piątek, 22 stycznia 2021

Z DYMEM POŻARÓW!

 

Car Aleksander II Romanow.
Warszawa 26 maja 1856 r.

Salony Pałacu Radziwiłłowskiego, zgromadziły całą elitę ziem Królestwa Kongresowego. Damy w jedwabiach i koronkach, w klejnotach rodowych, marszałkowie szlachty w przepysznych białych mundurach. Szlachta w strojnych mundurach obywatelskich, młodzież we frakach. Jest godzina 22-ga, gdy nadjeżdżają powozy wiozące młodego cesarza Aleksandra II Romanowa i jego rodzinę. W sali balowej pałacu stoi tron, obity białym i purpurowym jedwabiem, ze złocistą cesarską koroną i strusimi piórami. Car wchodzi do sali. Orkiestra gra hymn cesarski, ”Boże, caria chrani” a następnie poloneza Kurpińskiego: „Witaj królu polskiej ziemi.” Kiedy po wspaniałej kolacji Najjaśniejszy Pan, Cesarz i Samowładca Wszech Rosji, król Polski, pojawił się na tarasie pałacu, okrzyk „Niech żyje król”, podjęty przez ogromne tłumy mieszkańców stolicy, wstrząsa murami miasta. Warszawa tonęła w kwiatach, okna iluminowano, balkony dekorowano dywanami i kwiatami. Jadącego powozem cara witały tysiące warszawiaków, okrzykami i bukietami. Mogło by się zdawać, że to zmartwychwstał Batory, lub któryś z Jagiellonów i przybył do swej stolicy, a nie car rosyjski, syn i następca okrutnego samodzierżcy, krwawego Mikołaja I Romanowa. Lecz nazajutrz miny Polakom się wydłużyły, kiedy Aleksander przemówił do zebranych Polaków po francusku:”Żądam, aby porządek ustalony przez mego ojca, w niczym nie został naruszony. Dlatego też panowie, żadnych marzeń! To, co zrobił mój ojciec, dobrze zrobił i ja to utrzymam!„

Książę Michaił Gorczakow.
 Faktycznie, utrzymał. Namiestnicy carscy w Warszawie, nadal twardo dzierżyli władzę w swoich rękach, tępiąc bezwzględnie wszelki opór. Mijały lata. Rozczarowane społeczeństwo postanowiło zaprotestować, zażądać reform i większej autonomii. Sto tysięcy ludzi wyszło na ulice stolicy. Namiestnik carski, książę Gorczakow, wysłał przeciwko manifestantom wojsko. W lutym 1861 r. demonstrujący tłum wojsko powitało salwą karabinową. Poległo sześciu demonstrantów. 8 kwietnia 1861 r. na Placu Zamkowym polała się krew mordowanych niewinnych ludzi. Nigdy nie dowiedziano się, ilu mieszkańców stolicy wtedy zabito. Szeptano, że ciała wrzucano do Wisły, lub zakopywano na Cytadeli. Straszny dzień Zwiastowania, przeszedł do historii pod nazwą „Masakry na Placu Zamkowym.”

Masakra 12 kwietnia 1861 r.
 Pomimo represji, zesłań na Sybir, demonstracje nie ustawały. Środowiska konspiracyjne, skupiające przeważnie młodzież studencką, rzemieślniczą i inteligencję, żądały od swoich podziemnych władz, walki z bronią w ręku, czyli powstania. Radykałowie organizowali zamachy na dostojników carskich, w tym na nowego namiestnika, wielkiego księcia Konstantego Mikołajewicza Romanowa, brata cara. Zamachy się nie udawały, a władze carskie wzmagały terror. W nocy, 15 stycznia 1863 r, władze carskie urządziły brankę młodzieży warszawskiej do rosyjskiego wojska. Tysiące młodych mężczyzn brutalnie wyciągano z domów, niemal w samej bieliźnie i pędzono do Cytadeli. Władze konspiracyjne, przybrawszy nazwę Komitetu Centralnego Narodowego, rozkazały aby zbrojne powstanie wybuchło o północy z 22 na 23 stycznia 1863 r.

A. Grottger. Kucie kos.
 Konspiratorzy liczyli na spontaniczny zryw całego społeczeństwa, tymczasem ogół narodu pozostał bierny i wyczekujący, a nawet wrogi. Chłopi pańszczyźniani uważali powstanie za „pańską wojenkę”, a część Polaków była przekonana, że jest to bunt przeciwko prawowitemu władcy danemu przez Boga, cesarzowi Aleksandrowi II. Powstańcy byli słabo uzbrojeni w stare flinty lub pistolety. Niektórym za broń musiał starczyć kij. Ale ludzie szli do powstania z czystej miłości do ojczyzny, pełni wiary w zwycięstwo i entuzjazmu. Uczestnictwo w powstaniu i walkę z zaborcą uważano za punkt honoru. W tym czasie armia rosyjska na terenie Królestwa liczyła około 100 tysięcy żołnierzy: piechoty, artylerii, kawalerii oraz oddziałów kozackich, dowodzonych przez doświadczonego generała Edwarda Ramsaya. Sił powstańczych nikt nie liczył. W najlepszym okresie nie było ich więcej niż 30 tysięcy żołnierzy, źle uzbrojonych oraz źle dowodzonych. Za cały mundur starczyła powstańcza szara kurtka i konfederatka na głowie. Już pierwszy dzień walki okazał się dla Polaków niepomyślny. Nie zdobyto żadnego ważnego punktu strategicznego, a wielu powstańców było rannych, zabitych i wziętych do niewoli. Nieudolnie dowodzone oddziały powstańcze, rozbiegały się w panice, lub ginęły. Ale w podlaskim i łomżyńskim dwie duże partie powstańcze utrzymały się, tocząc zacięte boje, odcinając Warszawę od Petersburga, przechwytując kurierów i rozkręcając szyny kolejowe.

A. Grottger Bitwa.
 Tylko dzięki przyjętej przez Polaków metodzie walki partyzanckiej, powstanie mogło się utrzymać i trwać przez całe tygodnie i miesiące. Stoczono niezliczoną ilość bitew i potyczek, z większym lub mniejszym powodzeniem, lecz nie odniesiono żadnego spektakularnego zwycięstwa. Wprawdzie z Galicji ciągle płynęły szeregi nowych powstańców, broń i ekwipunek, ale gdy Austria zamknęła granice i ogłosiła stan wojenny, stało się jasne, że powstanie musi ponieść klęskę. Z rozkazu cara w kraju szalał niewyobrażalny terror. Wojsko miało rozkaz mordować każdego złapanego z bronią powstańca. Takie same polecenie otrzymali na wsiach sołtysi i wójtowie. 

A. Grottger   Na pobojowisku.
 Ogromne eszelony towarowe wiozły na Sybir zesłanych powstańców i ich rodziny. Kaci mieli pełne ręce roboty, a szubienice codziennie ubierały ciała powieszonych skazańców. Pałace i dwory uczestników powstania konfiskowane były na rzecz Skarby Państwa rosyjskiego, a ich mieszkańcy zabijani lub zsyłani. Schwytanych powstańców zsyłano na dożywotnią katorgę. Wędrowali piechotą tysiące wiorst, skuci żelaznymi łańcuchami ze zbrodniarzami, upodleni, konając z głodu, lub pod ciosami kolb karabinów, albo zasmagani na śmierć kozackimi nahajkami. Zdychali na tyfus, porzucani na stepie jak padłe bydło. Tylko nieliczni przeżyli tę upiorną drogę i przykuci do taczek w kopalniach, po latach nieludzkiej męki, powracali do kraju. 

A. Grottger.   Po odejściu wroga.
 Na próżno liczono na jakąkolwiek pomoc z zachodu. Żadne państwo nie pragnęło konfliktu z rosyjskim mocarstwem w obronie Polski, której przecież nie było na mapach świata. Śmiertelny cios powstaniu zadał car swoim ukazem z 2 marca 1864 r. znosząc na ziemiach polskich pańszczyznę i uwłaszczając chłopów. Odtąd chłopi z zawziętością śledzili powstańców i wydawali ich carskiej żandarmerii, lub okrutnie mordowali.

A. Grottger.  Obrona  dworu.
 5 sierpnia 1864 r. na stokach Cytadeli warszawskiej, na szubienicy stracono cały powstańczy Rząd Narodowy, z jego dyktatorem Romualdem Trauguttem na czele. Ostatnie egzekucje odbyły się w roku 1866, rozstrzelano trzech oficerów za udział w powstaniu. To już był koniec tego wielkiego zrywu narodowego, najbardziej krwawego i bezsensownego w dziejach Polski. W kraju zniszczonym działaniami wojennymi rozszalał się najstraszniejszy terror jaki można sobie wyobrazić. Panowała niesłychana drożyzna, a ludność dziesiątkowały zarazy przywleczone ze wschodu. Zapanowały okrutne rządy naczelników wojennych ustanowionych w niemal każdym mieście, a ludzie zaledwie śmieli oddychać, bo za najmniejsze przewinienie bezlitośnie karano.

Romuald Traugutt, dyktator Powstania Styczniowego
 W powstaniu Styczniowym stoczono 1229 bitew. W trakcie działań wojennych spłonęło szesnaście miast i osiemdziesiąt pięć wsi, nie licząc folwarków i dworów. Po ludnych osadach pozostały czarne zgliszcza. Nie wiadomo, ilu powstańców poległo, ilu stracono, lub zesłano na przepadłe. Uznaje się, że na zesłanie wywieziono około 40 tysięcy ludzi, w egzekucjach stracono 700 powstańców, skonfiskowano 1660 majątków ziemskich i dokonano kasacji wielu zakonów, uznanych przez carat za ośrodki oporu. Okrutnym represjom poddano polskie duchowieństwo. Trzydziestu księży rozstrzelano lub powieszono. Ponad stu duchownych powędrowało męczeńską drogą na Sybir.

A. Grottger.  Droga na Sybir.

 

Taki był bilans Powstania Styczniowego.

 

A. Grottger. Już tylko nędza.

Zamilkły strzały na ziemi przesiąkniętej krwią. Imion poległych lub zesłanych nie wolno było wymieniać. Skazani byli na wieczną banicję i niepamięć. Wkrótce Królestwo Kongresowe zmieniło nazwę, stając się jedynie „Prywislanskim Krajem”, - zwykłą rosyjską prowincją. Ale potomni nie zapomnieli o bohaterskim zrywie niepodległościowym. Nowe pokolenie przechowywało pamięć o nich z czcią, marząc o wolnej Polsce. Udało się to osiągnąć po 55 latach, również rękami potomków powstańców styczniowych.

                                           CHWAŁA ZWYCIĘŻONYM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz