilizując II Armię LWP, opowiadał nam o dzikiej i strasznej walce
wszystkich, przeciwko wszystkim. Wyszedł stamtąd z życiem niemal
cudem.
Ojciec na polowaniu w Bieszczadach. 1945 r. |
Żołnierze
także wspominają przerażające historie o metodach walki band UPA. Doprawdy, w głowie się nie mieści, skąd w
ludziach tyle wynaturzonego okrucieństwa. Czasy są bardzo trudne i
ludzie już są podzieleni. Na tych, którym nowa rzeczywistość się
podoba – są to przeważnie biedacy, najczęściej uboga wieś,
bezrolni, robotnicy, - oni bezkrytycznie wierzą w obietnice nowego
rządu. Są także ci, dla których ideologia socjalistyczna jest
nie do przyjęcia. Część inteligencji, ziemiaństwo, arystokracja. Nasza
rodzina straciła rodowy majątek na kresach wschodnich i również
jest wrogo usposobiona do nowego ustroju, tym bardziej, że niemal
wszyscy krewni byli żołnierzami Armii Krajowej, obecnie źle widzianej.
Bieszczady - groby żołnierskie foto.dobroni.pl |
Trudno
się w tym wszystkim połapać i strach, żeby komuś nie podpaść.
Jeden
z żołnierzy ostrzega Mamę, że na Dolnym Śląsku działają
jeszcze doskonale uzbrojone oddziały partyzantki niemieckiej, tak
zwanego Werwolfu – czyli „Wilkołaków”. Jezus Maria, a Tatuś
ciągle przebywa w terenie! Przytulam się do boku Mamy i naraz
zaczynam się bać. Mama wprawdzie nie okazuje strachu, lecz zapewne
myśli o tym samym, co ja. Powoli trafia do mojej świadomości, że
marzenia o przygodach, w zetknięciu z ponurą rzeczywistością,
skończą się dla mnie przykrym rozczarowaniem. Harmonia milknie, za
to coraz głośniej rozlegają się stłumione jęki i stękania.
Młodziutki chłopiec leżący w pobliżu, powtarza w gorączce: „
O mamo, mamusiu!” Sanitariusz poprawia mu opatrunki i z rezygnacją
potrząsa głową. Dla kilku z tych biedaków, ta podróż będzie
ostatnią w życiu. Świeczka zgasła, w wagonie jest ciemno i
duszno. Czuć odrażającą woń jodoformu i ropy. Koła wystukują
rytmicznie: „do domu, do domu, do domu”...ale my już nie mamy
domu!
Zbiera
mi się na płacz. Boję się tej nocy, pełnej zaduchu, cierpienia,
odzywającej się do mnie jękami rannych. Tak diametralne innej od
spokojnych i bezpiecznych nocy, przespanych w moim pokoju i łóżeczku, w domu
dziadków.
foto. Softonic |
Wracam pamięcią do ulubionych letnich wieczorów.
Ciocia Stasia przy fortepianie gra walce Chopina. Babcia podsuwa mnie
i Danusi klosz z dojrzałymi czereśniami, lub cierpkimi morwami z
naszego ogrodu. Marzę, żeby znowu pobiec na bosaka brzegiem
Wisłoka, na przełaj przez Olszynki, wdychając zapach nagrzanej
wody, wikliny i ryb. Tak bym chciała znowu w letni dzień, ścinać do wazonu róże w naszym ogrodzie.
Pewna
byłam, że tej nocy nie zasnę. Jednak przytuliłam się do Mamy, rozżalona
pociągnęłam nosem i niemal natychmiast zapadłam w
mocny sen. c.d.n.
---------------------------------
1Wolność
i Niezawisłość – tajna organizacja militarna.
2NSZ
– Narodowe Siły Zbrojne – tajna organizacja militarna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz