wtorek, 22 stycznia 2019

CHWAŁA ZWYCIĘŻONYM


We wtorek 22 na 23 stycznia, mija 156 rocznica wybuchu Powstania Styczniowego. Najkrwawszego i najtragiczniejszego zrywu w historii Polski. Właściwie nie powinnam w ogóle o tym pisać, gdyż jestem zagorzałą przeciwniczką wszelkich niekontrolowanych powstań i zrywów, kończących się klęską. Jednak ze względów osobistych muszę o tym napisać, gdyż historia dotyczy mojej najbliższej rodziny.
W powstaniu wzięło udział dwóch moich przodków: prapradziad ze strony Matki i pradziad ze strony Ojca. Prapradziad poległ śmiercią żołnierza, tracąc cały wielki majątek na rzecz cara, który jego majątek, jak tysiące innych, za udział w powstaniu skonfiskował. Drugi powstaniec Władysław, dziadek mego Ojca, miał więcej szczęścia. Ciężko ranny, uratowany został przez nieznanego oficera rosyjskiego, który pomógł mu dostać się do szpitala w Galicji.

Lecz Austria rządzona przez cesarza Franciszka Józefa I, także powstańcom nie pobłażała. Po wyjściu ze szpitala, pradziad został aresztowany i osadzony w rzeszowskiej twierdzy; Zamku Lubomirskich! Zamierzano przekazać go carskim władzom, co zakończyłoby się zesłaniem na Sybir, o ile nie gorzej. Na szczęście, prababka Ewa pochodząca ze zubożałej arystokracji austriackiej, i mająca ustosunkowaną rodzinę we Wiedniu, postarała się o zwolnienie męża. Lecz duży majątek na kresach został skonfiskowany i zasilił kasę cesarską. Cała pięcioosobowa rodzina, znalazła się bez dachu nad głową i bez środków do życia.
Pradziad, który miał wyższe wykształcenie i studiował język grecki i łaciński. W drodze wyjątku został zatrudniony jako nauczyciel w wiejskiej czteroklasowej szkółce, w małej podkarpackiej wiosce! Tam urodził się mój dziadek Tadeusz. Cała rodzina biedowała przez kilka długich lat. Kiedy złość na powstańców Austriakom trochę minęła, pradziad dostał pracę w gimnazjum w Jaśle, gdzie wykładał języki obce. Dopiero po wieloletnich staraniach, władze austriackie zdecydowały się oddać pradziadowi, resztówkę z posagu jego babki; dwa niewielkie folwarki: Olesinek i Zosinek. Rodzina zamieszkała w Olesinku i przebywała tam to września 1939 roku. Pradziad nie doczekał wolnej Polski, w której powstańcy byli czczeni i nagradzani. Zmarł nagle na serce w 1913 r. i został pochowany na rodzinnym cmentarzu. Po Olesinku i jego grobie, nie ma już nawet śladu!
Jedyne zdjęcie dworu w Olesinku. Prababka Ewa z dwiema córkami, z tyłu dziadek Tadeusz. Mały chłopiec przy cioci po lewej, to mój Ojciec
Powstanie Styczniowe od początku nie miało żadnej szansy na zwycięstwo. Komitet Centralny Narodowy, przedpowstaniowy rząd konspiracyjny, doskonale o tym wiedział. A jednak powstanie wybuchło i trwało niemal półtora roku. Od 22 stycznia 1863 r. do sierpnia 1864 r, kiedy to na stokach warszawskiej Cytadeli stracono członków Rządu Narodowego z dyktatorem Romualdem Trauguttem na czele. Powstanie wybuchło, gdyż chciano w ten sposób uchronić młodzież polską od wcielenia do carskiej armii i od aresztowań, kiedy w konspiracji nastąpiły wsypy. Naturalnie wybuch walki zbrojnej niczego nie załatwił, a na kraj spadły straszliwe represje carskie.
W walce zbrojnej, według obliczeń współczesnych historyków, wzięło udział około 30 tysięcy ludzi, źle uzbrojonych, źle umundurowanych i bardzo kiepsko żywionych. Powstańcy wiedząc, że Rosjanie mają nad nimi ogromną przewagę, zastosowali wojnę podjazdową, partyzancką, dająca czasami znakomite rezultaty. Jednak powstańcy nie mogli mierzyć się ze świetnie uzbrojoną i dowodzoną armią rosyjską, posiadającą artylerię, której powstańcy wcale nie mieli. Jednakże powstańcy, panowie z dworów, leśnicy, studenci, służba dworska i rzemieślnicy, okazywali się wspaniałymi żołnierzami, walczącymi z pogardą śmierci i czasem osiągali przewagę nad starym, doświadczonym i walecznym żołnierzem rosyjskim.
Tradycyjnym zwyczajem, nie wszyscy Polacy byli zwolennikami powstania. Kiedy jedni porzucali rodziny, domy i majątki, idąc walczyć o niepodległość ojczyzny, miliony Polaków spokojnie żyły sobie w miastach, chodząc do teatrów, do kawiarni i kabaretów. Jedni uważali powstańców za bohaterów, inni zaś za buntowników i szaleńców, podnoszących rebelię przeciwko danemu nam przez Boga króla Polski i cara Wszech Rosji Aleksandra II. Chłopstwo nienawidzące szlachty, uważało powstanie za „pańską wojnę”, która niszczyła im zbiory i paliła chaty. Za 5 srebrnych rubli, chłop gotów był dostarczyć władzom carskim powstańca, żywego lub martwego! Ta nienawiść była rezultatem wielowiekowej nędzy i upodlenia polskiego chłopa, pańszczyzny i wyzysku. Ale byli i światli chłopi, którzy walczyli w powstaniu, przeważnie jako kosynierzy. Wstępowali też do oddziału księdza Brzóski, ostatniego walczącego powstańca na Podlasiu.
Tygodnik Podlaski.
 Powstanie nie ustrzegło się od intryg, zdrady i przekupstwa. Jak to zwykle bywa u Polaków, połowa spiskowców była „biała”, to znaczy liberalna i skłonna nawet do współpracy z zaborcą, zaś druga polowa czyli „czerwoni”, byli zwolennikami walki zbrojnej, choć w owym czasie była ona skazana na klęskę. Obie te frakcje, kłóciły się okropnie, nie szczędząc sobie inwektyw, w których „krwawy zdrajca”, był bardzo łagodnym określeniem. Europa patrzyła ze zdumieniem na obrzucających się obelgami Polaków, nie rozumiejąc, o co im tak naprawdę chodzi.
Po kilku spektakularnych sukcesach militarnych, kiedy to powstańcy wygrywali jakieś bitwy, nastąpiła ofensywa wojsk carskich. Jednocześnie car Aleksander II, wydał ukaz, wprowadzający reformę uwłaszczeniową chłopa polskiego. Był to śmiertelny cios zadany powstaniu, gdyż chłopi zaczęli masowo „polować” na powstańców, a społeczeństwo nie okazało im solidarnej postawy i moralnego wsparcia.
Polacy są narodem histerycznym i kierującym się emocjami. Człowiek, jeszcze wczoraj nieznany bliżej nikomu, następnego dnia staje się dla społeczeństwa objawieniem, ukochaniem, wodzem większym od Bonapartego, Cezara i Hannibala razem wziętych! Takie były losy generała Mariana Langiewicza, jednego z wodzów powstania. Po kilku niezbyt udanych potyczkach, Langiewicz wyniesiony przez Rząd Narodowy do godności generała, stał się dla Polaków synonimem zwycięskiego wodza. Polacy oszaleli na punkcie jego osoby. Damy nosiły jego podobiznę w medalionach. Jego portrety zdobiły witryny sklepów w Galicji. Na skutek intryg, został nawet kilkudniowym dyktatorem. Po przegranej bitwie pod Grochowiskami, pozostawił swoich żołnierzy i wyjechał do Galicji, rzekomo aby szukać pomocy. Po przejściu granicy w Ujściu nad Wisłą, został aresztowany przez Austriaków i osadzony w więzieniu (na Wawelu!) Wtedy spłynął na niego istny strumień nienawiści, przekleństw i pomówień, nie szczędzący mu żadnej obelgi. Langiewicz nigdy do Polski nie wrócił.

Generał Marian Langiewicz. (regionwielkopolska pl. )
Prawdziwym wodzem powstania był konspiracyjny naczelnik Warszawy. Młody, bo 23-letni Stefan Bobrowski, cierpiący na jaskrę i niemal ślepy. Był wujem późniejszego wielkiego angielskiego pisarza marynisty, Josefa Conrada. To Bobrowski skłonił Komitet Centralny, żeby po brance zdecydował się na powstanie. To on, zostawszy naczelnikiem w Warszawie, wziął na siebie całą odpowiedzialność za toczącą się walkę. Ale Polacy nie lubią ludzi ideowych. Intrygą i podstępem zmuszono go do pojedynku z hrabią Grabowskim, prawdziwym nikczemnikiem. Bobrowski nawet nie umiał posługiwać się bronią i był ślepy. Dostał kulę prosto w serce!
Stefan Bobrowski - domena publ. fot. August and Fryderyk Zeuschner
 Ostatnim z wodzów powstania był generał hrabia Józef Hauke - Bosak. Na dworze carskim czekała go olśniewająca kariera, gdyż był spokrewniony z carem Aleksandrem II, przez siostrę cioteczną, która poślubiła brata carowej, księcia Battenberga, stając się, jak królowa angielska Wiktoria, matką królów. Jej praprawnukiem jest książę Filip Montbatten, małżonek Elżbiety II, królowej W. Brytanii. Generał Hauke, porzucił dworskie zaszczyty i przystąpił do powstania. Na jego wybitnych zdolnościach militarnych poznał się dyktator Romuald Traugutt, mianując go generałem i polecając mu stworzyć z powstańców armię z prawdziwego zdarzenia. Na to jednak było już za późno, Hauke miał wielu wrogów, którzy zazdrościli mu talentów i pokrewieństwa z carem, podejrzewając o zdradę. Wiosną 1864 r. generał musiał przekroczyć granicę z Austrią, bo carska żandarmeria była na jego tropie. Biedował we Francji, a kiedy wybuchła wojna Francji z Prusami w 1871 r, generał wstąpił do francuskiego wojska. Zginął w bitwie pod Lionem.
 
Generał Józef hr. Hauke-Bosak.

Powstanie upadło. Nad całym krajem rozciągał się całun żałobny. Pod więzieniami stały długie kolejki kobiet, chcących bezskutecznie dowiedzieć się czegoś o losie uwięzionych, podać paczkę, wyżebrać widzenie. Do Warszawy zwożono z całego kraju jeńców i działaczy konspiracyjnych. Wyroki zapadały błyskawicznie. Jednych tracono i grzebano jak padlinę, innych skazywano na dożywotnią katorgę lub długie zesłanie. Ze skonfiskowanych tysięcy majątków, rząd carski czerpał niewyobrażalne zyski. Cały kraj obciążono kontrybucjami, zasilając skarb państwa rosyjskiego milionami rubli. Zapanowały okrutne rządy naczelników wojennych. Za najmniejsze przewinienie okrutnie karano.
W całym kraju szalał najstraszliwszy terror, a państwo znajdowało się w opłakanym stanie. Pola były zniszczone, zasiewy zdeptane przemarszami wojska. Przywleczone ze wschodu zarazy dziesiątkowały ludność.
W powstaniu stoczono 1229 bitew. W trakcie działań wojennych spłonęło szesnaście miast i osiemdziesiąt pięć wsi, nie licząc folwarków i dworów. Po dawnych miastach i dworach pozostały czarne zgliszcza i popioły. Tylko zdziczałe psy wyły na ruinach domostw. Nie wiadomo ilu powstańców poległo, ilu zamęczono, stracono w egzekucjach lub wywieziono na przepadłe. Nie wiadomo, ile naprawdę zginęło ludności cywilne, bo ofiar nikt nie liczył. Uznaje się, że na zesłanie wywieziono około 40 tysięcy osób, w egzekucjach stracono 700 powstańców, skonfiskowano 1660 majątków ziemskich i dokonano kasacji wielu zakonów, uznanych przez carat za ośrodki oporu. Duchowieństwo polskie poddano represjom. Trzydziestu księży rozstrzelano lub powieszono, około 100 duchownych powędrowało męczeńską drogą na Sybir.
A. Grottger. Na pobojowisku.  cultur.pl  Muzeum Sztuk Pięknych Budapeszt
W najgłębszych ostępach puszcz i lasów snuły się jeszcze długi czas widma ostatnich powstańców-męczenników. Zapomniani przez rodaków, wierni złożonej przysiędze trwali, nie rzucając broni i wybierając los gorszy od śmierci. Odziani w łachmany, z ranami cuchnącymi ropą, ścigani jak wściekłe psy przez wojsko, policję i ziejących do nich nienawiścią chłopów polskich – trwali uparcie, bytując w warunkach urągających ludzkiej godności. Przepędzani z miejsca na miejsce walczyli twardo do końca. Wytrzymali na trudy, zahartowani, śpiąc byle gdzie, żywiąc się byle czym, z rozpaczliwą odwagą szli od potyczki do potyczki, resztką sił dzierżąc w dłoniach karabiny. Wędrowali niemal boso, często pozostawiając na ziemi krwawe ślady. Przepędzani z wiosek, szczuci psami, wlekli się przed siebie, ginąc bez chwały i sławy.
Na widok wyłaniającej się z lasu gromadki nędzarzy, zamykały się drzwi chłopskich chat i dworów. Wieśniacy gonili ich zawzięcie z siekierami i widłami, przeklinając i nasyłając na nich kozaków. Otaczała ich niemal powszechna wrogość, jakże różna od wybuchów szaleńczego entuzjazmu z pierwszych dni powstania. Wtopieni szarymi burkami w szarość pól, człapali w deszczu i skwarze, szukając wroga i walki. Ginęli pod ciosami szabel, dziurawieni kulami, przebijani bagnetami. Śmierć skracała im mękę, a towarzysze niedoli grzebali ich ciała gdzieś w polu, lub na leśnej polance i szli dalej, pozostawiając za sobą samotną mogiłę bez napisu, a czasem i krzyża. Byli i tacy, co z wysokości szafotu patrzyli z góry na swoich oprawców, zanim na gardle zacisnęła się pętla konopnego powroza. Najstraszniejszy jednak los czekał skazanych na dożywotnią katorgę. 
P. Stachiewicz. Pochód na Sybir.Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku.
 Wędrowali w takt bębna tysiące wiorst, skuci żelaznymi łańcuchami ze zbrodniarzami, upodleni, konając z głodu i mrąc na straszliwych „etapach”, w szpitalach-trupiarniach. Umierali pod ciosami kolb karabinów eskorty, zasmagani na śmierć nahajkami kozaków. Zdychali na tyfus, porzucani na stepie jak padłe bydło. Tylko nieliczni przeżyli tę upiorną drogę i przykuci do taczek, po wielu latach nieludzkiej pracy – dotrwali i po amnestii powrócili do ojczyzny.
Taki był bilans powstania, zwanego potem Styczniowym. 
Ale nie umiemy uczyć się z lekcji historii i zawsze próbujemy zniszczyć to, co z trudem zbudowaliśmy. W 1944 r, ponownie wybuchło powstanie, które tak samo nie miało żadnej szansy na powodzenie. Warszawa legła w gruzach, a setki tysięcy ludzi zapłaciło życiem, za nieprzemyślaną decyzję.
Pamiętajmy o  wielkiej ofierze powstańców, okazujmy ich pamięci szacunek i cześć, ale  nigdy więcej ich nie naśladujmy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz