![]() |
Współczesny Bolesławiec z lotu ptaka. |
Dni
płyną jeden za drugim, monotonne i nudne. W obawie nowej,
niefortunnej przygody, nie wychodzimy z domu po zmierzchu. Obie nie
czujemy się tu dobrze, przyzwyczajone do kontynentalnego klimatu
Małopolski. Bolesławiec leży w głębokiej niecce, od południa
zasłonięte przez masyw Karkonoszy, które zatrzymują ciepłe
wiatry. Ziemie są tu bardzo bogate w złoża miedzi, lecz samo
miasto leżące na bagnistym terenie, w pobliżu puszczy wodnej, nie
jest zdrowe, bo brak tu jodu. Stąd często występujące choroby
serca, żołądka, tarczyca i reumatyzm. Dokucza nam także
bezczynność i marzymy o pozbyciu się opieki gospodyni.
Stwierdziłyśmy, że znajdujemy się pod dyskretną, lecz ciągłą
obserwacją. Frau W. nie spuszcza z nas oka.
Pewnego
dnia mamy okazję poznać naszego sąsiada z frontowego pokoju.
Oficer radziecki jest bardzo przystojny i kulturalny. Nosi się
elegancko, a jego czystość jest aż przesadna. Frau W. narzeka do
Mamy, że pan oficer codziennie zmienia koszule, a ona musi je prać.
Rosjanin pochodzi z Leningradu z zawodu jest artystą malarzem, a z jego półsłówek
domyślamy się, że jest z dobrej, inteligenckiej rodziny. Jest
wykształcony i mówi biegle po niemiecku. Ponieważ nie znamy języka
rosyjskiego, rozmawia z nami po niemiecku. Oficer rzadko przebywa w
domu, a my cieszymy się, że mamy takiego miłego sąsiada, bo
obawiałyśmy się, iż będzie to jakiś Azjata i alkoholik.
![]() |
Ocalały fragment zabytkowej kamienicy w Rynku. Wyraźnie widać w środku wybuch bomby lotniczej. foto. A. Skorupa. |
- Och,
jak dobrze! - zawołałam z entuzjazmem. - Zamieszkamy w jakiejś
ładnej willi, prawda?
- Nawet o tym nie myśl, kochanie. Na drugi dzień po przeprowadzce, rodacy
wyprawili by wam uroczysty pogrzeb! - oświadczył Ojciec, z miejsca
mnie gasząc. - Zamieszkamy w budynku obok RKU, bo tylko tam
będziecie z Mamą bezpieczne.
Poczułam
się strasznie rozczarowana, ale Ojciec wiedział, co mówi. Były to
o tyle szczęśliwe czasy, że nikomu nie śniły się problemy z
brakiem mieszkań. Zupełnie pustych domów było o wiele więcej,
niż chętnych do zamieszkania. Na wieść o zbliżaniu się Armii
Czerwonej, mieszkańcy Bunzlau w szalonym popłochu opuszczali miasto,
pozostawiając meble, odzież w szafach i cały sprzęt gospodarski. Panicznie obawiali się także wojsk polskich. Dopiero rozkazy Hitlera i Himmlera zahamowały tę panikę, wcielając
cywilnych mężczyzn do Volkssturmu i ustanawiając na terenach Górnego i
Dolnego Śląska Werwolf, czyli niemiecką partyzantkę. Niemcy wiedzieli, że Rosjanie nigdy
nie zapomną im potworności konającego z głodu Leningradu, dramatu
Stalingradu, tragedii palonych wsi i miast rosyjskich. Podobnie
Polacy nie darują im klęski w 1939 r, zrównanej z ziemią powstańczej Warszawy, ulicznych egzekucji i sześciu lat straszliwej okupacji. Im więcej ktoś z Niemców
miał na sumieniu, w tym większym popłochu uciekał do strefy amerykańskiej. Amerykanie nie znając w Stanach realiów okupacji i wojny, chętnie ich przygarniali. Wielu zbrodniarzy, ludobójców niemieckich, ukrywało się do końca życia w USA.
Polski osadnik
mógł sobie wybrać dowolną miejscowość, dom, czy okolicę,
według gustu. Tylko o losie oficerów i żołnierzy decydował
rozkaz.Ale ta
pozorna sielanka miała swoje bardzo ciemne strony. W tym czasie,
nikt z nas nie był pewien życia. Ludzie starali się mieszkać
blisko siebie, ażeby w razie potrzeby pośpieszyć sobie z pomocą.
Cóż z tego, że zajmiemy jakąś willę, nawet z pełnym
umeblowaniem? Będziemy z Mamą same, bo Ojciec przebywa całymi
tygodniami w terenie z komisją poborową, i nie może zaopiekować
się nami. Samotna młoda kobieta i dziecko, to wprost zachęta dla
złoczyńców. Przyjdą w nocy, obrabują nas, zgwałcą i zabiją.
Nie, nie warto upierać się przy zamieszkaniu w willi. Z żalem
rezygnuję z marzenia o własnym domu.
![]() |
Ulica Willowa, jedna z najpiękniejszych ulic w Bolesławcu. |
Okazało
się jednak, że istniała jeszcze inna możliwość urządzenia się
wygodnie. Pewnego dnia, odwiedził nas urzędnik z wydziały
kwaterunkowego i powiedział, że nie musimy wcale się wyprowadzać.
Fakt, że w czasie wojny straciliśmy całe mienie, upoważnia nas do
zajęcia poniemieckiego mieszkania z pełnym umeblowaniem. Mamy więc
prawo legalnie zająć pół domu Frau W. która otrzyma mieszkanie
zastępcze, aż do chwili repatriacji do Heimatu.
Mama
wysłuchawszy urzędnika z uwagą, powiedziała krótko i stanowczo:
- Nie!
- Co
pani robi najlepszego? - zdziwił się urzędnik. - Dlaczego nie?
Przecież Niemcom nie dzieje się krzywda, tylko sprawiedliwość
dziejowa. To oni rozpoczęli tę szaleńczą wojnę i dziś ponoszą
jej konsekwencje. Czy pani wyobraża sobie, jak na pani miejscu
zachowałby się Niemiec w czasie okupacji?
-
Owszem.- powiedziała Mama z gorzkim uśmiechem. - Moja siostra w
Poznaniu, posiadała duże, piękne mieszkanie, które spodobało się
gestapowcowi. Otrzymała dwie godziny na usunięcie się z
zajmowanego lokalu, pozostawiając w nim wszystko. Mogła wziąć z
sobą jedną walizkę, nic więcej! Nasz dom runął pod
bombami, a moje śliczne mieszkanie w Cytadeli Poznańskiej, zostało
zrównane z ziemią. To mało?
Urzędnik
upierał się twierdząc, że mieszkanie Frau W. jest komfortowe i
będzie nam tu wygodniej, niż w budynku obok RKU, gdzie nie ma
takich wygód. Ale Mama nie dała się przekonać.
- Nie
zamierzam być w niczym podobna do Niemców, bo doskonale wiem, co
czuje człowiek, tracący dorobek całego życia. Poradzimy sobie
bez ludzkiej krzywdy.
Urzędnik
potrząsnął z podziwem głową, a przy pożegnaniu ucałował obie
ręce Mamy.
Prawdę
powiedziawszy byliśmy bardzo nieżyciowi i niezaradni, bo nawet
Niemcy dziwili się Mamie, że nie zamierzała skorzystać z
nadarzającej się okazji. Frau W. sama namawiała nas do zajęcia
mieszkania uważając, że na tym skorzysta, bo będzie mogła
wynieść stamtąd cenniejsze rzeczy, odzież i pościel. Inny
lokator z pewnością nie zachowa się tak wielkoduszne, ( niemądrze)
i nie pozwoli jej wziąć nawet jednego garnka. Lecz Mama nawet
słuchać o tym nie chciała. Inni nie mieli takich skrupułów i bez
namysłu osiedlali się w luksusowych willach, mieszkając w nich,
lub wywożąc do Polski centralnej, całe wagony pięknych mebli,
obrazy, kryształy, porcelanę, antyki z ograbionych pałaców i
zamków. Między innymi z zamku w Kliczkowie. Dorabiali się na tym
szabrze majątków, sprzedając wszystko za dolary. Duże, doskonale
zorganizowane bandy, buszowały po pałacach, zamkach i kościołach,
w poszukiwaniu dzieł sztuki, wywożonych potem za granicę.
![]() |
Jedni odbudowywali, inni szabrowali. Na zdjęciu po lewej pan Bigosiński, jeszcze w mundurze wojskowym pcha wózek z gruzem. foto. A. Skorupa. |
Pewnego
dnia, Mamę rozbolała głowa i powróciwszy z obiadu, położyła
się do łóżka. Ja z chłopcami zabawiałam się w chowanego.
Goniliśmy się po całym domu, wpadając po kolei do wszystkich
pokoi. Widząc, że obaj chłopcy mnie doganiają, zbiegłam po
schodach i przyczaiłam się koło drzwi mieszkania pani doktor Daum.
Frau Arztin, rzadko bywała w domu i widziałyśmy ją wszystkiego
coś trzy razy. Była nawet niebrzydka, tylko strasznie zarozumiała. Ledwie kiwnęła nam nosem. Za to często flirtowała z radzieckim oficerem, naszym sąsiadem i uśmiechała się do niego z kokieterią.
Słysząc, jak chłopcy na palcach schodzą po schodach, chcąc mnie przyłapać, odruchowo nacisnęłam klamkę i wpadłam do przedpokoju, a potem z rozpędu do gabinetu lekarki. To, co tam zobaczyłam sprawiło, że momentalnie zapomniałam o zabawie i nawet nie spostrzegłam, że chłopcy dogonili mnie i stali za moimi plecami nagle uciszeni. Duży biały pokój z przysłoniętymi prześcieradłem oknami, pełen był mężczyzn, przeważnie młodych i dobrze zbudowanych. Ich złe, zacięte twarze natychmiast przypomniały mi scenę widzianą w kuchni. Wszyscy rozebrani byli do połowy ciała i stali jeden za drugim w zupełnej ciszy. Lekarka robiła im jakiś zabieg pod podniesionym ramieniem. W całym pokoju unosił się mdlący, słodkawy zapach eteru, który nie wietrzał, pomimo uchylonych drzwi do kuchni i otwartego tam okna. To wszystko dostrzegłam jednym rzutem oka. Pozornie nic w tym obrazie nie było przerażającego. Ot, lekarka i pacjenci. A jednak stałam jak wmurowana i czułam wprost paraliżujący strach. Moje wtargnięcie zostało zauważone i mężczyźni zwrócili ku mnie twarze. Doktor Daum kompletnie zaskoczona, odwróciła się trzymając w dłoni jakiś przyrząd lekarski. Wzrok tych stojących bez ruchu mężczyzn, wyrażał taką nienawiść i groźbę, że nie miałam wątpliwości, iż zobaczyłam coś, czego nie powinny ujrzeć oczy żadnego Polaka. Przez moment wszyscy przypominaliśmy aktorów w zatrzymanym kadrze filmowym. Naraz jeden z Niemców uczynił taki ruch, jakby zamierzał chwycić mnie za ramię. Wrzasnęłam wniebogłosy, odepchnęłam stojących mi na drodze chłopców i dałam szalonego drapaka! Na schodach obejrzałam się, czy ktoś mnie nie goni i kątem oka dostrzegłam lekarkę, jak ująwszy obu chłopców za kołnierze, wyrzuciła ich na korytarz, zamykając za nimi z hukiem drzwi.
Słysząc, jak chłopcy na palcach schodzą po schodach, chcąc mnie przyłapać, odruchowo nacisnęłam klamkę i wpadłam do przedpokoju, a potem z rozpędu do gabinetu lekarki. To, co tam zobaczyłam sprawiło, że momentalnie zapomniałam o zabawie i nawet nie spostrzegłam, że chłopcy dogonili mnie i stali za moimi plecami nagle uciszeni. Duży biały pokój z przysłoniętymi prześcieradłem oknami, pełen był mężczyzn, przeważnie młodych i dobrze zbudowanych. Ich złe, zacięte twarze natychmiast przypomniały mi scenę widzianą w kuchni. Wszyscy rozebrani byli do połowy ciała i stali jeden za drugim w zupełnej ciszy. Lekarka robiła im jakiś zabieg pod podniesionym ramieniem. W całym pokoju unosił się mdlący, słodkawy zapach eteru, który nie wietrzał, pomimo uchylonych drzwi do kuchni i otwartego tam okna. To wszystko dostrzegłam jednym rzutem oka. Pozornie nic w tym obrazie nie było przerażającego. Ot, lekarka i pacjenci. A jednak stałam jak wmurowana i czułam wprost paraliżujący strach. Moje wtargnięcie zostało zauważone i mężczyźni zwrócili ku mnie twarze. Doktor Daum kompletnie zaskoczona, odwróciła się trzymając w dłoni jakiś przyrząd lekarski. Wzrok tych stojących bez ruchu mężczyzn, wyrażał taką nienawiść i groźbę, że nie miałam wątpliwości, iż zobaczyłam coś, czego nie powinny ujrzeć oczy żadnego Polaka. Przez moment wszyscy przypominaliśmy aktorów w zatrzymanym kadrze filmowym. Naraz jeden z Niemców uczynił taki ruch, jakby zamierzał chwycić mnie za ramię. Wrzasnęłam wniebogłosy, odepchnęłam stojących mi na drodze chłopców i dałam szalonego drapaka! Na schodach obejrzałam się, czy ktoś mnie nie goni i kątem oka dostrzegłam lekarkę, jak ująwszy obu chłopców za kołnierze, wyrzuciła ich na korytarz, zamykając za nimi z hukiem drzwi.
Wpółprzytomna ze strachu, wpadłam do naszego pokoju, budząc Mamę
z drzemki. Na wszelki wypadek zamknęłam wszystkie drzwi na klucz,
błagając Mamę, żeby nikomu nie otwierała. Słuchając mego
chaotycznego opowiadania, Mama przez jakiś czas nie mogła
zrozumieć, o co mi chodzi i czego się przelękłam. Próbowała
mnie uspokoić mówiąc, że zobaczyłam u lekarza normalnych
pacjentów. Akurat! Wiedziałam swoje. To nie byli chorzy ludzie.
Niechcący zobaczyłam zdrowych mężczyzn, którym niemiecka lekarka
wykonywała jakieś zabiegi, być może niedozwolone. Świadczyły o
tym środki ostrożności, cisza, przysłonięte okna, a przede
wszystkim ich miny i spojrzenia, pełne zajadłej wrogości, jakimi
mnie mierzyli. Prawdopodobnie widziani przeze mnie mężczyźni w
kuchni, również byli przedtem u lekarki, a dzisiaj ktoś zapomniał
zamknąć drzwi na klucz. Wiedzieli, że byłam córką
oficera i wpadłam do gabinetu razem z synami gospodyni. Być może ta świadomość uratowała mnie przed zniknięciem. Zaraz po wojnie ginęło
bez śladu mnóstwo polskich dzieci. Mój ośmioletni brat cioteczny Jędruś,
wyszedł w Poznaniu z domu i nigdy więcej nie powrócił. Przepadł
bez śladu, jak kamień wrzucony w wodę.
![]() |
Taką odznakę Werwolfu SS, odnalazłam w gruzach, potem gdzieś ją zgubiłam. |
Przeczulone,
często budziłyśmy się w nocy, słysząc na schodach ciężkie
kroki i prowadzone szeptem rozmowy. Kilka razy widziałyśmy młodych
mężczyzn ukradkiem wchodzących do gabinetu lekarki, a zapach eteru
po prostu nas prześladował. Mama o nic nie pytała gospodyni i obie
udawałyśmy, że niczego się nie domyślamy. Było mi bardzo
smutno i przykro, bo znowu nie miałam się z kim bawić. Lubiłam tych
chłopców, byli tacy sympatyczni....
Ojciec
powrócił na początku grudnia i natychmiast odbyła się
przeprowadzka. Szalałam z radości! Wraz z pojawieniem się Ojca,
tajemniczy mężczyźni zniknęli jak kamfora, a w gabinecie
lekarskim siedziały zakatarzone babulki. Zastanawiałyśmy się z
Mamą, dlaczego Niemcy wcale nie krępowali się oficera
radzieckiego, który bywał w prywatnych pokojach Frau W. częstym
gościem. Kilka razy widziałam go nawet w towarzystwie doktor Daum!
Pewnego
grudniowego dnia, zajechał przed dom Frau W. wojskowy samochód i
dwóch żołnierzy pomogło nam załadować nasz mizerny dobytek.
Frau W, stała w drzwiach, odprowadzając nas czujnym spojrzeniem,
chłopców już nie widziałam. Nasze nowe mieszkanie znajdowało
się na drugim piętrze kamienicy przy ulicy Polnej 8. Byliśmy
pierwszymi lokatorami, bo na dole mieszkał chwilowo tylko stróż.
Ze względów bezpieczeństwa, brama od strony ulicy Polnej była
zamknięta na klucz, zawalone workami z piaskiem i drutami
kolczastymi.
Wchodziliśmy przez bramę od ul. Chrobrego, dzień i
noc strzeżoną przez uzbrojonych wartowników. Inny wartownik
chodził po całym terenie wokół RKU. Budynek otaczały ogrody i
drzewa owocowe.W pobliżu dzisiejszej Odlewni, znajdował się
śliczny ogród, pełen drzew morelowych, orzechowych, wiśni,
krzaczków porzeczek i agrestu. Usytuowany pomiędzy murami,
zaciszny, i niewidoczny z zewnątrz, stał się potem ulubionym
miejscem zabaw dzieciarni z naszej kamienicy.
![]() |
Pod tą bramą w latach 1945-47 stał zawsze uzbrojony wartownik, a dokoła chodziły patrole. foto. Polska ORG. |
Żołnierze
wnieśli na piętro nasze rzeczy. Rozglądnęłam
się ciekawie po naszym nowym mieszkaniu. Przedpokój był długi, a
z niego wchodziło się do trzech dużych, jasnych pokoi. Z
przytulnej kuchni drzwi wiodły na wielki kamienny balkon. Jest nawet
spora spiżarnia. Brakuje jednak łazienki. No nieźle, choć nie jest to mój wymarzony dom, jak w Rzeszowie, stojący w dużym ogrodzie. Ale w tym budynku
będziemy bezpieczne i to ma dla nas obecnie wielkie znaczenie. Mama
głośno planuje, co gdzie ustawi. W pokoju od ulicy, posiadającym
piękną granatową tapetę w złote kłosy, będzie gabinet Ojca. W
drugim pokoju, również od ulicy, jadalnia. Trzeci pokój jest
mniejszy, z oknem wychodzącym na balkon i ten będzie sypialnią.
Dzień
przeprowadzki jest mroźny i pochmurny, więc mieszkanie sprawiało
dosyć ponure wrażenie. Mama pociesza siebie i mnie, że kiedy w
oknach zawisną koronkowe firanki, a w pokojach staną meble, będzie
tu zupełnie przyjemnie. Brakuje nam wielu rzeczy pozostawionych w
Katowicach. Ojciec obiecuje, że za kilka dni żołnierze wracający
z urlopu, przywiozą nam resztę rzeczy. Na razie Ojciec wypożyczył
z magazynu koce i składane łóżka. Po pustych pokojach kręcą się
wynajęte niemieckie sprzątaczki. Mieszkanie jest bardzo zagracone i
zaśmiecone i należy je dokładnie wysprzątać, wyszorować i
zapastować podłogi, umyć okna i tak dalej.
Ojciec służbista, pozostawił nas na nowym gospodarstwie i poszedł
do RKU. Jak większość Wielkopolanek, Mama jest wielką czyściochą
i trudno jej dogodzić. Niemki nie przepracowały się zanadto i
pozostało jeszcze wiele do zrobienia. Wchodzimy do pokoju, w którym
ma być gabinet. Na środku widzimy dużą stertę odzieży damskiej
i męskiej. Nie rozumiemy, dlaczego sprzątaczki przerwały pracę i
przypatrują się nam badawczo. Wolno podchodzimy do stosu odzieży i
naraz cofamy się z przerażeniem. Na samym wierzchu, celowo położona
w taki sposób, żeby była widoczna na pierwszy rzut oka, leży
męska biała koszula z wlotem po kuli po lewej stronie, cała zalana
sczerniałą już dawno krwią. Niemki
mają niewątpliwie satysfakcję – jesteśmy wstrząśnięte tym
strasznym widokiem.
Mama
blada jak kreda, z trudem przełyka ślinę. Ja mam mdłości i nogi
uginają się pode mną. Trwa to tylko chwilę, bo Mama prędko umie się opanować. Podniesionym głosem pyta Niemki, dlaczego nie uprzątnęły
tych szmat? Jedna ze sprzątaczek, bezczelne, grube babsko, wpatruje
się w nas ze złośliwym uśmieszkiem.
- To
zupełnie dobre rzeczy i mogą się pani przydać. - powiada, z
zaledwie ukrywaną drwiną.
Mama zaciska zęby i wyraźnie jest zdenerwowana
bezczelnością sprzątaczki. Gdyby nie dobre wychowanie, uderzyłaby
Niemkę w gębę. Ostrym tonem poleca sprzątaczkom wynieść z
mieszkania te szmaty. Niemki celowo ociągają się z wyniesieniem
tej strasznej koszuli. A gruba sprzątaczka pyta przesadnie
zatroskanym tonem, czym ma wyczyścić plamy na podłodze?
Rzeczywiście, podłoga pod oknem pokryta jest ciemnymi plamami.
Krew wsiąkła w deski i już niczym nie można jej usunąć.
Fatalna
wróżba.
Mama
zwraca się do Niemek i świetną, literacką niemczyzną mówi tak
szybko, że ja zrozumiałam jedynie kilka słów:
- Przez lata wojny, przyzwyczailiśmy
się do widoku krwi. Nie potrzebujemy waszej odzieży, noście ją
sami. Tak, jak nosiliście rzeczy ukradzione pomordowanym Polakom i
Żydom! Tu są pieniądze za pracę, wynoście się stąd! Raus! Sofort1!
Gdyby
to polskie sprzątaczki urządziłyby Niemce
podobny „kawał”, zostałyby na miejscu rozstrzelane. Po wyjściu
kobiet, Mama raz jeszcze myje źle wyczyszczone okna, a ja z niejaką
trudnością rozpalam ogień w kuchni i grzeję wodę na herbatę. Na
szczęście wodociągi i elektrownia już pracują pełną parą.
1Raus! - Precz! Sofort! - Natychmiast!