Wkrótce, 22- na 23 stycznia, minie 156 rocznica wybuchu Powstania Styczniowego.
Bezpośrednio powodem do wybuchu powstania, najkrwawszego i najtragiczniejszego zrywu narodowego i walki o niepodległość, była przeprowadzona przez władze carskie branka, to jest pobór młodzieży polskiej do carskiej armii. Służba w armii carskiej trwała od 15 do 25 lat, a czasami żołnierz już nigdy nie powracał. Na listach policji znajdowały się nazwiska młodych ludzi, których posądzano o udział w konspiracji. Oni byli brani w pierwszej kolejności i wcielani nawet do karnych batalionów. Tej nocy 14 stycznia 1863 r. Warszawa przeżyła koszmar!
Na Zamku w
Warszawie, w największej tajemnicy, przygotowywano Narodowi
śmiertelny cios – brankę! Nad stolicą Królestwa Polskiego
zapadła ponura noc styczniowa i miasto wolno układało się do
snu. W oknach kamienic, dworków i pałaców kolejno gasły światła,
ulice opustoszały. Tylko patrole kozackie regularnie przemierzały
ulice, a kopyta ich małych, kudłatych koni, ślizgały się po
kostce drewnianego bruku. Stalowe podkowy zgrzytały po kamiennych
chodnikach. Czasami spóźniony przechodzień śpieszył się do
domu, przyświecając sobie płonącą latarką, bez której nie
wolno się było poruszać po zapadnięciu zmroku. Z czarnego nieba
zaczął padać drobny śnieg, pokrywając dachy i ulice szybko
topniejącą bielą. Kończył się dzień 14 stycznia 1863 roku.
Jakby na przekór
usypiającemu miastu, Zamek Królewski czuwał, tętnił życiem,
gorzał światłami. Na dziedziniec zajeżdżały galopem karety
eskortowane przez oddziały wojska i żandarmerii konnej.
Wysiadali z nich generałowie i cywilni dygnitarze państwa. Przed
Zamkiem rozlegały się ostre komendy dowódców wart, gdy nadjeżdżał
nowy, szczelnie zamknięty powóz. Haftowane złotem mundury
dostojników wojskowych ocierały się o służbowe uniformy
cywilnych dygnitarzy. W wielkiej sali audiencjonalnej Zamku świeciły wszystkie kryształowe żyrandole, a ich światło odbijało się w
ogromnych taflach luster, podkreślając przepych wnętrza. Marmury,
złocone meble, wielkie malowidła ścienne i wspaniałe arrasy. W
bocznych gabinetach i antyszambrach,
kłębił się tłum najwyższych dostojników Królestwa Polskiego. Przybył
margrabia Wielopolski wraz ze swoim synem, prezydentem Warszawy.
Przyjechali dowódcy pułków, policji i żandarmerii.
Wielki książę Konstanty Mikołajewicz Romanow. |
Obecny był
sam wielki książę namiestnik Konstanty i jego małżonka wielka
księżna Aleksandra. Była blada, zdenerwowana i nie odstępowała
męża na krok, trzymając się go kurczowo. Jasne oczy wielkiego
księcia rzucały niepewne spojrzenia, mimo iż starał się zachować
spokój. Około północy, na jego rozkaz nadano do Petersburga
zaszyfrowaną depeszę, w której Konstanty zawiadamiał cesarskiego
brata: „Dziś wieczór zostanie przeprowadzony pobór rekruta w
Warszawie”.
Wielka księżna Aleksandra, żona Konstantego |
Na miasto, uprzednio
podzielone na dwanaście cyrkułów, wyszły patrole, składające
się z dwóch policjantów i trzech żołnierzy uzbrojonych w
karabiny, lecz bez amunicji! Tak rozkazał namiestnik. Policjanci
walili do bram domów, a kiedy stróż otwierał drzwi, wpadali do
sieni jak burza. Ciężkie żołnierskie buciory dudniły po
schodach, patrole wdzierały się do mieszkań i zanim zaspani i
zaskoczeni ludzie zdołali się ubrać, policjanci siłą wyciągali
mężczyzn z domów. W całym mieście rozlegały się przeraźliwe
krzyki, kobiety w obronie synów, braci i mężów rzucały się z
pazurami na napastników. Każdego schwytanego mężczyznę
prowadzono do cyrkułu, nie żałując im po drodze razów. Stamtąd,
uzbrojeni w broń palną konwojenci, wiedli ich do Cytadeli.
Na Zamku, książę
namiestnik i jego świta, oczekiwali z napięciem i strachem, że
lada moment rozlegną się salwy karabinowe, wybuchy bomb i w stolicy
lud porwie się w obronie swoich dzieci. W miarę upływu czasu
napięcie wzrastało. Co chwilę do sali wpadali kurierzy,
przynosząc raporty o sytuacji w mieście. Ale w Warszawie panował
spokój, zakłócany jedynie tupotem żołnierskich butów i krzykami
bezbronnych ludzi, siłą wyprowadzanych z ciepłych mieszkań
na ulicę. Poza tym, nic więcej się nie działo.
Zamek Królewski w Warszawie. |
Na Zamku zapanowała
szalona radość. Władze carskie nabrały przeświadczenia, że
społeczeństwo polskie absolutnie nie jest zdolne do oporu. Wielki
książę, uniesiony entuzjazmem, nadał do cara następną depeszę:
„Sukces przeszedł oczekiwania. Teraz możemy krzyknąć z
głębi wdzięcznego serca: – Wielikij
russkij Bog!”
Tej nocy udało się
złowić przeszło trzy tysiące mężczyzn i nie był to bynajmniej
koniec branki, bo na terenie całego kraju pobór miał się dopiero
rozpocząć. Warszawa była całkowicie zaskoczona i otępiała z
rozpaczy. W obronie porywanych mężczyzn nie padł ani jeden strzał!
Rano na ulicę wyległy
tłumy bezradnych mieszkańców, ciągnąc pod stoki Cytadeli.
Gromady łkających kobiet usiłowały bezskutecznie dotrzeć do
swoich ukochanych. Brutalnie odpędzane kolbami, bite, uparcie
wracały, głośno wołając uprowadzonych. Gazety rządowe
podkreślały szczególnie humanitarne metody przeprowadzenia branki.
Tymczasem rodziny z przerażeniem obserwowały bestialskie
okrucieństwo, z jakim wywlekano półnagich chłopców z mieszkań.
W ciągu kilku następnych dni przeprowadzano w mieście istne
polo-wania i łapanki, zatrzymując mężczyzn na ulicach, na moście
wiślanym, wyciągając ich z dorożek, z restauracji i
kawiarń. Rodziny ukrywały krewnych, nie zważając na grożące
surowe kary. Ale policja miała dokładne informacje i zaglądała do
każdej skrytki, rewidując strychy, piwnice, komórki, rozwalając
kolbami zamknięte drzwi mieszkań. Rozpoczęły się ucieczki i
pogonie za uciekinierami. Krzyki i strzały rozlegały się na
ulicach i po domach. Margrabia Wielopolski tryumfował, zbierając
zasłużone pochwały, jakich nie szczędził mu wielki książę
Konstanty.
„Biali” doszli do
wniosku, że Komitet Centralny skompromitował się ostatecznie w
oczach społeczeństwa. Jednak nikt nie podejrzewał, że branka
nastąpi tak prędko, w niesprzyjającej porze roku. Pogróżki
margrabiego traktowane były przez członków rządu podziemnego jako
strachy na Lachy i polityczny blef. Nagły cios kompletnie
„czerwonych” ogłuszył. Natychmiast zwołano posiedzenie, jak
zwykle na plebanii, przy parafii Świętego Aleksandra, w mieszkaniu
księdza Mikoszewskiego. W małym pokoiku, przy stole z rozłożoną
na nim talią kart, usiedli zdruzgotani klęską ministrowie
podziemnego rządu, spoglądając na siebie z desperacją. Rozpalony
piec pozwalał w razie zaskoczenia zniszczyć ważne dokumenty.
Kościół św. Aleksandra. Tu odbywały się narady spiskowców. |
Nastrój był
rozpaczliwy. Złamany nieszczęściem pułkownik Zygmunt Padlewski,
usiłował bronić się przed stawianymi mu zarzutami i tłumaczył,
że nikt nie mógł przewidzieć tego, co się wydarzyło. Los okazał
się dla niego niełaskawy, zaś styczeń był dla spiskowców
miesiącem feralnym. Niemal jednocześnie z przeprowadzeniem branki,
upadł zuchwały plan zdobycia twierdzy Modlin. Podejrzliwi Rosjanie,
przewidując atak, usunęli z twierdzy niepewną załogę,
obsadzając Modlin żołnierzami przybyłymi z głębi imperium.
Nazajutrz po brance, do idącego ulicą Agatona Gillera, podszedł
członek Dyrekcji „białych”. Był wyraźnie przygnębiony i
smutny.
– A jednak szkoda, że
chociaż kropla krwi nie popłynęła w dniu branki! – powiedział.
– Ta kropla uratowałaby honor Rządu!
Giller oblał się
szkarłatnym rumieńcem ze wstydu i upokorzenia.
Doły organizacji burzyły
się, a młodzi spiskowcy przeklinali władze podziemne za niedotrzymanie obietnic i pozostawienie ludzi własnemu losowi. Nie
przyjmowano żadnych wyjaśnień, wprost oskarżając Rząd o zdradę.
W Komitecie Centralnym Narodowym obawiano się, że wzburzeni spis-kowcy sami rozprawią się
krwawo z władzami za pomocą sztyletów. W tej sytuacji, dalsza
zwłoka mogła mieć dla konspiracji nieobliczalne konsekwencje,
ujawniając misterną siatkę spisku. Lecz członkowie Rządu wahali
się i dopiero 18 stycznia, po wielu dramatycznych i burzliwych
dyskusjach oraz zajadłych kłótniach, Komitet Centralny Narodowy
postanowił:
Artur Grottger. Przysięga. Muzeum Narodowe w Krakowie. |
„Aby uchronić przed branką
młodzież prowincji, gdzie jeszcze poboru nie przeprowadzono, lecz
wyznaczono termin na dzień 25 stycznia, powstanie zbrojne wybuchnie
w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz