![]() |
foto. Komercja 24 pl. |
Czasy z każdym dniem stają się coraz bardziej dramatyczne, Zaczyna się okres terroru stalinowskiego. Przez pantoflową pocztę wiemy, że w Polsce Centralnej następują masowe aresztowania byłych żołnierzy Armii Krajowej. Nowa władza, w ramach reformy rolnej, nie toleruje własności ziemian polskich, nie tylko odbierając im majątki, ale i wyrzucając z dworów i pałaców, będących własnością rodową od setek lat. Babcia Marynia, siostra mojej babci Pelagii, starała się w Poznaniu o zwrot zagrabionej ziemi, lub chociaż godziwą rekompensatę. Oświadczono jej uprzejmie, aby nie liczyła na odszkodowanie, bo rząd zamierza na tych żyznych, doskonale zagospodarowanych terenach założyć duże Państwowe Gospodarstwo Rolne, czyli PGR! Na otarcie łez, zwrócono jej koszty biletu. Za dwa tysiące hektarów, dwór, sklep we wsi, torfowiska i lasy, otrzymała tysiąc złotych! Nikt się nie zatroszczył o to, z czego ta stara, schorowana kobieta ma się utrzymać. Władza Ludowa nie kochała „obszarników i wyzyskiwaczy”, więc do piachu z nimi! W pewnym sensie była to sprawiedliwość dziejowa, za setki lat chłopskiej nędzy i poniżenia, lecz mimo wszystko, metody jakimi ta sprawiedliwość się posługiwała, okazywały się zbyt brutalne.
Jednak nie wszyscy tak myśleli, bo nowy ustrój z każdym rokiem zdobywał coraz więcej gorących zwolenników. Musimy się bardzo strzec, uważać na każde słowo, bo donosy do UB stały się ponurą codziennością. Wystarczy komuś podpaść, a można się spodziewać, że nocą do drzwi ktoś mocno zapuka! Do dziś mam serce w gardle, kiedy słyszę pukanie do drzwi. Bardzo łatwo dostać się do Urzędu Bezpieczeństwa, ale wyjść stamtąd jest o wiele trudniej. Często nie wychodzi się stamtąd wcale. Człowiek przepada, jak kamień wrzucony w morze. W Bolesławcu też są aresztowania.
![]() |
W tym budynku mieścił się Urząd Bezpieczeństwa. |
Żyjemy
w strachu o Ojca i rodzinę. Wszyscy byli żołnierzami AK, Dziadzio
Michał, ojciec Mamy, powstaniec wielkopolski, przedwojenny oficer policji i żołnierz AK, został
aresztowany. Na szczęście udało mu się wydostać z łap UB, gdyż trzy wsie, razem ze swoimi proboszczami pojechały do Tarnowa, upomnieć się o niego. Lecz na skutek tego, Dziadzio utracił prawo do pracy. Musiał zarabiać na życie, stojąc z wagą
na ulicy Poznania, albo rysować plany architektoniczne rezydencji,
dla nowej „elity”pochodzenia robotniczo-chłopskiego. Pracując ciężko fizycznie,
dorobił się raka. Leżał tylko dwa tygodnie w szpitalu. W chwili
zgonu wykrzyknął: - Ludobójcy!
Ale to już późniejsze dzieje z początków lat pięćdziesiątych.
Ale to już późniejsze dzieje z początków lat pięćdziesiątych.
Chyba w 1947 lub 1948 roku, byłyśmy
z Mamą świadkami przerażającego widowiska. Rano, idąc na
targowisko, przechodziłyśmy koło dworca PKP. Właśnie przyjechał
pociąg z Wrocławia, z którego wysiadło kilku uzbrojonych UB-owców, prowadząc
trzech więźniów skutych kajdanami. Wyglądali strasznie, mając na
głowach worki z otworami na oczy. Między nimi była kobieta w
zaawansowanej ciąży. To prawdopodobnie byli żołnierze Armii Krajowej, których oprawcy przywieźli do sądu w Bolesławcu. Wyroki sądowe bardzo często kończyły się dla nich karą śmierci. Po wojnie powstawały niewielkie organizacje paramilitarne, do których należeli ludzie przeciwni nowemu ustrojowi. Łudzono ich kłamliwie nadzieją wybuchu III wojny światowej i zwycięstwa USA nad Związkiem Radzieckim. Do takich
organizacji należała niekiedy młodzież szkolna, często z tragicznym skutkiem.
Będąc uczennicą drugiej
klasy Liceum Ogólnokształcącego przy ul. Leningradzkiej, obecnie Tyrankiewiczów, pamiętam, że pewnego dnia, w czasie lekcji, przed szkołę
zajechały dwa auta osobowe. Wysiadło z nich kilku mężczyzn. Nie potrudziwszy się nawet do dyrektora, weszli na II
piętro, gdzie mieściły się klasy gimnazjalne. Z ust do ust,
wiadomość o tym przedostała się błyskawicznie do wszystkich klas. "UB-owcy przyjechali!"Nauczyciele
natychmiast przerwali lekcje, a nasza wychowawczyni, bardzo zdenerwowana wybiegła na korytarz, za nią my -
uczniowie. Jakby w telepatycznym porozumieniu, drzwi klas kolejno się
otwierały i wychodzili z nich nauczyciele, oraz uczniowie. Staliśmy
na korytarzu przy schodach w całkowitym milczeniu. Po jakimś czasie
UB-owcy zeszli z góry, prowadząc między sobą dwóch, czy trzech chłopców z
klasy maturalnej. Odprowadziliśmy ich wzrokiem do drzwi. Nie wiem za co ich aresztowano i
jakie były ich dalsze losy. Zabroniono nam rozmowy na ten temat.
![]() |
Budynek Sądu Rejonowego w B-cu. |
![]() |
Liceum przy Leningradzkiej. obecnie ul.Tyrankiewiczów. |
![]() |
Z jednego z tych okien na I-szym piętrze wyskoczył człowiek. |
Spotkała
mnie wielka przykrość. Mieliśmy w domu pianino, przyznane nam jako
rekompensatę po straconym w czasie wojny fortepianie, stojącym w
naszym poznańskim mieszkaniu na Cytadeli. Instrument wyglądał opłakanie, poniewierając się gdzieś na strychu. Ojciec i ciocia Stasia doprowadzili pianino do idealnego stanu używalności, wylepiając pracowicie młoteczki i
godzinami go strojąc. Zaczęłam chodzić na lekcje muzyki do klasztoru zakonnic,
przy ulicy Zgorzeleckiej. Lekcji gry na fortepianie udzielała mi
sama Matka przełożona. Po południu ćwiczyłam zadane lekcje na pianinie. Wieczorami, gdy schodzili się do nas sąsiedzi i goście, Ojciec grał Chopina lub Beethovena. Bardzo kochałam nasze pianino i cieszyłam się, że coraz lepiej gram na nim z nut ćwiczenia Bacha.
Pewnego
deszczowego dnia, zajechał przed nasz dom wóz drabiniasty, a do
drzwi zapukało czterech facetów, pokazując zdumionej Mamie pismo z poleceniem
kogoś bardzo ważnego, aby natychmiast wydać pianino, gdyż jakaś wiejska świetlica potrzebuje instrumentu. Na nic zdały się
energiczne protesty Mamy tłumaczącej, że instrument został nam
przyznany, za utracone w czasie wojny mienie. Pokazywała im dokument, ale to nie pomogło. Mężczyźni
wpakowali się do mieszkania i odepchnąwszy Mamę, pianino zabrali niemal siłą!
Ładując je na wóz, złamali pedał, zdarli tylne
poszycie i oderwali oryginalne kinkiety na świece. Płakałam głośno i rozpaczliwie,
obserwując przez okno, jak mój ukochany instrument trzęsie się i
moknie nie okryty, jadąc na drabiniastym wozie! Więcej na lekcje muzyki nie poszłam. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, komu zawdzięczamy donos do władz, że nielegalnie posiadamy pianino!
Zbliżał
się pierwszy września 1947 roku. W pewniej słoneczny poranek, Mama obudziła
mnie bardzo wcześnie i dopilnowała, żebym się szczególnie
starannie ubrała. Zastanawiałam się, gdzie idziemy o tak
wczesnej porze. Poszłyśmy na dzisiejszą ulicę Bankową. Trzymając mnie mocno za rękę, Mama weszła ze mną do dużego
budynku. W korytarzach pełno było
ludzi, kobiet z dziećmi w moim wieku i dorosłych.
Wyobraziłam sobie, że pewnie czeka mnie szczepienie i rozglądnęłam
się w panice, gdzie można by na wszelki wypadek dać nogę. ![]() |
Tu po raz pierwszy poszłam do szkoły. fot. Istotne pl. |
-
Mamo, po co tu przyszłyśmy? - spytałam zdumiona.
Mama wybuchnęła śmiechem i przyznała się, że chciała mi zrobić niespodziankę
i przyprowadziła mnie do szkoły! Raczej nie byłam zachwycona
utraconą nagle swobodą, którą bardzo kochałam. W domu mówiło
się ostatnio, że niedługo pójdę do szkółki, „by się uczyć i
pracować, jak te złote pszczółki”! Oj, to mi się wcale nie
podobało, ale miałam nadzieję, że to odległa przyszłość, więc nie ma
się czym martwić.
- E,
co to za szkoła! - pogardliwie wzruszyłam ramionami. - Przecież do
pierwszej klasy chodzą małe dzieci. A tu widać dorosłych!
Mama
wytłumaczyła mi, że tym ludziom wojna przerwała naukę i teraz
muszą nadrobić stracony czas. A ja byłam
niepocieszona. To ma być szkoła? Taka graciarnia? Brudna i brzydka
buda? Czego mnie tu nauczą, chyba każą mi wyszorować podłogę, bo
wygląda jak klepisko. „O, nie ma głupich, nie zamierzam tu
chodzić. - postanowiłam twardo.- Zwieję, jak tylko Mama zamknie za
sobą drzwi!”
Z opowiadań rodziców wiedziałam, że szkoła
to poważna instytucja. W czystych, jasnych salach stoją ławki, na
środku katedra z globusem, tam leżą mapy, książki i inne mądre
przedmioty Wszystkie dzieci mają mundurki i tornistry, a pan woźny
dzwoni na przerwy. To ja rozumiem! Ale w tej brudnej sali nic
podobnego nie było, a dzieci i dorośli mieli na sobie codzienną
odzież, często bardzo ubogą. Poczułam się oszukana i obrabowana
z marzeń o uroczystym rozpoczęciu roku szkolnego. Mama obserwowała mnie podejrzliwie, zaniepokojona moim diablim uśmieszkiem. Właśnie
chciałam oświadczyć jej stanowczo, że nie zamierzam tu zostać i
wychodzę, gdy w otwartych drzwiach pojawiła się starsza, siwowłosa
pani o mizernej twarzy i smutnych oczach.Była
to pani Tajcher, przedwojenna nauczycielka i więźniarka obozu
koncentracyjnego.
-
Drogie dzieci i kochana młodzieży. - odezwała się cichym,
zmęczonym głosem. - Siedem lat upłynęło od dnia, kiedy 1-go
września na Polskę spadły pierwsze bomby i wybuchła wojna światowa. W tę
tragiczną rocznicę rozpoczynamy nowy rok szkolny w naszym mieście przywróconym Macierzy.
Wzruszyła
mnie ta kobieta, nosząca na twarzy piętno cierpienia i okrutnych
przeżyć. Ktoś z dorosłych wyjął papierowego orła wyciętego z
gazety, i przybił gwoździem nad tablicą. Ktoś inny powiesił
krzyżyk. Pierwsza wspólna modlitwa:
- Przybądź Duchu Święty....
Nauczycielka
wzięła kredę i napisała wyraźnie na tablicy:
-
Lekcja pierwsza. To Ala i As.
Spojrzałam zdumiona na Mamę. Wygląda na to, że to jednak prawdziwa szkoła! Mama uśmiechnęła się do mnie, a na dłoni poczułam mocny, krzepiący uścisk jej palców. Oto rozpoczynały się dla mnie nowe obowiązki, a moje szczęśliwe, beztroskie dzieciństwo kończyło się bezpowrotnie. Do szkoły na ulicy Bankowej chodziłam dosłownie jeden dzień, bo nazajutrz ciężko zachorowałam. Od tego czasu minęło wiele, wiele dekad. Dziś są już inne szkoły, inni nauczyciele i inni uczniowie, ale ta pierwsza lekcja w bolesławieckiej powojennej szkole, pozostała na zawsze w mojej pamięci.
K o n i e c