11.10.2013 r.
Jestem
taka wkurzona, tak bardzo zdenerwowana, że muszę sobie ulżyć choć na blogu. Jak
się nie ma nikogo, to blog staje się tym najlepszym przyjacielem i
powiernikiem, bo papier wszystko zniesie. Verba volant scripta manent, słowa
ulatują pismo zostaje. Po zapaleniu płuc
czuję się bardzo osłabiona i mówiąc prawdę, trochę zaniedbałam
mieszkanie. Wczoraj poczułam się nieco lepiej i korzystając z pięknej jesiennej
pogody, wzięłam się do mycia okien w kuchni i pokoju, wymyślając sobie
półgłosem od flejtuchów! Z wysokości 10 piętra, patrzyłam na przecudny park,
cały w purpurze i złocie spadających liści. Jesień ma także wielki urok, a ja
bardzo lubię tę porę roku. Nie ma upałów, a kiedy dzień jest ładny, można iść
na spacer do lasu i zbierać spadłe kasztany i suche liście na bukiety.
Ale
nie o tym chciałam pisać. Otóż badanie tomograficzne wykazało, że mam podwyższone ciśnienie w gałkach ocznych. To
niepokojący objaw, może być nawet początkiem jaskry. Mój zmarły Ojciec cierpiał
na tę groźną chorobę i pod koniec życia był niemal całkowicie niewidomy. Od
lekarza okulisty otrzymałam krople do oczu, ale przez kilka dni jakoś o nich
zapomniałam. Dopiero przedwczoraj rano, postanowiłam wkropić lek do oczu.
Horror, jakbym sobie wlała do oka kwas siarkowy! Na moment całkiem oślepłam, a
potem zaczęły mi drgać mięśnie powiek i poczułam silny ból w gałkach ocznych i w
głowie. Źle! Natychmiast oczy przemyłam, lecz to niewiele pomogło. Przez dwa
dni chodziłam z oczami czerwonymi jak królik, mając nadzieję, że samo
przejdzie. Nie przeszło, wobec tego postanowiłam nazajutrz zadzwonić do lekarza
i poprosić o przepisanie używanego dawniej, dobrego i bezpiecznego lekarstwa,
przeciw ciśnieniu w gałkach ocznych. Zamyślona, myłam okna i bezwiednie
zaczepiłam paskiem fartuszka o gałkę szuflady.
Ciężka dębowa szuflada, spadła z wysoka, prosto na podbicie mojej lewej
stopy. Poczułam przeszywający ból i momentalnie zrobiło mi się słabo.
Podejrzewałam, że pękła mi kość. W sierpniu br. złamałam sobie palec w prawej
stopie. Co jest do licha, urok ktoś rzucił na moje nogi, czy co?
Nie
pomogły chłodne kompresy, ani bandażowanie stopy elastycznym bandażem. Całą noc
nie zmrużyłam z bólu oka. Rano chciałam zatelefonować do lekarza po receptę na
krople do oczu. Dzwoniłam kilkakrotnie, lecz komórka poinformowała mnie
uprzejmie, że nie z ich winy, połączenie nie może być wykonane. Klops i rozpacz
w ciapki!
Okazało
się, że muszę się ubrać i iść do lekarza. Ba, iść, ale jak? Po mieszkaniu
skakałam na jednej nodze, opierając się o meble, lecz jak wyjść w tym stanie na
zewnątrz? Do okulisty iść musiałam, bo rano nie mogłam otworzyć powiek zalepionych
wydzieliną, a w oczach czułam straszny ból i ucisk. Żeby nie było mi za dobrze,
kochane bolesławieckie PKS, zlikwidowało na ul. Zygmunta Augusta autobus 4 - jadący do miasta i teraz, żeby dostać się
do centrum, muszę wsiąść do 1-ki i jechać przez Zwycięstwa, Leśną i cmentarz,
na dworzec PKS, tam wysiąść i dalej iść piechotką. Miły spacer, kiedy człowiek
jest pełen sił i ma zdrowe nogi. Ale ja ledwo się wlokłam, niemal jęcząc z bólu
przy każdym kroku.
W
końcu jakoś doszłam i oznajmiłam recepcjonistce, że proszę lekarza o przyjęcie,
bo mam problem z oczami po zapisanych kroplach. W poczekalni siedziały
dosłownie trzy osoby. Pani recepcjonistka wzięła moją kartę i poszła do
lekarza. Po chwili wyszła i oznajmiła mi, żebym krople odstawiła i przyszła na wizytę
w przyszłym roku! Zdębiałam. Jak w takim stanie mogłam dotrwać do przyszłego
roku? Tym bardziej, że popołudniami wiele godzin spędzam przy laptopie.
Oświadczyłam
pani recepcjonistce, że bardzo cierpię, czuję ucisk w gałkach ocznych, szalenie
boli mnie głowa, i potrzebuję koniecznie konsultacji z lekarzem. Pani
recepcjonistka ponownie udała się do gabinetu i wychodząc, podała mi receptę na
jakieś krople. Oznajmiła przy tym, że mam się zgłosić w przyszłym roku. Nie zostałam przyjęta, choć byłam gotowa czekać
i wejść jako ostatni pacjent.
Oszołomiona
podziękowałam i wyszłam, a raczej wyczołgałam się z przybytku pomocy medycznej,
zastanawiając się, jak można kogoś uzdrowić za pomocą recepty, przepisanej na
niewidzianego? Miałam w rodzinie wielu doktorów i profesora medycyny, ale o
takim cudownym sposobie leczenia jeszcze
nie słyszałam.
Ponieważ
akurat żadnego autobusu nie było, / dalsze zmiany w rozkładzie jazdy/
pokuśtykałam piechotą do domu, pojękując
przy każdym kroku. Może nie powinnam
tego pisać, ale z bólu i wściekłości zaczęłam płakać. Jak długo szłam do domu,
o tym już nie wspomnę, Ale ta wizyta u lekarza, na długo pozostanie w mojej
pamięci. W aptece, przy realizacji
recepty, okazało się, że nie przepisano mi leku na ciśnienie w oczach,
tylko na złagodzenie stanu zapalnego. Koszt recepty nawet po refundacji wynosił
ponad 20 zł! Krople, o jakie chciałam prosić okulistę, kosztują 3 zł. Ponieważ w tym miesiącu zapłaciłam za recepty
mnóstwo pieniędzy, a przed emeryturą jestem spłukana, stwierdziwszy, że ten lek
niewiele mi pomoże, z pasją podarłam
receptę, na oczach patrzącej na mnie ze współczuciem pani magister.
Podobno najważniejszą dewizą lekarza jest:
„ Nie szkodzić!” Tyle, że nie wszyscy o tym pamiętają.
Kiedy
Chińczyk chce przekląć swojego wroga,
mówi: - Obyś żył w ciekawych czasach!
Ja wymyśliłam groźniejsze przekleństwo: „Obyś
chorował w ustroju kapitalistycznym, mając niewiele pieniędzy!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz