środa, 28 kwietnia 2021

O psiej miłości!

 

 


W okresie wojny, moją sypialnią był maleńki pokoik położony od strony ogrodu. Zajmowałam go z kuzyneczką Danusią, bo dom pękał po prostu w szwach, tyle krewnych i znajomych, napchało się do nas w 1944 roku, uciekając z kresów przed postępującą Armią Czerwoną.

 

Pradziad Władysław z rodziną na rok przed śmiercią.


Często leżąc już w łóżku, przypatrywałam się wiszącym licznie na ścianie portretom i zdjęciom familijnym. Jedno szczególnie mnie zainteresowało, bo często widziałam jak Dziadzio Tadeusz zatrzymuje się przed nim i wpatruje się w duże, portretowe zdjęcie swego Ojca Władysława.

Pradziad Władysław, siedział na zdjęciu, w wielkim wolterowskim fotelu, trzymając obie złożone dłonie na kolanach. Obok fotela przysiadł jego pies i położył głowę na kolanach pana, patrząc na niego wzrokiem pełnym nieopisanej psiej miłości. Pies nazywał się Grot i był przepięknym okazem setera irlandzkiego. Pradziad przywiózł malutkie szczenię z podróży do Wielkiej Brytanii i sam go wychował. W czasie przedpowstaniowym, pradziad należał do ludzi bardzo zamożnych, i jak w każdym dużym dworze na kresach wschodnich, psów było mnóstwo w psiarni doglądanych przez psiarczyków. Były tam ogary polskie i charty. Lecz najukochańszym psem pradziada był właśnie Grot, nazwany tak dlatego, że był szybki jak grot wypuszczony z łuku. Setery są psami myśliwskimi i Grot uczestniczył w każdym polowaniu pradziadka, posłusznie aportując mu zestrzelone kaczki i dropie, oraz wystawiając w lesie grubszą zwierzynę.

Pan i pies nie rozstawali się ani na chwilę. Wieczorem Grot spał na dywanie obok łóżka pradziada, w dzień towarzyszył mu w konnych przejażdżkach po stepie, albo leżał pod wielkim biurkiem, czekając aż pan skończy pracować i wyjdzie na spacer. Grot nie był psem towarzyskim. Mało który z domowników cieszył się jego sympatią. Później, na starość, odrobiną przyjaźni zaszczycał mego Dziadka Tadeusza i raczył się z nim nawet bawić. Prababki Ewy zdecydowanie nie lubił, bo zimna i wyniosła baronówna austriacka, patrzyła na niego nieufnie podejrzewając, że pies ma pchły! Często kłóciła się z pradziadkiem Władysławem żądając, aby Grota z sypialni wyeksmitował. Pradziad pretensje żony przyjmował z niesmakiem, zapewniając ją, że Grot pcheł nie ma, i będzie spał w sypialni. Koniec dyskusji!


 

Kiedy w Królestwie Polskim, czyli Kongresówce, wybuchło Powstanie Styczniowe 23 stycznia 1863 roku, pradziad Władysław zdecydował się wziąć w nim udział. Ale prababka Ewa urządziła mu okropną scenę, płacząc, krzycząc i mdlejąc, aż w końcu machnął ręką i wyjazd odłożył. Wtedy jeszcze mego Dziadzia Tadeusza nie było na świecie. Żyli już dwaj jego starsi bracia - Józef, późniejszy oficer austriacki i Kazimierz, który zamieszkał w Anglii w latach dziewięćdziesiątych XIX.wieku i stał się Brytyjczykiem z wyboru.

 

Pułkownik Dionizy Czachowski.

Pradziad poczekał do kwietnia, a kiedy na Kresach, zaczęto coraz częściej wymieniać nazwisko pułkownika Dionizego Czachowskiego, podziwiając jego sukcesy militarne, pradziad nie namyślał się długo. Spakował manatki, kazał osiodłać sobie dobrego konia i pożegnał się z żoną i dziećmi. Tym razem prababka Ewa znalazła się właściwie. Nie robiła scen, tylko zawiesiła mężowi na wstążeczce srebrny medalik z Częstochowską, zakreśliła krzyż na czole i kazała pobłogosławić dzieci na wypadek, gdyby mąż już z powstania nie wrócił. Ale wyniknął problem, co zrobić z Grotem?

Na wszelki wypadek pradziad osobiście przywiązał go grubym rzemieniem w psiarni, obawiając się wziąć tak cenne zwierzę do powstańczego obozu. Ale nie wyszedł jeszcze dobrze z psiarni, gdy Grot kilkoma kłapnięciami szczęk przeciął rzemień jak nożem, i pobiegł za swoim panem. Potem zamknięto go na stryszku, lecz pies tak strasznie wył i rzucał się na drzwi, że pradziad w obawie, że pupil może zachorować, lub skoczyć przez okno i zabić się, postanowił wziąć go z sobą! Grot szalał z radości, obszczekując wierzchowca, na którym jechał pradziad.

Obaj zniknęli na ponad półtora roku i ślad po nich zaginął. Raz tylko prababka Ewa, otrzymała od męża kartę pocztową z kilkoma banalnymi frazesami. Datowana była na grudzień 1863 roku. To była ważna wiadomość, że do tego czasu pradziad jeszcze żył. Do domu powrócił już po upadku powstania w lecie 1864 roku, zbiedzony, zagłodzony po pobycie w szpitalu w Krakowie, gdzie był leczony z ciężkiej rany postrzałowej. Zanim prababka zdołała się mężem nacieszyć, zjawili się austriaccy policjanci i aresztowali pradziada, osadzając go w Zamku Lubomirskich w Rzeszowie. Siedział sam w malutkiej celi i przez zakratowane okienko spoglądał na aleję kasztanową, po której przeszło sto lat później chodziła jego prawnuczka, czyli ja.

A. Grottger Bitwa.
 Władze austriackie za przykładem Rosji, zaczęły stosować coraz bardziej brutalne metody wobec byłych powstańców. Dawały im do wyboru: albo deportacja do Rosji i szubienica lub Sybir, lub podróż do Meksyku, jako mięso armatnie armii austriackiej arcyksięcia Maksymiliana, walczącego z Juarezem, legalnym prezydentem Meksyku. Prababka Ewa pochodziła ze starej arystokratycznej i skoligaconej rodziny austriackiej. Zwróciła się listem do samego cesarza Franciszka Józefa I, błagając monarchę o ułaskawienie męża. Władca w drodze łaski, kazał pradziada wypuścić z więzienia, rozkazując złożyć mu przysięgę, że więcej nie będzie się mieszał do polskich awantur politycznych.

Pradziad Władysław odmówił złożenia przysięgi, ale i tak został wypuszczony i wrócił do domu na Kresy. Tam okazało się, że domu już nie ma, bo władze austriackie skonfiskowały mu całe dobra na rzecz skarbu państwa! Został dosłownie w jednej koszuli, z żoną i dwojgiem dzieci, a trzecie ( mój Dziadek Tadeusz) było w drodze. Aha, naturalnie był jeszcze Grot! Pies odbył ze swoim panem całą gehennę powstaniową, nigdy się z nim nie rozstając.
Kiedy było w powstaniu głodno, a często tak bywało, Grot polował i zawsze coś przynosił swemu panu. To zająca, to jakiegoś ptaka lub lisa. Raz nawet stoczył ciężką, ale zwycięską walkę z młodym jeleniem. Pradziad służył w kawalerii pułkownika Dionizego Czachowskiego i kiedy pędził na koniu do ataku, pies biegł przy jego wierzchowcu, strasząc szczekaniem kozackie i dragońskie konie, a nawet gryzł je po nogach! Raz został ranny, a pradziad wyniósł go na własnych rękach z pola bitwy i starannie pielęgnował.

Rzeszów Zamek Lubomirskich
 Gdy pradziad przebywał w więzieniu, Grot leżał pod bramą i nie pozwolił się nikomu zbliżyć. Rzucał się na wartowników jak wściekły i skakał im do gardła. Przepędzany wracał uparcie. Jego wierna miłość w końcu wzruszyła serca żołnierzy i pies dostawał od nich wodę do picia oraz jakieś ochłapy do jedzenia. Strasznie wychudł, lecz doczekał uwolnienia swego pana. Kiedy pradziad wyszedł z bramy Zamku, Grot skoczył mu na piersi, skomląc, niemal płacząc z radości. Odtąd znowu byli nierozłączni. Pradziad nie mógł wrócić na Kresy, tułał się po wsiach i miasteczkach Podkarpacia, nauczając w wiejskich klasach. Ponieważ był człowiekiem wykształconym, po kilku latach otrzymał posadę profesora łaciny i języka greckiego w gimnazjum w Jaśle. Grot towarzyszył mu nawet na lekcjach, ku wielkiej uciesze uczniów.

 

W latach siedemdziesiątych XIX wieku, nastąpiło zatarcie kary pradziada i Austriacy zezwolili mu na powrót w rodzinne strony na Kresy. Wprawdzie już nie do skonfiskowanego majątku, ale do dwóch niewielkich folwarków, Olesinka i Zosinka, stanowiących cząstkę posagową babki pradziada Władysława, pochodzącej z książąt Woronieckich. W tym niewielkim mająteczku spędził pradziad Władysław ostatnie lata swego pracowitego życia, polując z Grotem na dropie.

 

J. Kossak  Jeździec z chartami
Pewnego dnia, latem, pradziad wróciwszy z konnej przejażdżki na pola, poczuł się bardzo senny. Położył się w swoim gabinecie na kanapie i powiedział do prababki Ewy:

- Wiesz co, Ewuniu, mam wielką ochotę na smażone młode ziemniaczki z kwaśnym mlekiem.

Prababka wyszła do kuchni wydać dyspozycje, a kiedy powróciła do pokoju, pradziad już spał. Przy kanapie leżał na dywaniku Grot i powitał prababkę krótkim warknięciem ostrzegając, że pan śpi i nie należy mu przeszkadzać. Prababka wyszła, bo pies miał niemiły zwyczaj skracać zębami jej suknię. Po jakimś czasie usłyszano z gabinetu głośne szczeknięcie, a potem rozpaczliwe wycie Grota. Kiedy domownicy wpadli do pokoju, zobaczyli, że pies wspina się na kanapę i liżąc pradziadka po rękach, próbuje go ocucić, ale było już za późno. Pradziad Władysław nie żył, umarł na atak serca, choć nigdy w życiu na serce nie chorował. Nie był starym człowiekiem, miał dopiero pięćdziesiąt lat.
 

Grot leżał przy katafalku i nie ruszał się z miejsca, nie jedząc i nie pijąc. Po pogrzebie pradziadka zniknął. Szukano go wszędzie, płacono nawet za wiadomość o psie, ale nikt nic nie wiedział. W jakiś czas po pogrzebie, rodzina wybrała się na cmentarz, by odwiedzić grób Ojca. Ku wielkiemu zdumieniu, ujrzeli na płycie grobowca leżącego Grota. Pies nie żył już od kilku dni, prawdopodobnie pękło mu serce. Był już staruszkiem, przeżył przeszło dwadzieścia lat, ale jego samotna śmierć na grobie pana, zrobiła na wszystkich domownikach i mieszkańcach wsi, wstrząsające wrażenie. Prababka Ewa kazała wykopać psu grób, obok grobowca jego pana. Potem powstały nawet legendy o dziedzicu jadącym nocą na koniu, przy boku konia biegł wierny pies.



Marszałek Piłsudski dekoruje uczestników Powstania Styczniowego.

Pradziad nie dożył wolnej Polski i tych zaszczytów, jakie Marszałek Piłsudski przygotował dla weteranów powstania. Nie dostał medalu za udział w postaniu, a jego szara powstańcza kurtka, konfederatka i szabla, zaginęły w 1939 roku, gdy Dziadkowie musieli uciekać z Kresów, pozostawiając dwór na stracenie. Po domu nie pozostało śladu, jak również po cmentarzu, na którym spoczywał snem wiecznym pradziad Władysław i jego wierny pies.

Fotografia pradziadka Władysława z Grotem, na którą lubił patrzeć Dziadek Tadeusz, została zniszczona w czasie aresztowania siostry Ojca, cioci Stanisławy. Ubowcy zdjęli zdjęcie ze ściany, rozbili szkło, a samą fotografię podarli i podeptali nogami. Wiele dekad potem, wskrzesiłam Grota na kartach mojej książki "Kochankowie Burzy".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz