1.2.05.2014
r.
Piszę
po dosyć długiej przerwie, spowodowanej nagłą poważną
dolegliwością, kiedy to obawiałam się, że pewnie już nigdy nie
zasiądę przy moim poczciwym laptopie. Więc natychmiast przechodzę
do aktualnych wydarzeń.
Niemal
spłakałam się ze wzruszenia, ujrzawszy spot pana premiera Tuska, z
okazji 10 rocznicy wejścia Polski do Unii Europejskiej. Trudno mi
było opanować rzewny nastrój, usłyszawszy popularną piosenkę
The Beatles-ów, śpiewaną drżącym tenorkiem, przez pana premiera,
za to w kiepskiej angielszczyźnie. Pan premier udowodnił tym samym
raz jeszcze, że bardziej jest Europejczykiem, niż polskim patriotą,
o co od dawna już go posądzałam, i nie bez podstaw, widząc, jak
dramatycznie kurczą się godziny lekcji historii ojczystej w
polskich szkołach, a młodzieży wpaja się kult dla zwyczajów
zachodnich, szczególnie amerykańskich, z pominięciem rodzimych
tradycji. Zresztą piosenka nie jest adekwatna do obchodzonej
rocznicy. O wiele bardziej nadawałby się tutaj utwór zespołu
„Abba”, lub piosenka z filmu „Kabaret” - Many! Many!!!
Na
spocie, ukazującym najpierw zakazane morduchny, jak z komedii Barei,
zaraz potem radośnie i pięknie zrobiło się w naszym kraju za te
10 lat! Istny raj na ziemi, po prostu żyć, nie umierać. O, z tym
ostatnim, ludziom o wiele łatwiej, gdyż pan minister zdrowia nie
uczynił dotąd nic, by zlikwidować kolejki do specjalistów, czy
poprawić funkcjonowanie całej Służby Zdrowia. I tak na przykład:
kardiolog przyjmie pacjenta zagrożonego zawałem, w najszybszym
terminie, w drugiej połowie stycznia 2015 roku! Zakładając, że
pacjent dożyje do tego czasu. Naturalnie, mając nieco grosza, można
zamówić wizytę prywatną, tylko pytam, dlaczego? Przecież cały
czas płacimy składki na Fundusz Zdrowia, które przynajmniej w 40 %
nie są wykorzystane przez pacjenta.
Przez te
10 lat, pozbyliśmy się polskiego handlu, zastępując go ogromnymi
sklepami-molochami zagranicznych firm, nie płacących Polsce
podatków, a ich miliardowe zyski idą za granicę. Pozbyliśmy się
również niemal 2 milionów młodych, wykształconych i
wartościowych ludzi, którzy nie mając pracy w kraju, powędrowali
za chlebem za granicę. To po prostu niepowetowana strata, bo
większość z tych ludzi już do ojczyzny nie powróci, wzbogacając
swą pracą i pieniędzmi obcy budżet!
Naturalnie,
nie neguję wielkich przedsięwzięć za pieniądze otrzymane z Unii.
Zrobiono naprawdę mnóstwo wspaniałych rzeczy, choćby darmowe
komputery, dla osób niepełnosprawnych lub mniej zamożnych, w
ramach projektu Be Fair – internet jako dobro wspólne. Z tym
internetem to już jest gorzej, czekamy na niego w Bolesławcu ponad
2 lata, a termin podłączenia ciągle ulega przesunięciom, co nie
świadczy dobrze o firmie, której to zlecono.
Polska
ma coraz więcej dobrych dróg, pięknych obiektów kultury, lecz nie
należy zapominać, że ta kultura jest droga i mniej dostępna dla
ogółu społeczeństwa, niż w dawniejszych latach. Nie próbujmy
również zamykać oczu na coraz bardziej aktywną szarą strefę i
na dramatyczne losy głodnych dzieci, ludzi żyjących w skrajnej
nędzy, bezdomnych i nikomu niepotrzebnych. Z prawdziwą zgrozą
słucham w zimie wiadomości, ilu ludzi zmarło na skutek mrozu i
głodu, ile osób wyrzucono na wiosnę z mieszkań na bruk, na
skutek eksmisji. Z podobnym zjawiskami nigdy się dawniej nie
spotykaliśmy.
Weszliśmy
do Unii Europejskiej i chwała nam za to. Nota bene, to rządy
lewicowe przeforsowały tę decyzję, za co skrajna prawica ma do
nich pretensje do chwili obecnej. I natychmiast nasuwa mi się
pytanie: dlaczego Polska należąca do Unii Europejskiej, jest tak
mało europejska? Dlaczego widz nie może w kinie, w telewizji i w
teatrze obejrzeć filmów, czy sztuki z krajów Europy, tylko
zmuszony jest do codziennego oglądania coraz głupszych i
okrutniejszych filmideł amerykańskich? 2 maja nie było w TVP ani
jednego filmu z krajów europejskich, wszystkie z USA, zresztą nudne
i groszowe powtórki. No więc gdzie my jesteśmy?
Dziś
jest święto polskiej flagi narodowej. W telewizji pokazało się
logo z maleńką chorągiewką polską, a nasi milusińscy panowie z
rządu, ostentacyjnie paradują z kokardą w barwach narodowych. I co
z tego? Przez 25 lat podobno niepodległej Polski, nie zrobiono
absolutnie nic, żeby wpoić społeczeństwu szacunek i kult dla
biało-czerwonego sztandaru. Co najwyżej kibice piłki nożnej
malują sobie gęby i inne części ciała biało-czerwonymi
kolorami, powiewając przy tym chorągiewkami w tych barwach. Więcej
przypomina to cyrk, niż umiłowanie i szacunek do barw narodowych.
Mieszkam
na dużym osiedlu wieżowców i z ciekawości próbowałam zliczyć
chorągwie wiszące z okien. Oj, doliczyłam się ich aż.......
dwie. Jedna na bloku wojskowym i jedna na cywilnym. To wszystko.
Podobno bardzo kochamy Amerykę, więc dlaczego nie uczymy się od
Jankesów ich miłości do narodowej flagi? Tam dziewczyny noszą
nawet majtki w barwach narodowych, w gwiazdki i paski!
Polacy
nie znają historii swojej chorągwi i zwykle śmieszą mnie w
filmach pana Hoffmana, dziarskie oddziały husarii w XVII wieku,
pędzącej z rozwiniętymi biało-czerwonymi chorągwiami. Na kopiach
furkoczą wesoło biało-czerwone proporczyki. Ładnie to wygląda,
tylko że nieprawdziwie. Nasze barwy narodowe zostały przyjęte
przez Rząd Narodowy, na Sejmie w roku 1831, w czasie Powstania
Listopadowego. Biel – to honor, czysty i biały jak śnieg. -
Czerwień – to krew wylana przez Polaków dla wywalczenia wolnej
Ojczyzny. Właściwie, pierwszym kolorem był amarant. Ta barwa, to
głęboka purpura wpadająca we fiolet. Kolor bardzo kosztowny i
dlatego po 1918 roku, i uzyskaniu niepodległości, zmieniono amarant
na czerwień.
Opowiem,
jak dawniej czczono polskie godło narodowe, cytując niewielki
fragment mojej powieści: ”Kochankowie Burzy”. Ta część oparta
została o wyjątek z arcyciekawej publikacji popularno-naukowej pani
Petrolin - Skowrońskiej, pt.” Przed tą nocą”.
„W
lutym, mieszkańcy Warszawy postanowili uroczyście uczcić
trzydziestą rocznicę krwawej bitwy pod Grochowem. Studenci pisali
ulotki wzywające do masowych demonstracji i rozdawali je
przechodniom. Dnia 25 lutego 1861 r, o godzinie 17,30 na Rynek
Starego Miasta napływały zewsząd tłumy. Pogoda była prawie
wiosenna. Słońce już zaszło, lecz na niebie świeciły jeszcze
zorze wieczorne. Na ulicę Freta, przed kościół ojców Paulinów,
zajechał chłopski wóz, a kilku studentów wręczało ludziom
wychodzącym z nabożeństwa, przywiezione biało-amarantowe
chorągiewki.
W zapadającym mroku, naraz
zapłonęły setki pochodni niesionych przez młodzież. W krwawych
blaskach ognia formował się pochód. Na czele stanął warszawski
szewc Ignacy Paradowski. Z trzymanego drzewca zdjął pokrowiec i
rozwinął ogromną chorągiew z wyhaftowanym srebrnym Orłem.
Amarantowy jedwab załopotał na wietrze, Orzeł zalśnił w świetle
pochodni.
Na ten widok ludzi ogarnęła
ekstaza. Padali na kolana w uliczne błoto i wyciągając do chorągwi
ramiona, patrzyli przez łzy na powiewającą na wietrze chorągiew,
widzianą pierwszy raz od wielu lat. Przechodnie dołączali do
pochodu, zmieniając go w wielotysięczną manifestację. Idący na
czele studenci zaintonowali Suplikacje, dodając słowa: „Abyś nam
Ojczyznę wrócić raczył. Wysłuchaj nas Panie”. W pobliskich
kościołach zaczęto bić w dzwony, do wtóru pieśni. Powiewały
chorągwie cechowe, znaki dawnych ziem polskich, proporce.
Karol Nowakowski, student
Szkoły Sztuk Pięknych, obdarzony mocnym, wspaniałym głosem,
zaczął śpiewać pieśń, jeszcze nie wszystkim znaną, która w
niedługim czasie stać się miała niemal hymnem narodowym, pieśnią
buntu i nadziei.
Boże,
coś Polskę przez tak liczne wieki
Otaczał
blaskiem potęgi i chwały.
Cały pochód zamarł z
wrażenia, a potem pojedynczo, nieśmiało, ludzie zaczęli się
przyłączać do Nowakowskiego, aż potężna pieśń wyrwała się z
tysięcy piersi i zatrzęsła murami Starego Miasta. Płynęła
uroczyście, żarliwie, wznosząc się w bezchmurne, gwiaździste
niebo. Tysiące nóg deptało rozmiękły śnieg, a z okien mijanych
kamieniczek wyglądali mieszkańcy, oklaskując pochód, rzucając
idącym pod nogi kwiaty. Na widok płynącego na czele Orła,
warszawiacy w szalonym uniesieniu wyrzucali w górę czapki i
krzyczeli:
-
Polska zmartwychwstaje!”
Dziś
już nie padamy na kolana przed polskim sztandarem, ale chociaż na
narodowe święto, wywieśmy w oknie chorągiewkę. Niech
cudzoziemcy widzą, że jesteśmy jeszcze Polakami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz