wtorek, 10 marca 2020

OCZAMI DZIECKA - WSPOMNIENIA OSADNICZKI ROK 1945-1947. cześć druga.

Mosty w 1945 r. foto. Kolejnictwo Polskie.
Ta podróż ciągnie się nieskończenie długo i jest ogromnie męcząca. Stoimy na każdej stacji wiele godzin, a czasem postój trwa kilka dni! Nie można przewidzieć, jakie przeszkody czają się przed nami. Lokomotywa psuje się co pewien czas. Maszynista z palaczem grzebią coś w jej wnętrzu, otoczeni tłumem zdenerwowanych pasażerów. Kiedy wszyscy wpadają we wściekłość i sięgają z musu do portfeli, usterkę jakoś daje się usunąć i ruszamy w dalsza drogę.
W Krakowie wyniesiono rannych żołnierzy. Bardzo ich żałowałam, bo pomimo cierpienia, chłopcy byli weseli. Na ich miejsce władowali się cywile i miły nastrój diabli wzięli. Kobiety kłócą się zajadle o wodę, o miejsce, o dzieci. Komuś przeszkadzają czyjeś nogi w przepoconych skarpetkach. Ktoś inny ma pretensje o uchylone drzwi i skarży się na przeciągi. Dzieciaki biegają pod nogami dorosłych jak oszalałe, psocąc i rycząc na przemian. Na każdym postoju tworzą się długie kolejki ludzi, pragnących załatwić fizjologiczną potrzebę. Kobiety ze spódnic i koców tworzą coś w rodzaju parawanów i łudząc się, że nikt ich nie widzi, siusiają pośpiesznie i wstydliwie. Ja mam stosunkowo luksusowe warunki, bo przykryta kocem, mogę spokojnie korzystać z nocniczka. Nie jest to wprawdzie wygodna łazienka w naszym dom, ale zawsze.
Stary Dworzec w Katowicach. foto. Allegro.
Do Katowic przyjechałyśmy wczesnym rankiem. Wysiadłyśmy z wagonu czarne i ledwie żywe ze zmęczenia. Cieszymy się na myśl o kąpieli i wyspaniu się w prawdziwym łóżku, w mieszkaniu cioci, siostry Mamy. Mama martwi się, jak damy sobie radę z naszymi bagażami. Na szczęście na peronie jest tragarz i za słoną zapłatą zgadza się zawieść nasze tobołki pod wskazany adres. Drzwi otwiera nam ciocia, zaspana i niebotycznie zdumiona naszym widokiem. Nie czekając na śniadanie, korzystamy z kąpieli w łazience i pakujemy się do łóżka. Po raz pierwszy od kilku dni, zasypiam nie słysząc już nienawistnego stukotu kół wagonu. Przerwa w podróży była konieczna. Pokazało się, że nasze bagaże są za ciężkie, nie damy rady zabrać ich z sobą. Mama zdawała sobie sprawę, że czekająca nas dalsza podróż będzie coraz bardziej uciążliwa, wobec tego musimy pozostawić część bagaży w Katowicach.
W owych czasach, połączenia kolejowe z Dolnym Śląskiem były rzadkie i należało korzystać z każdej okazji, jaka się trafiała. W katowickim RKU, Mama dowiedziała się, że nazajutrz dotrze do Katowic transport wojskowy, jadący do Wrocławia. Zdane wyłącznie na własne siły, o dalszej podróży myślałyśmy z przerażeniem. Mama przepakowała walizki, zabierając jedynie rzeczy niezbędne, lecz i tak bagaż był bardzo ciężki. Na drugi dzień, w samo południe, wsiadłyśmy do taksówki i pojechałyśmy na dworzec, odprowadzane kurtuazyjnie przez wujka.
W hali dworca kłębił się ogromny tłum, stosy waliz i tłumoków utrudniały przejście. Na peronie koczowali źli, zmęczeni ludzie, siedzący apatycznie na swoich walizkach. Przeszedł nas zimny dreszcz na samą myśl, co tu się będzie działo, kiedy nadejdzie pociąg. Wujek, ujrzawszy to ludzkie mrowisko, pośpiesznie nas pożegnał, tłumacząc się potrzebą dotarcia na czas do tworzonego od podstaw Uniwersytetu. Wuj miał ukończone we Wiedniu dwa fakultety: doktora filozofii i profesora biologi. Ale w tym momencie najchętniej zamieniłybyśmy jego fakultety na jednego silnego tragarza, który pomógłby nam dostać się do wagonu.
foto. Polityka Polska
 Zostałyśmy same na zapchanym peronie, z ciężkimi walizami rzeczy, z których już nie można było zrezygnować. Czułyśmy się w tym tłumie samotne, bezradne i zagubione, zdane na łaskę Opatrzności lub szczęśliwy traf. Biedna Mama liczyć mogła jedynie na własne siły, bo ja byłam raczej dla niej ciężarem niż pomocą. Siedziałyśmy na walizkach, przytulone do siebie i zdawałyśmy sobie sprawę, że biorąc na zdrowy rozum, nie mamy absolutnie żadnych szans na dostanie się do wagonu w momencie, gdy dojdzie do szturmu pasażerów na pociąg. Żeby przebić się przez ten groźny mur ludzkich ciał, trzeba chyba czołgu. W chwili, gdy tłum runie przed siebie, to nas po prostu zadepczą, jak to zdarzyło się mojej babci, powracającej po wojnie z wygnania, do ukochanego Poznania. Cudem nie zginęła pod nogami oszalałego tłumu, ale odniesione wówczas obrażenia, były po kilku latach przyczyną jej śmierci.
Godzina za godziną płynęły powoli, a na peron nieustannie napływają nowe fale pasażerów. Zdawać się może, że to jakiś nowy Exodus wyrusza na Ziemie Zachodnie. Niektórzy podróżni chcą dowiedzieć się od nas, kiedy nadejdzie pociąg. Mama, zmęczona i zmartwiona, bezradnie wzrusza ramionami. Wiemy tyle, co oni, to znaczy nic! Jakiś dowcipniś wspina się na palce i krzyczy:
 - Jedzie! Jedzie!...Podróżni momentalnie się zrywają, chwytają swoje bagaże, sprężeni, gotowi do skoku. Potem klną żartownisia i zawiedzeni, ponownie sadowią się na swoich miejscach. Nadchodzi wieczór. Po pogodnym dniu, czerwone i ogromne słońce, zachodzi za nadciągające z północy granatowe chmury. Z oddali rozległ się gwizd nadjeżdżającego pociągu. Ludzie z niesamowitą wprost intuicją zgadują, że to właśnie ten pociąg na który wszyscy czekamy. Szyny zaczynają cicho brzęczeć, a cały peron drży. Długi transport załadowany czołgami i działami, wtacza się majestatycznie na stację. Ogromna lokomotywa sapie ciężko, otaczając się kłębami pary. Na otwartych lorach, stoją wojskowe samochody, strzeżone przez uzbrojonych radzieckich wartowników. W otwartych drzwiach kilku osobowych wagonów, stoją polscy i rosyjscy oficerowie.

Na peronie tłum gwałtownie zafalował i w następnej chwili przypuścił szalony atak do drzwi i okien wagonów. Próbowałyśmy się zbliżyć, lecz brutalnie odepchnięte, musiałyśmy się cofnąć, ratując się przed zadeptaniem. Chwyciłyśmy się z Mamą kurczowo za ręce, aby się nie zgubić w tym tłumie. Na naszych oczach rozgrywały się niesamowite sceny. W tych ludzi jakby szatan wstąpił! Choćby po trupach, lecz do wagonu wejść muszą! Szarpią się, odpychają, biją tych, co im wchodzą w drogę, depczą słabszych, klną i modlą się na przemian. Silni mężczyźni pierwsi wdarli się do wagonów i starają się wciągnąć tam swoje rodziny. W powietrzu fruwają walizki, worki, kapelusze i resztki oberwanej odzieży. Straszne wrzaski rozdzierają nam uszy. Jakaś starsza kobieta przewraca się na peron pod naporem tłumu, a ludzie depczą po niej niemiłosiernie. Jej córka, łkając spazmatycznie, usiłuje wyciągnąć matkę spod nóg rozszalałych pasażerów. Z pomocą przychodzi jej jakiś młody żołnierz. Silnymi ciosami pięści roztrąca ludzi i razem z dziewczyną wyciągają zemdloną kobietę.
- Tej pani potrzebny jest szpital, a nie podróż. - stwierdza Mama i ma rację, bo dziewczyna i żołnierz niosą zakrwawioną kobietę do hali dworca.
Ludzie z zaciśniętymi ustami i determinacją w oczach, dalej pchają się do pociągu, odtrącani przez wartowników wyjaśniających, że jest to transport wojskowy. Nikomu ich słowa nie trafiają do przekonania. Podróżni włażą na dach, na bufory, sadowią się gdziekolwiek, byle tylko uczepić się i jechać. Widok szturmu tłumu na pociąg przeraża mnie, bo jest zbyt brutalny i boję się, żeby nie spotkała nas ze strony tych ludzi jakaś krzywda. Marzę, by powrócić do domu, lecz to już niemożliwe, musimy jechać do celu naszej podróży. Stoimy zrezygnowane i zrozpaczone, bo szanse dostania się do wagonu maleją z każdą upływającą chwilą. Ten transport nie będzie stał tutaj długo, bo widzimy jak zmieniają lokomotywę. Po krótkim postoju z pewnością niedługo ruszy.
Mama śpieszy się, żeby dojechać do tego przeklętego Bunzlau, jeszcze przed wyjazdem Ojca w teren z Komisją Poborową. Ojciec ma nam przygotować mieszkanie i urządzić nas na nowym miejscu. Jeżeli nie zdążymy, Ojciec wyjedzie na dłuższy czas i zostaniemy same w nieznanym mieście. Nie możemy odłożyć podróży, gdyż zimą podróżowanie w tych warunkach jest niemożliwe. Musimy dostać się do pociągu, dosłownie oblepionego ludźmi. Ci, dla których nie starczyło miejsca w wagonach, wiszą jak cyrkowcy na stopniach, leżą na dachach i siedzą na zderzakach. Służba kolejowa spędza ich stamtąd, ale oni uparcie wracają.
Zrezygnowane, podnosimy nasze walizki i wolno idziemy wzdłuż pociągu, w jakiejś złudnej nadziei, że może jednak.... Mama podnosi głowę i spojrzeniem błaga o pomoc stojących na stopniach wojskowych. Jednak oprócz nas, na peronie stoją inni podróżni. Mają złe oczy i gotowi są pięścią lub kopniakiem odpędzić nas od wagonu. Pot spływa nam po twarzach pomimo chłodnego dnia, idziemy ciągnąc za sobą ciężkie walizy, a nogi uginają się pod nami, jakby były z gumy. Robi mi się słabo, gdyż od rana nie miałam nic w ustach, a żywność i termos Mama zapakowała do kosza.
Tak się podróżowało w 1945 r. foto. Polityka
Lokomotywa już pod parą, a na peronie pojawia się dyżurny z „lizakiem” w dłoni. To koniec naszej podróży! Nikt nam tu nie pomoże i będziemy musiały wrócić do Rzeszowa. Wyobrażam sobie, jak Ojciec się zmartwi, kiedy nie przyjedziemy w oznaczonym terminie. Stanęłyśmy bezradnie przy jakimś wagonie, patrząc na siebie z rozpaczą. Po bladej twarzy Mamy spływają łzy i prędko odwraca głowę, żebym nie dostrzegła, że płacze. Naraz drzwi wagonu otwierają się i na peron wyskakuje oficer radziecki. Skinieniem ręki przyzywa nas do siebie. Łamanym językiem pyta mamę, dokąd chcemy jechać?
- Do Bunzlau. Mój mąż jest tam oficerem. - odpowiada Mama cichym głosem i podaje mu bilet oraz przepustkę.
- Bunzlau? To daleko, za Breslau i Liegnitz.
Patrzymy na siebie niepewnie, bo nawet nie wiemy, gdzie jest ten Breslau i ta Liegnitz. Oficer namyśla się przez moment, a potem gestem zaprasza nas do wagonu. Widzę po minie Mamy, że się boi. Nasłuchałyśmy się ostatnio mnóstwa strasznych opowieści o gwałtach i morderstwach popełnianych przez naszych sojuszników. Obie pamiętamy naszą podróż w lecie do Poznania, na wesele cioci, kiedy to dosłownie otarłyśmy się o śmierć. Ale przez okna dostrzegamy twarze polskich oficerów, a nawet kobiet. Rosjanin patrzy na nas wyczekująco, a na jego ustach pojawia się lekki uśmiech.
-Tam jest maja żena! - wyjaśnia krótko i bierze ciężki kosz, wnosząc go do wagonu. Na jego polecenie, dwaj żołnierze chwytają nasze bagaże i wnoszą do pociągu. Wchodzimy za nimi, odprowadzani zazdrosnymi spojrzeniami i złośliwymi komentarzami podróżnych, którym nie udało się wcisnąć do środka. W tym dniu, obfitującym w brutalne i okrutne sceny, miałyśmy wprost niewiarygodne szczęście, trafiając na porządnego człowieka. W każdym narodzie bywają ludzie dobrzy i źli, ale tak się jakoś złożyło, że my trafiałyśmy, tylko na dobrych Rosjan.
foto Dzieje.pl.
Pół wagonu, luksusowego, bo miał normalne ławki i okna, zajmowali oficerowie radzieccy, jadący do swoich jednostek stacjonujących w Niemczech, a druga połowę polscy wojskowi. W kącie wagonu stał piecyk ”koza” na którym można było zagotować wodę na herbatę czy kawę, a nawet coś upichcić. Nasz nowy opiekun znalazł nam miejsce przy swojej żonie, gdyż druga strona wagonu była już przepełniona. Ponieważ od rana nie jadłyśmy, Mama poszła zaparzyć kawę, którą ratowałyśmy się w wyjątkowych chwilach.
Rewanżując się za uprzejmość oficera, Mama rozłożyła na tekturowej tacce kanapki z wędliną i owoce, częstując Rosjan prawdziwą kawą. Żona naszego opiekuna była ładną i bardzo sympatyczną kobietą. Natychmiast dołożyła do naszych zapasów puszkę „świnnej tuszonki”, czyli mielonej wieprzowiny i podarowała nam słoiczek pasty bakłażanowej. Była tak znakomita, że do dziś pamiętam jej smak! Miałyśmy wilczy apetyt i byłyśmy wniebowzięte z radości, że jednak mimo wszystko pojedziemy! Siedziałam przy oknie i patrzyłam na miotający się wzdłuż peronu tłum.
Tak wyglądały pociągi w 1945 r. foto. Racławice.Net.
 Czym w owym czasie była podróż, wiedzą tylko ci, którym zły los kazał ruszyć w drogę. Brak taboru kolejowego, złe połączenia pomiędzy stacjami, zerwana łączność telefoniczna, zniszczone tory i mosty oraz niewypały niosące śmierć, oto najważniejsze przyczyny dla których podróż z miasta do miasta, była niebezpieczną wyprawą. Jechało się całymi tygodniami w prymitywnych warunkach, w zimnie i bez wody. Niebezpieczeństwo podróży zwiększały jeszcze częste napady na pociągi band, powstałych po zakończeniu wojny. Byli to przeważnie dezerterzy, bandy ludzi z lasy, z miłości do ojczyzny rabujący pociągi  i kryminaliści wypuszczeni z więzień. Świetnie uzbrojeni w broń maszynową, zatrzymywali pociągi, rabując i zabijając podróżnych. Czasami wywiązywały się prawdziwe bitwy pomiędzy napastnikami, a podróżnymi broniącymi swego dobytku, nierzadko równie dobrze uzbrojonymi. Wielu ludzi posiadało broń jeszcze z czasów okupacji.
Wybierając się w drogę, należało zaopatrzyć się w wodę i w żywność na czas podróży, oraz liczyć się z obawą, że można nie dojechać żywym do celu. Kolosalne zadanie zasiedlenia tak zwanych Ziem Odzyskanych natychmiast po wojnie, jak również brutalne wysiedlanie ludności polskiej z kresów wschodnich, spowodowało prawdziwą wędrówkę ludów. Wielu Polaków pozostawiwszy swoje domy, jechało na Zachód i Północ jako osiedleńcy. Inni wybierali się tam dorywczo, po prostu na szaber. ( bardzo modne słówko w owym czasie)
Jadą zza Buga. foto Forum Sokal - Fora. pl.
Ze Wschodu jechały całe transporty, wiozące ludność wypędzoną zza Buga i znad Niemna. Podróżowali całymi wsiami, wioząc resztę dobytku i opłakując pozostawione w dawnej ojczyźnie domy rodzinne i groby swoich przodków. Nikt tych ludzi nie pytał, czy chcą jechać w tak odległą podróż, dla nich jak na koniec świata. Po prostu rozkazano im wsiąść do pociągu i kwita!
Zbrodniczy pakt zawarty w Teheranie w 1943 r,pomiędzy Stalinem, a Rooseveltem, oraz drugi Jałtański, zawarty w 1945 r. przez Amerykę, Anglię i Rosję, zadecydował o losach milionów ludzkich istnień, wydzierając nam 1/3 terytorium od wieków polskiego i dając w zamian Dolny Śląsk i Pomorze, które mogły w przyszłości się stać zarzewiem nienawiści i zatargów między Polską, a państwem niemieckim. Ameryka, która do facto, wniosła najmniejszy wkład w czasie II wojny światowej, teraz współdecydowała o losach narodu, walczącego od pierwszego do ostatniego dnia wojny!
Przed zniszczoną Polską stanęło gigantyczne zadanie zasiedlenia nowych terytoriów. Na Zachód jechali robotnicy, żeby uruchomić nieczynne fabryki. Wybierali się w drogę całymi brygadami, z majstrami i inżynierami. Jechali profesorowie, by wskrzesić szkoły, uniwersytety i nieść oświatę. Byli też ludzie, którzy po powrocie z przymusowej pracy w Niemczech, lub z obozów koncentracyjnych, nie mieli już do czego i do kogo wracać, więc szli piechotą albo jechali na Dolny Śląsk, ażeby tam stworzyć sobie nową egzystencję. Często słyszało się gwarę warszawską, to mieszkańcy zrujnowanej stolicy udawali się na Ziemie Odzyskane, pozostawiając za sobą gruzy milionowego miasta, które na ich oczach umierało.
 Spoglądam z ciekawością na kłębiący się na peronie tłum, podziwiając różnorodność typów i strojów podróżnych. Właśnie pod oknem wagonu przebiega wytworna pani. Ma na sobie modny żakiet z baskinką i monstrualnie wypchane ramiona. Jej wiotka talia i szczupłe biodra, stanowią dysharmonię z potężnymi barami zawodowego zapaśnika – to efekt grubych poduszek poszerzających ramiona. Szyję elegantki otula puszysty lis, a jego długi ogon powiewa w okolicy pośladków damy. Nóżki w pantofelkach na wysokich korkach, chyboczą niebezpiecznie na podziurawionym peronie, grożąc skręceniem kostki. Na tym katowickim peronie istna wieża Babel! Obok głodomora z obozu koncentracyjnego, stoi młody mężczyzna w battledressie i wysokich oficerkach, rozmawiając z wynędzniałym żołnierzem w wojskowym szynelu i czapce z orzełkiem bez korony. Są tu i Włosi, Anglicy z obozu jenieckiego, a nawet Murzyn w uniformie armii amerykańskiej. Przewraca oczami do przechodzących kobiet, budząc ogólną sensację, niekoniecznie przyjazną.
Jestem już bardzo zmęczona burzliwymi przeżyciami dnia i zaczyna boleć mnie głowa od natłoku wrażeń. Ale ożywiam się natychmiast, kiedy nareszcie pociąg rusza. Budynki stacyjne coraz szybciej uciekają w tył, a przed nami widzę most. Stoi na wysokim nasypie, a pod nim w tunelu dostrzegam zachodzące słońce. Śmieszne, słońce w tunelu! Oby stało się dla nas dobrą wróżbą na przyszłość. Odwracam się od okna, sadowię wygodnie na twardej ławce i szybko zasypiam śniąc, że jesteśmy już w domu. c.d.n.
                                            ------------------------------------- 

1 komentarz:

  1. Przytaczam fragment i się czepnę :) "...Zbrodniczy pakt zawarty w Teheranie w 1943 r,pomiędzy Stalinem, a Rooseveltem, oraz drugi Jałtański, zawarty w 1945 r. przez Amerykę, Anglię i Rosję, zadecydował o losach milionów ludzkich istnień..." Czemu "zbrodniczy"? I dla kogo? Zachód chciał za wszelką cene zwiększyć zaangażowanie Stalina po to by chronić zycie swoich żołnierzy. Pomijam to, że siły części koalicji , zaangażaowane również w wojnę z Japonia były dość szczupłe. Stalinowi obiecano nie tylko pomoc w materiałach wojskowych ale przedwszystkim zdobycz terytorialną kosztem Polski. A kto się wtedy liczył z okupowaną Polską? Ani Jałta ani Teheran nie były "zbrodnicze", ale były wyrachowanym przesunięciem Polski na Zachód kosztem pokonanych Niemiec. Był płacz po pozostawionych mogiłach ale realnie polski chłop kresowy zyskał. A Polska? Różnie mówią... Kosztem utraty Lwowa pozbyła się ogromej mniejszości ukraińskiej z którą w niedalekiej przyszłosci byłby krwawty problem ... A poza tym tekst dość realistyczny, podobał się, pozdrawiam Autorkę:)

    OdpowiedzUsuń