ZUK Stargard. |
Niedawno
siedziałam w parku na ławce, rozglądając się dokoła. Było
gorąco i duszno. Wrzeszczały bawiące się w pobliżu dzieci, więc
zmęczona hałasem, postanowiłam powrócić do domu. W pewnej chwili
przeszła koło mnie starsza kobieta dziwacznie ubrana, bo w ten
upalny dzień miała na sobie stary zimowy płaszcz i szal na głowie.
Patrzyłam
za nią długi czas, bo przypomniała mi ona postać, dobrze znaną z
lat dziecinnych. Wtedy po ulicach miasta w którym mieszkałam,
chodziła stara kobieta, ubrana w dziwaczną, zniszczoną i podartą
gdzieniegdzie, lecz niezwykle czystą odzież. Na bosych nogach miała
stare, o dwa numery większe buty, zawiązane sznurkiem, a na głowie
stary kapelusz ozdobiony sztucznym kwiatkiem. Latem, czy zimą, można
ją było spotkać na ulicach miasta, chodzącą bez celu. Czasami
siedziała na stopniach kościoła, ale do wnętrza nie wchodziła.
Zwracała na siebie uwagę nie tylko dziwnym strojem, składającym
się z różnych części garderoby, nie pasującej do siebie, ale i
długimi siwymi włosami, opadającymi jej spod kapelusza.
Album 60 Medium |
Była
spokojna i łagodna, nie zawadzała nikomu, i nikt nie widział, żeby
się kiedyś złościła, nawet na dzieci biegnące za nią ze
śmiechem, a czasem rzucające w nią kamieniami, czy błotem. Żyła
z tego, co ludzie jej dali, pieniądze lub chleb, dzieląc się nim z
głodnymi ptakami. Często widywałam ją na ulicy, chodząc z Mamą
na spacery. Trochę się jej bałam, bo oczy miała takie dziwne,
wielkie i wpatrzone przed siebie. Ale Mama mówiła, że ona mi
krzywdy nie zrobi i dawała dla niej pieniądze. W mieście wszyscy
znali kobietę i nazywali ją Serce Maryni. Pod tą nazwą
zapamiętałam ją na zawsze. Dopiero gdy dorosłam, dowiedziałam
się kim była, i co sprawiło, że stała się żebraczką.
Sichet. Portret pięknej dziewczyny. |
Naprawdę
miała na imię Maria i była córką bogatego bankiera. Miała
jeszcze dwóch braci, ale to Marynia była ukochanym dzieckiem
rodziców. Odznaczała się wybitnym talentem muzycznym i pięknie
grała na fortepianie. Miała guwernantki, znała języki obce i jako
młodziutka panienka zwracała ogólną uwagę niepospolitą urodą.
Szczególnie włosy miała wspaniałe, długie i ciemne, sięgające
bioder. Była dziewczyną bardzo wrażliwą i romantyczną. Rodzice
rozpieszczali córkę, przepowiadając jej wspaniałe i szczęśliwe
życie. Wychowywana w domu do osiemnastego roku życia, jeździła
z rodzicami za granicę, ale w towarzystwie raczej nie bywała.
Ojciec planował dla niej świetne małżeństwo i rozglądał się
za odpowiednim kandydatem na męża dla córki.
Belle epoque. Łańcut i powozy. |
Zaczęto
wydawać bale, proszone obiady i tańcujące herbatki dla młodzieży.
Pałacyk w jakim mieszkali, zaroił się od gości. Grała orkiestra,
bracia Marii przyprowadzali swoich kolegów, zapraszano panny z
dobrych domów do towarzystwa córki i bawiono się znakomicie.
Wiosną i latem dziewczyna jeździła powozem z matką i guwernantką
do parku, lub z wizytami.
Pewnego
razu, starszy brat przyprowadził swego znajomego, bardzo
przystojnego młodego mężczyznę. To była wielka miłość od
pierwszego spojrzenia. On miał rzadkie imię Edgar, a dla Marii był
najukochańszym Edim. Ojciec zlecił dokładne rozeznanie i
dowiedział się, że Edgar pochodził z bardzo dobrej rodziny, ale niebogatej. Po ukończeniu
studiów, pracował również w jednym z banków.
Rodzice
Marii marzyli dla niej o innym mężu, a nawet mieli na oku pewnego
ziemianina, posiadającego duży majątek w pobliżu miasta. Maria
bardzo mu się podobała, o jej posag nie dbał, mając mnóstwo
pieniędzy. Jednak dziewczyna nie dała sobie nic powiedzieć.
Oznajmiła rodzicom stanowczo, że albo wyjdzie za Edgara, albo
wstąpi do zakonu karmelitanek. Po długim namyśle zgodzono się z
jej wyborem.
Maria
liczyła dni, dzielące ją od ślubu z ukochanym. Narzeczony
zachowywał się correct, przynosząc pannie kwiaty, bombonierki i
książki, bo Maria bardzo lubiła czytać. Był bardzo czuły,
opiekuńczy i obsypywał ją pieszczotami, naturalnie kiedy w pokoju
nie było przyzwoitki! Ofiarował jej także pierścionek
zaręczynowy, ale bardzo skromny. Rodzicom się nie podobał, lecz
Maria była nim zachwycona i nie zdejmowała go z palca. Czas
zajmowały jej przygotowania do ślubu, a kiedy Edgara nie było,
siadała przy fortepianie i grała, marząc o nim.
pl.aliexpress.com. |
Nareszcie
nadszedł ten wyczekiwany przez nią dzień, w którym miała
połączyć się z ukochanym. Dom był pełen gości, a ona stała w
swoim pokoju, ubierając się w prześliczną suknię ślubną,
sprowadzoną dla niej aż z Paryża! Matka, upinając jej welon na
głowie, płakała na myśl rozstania z córką. Młoda para po
ceremonii ślubnej i wielkim obiedzie na sto osób, zaraz potem miała
wyjechać w podróż poślubną do Włoch na miesiąc miodowy.
Poprzedniego dnia, Edgar był wyjątkowo czuły i obsypywał Marię
pieszczotami. Wspólnie marzyli o przyszłym życiu we dwoje.
Pod
dom raz po raz zajeżdżały karety, zabierając gości do kościoła.
Nareszcie panna młoda wraz z rodzicami wsiadła do czarnej, lśniącej
lakierem karety, zaprzężonej w cztery siwe konie. Prowadzona przez
ojca, Maria szła do ołtarza, ciągnąc za sobą zwoje białego
trenu sukni i welonu.
Olsztyn - NaszeMiasto.pl |
Ale
przed ołtarzem nie było pana młodego.
Zaczęto
podejrzewać, że przytrafiła mu się jakaś zła przygoda. Ojciec
Marii posłał syna do mieszkania Edgara i wszyscy goście
zgromadzeni w kościele oczekiwali niecierpliwie na jego przybycie. Maria była
śmiertelnie blada i wsparta na ramieniu ojca, chwiała się na
nogach. Tymczasem pod kościół zajechał galopem powóz i wyskoczył
z niego brat Marii. Wbiegł do kościoła i podszedł do ojca.
Odciągnął go na stronę i szepnął mu do ucha:
-
Edgara nie ma. Dziś rano wyjechał z nowo poślubioną żoną za
granicę!
W
kościele rozległ się przeraźliwy krzyk. To Maria usłyszała
straszną nowinę. Nie zemdlała, nie upadła, tylko stała przed
ołtarzem i patrząc przed siebie wytrzeszczonymi oczami, przeraźliwie
krzyczała, drąc na sobie welon i suknię, drapiąc twarz. Próbowano
ją uspokoić, lecz bez skutku. Zaprowadzona do zakrystii, nie
przestawała krzyczeć, nie zwracając uwagi na to, co do niej
mówiono i na rozpaczliwy płacz matki. W końcu rodzice wsadzili ją
do karety i zawieźli do domu. Wezwany lekarz polecił natychmiast
zabrać Marię do szpitala.
Leżała
długie tygodnie w osobnej separatce, leczona przez najlepszych
specjalistów. Rodzice wezwali słynnego psychiatrę, który orzekł,
że Maria jest obłąkana i nie rokuje powrotu do zdrowia. Ponieważ
zachowywała się bardzo cicho i spokojnie, rodzice zabrali ją do
domu. Ale następnej nocy Maria uciekła. Szukano jej wszędzie, ale
dopiero po kilku dniach odnaleziono ją w odległej części miasta,
zagłodzoną i chorą z wyziębienia. Odtąd te ucieczki stały się
jej obsesją. Pomimo stałej opieki, Maria potrafiła znikać z domu.
Znajdowano ją na ulicy, dziwacznie ubraną i siedzącą w pobliżu
kościoła. Kiedy pytano ją, po co tam siedzi, odpowiadała, że
czeka na narzeczonego, bo mają wziąć ślub. Nie chciała wracać
do domu.
Ojciec zmarł ze zmartwienia na atak serca, matka także zachorowała. Po
wielu próbach, bracia zrezygnowali z prób przyprowadzenia Marii do
domu. Pozostawiona w spokoju, chodziła po ulicach śmiesznie
ubrana, przyjmując z wdzięcznością ofiarowany jej chleb. Edgar
nigdy więcej do kraju nie powrócił. Pozostał ze swoją młodą
żoną za granicą. Miał kilkoro dzieci. Nie wiadomo dlaczego ożenił
się z kobietą o wiele uboższą od swojej narzeczonej. Być może
uczynił to dla jej arystokratycznego tytułu.
Ta historia sprawia wrażenie kiepskiego melodramatu, ale jest
prawdziwa. Maria długie lata chodziła żebrząc po ulicach miasta, a ludzie znając jej historię, nazwali ją Serce Maryni.
Matka zmarła, bracia pożenili się i rozjechali, została sama.
Najczęściej znaleźć ją było można w pobliżu domu, w którym
mieszkał Edgar, lub koło kościoła. Przeżyła wojnę i szturchańce
żandarmów niemieckich, którzy przeganiali ją z ulicy, bijąc i
kopiąc.
Po
wojnie nadal błądziła po ulicach, cicha i łagodna, nie
reagując na śmiechy i przezwiska. Widziałam ją, jak szła
wpatrzona przed siebie jakimś somnambulicznym wzrokiem, obojętna na
upał, deszcz czy mróz. Jedynie z upływem lat, wlokła się coraz
wolniej i często przystawała ciężko dysząc.
Kiedy
w latach pięćdziesiątych przyjechałam na wakacje do miasta,
Maryni już nie zobaczyłam. Babcia powiedziała mi, że
zmarła siedząc na stopniach kościoła, w którym miała poślubić
ukochanego.
Elu, pięknie opowiedziałaś tą smutną historię pewnej miłości.
OdpowiedzUsuń