Opowiem
tu bardzo dziwną historię, która się nam przytrafiła, gdzieś w
początku lat sześćdziesiątych. Wszystko, co napiszę jest
autentyczną prawdą. Pewnego dnia, do drzwi naszego mieszkania, ktoś
zadzwonił. Poszłam otworzyć i za drzwiami zobaczyłam jakąś
wiejską kobietę w średnim wieku, dosyć ubogo ubraną. Spytałam,
czego sobie życzy? Chciała rozmawiać z Ojcem, więc wprowadziłam
ją do pokoju i poprosiłam, żeby usiadła. Rozglądnęła się
ciekawie po pokoju i widząc antyczne meble i obrazy, stwierdziła,
że ładnie mieszkamy. Skinęłam głową i zawołałam Ojca,
zajętego rozmową z Mamą w innym pokoju.
Jakież
było zdumienie Ojca, kiedy kobieta na jego widok podniosła się z
krzesła i powiedziała z wybitnym rosyjskim akcentem: - Wy Józef
Erban? Witajcie, ja Marusia Erban, wasza krewniaczka!
Oboje z
Ojcem skamienieliśmy ze zdziwienia. Nasze nazwisko jest bardzo
rzadkie i w Polsce noszą je jedynie członkowie rodziny mieszkający
w Małopolsce, a za granicą w Czechach, gdzie pozostała gałąź
rodziny. Tak się nazywał św.pam. minister Eugen Erban, stracony w
okresie stalinowskim oraz znany pisarz Josef Erban. Są także
przedstawiciele naszej rodziny w Anglii w hrabstwie Susex. To brat
dziadka Tadeusza Erbana, Kazimierz i jego angielska rodzina, nosząca
do dziś dnia nasze nazwisko. Nazwisko przyniósł z sobą do Polski
nasz praprapradziad Laŝzlo
z Węgier i nieco zmienił jego brzmienie, będące dawniej typowo
węgierskie. Pochodził ze starej węgierskiej szlachty legitymującej
się herbem. Mieszkając w Rzeczypospolitej od końca XVIII wieku,
rodzina spokrewniła się tutaj z wieloma znakomitymi rodami, między
innymi z książętami Woronieckimi herbu Korwin, spokrewniona była
z Hallerami. (gen. Józef Haller, twórca Błękitnego Legionu i
zaślubin z Bałtykiem) i innymi rodami żyjącymi na kresach. Nasze
nazwisko z czasem stało się historyczne, poprzez udział mężczyzn
w powstaniach narodowych i walkach wyzwoleńczych.
Nigdy
nie mieliśmy żadnych krewnych w tak zwanych dawniej, sferach
chłopskich, stąd nasze niebotyczne zdumienie niespodziewanym
gościem. Zauważyłam, że Ojciec był zły. Zmarszczył brwi i
spytał kobietę, skąd zna nasz adres i kto ją tu skierował.
Okazało się, że jesteśmy w mieście znani, bo kobieta mieszkająca
w jeleniogórskim, dowiedziała się w biurze meldunkowym, że w
Bolesławcu mieszkają Erbanowie, więc przyjechała, żeby się
„poznakomić.” Do pokoju weszła Mama i dowiedziawszy się
w czym rzecz, zadała kobiecie pytanie:
- Skąd
ma nasze nazwisko?
Wtedy
usłyszeliśmy absolutnie nieprawdopodobną historię. Otóż kobieta
była sierotą i wychowywała się w sierocińcu. Nie pamiętam już,
czy w w polskim, czy w rosyjskim. Kiedy wybuchła wojna, sierociniec
ewakuowano, a ona zgubiła się na jakiejś stacji. Nie wiedziała,
jak się nazywa i skąd jest. Błąkała się po tej stacji kilka
godzin, aż spotkała jakiegoś nieznanego mężczyznę, który się
nią zainteresował i przed wsadzeniem jej do wagonu pociągu idącego
do Polski, wcisnął jej do ręki kartkę z krótkim napisem:- Jesteś
Marusia, nazywasz się Erban!
Tę
kartkę zatrzymała i odtąd wszędzie przedstawiała się jako
Marusia Erban.
Byliśmy
po prostu wstrząśnięci i zastanawialiśmy się gorączkowo, kim
był mężczyzna nadający jej nasze rodowe nazwisko? W tamtych
stronach kresów nie mieliśmy żadnych krewnych i nikogo, kto
mógłby znać to nazwisko. A zresztą nawet gdyby je znał, to z
jakiej racji nadał je nieznanej zupełnie sierocie niewiadomego
pochodzenia? W każdym razie kobieta nie była żadną naszą krewną
i Ojciec wyjaśnił jej to dosyć dobitnie. Była zawiedziona, bo
spodziewała się, nie wiem dlaczego, zyskać w obcych ludziach
krewnych. W czasach przedwojennych mogliśmy się łatwo postarać o
zmianę jej nazwiska, ale w PRL-u było to niemożliwe.
Nie była
to jej ostatnia wizyta, bo przychodziła jeszcze ze dwa razy, aż
Ojciec oświadczył jej stanowczo, iż nie jesteśmy z nią wcale
spokrewnienie, i nie życzymy sobie, aby składała nam
niezapowiedziane odwiedziny. To jeszcze nie koniec tej historii. Już
pod koniec lat dziewięćdziesiątych, byłam w Szklarskiej Porębie
u okulisty. Recepcjonistka popatrzyła na mnie jakoś podejrzliwie,
więc żartem spytałam ją, czy moje nazwisko sprawia jej trudność?
Odpowiedziała, że nie, bo ma już pacjenta o takim nazwisku!
Dosłownie
kilka tygodni potem, otrzymaliśmy z Sądu w Jeleniej Górze, pozew
do stawienia się, bowiem Ob. Józef Erban, jadąc autobusem, nie
uiścił zapłaty za przejazd. Na wezwanie kierowcy, obrzucił go
obelgami i zachował się agresywnie! Naturalnie, mogliśmy
udowodnić, że Ojciec autobusem nigdzie nie jeździł, bo chorował
na jaskrę i miał już ponad dziewięćdziesiąt lat, więc sam z
domu nie wychodził. Doprawdy, trudno wyobrazić sobie, żeby starszy
pan w tym wieku zachowywał się agresywnie i zagrażał kierowcy!
Niemniej, ten pozew nas zdenerwował, bo szargano nasze nazwisko,
dotąd czyste i nie zbrukane żadnymi przestępstwami.
Do Sądu
skierowałam pismo, załączając odpis metryki Ojca i świadectwa
lekarskie. Przeproszono nas i na tym sprawa się skończyła. Kobiety
o imieniu Marusia, więcej nigdy nie widzieliśmy. Do dzisiaj nie
wiemy, kto tej kobiecie nadał nasze nazwisko i dlaczego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz