19.11.2014
r.
Nina pamiętała, że muzyka
była dla Fryderyka Chopina wyrazem uczuć, a samo „Larghetto”
odbiciem jego wzruszającej, młodzieńczej miłości do panny
Konstancji Gładkowskiej. Postanowiła więc zagrać tę część
koncertu specjalnie dla Aleksa, aby opowiedzieć mu muzyką to, czego
nie śmiała wyznać słowami. Chciała dać z siebie wszystko, więc
poprawiła się na taborecie i skupiła uwagę, powtarzając w myśli
części kompozycji. Lecz od pierwszego akordu As-dur, natychmiast
zapomniała o wszystkim, oddając się całkowicie muzyce. Przymknęła
powieki, a jej delikatna twarzyczka przybrała wyraz natchnienia i
powagi.
Za oknami zapadł zmierzch i
salon tonął w półmroku. Płomienie świec chwiały się w lekkich
podmuchach, wpadających przez otwarte drzwi na taras. Spoza wzgórz
wytoczył się księżyc, wznosząc się wolno i blednąc w miarę
wznoszenia. Na korony drzew spłynęły kaskady kryształowego
światła, zamieniając park w świat bajkowej ułudy. Z pobliskiego
stawu odezwały się chóry żab, a pomiędzy gęstymi liśćmi
zamigotały tysiące drobniutkich światełek, unosząc się nad
krzewami i kielichami kwiatów. Maleńkie świetliki rozpoczynały
nocne pląsy, przenosząc się z miejsca na miejsce niby iskierki
ognia. Promienie księżycowego światła sunęły po ścianach
salonu, srebrząc i ożywiając martwe twarze portretów. Duże
włochate ćmy krążyły uporczywie nad płomykami świec, opalając
skrzydła i ginąc w roztopionym wosku.
W ciszy rozległy się
delikatne, pieszczotliwe, omdlewające tony fortepianu. Było to
wyznanie naiwnej, egzaltowanej miłości szukającej jakiegoś ujścia
i znajdującego je w muzyce. Po słodkiej lirycznej części
„Larghetto”, nastrój nagle się odmienił. Spod palców
pianistki wybuchnęły gwałtowne porywające akordy, wypełniając
muzyką każdy zakątek sali. Dłonie Niny przebiegały klawiaturę w
piorunujących pasażach, a czarowna kantylena umilkła, stłumiona
burzliwym, przejmującym głębią uczucia, wyznaniem miłosnym Spod
rzęs obserwowała siedzącego w cieniu Aleksa, i nie widząc jego
twarzy, pewna była, że w tym momencie patrzy on na Paulę.
Świadomość tego napełniła jej serce cierpieniem. Namiętnymi
dźwiękami „Larghetta,” opowiadała mu o swojej
nieodwzajemnionej miłości i tęsknocie budzących się zmysłów.
Potężnymi akordami rzucała mu wyzwanie tak zuchwałe, że dusza w
niej truchlała, a policzki płonęły wewnętrznym żarem.
Narastające lawinowo dźwięki muzyki zdawały się wołać,
rozpaczliwie błagać i skarżyć się przejmująco. Raz jeszcze
pasaże jak grzmot, przebiegły całą klawiaturę i stopniowo
milkły, rozpływając się znowu w słowiczych trylach.
Zamiast akompaniamentu
orkiestry i cichego glissanda skrzypiec, coraz głośniej szumiał
wiatr, a gdzieś daleko poza górami, gromadziły się burzowe
chmury. Uczyniło się niezwykle duszno i parno. Na krańcach
horyzontu niebo przeciął jaskrawy zygzak błyskawicy. Po niej
rozległ się cichy pomruk gromu, a w krzakach jaśminu
rozświergotały się ptaki obudzone ze snu.
To
fragment mojej książki „ Kochankowie Burzy” - Tak wyobraziłam
sobie tę cudowną muzykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz